Rozdział 5: Podwójna wpadka pt. 1
Mężczyzna czuł ucisk w głowie. Nie był on tyle nieprzyjemny, co po prostu uciążliwy. Poza tym w nodze i ręce czuł mrówki, jakby te części ciała sobie przyleżał. Z czasem zaczęło dochodzić do niego coraz więcej informacji i uczuć. Niestety tych negatywnych.
Odczuwane mrowienie szybko zamieniło się w rwący ból. Z trudem powstrzymywał łzy, które cisnęły się do jego oczu. W całej tej sytuacji nie pomagał fakt w jakim miejscu się obudził. Jedyne co umiał powiedzieć, to że był w jakiejś jaskini i coś mu podpowiadało, że jest to legowisko wilka, którego pamiętał jak przez mgłę.
Wilk! Ta myśl wylądowała na miejscu pierwszym ważnych spraw. Gdzie on się podział? Zaczynał sądzić, że został przytaszczony tutaj jako posiłek na później. Powinien zacząć uciekać, dopóki nie było go widać na horyzoncie.
Próbował wstać, lecz okazało się to trudniejsze niż przypuszczał. Ostatecznie nadal leżał na ziemi zwijając się z bólu, do którego powoli zaczynał się przyzwyczajać.
– O rany, żyjesz. – Doszedł go przestraszony głos pełen zaskoczenia i ulgi.
Liam był zwrócony częściowo plecami do rozmówcy. Nie odwrócił się do niego, zbyt dobrze było mu w obecnej pozycji. Słyszał jak przyjaciel podchodzi do niego, a następnie głośno wciąga powietrze. Szatyn jęknął zbolałym głosem, gdy pochwycił jego rękę.
– Nie, nie, nie. Przepraszam cię Liam. Przepraszam. – Zaczął powtarzać jak litanię.
Levi zaczął pomagać mu się podnieść do pozycji siedzącej. Oparł go plecami o skalną ścianę. Mężczyzna zamknąłem oczy, starając się zapanować nad bólem.
– Potrzebne są bandaże. Ale nie zostawię cię tu samego. On może wrócić. – Levi mówił sam do siebie, na koniec jęcząc pod nosem bezradnie.
W pewnym momencie poczuł, jak przyjaciel będący obok niego się wzdrygnął. Zapanowała głucha cisza. Brunet podniósł powieki, spoglądając w stronę wyjścia z jaskini. Powinien się przejąć tym widokiem, ale nie miał na to siły.
– Proszę cię. – Zaczął mężczyzna obok niego. – Zostaw go. On jest ranny, muszę go opatrzyć, ale...
– Wyjdź. – Usłyszał warknięcie, dochodzące z zewnątrz.
– Proszę, zostaw go w spokoju.
– Idź już!
Mężczyzna niepewnie odszedł ode rannego, trzymając się z dala od zwierzęcia. Liam siedział w miejscu, zmęczonym wzrokiem spoglądając w stronę wilka. Jego mózg w tym stanie nie był w stanie za szybko łączyć faktów, pracował w zwolnionym tempie.
Zastanawiał się jak mógł słyszeć jak ktoś się odzywa, skoro był tu jedynie ten wilk. Jak? Stwierdził, że ten ból musiał mu już mieszać w głowie. Zresztą, ta cała sytuacja była na swój sposób dziwna i absurdalna, ale nie miał siły na się nad tym zastanawiać, zamartwiać czy kwestionować. Siedział przypatrując się zwierzęciu.
Z tej perspektywy wilk wydawał się być naprawdę ogromny. Przez małą ilość światła nie był w stanie za wiele dostrzec. Jego biała sierść wydawała się być jakby wszędzie brudna od szarego osadu. Nie wiedział czy to po prostu brud czy taki kolor sierści, zastanawiał się z absurdalnym jak na tę sytuację uśmiechem.
Po czasie mężczyzna zaczął się czuć nieswojo. Wilcze ślepia cały czas spoczywały na jego osobie.
– Dlaczego po prostu nie skończysz tego co zacząłeś? – Szepnąłem pod nosem.
– Dlaczego po prostu nie mogłeś umrzeć? – Usłyszałem w odpowiedzi. – Już za późno.
Ciało Liama przeszedł dreszcz. Uważał, że to musiał być naprawdę jakiś chory sen. Zaraz zapewne się obudzi w szpitalnym łóżku, a wszystko okaże się koszmarem po podanych mu lekach.
Wilk zmienił swoją pozycję i zamiast stać z brzegu, położył się na środku wejścia, odwracając się do rannego tyłem. Liam zaczął się zastanawiać się czy zwierzę również było zmęczone i czy miało równie ciężki dzień jak on.
Ponownie zamknął oczy pragnąc odpoczynku. Po chwili usłyszał szelest dochodzący zza jaskini.
– Daj mi przejść. – Dobiegł mnie znajomy głos. – To nie jest śmieszne. Ethan! No daj spokój.
– To moja jaskinia.
– Daj mi go opatrzyć! – Prosił.
– Nie umrze.
– Ale go cholernie boli! Zapomniałeś jak to jest?
Moich uszu doszedł groźny warkot.
– Liam, dasz radę tu przyjść?
Otworzył oczy, spoglądając w stronę wyjścia. Daleko nie było. Dotychczasowy ból zmienił się raczej w dziwnego rodzaju pieczenie. Nie myśląc za wiele, spróbował wstać, podpierając się ściany zdrową ręką. Szło mu to dość niezdarnie i mozolnie, lecz w końcu zaczął powoli zbliżać się w stronę wyjścia.
Przechodząc koło wilka, zerknął w jego stronę. Powinien się bać, lecz nie odczuwał strachu. Czuł się zbyt zmęczony by się bać. Spojrzenie jego brązowych oczu spotkało się z jego. Przez moje ciało przebiegł dreszcz, którego nie umiał zakwalifikować inaczej, jak po prostu dziwne uczucie.
Wyszedł z jaskini, po chwili siadając przy jakimś drzewie. Levi od razu wziął się za bandażowanie jego ręki, a później nogi. Nie widział większego celu w tym działaniu. Chyba tylko w tym bym bardziej nie pobrudził ubrań. Zresztą, chłopak o wszystkim pomyślał, przynosząc mu świeże ciuchy. Skąd on to wszystko wziął tak szybko? Ile czasu minęło?
– Co my teraz zrobimy? – Levi znów szeptał do siebie spanikowanym głosem.
– Zabierz mnie do domu.
Ból powoli odpuszczał, a na jego miejsce przychodziło zmęczenie. Tak naprawdę mógłby zasnąć nawet tu i teraz.
Mężczyzna skinął głową w odpowiedzi i zaczął pomagać mu wstać. Powoli zaczęli kierować się w stronę miasta, w tyle zostawiając wilka i jego jaskinię.
Początkowo Liam kuśtykał, w ogóle nie stając na pogryzionej nodze, lecz z czasem, będąc niemal na miejscu potrafił ją już nieco obciążyć. Obwiniał o wszystko adrenalinę. Miał już wszystko gdzieś. Chciał znaleźć się w domu, w swoim pokoju, swoim łóżku.
Przez niemal całą drogę Levi mamrotał coś pod nosem o przeprosinach i jego winie. Słuchał tego jednym uchem i wypuszczałem drugim. Ożywił się nieco, kiedy znaleźli się pod drzwiami domu.
W tym momencie ogarnął go mały stres. Miał nadzieję, że nie natknie się na żadnego ze swoich współlokatorów. Na nich, ani na nikogo innego. Obawiał się pytań, których w tym momencie nie miał ochoty słuchać.
– Liam, słuchaj, mógłbym nocować dzisiaj u ciebie. Bardzo cię proszę.
– Jak chcesz. – Mruknął, nie mając siły zaprzeczyć.
Zaczął grzebać po kieszeniach mając nadzieję znaleźć klucze. Były na swoim miejscu. Otworzył przed nimi drzwi wpuszczając do środka.
Dom wyglądał niemal tak jak zapamiętał. No, może było nieco mniej czysto, lecz biorąc pod uwagę odbywaną tutaj imprezę było lepiej niż się spodziewał. Współlokatorzy musieli trochę tu posprzątać.
Weszli po cichu do środka od razu kierując się do pokoju Liama. Udało im się przejść niezauważonym. W środku mężczyzna padł niemal jak nieżywy na swoje łóżko.
Ból nie dokuczał mu już tak bardzo. Teraz przeważało zmęczenie.
– Nie mamy pokoju gościnnego, więc trzymaj się swojej połowy łóżka i tyle. – Powiedział, przekręcając się na bok i zajmując miejsce na brzegu
– Jasne. – Odezwał się niepewnie.
Zdziwił się i zaczął zastanawiać, gdzie ta jego pozytywna energia i wieczny uśmiech? Czu za plecami wiercącego się niespokojnie Leviego.
– Liam... – Zaczął z wahaniem. – Musimy chyba porozmawiać.
– Mhm. – Mruknął, chcąc już spać. – Ale później.
– Ale jak będzie się coś dziać, to od razu daj mi znać. Dobrze?
– Dziać? Levi, idź już spać.
Nie wiedział jak przyjaciel, ale on z tym nie będę miał najmniejszego problemu.
W lesie w tym czasie Ethan nie mógł zasnąć, walcząc z myślami. Warknął wściekle pod nosem, zauważając, że już od dawna powinien spać. Nie mógł zrobić tego z powodu dwóch idiotów. Chociaż tym drugim w rzeczywistości był on. Młody mężczyzna właściwie nic nie zrobił, a on zrobił za mało.
Wytykał sobie, że dał się odciągnąć Leviemu. Wtedy nic by się nie stało. A tak to ganiał za nim po lesie jak głupek. Z drugiej strony przecież ten chłopak nie żył. Cuchnął śmiercią na kilometr. Padł przed nim. Skąd miał wiedzieć, że jakimś cudem się mylił?
No cóż. Gdyby go zjadł, zamiast ganiać za szczeniakiem, wszystko byłoby w porządku.
W jego głowie pojawił się obraz młodego mężczyzny wspartego o ścianę jego leża. Mógł dokończyć to co zaczął, ale coś go powstrzymywało. Może i byłoby to czyste zabójstwo jednego ze swoich, jednak to nie wywierało na nim takiego wrażenia jak powinno. I nawet jeśli początkowo planował to zrobić, to gdy przyszło co do czego, nie był w stanie. To wywołało u niego dodatkową falę wściekłości.
Poza tym oczami wyobraźni już widział awanturę jaką urządza mu Nathan za jego nieodpowiedzialne zachowanie. Zastanawiał się czy jednak odpowiedzialniej nie zachowałby się dobijając tego chłopaka? Może i nie jest to głupia myśl. Może da się to wszystko jeszcze naprawić. Nikt by się o tym nie dowiedział i nie byłoby sprawy.
Problemem był jedynie Levi. Ta małpa może się wygadać innym. Wierzył w swoją siłę przekonywania, tylko musiał mieć szansę z nim porozmawiać.
Wstał, stwierdzając, że nie ma co marnować więcej czasu. Wyszedł z jaskini od razu zaczynając węszyć. Szedł drogą, którą przemierzała dwójka mężczyzn jakiś czas temu. Miał nadzieję, że kręcąc się przy granicy lasu uda mu się go złapać nim dotrze do watahy.
Będąc na miejscu położył się, bacznie obserwując las. W końcu będzie musiał tu wrócić.
W domu Liam przebudziło uczucie gorąca. Chciał z siebie zrzucić kołdrę, lecz jej już nie było. Leżała zmiętolona na podłodze. Podniósł się do siadu, rozglądając się za czymś do picia. Westchnął smutno, nie znajdując żadnej butelki z wodą.
Zmarszczyłem nos, przesuwając się na część łóżka, która była doskonale oświetlana przez promienie słońca. Był dopiero ranek. Mężczyzna nie spał zbyt wiele.
– Liam?
Obejrzał się za siebie w stronę źródła dźwięku. Levi spoglądał na niego nieco zmęczonym wzrokiem.
– Śpij dalej. – Odezwał się, nie przejmując się jego obecnością.
– Dobrze się czujesz?
– Tak. – Odparł, nie będąc właściwie pewien.
Spojrzał na zabandażowane miejsca. Już nie bolało. Czuł jedynie ciepło, które jakby wydobywało się z wnętrza rany. Zaniepokoiło go to nieco, a przede wszystkim zmusiło do myślenia o wymianie opatrunku. Poza ranami, nadal dokuczał mu ból głowy.
Podniósł się z łóżka, cicho wychodząc z pokoju i kierując do łazienki. W pierwszej kolejności obmył twarz zimną wodą. Następnie spojrzałem na swoją rękę i łydkę. Obawiał się tego co zastanie pod bandażem.
Biorąc głęboki wdech zaczął odwijać opatrunek z przedramienia. Kątem oka widziałem Leviego, który zaglądał do niego przez uchylone drzwi. Szczerze mówiąc, było to dosyć denerwujące.
– Wchodzisz czy nie?!
Mężczyzna wzdrygnął się, lecz wszedł do środka, podchodząc do niego. Liam kontynuował odkrywanie ran. Kończąc ściąganie bandaża z ręki, poczuł małą ulgę. W nocy nie miał odwagi i siły spojrzeć na swoje obrażenia.
Te szczęki były ogromne!
Po tym co mogło mi się stać, było to dość niewielkim uszczerbkiem na zdrowi. Jednak ślady po zębach były dość wyraźne i głębokie, a pod opuchniętą skórą malował się dorodny siniak. Nie mniej spodziewał się czegoś dużo gorszego.
Cieszył się, że rany już mniej bolały, chociaż jednocześnie bardzo go to zastanawiało. Zrzucił winę na nadal buzującą w nim nadal adrenalinę. Skupił się na pozytywnym fakcie, że rany przestały krwawić. Blizny natomiast na pewno pozostaną.
Stan łydki podobny był do przedramienia.
Zaczął powoli i ostrożnie oczyszczać ślady po wilczych zębach. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie.
– Powinienem iść do szpitala by to zaszyli? – Pomyślał na głos.
– Nie trzeba. Zagoi się. – Usłyszał głos przyjaciela, który cały czas wpatrywał się w rany. – Uwierz, tam ci nie pomogą.
– Schlałeś się z samego rana? – Podsumował jego gadanie.
Bardziej martwiło go, czy nie powinien się martwić o to czy zwierzę nie było zarażone wścieklizną czy innym choróbskiem. Biorąc pod uwagę nocne halucynacje była to dobra hipoteza.
Popatrzał jeszcze raz na rany. Na szczęście okres szortów i bluzek na krótki rękaw był już skończony. Wystarczy nie pozwolić by bandaż wyłaził mi spod ubrania. Najważniejsze dla niego było, że rany już tak potwornie nie bolą.
– Zostajesz na śniadanie? – Spytał starszego.
– Nie jestem głodny.
Liam wzruszył ramionami. Osuszył rany, po czym znów je zabandażował. Później da im pooddychać. Teraz musi ukrywać je przed innymi.
Chwilę po tym jak opuścili łazienkę na dole pojawiła się dwójka pozostałych mieszkańców tego domu. Mieli dosyć zmartwione miny, a atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się dosyć dziwna.
Starając się zachować resztki normalności Liam udał się do kuchni po szklankę wody i usiadł z nią na kanapie.
– Cześć. Jak się czujesz? – Usłyszałem w końcu nieco niepewny głos jednego z współlokatorów. – Co się właściwie wczoraj stało?
– Już jest lepiej. Nie chcę o tym rozmawiać.
– Wyglądało to okropnie. – Kontynuowali. – Martwiliśmy się, na pewno wszystko...
– Nie chcę o tym rozmawiać! – Mężczyzna o szklankę na stolik nieco zbyt mocno, przez co część wody znalazła się poza nią.
Jego mały wybuch złości i podniesiony głos ich zaskoczył, ponieważ odkąd się znali uważali Liama raczej za oazę spokoju. Teraz jednak brunetem targała prawdziwa burza emocji.
– Liam, spokojnie. – Poprosił go przyjaciel, wyraźnie zaniepokojony.
Brunetowi już odechciało się wszystkiego. Pić, jeść czy jakiegokolwiek towarzystwa.
– Levi, idź już do domu. – Poprosił, starając się przybrać łagodny ton głosu.
– Ale...
– Levi... – Tym razem była bardziej stanowczy.
– Dobrze. – Odpuścił. – Ale gdyby coś się zaczęło dziać, od razu dzwoń. Albo przynajmniej uciekaj do lasu. – To ostatnie zdanie dodał nieco ciszej.
Liam spojrzał na niego ostrzegawczym wzrokiem. W tym momencie naprawdę nie miał humoru na takie zagadki. Mężczyzna pożegnał się z wszystkimi kierując się do wyjścia. Gdy znalazł się poza domem, Liam udał się do swojego pokoju. Chciał tam w spokoju przeleżeć całą niedzielę.
Niestety, nie dane było mu zaznać spokoju. Leżał sobie pod kołdrą, próbując trochę odespać wczorajszy dzień, gdy ciszę w pokoju przerwał dźwięk jego komórki.
Zerknął na wyświetlacz. Kardiolog. Zignorował telefon. Jednak zaraz ponownie rozbrzmiał, tym razem dzwonili rodzice. Ponownie zignorował połączenie. Za trzecim razem miał dość i odebrał telefon tylko dla świętego spokoju, chociaż spodziewał się, że po rozmowie z rodzicami raczej go nie zazna.
– Co się stało? Nic ci nie jest? Jak się czujesz?! – Jego matka wyrzucała kolejne pytania niczym karabin maszynowy.
– Spokojnie, jeszcze żyję. Nic wielkiego się nie stało. Gorsza chwila i tyle. Już jest w porządku.
– Nie mów, że nic się nie stało. Doktor Grass mówił, że twoje wyniki nie są dobre.
W głowie Liam zanotował by porozmawiać z doktorem Grassem o tym, dlaczego omawia z jego rodzicami wyniki jego badań. Jest dorosły i nie udzielał zgody na przekazywanie wiadomości o jego stanie zdrowia komukolwiek. Chociaż sądząc po jej pytaniach, chyba nie mówił im najważniejszego.
– Co się stało? Co mówił tamtejszy lekarz? – Dopytywała dalej.
– Możecie mnie zostawić w spokoju. – Sapnął zmęczony.
– My się po prostu o ciebie martwimy.
– Długo nie będziecie musieli. – Mruknął czując coraz więcej negatywnych emocji.
Usłyszał cichy jęk swojej mamy, która tak naprawdę jeszcze nic nie usłyszała. Telefon przejął ojciec.
– Liam, wyjaśnij nam o co chodzi. – Jego glos był łagodny. – Proszę, powiedz co się dzieje.
– Nic się nie dzieje. Jak za jakiś czas nie znajdzie się dla mnie dawca to będziecie mieli koniec wiecznego zamartwiania się o moją osobę.
Nie był pewien czy był na głośnomówiącym czy po prostu matka stała na tyle blisko telefonu, że wszystko słyszała, ponieważ po drugiej stronie poza ciszą ze strony ojca usłyszał rozpoczynający się szloch kobiety.
– Wszystko będzie w porządku, na pewno znajdzie się...
– Tato, nie chcę tego słyszeć. Przy okazji miło, że życzysz komuś śmierci, żebym ja być może jej uniknął. Porozmawiam dzisiaj z doktorem Grassem, dobrze? – Powiedział by choć w minimalnym stopniu uspokoić rodziców. – Ale nie dzwońcie do mnie więcej.
– Kochamy cię. – Usłyszał nim zdążył się rozłączyć.
On również ich kochał, to nie tak, że nienawidził własnych rodziców. Po prostu nie mógł znieść ich zachowania i chuchania na niego jak nad małym dzieckiem.
Tak naprawdę czuł się fatalnie, ale nie zamierzał ich o tym informować. Poza tym to nie był stan, który dobrze znał, powodowany sercem. Tym razem dręczyło go coś innego, lecz nie potrafił tego nazwać.
W ciszy i spokoju, który zapanował w pokoju, powoli zmierzał ku krainie snów. Będąc niemal na jej granicy, przed jego oczami zaczęły pojawiać się obrazy z wczorajszej, a raczej dzisiejszej nocy. Ponownie uderzyła go nierealność pewnych wydarzeń.
Chwila, ten wilk gadał? Levi rozmawiał z wilkiem? Nie, to niemożliwe. Spojrzał ponownie na swoją zabandażowaną rękę. To jednak nie był sen. Może naprawdę ten wilk był na coś chory i był to efekt halucynacji? Jeśli tak, to dlaczego teraz ich nie doświadczał?
Jakiś ogromny wilk chciał go zeżreć. Uratował go Levi, który rozmawiał z wilkiem, który przede wszystkim odpowiadał mu ludzkim głosem.
Zaczął zrzucać winę na stres, strach i adrenalinę. Był wykończony, poza tym stan w jakim wtedy się znajdował mógł powodować, że nie prawidłowo rejestrował to co wokół niego się dzieje. Pewnie jeszcze trzymał się go wypity alkohol. Na pewno zmieszało się to wszystko z podanymi przez lekarzy lekami i stworzyło mieszkankę wybuchową.
Najpewniej jedynym prawdziwym elementem było to, że Levi uratował mu życie przed jakimś zwierzęciem.
Gdy Liamowi w końcu udało się znaleźć w krainie Morfeusza, Levi wracał do domu. Naprawdę nie chciał zostawiać przyjaciela w tej chwili samego. Wiedział, że w końcu się przemieni, a wolałby przy tym być. Móc zareagować, gdyby wszystko zaczęło się w nieodpowiednim momencie czy miejscu. Jednak nie mógł przebywać z nim całą dobę. Każdy z nich miał swoje życie, które nie zatrzymało się w miejscu.
Levi przyspieszył kłus, myśląc o złości Nathana. Nie odbierał od niego telefonów. Na pewno się martwił. Spodziewał się również wykładu od Joela, a tego to już naprawdę nie miał ochoty słuchać. Nie lubił tego jak czuł się po jego pogadankach, które wywoływały u niego okropne poczucie winy. I tym razem na pewno też tak będzie. Możliwe, że jeszcze oberwie mu się od Davida.
Brązowy wilk skoczył w bok, spłoszony nagłym warkotem tuż obok niego. Przeszedł go dreszcz widząc większego od siebie białoszarego wilka.
Zatrzymał się, podkulając ogon. Zastanawiał się nad ucieczką, lecz obawiał się przegranej. Dogoniłby go. Nawet jeśli wczoraj mu się nie udało, to dzisiaj już nie był taki pewien swojej zwinności.
– Gdzie to się wybieramy?
– Czego chcesz, Ethan? – Spytał, starając się by nie było w tym słychać braku szacunku, za który mógł zostać skarcony.
– Teraz przypomniałeś sobie jak należy się odzywać? Ja ci jeszcze dam, za to co wczoraj wygadywałeś. – Warknął, zbliżając się w jego stronę.
Poczuł gulę w gardle. Wczoraj chlapał to co mu ślina na język przyniosła, by tylko oddalić Ethana od rannego Liama. Wiedział, że teraz przyjdzie mi za to zapłacić.
– Słuchaj szczeniaku, oszczędzę cię na razie, ale...– Zrobił dłuższą przerwę. To spodobało mu się jeszcze mniej. – Spróbuj pisnąć sforze o tym co się wczoraj stało, a obiecuje ci, że zrobię sobie z ciebie dywanik do mojego leża. Będziesz pięknie tam pięknie komponował.
– Ale...
– Nie waż mi się przerywać.
Młodszy obniżył ciało, kuląc się jeszcze bardziej. Przecież on mnie zabije, krzyczał do siebie w myślach.
– Wczorajszy incydent wymaż sobie z tej małej główki. Nie waż im się pisnąć o tym chociażby pół słówkiem. Rozumiemy się?
– Ale oni przecież i tak się dowiedzą.
– Nie dowiedzą się. Już ja się o to zatroszczę.
– Ethan, co ty chcesz zrobić? – Spytał szczerze zaniepokojony.
– Gdybyś wczoraj mi nie przerwał, nie mielibyśmy żadnego problemu. Twoim zadaniem jest tylko trzymanie języka za zębami.
Miał naprawdę złe przeczucia. Nie wiedział co powinienem teraz zrobić. Przede wszystkim nie miał pojęcia, co Ethan dokładnie planuje zrobić w tej sprawie. Na pewno nie było to coś dobrego.
– Zjeżdżaj stąd.
Większy wilk ruszył na niego. Młodszy natychmiast zerwał się do ucieczki, lecz nie udało mi się całkiem uciec przed jego szczękami. Zaskomlał, starając się przyspieszyć. Zwolnił dopiero, gdy całkowicie straciłem go z oczu.
Levi warknął pod nosem. A ja cię broniłem przed Davidem, mówiąc, że wcale nie jesteś taki zły, wytykał sobie. Myliłem się, jesteś okropny!
Wilk kontynuował swoją podróż do domu zastanawiając się jak powinien postąpić.
Liam po przebudzeniu nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. Żadne tabletki nie pomagały, a apetyt zmalał mu praktycznie do zera. Było mu gorąco oraz bolało go całe ciało. Już dawno nie czuł się tak źle.
W tej chwili sam już nie wiedział co lepsze, boleści spowodowane sercem czy to wszystko.
Liam coraz bardziej zastanawiał się nad wizytą w szpitalu. Co, jeśli ten wilk naprawdę zaraził go jakąś wścieklizną lub czymś gorszym?
Rozważał tę możliwość, lecz ostatecznie nie wybrałem się do lekarza ani w niedzielę, ani w poniedziałek rano. Starając się wziąć w garść udał się do pracy. Szybko zauważył, że był to fatalny pomysł.
Mało tego, że nadal czuł się źle, to jeszcze wszystko dookoła go denerwowało. Nawet to, że osoba obok niego za głośno oddycha. Czuł się jak kobieta podczas okresu. Mimo wszystko starał się jakoś wytrzymać do końca zmiany.
Prawie mu się udało. Na godzinę przed końcem poprosił kierownika zmiany o możliwość szybszego pójścia do domu. Jako, że wszyscy widzieli, że jest dzisiaj nie w formie, nie było z tym większego problemu.
Liam nie zamierzał jednak wracać do domu.
Określenie „fatalnie" coraz mniej pasowało do jego stanu. Robiło się niezwykle dziwnie i niepokojąco. Czuł się źle we własnym ciele. Zaczął zastanawiać się czy może nie powinien zadzwonić do Leviego. Przypominając sobie jego słowa, zaczął podejrzewać, że jakimś cudem może wiedzieć, co się z nim dzieje.
Kiedy w końcu przekonał siebie, że jest to dobre rozwiązanie, mężczyzna okazał się mieć wyłączony telefon. No to znikąd pomocy. Starając się posłuchać jego drugiej rady, którą uważał z pewnej strony za absurdalną, udał się w stronę lasu. Może chociaż świeże powietrze dobrze mi zrobi. Liczył, że w dzień nic mu tam nie grozi.
Szedł żwawym korkiem w głąb lasu, zostawiając miasto daleko w tyle. Szybko zaczął wątpić w swoją decyzję. Nie był pewien czy samotny spacer po lesie w jego stanie, to dobry pomysł. Szczególnie biorąc pod uwagę, że to co zaczął czuć było naprawdę niepokojące.
Liam, ostatnio naprawdę przechodzisz samego siebie z genialnymi pomysłami. Jeden lepszy od drugiego.
Zatrzymał się, czując coraz większy ból, niepodobny do żadnego innego. Chłodny wiatr smagał jego ciało, gdy upadł na ziemie nie wiedząc co zrobić, by jakoś sobie pomóc. Jakbym nie stanął, nie ułożył się, położył, cały czas tak samo bolało.
Z każdą chwilą było coraz gorzej. Jakby rozsadzało go od środka. Wszystkie mięśnie były boleśnie napięte. Drżał, a z jego ust wyrwał się przeraźliwy krzyk. Na filmie pewnie tej scenie towarzyszył by kadr na spłoszone ptaki czy jakieś sarny.
Miał ochotę walić głową w ziemię, aby tylko to się skończyło. Umieram?
Nawet ciche sapnięcie nieopodal niego, nie zmusiło go do poruszenia się. Leżał, wbijając palce w ziemię, a czoło opierając na jakimś korzeniu. Dopiero gdy coś pchnęło go na bok, zmuszając w pewien sposób do spojrzenia na siebie, dostrzegł z czym ma do czynienia.
Jęknął widząc białoszarego wilka. Tym razem miał okazję bardziej mu się przyjrzeć, lecz jakoś nie miał do tego głowy. Widział jak jego różowy język wychyla się z pyska, by krótko go oblizać.
Jeśli miał wątpliwości, czy przez to co się z nim dzieję umrze, to teraz właśnie się ich pozbył.
__________________________
No to chyba zacznie się nory rozdział w życiu Liama. Pytanie - lepszy czy gorszy? Wszystko oczywiście pod warunkiem, że Ethan pozwoli w ogóle mu go rozpocząć.
Uda mu się zakończyć to czego wcześniej nie był w stanie? Odważy się na to?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top