Rozdział 41: Come back, honey
DWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ
Liam leżał na ziemi i obserwował ludzi za ogrodzeniem. Dzisiaj panował stosunkowo mały ruch. Widział jak rano część ludzi wyjeżdżała gdzieś samochodami. Widać mieli jakąś robotę na zewnątrz. Poza murami rezerwatu.
Zdziwił się, gdy ujrzał Grace zmierzającą z jednego budynku do drugiego. Wydawało mu się, że jeszcze wczoraj wspominała mu o tym, że nie będzie jej kilka dni. Ględziła coś o jej córce i zięciu. Jakiś rodzinny obiad.
Przyjrzał się kroczącej blondynce. Czas odznaczył już na niej swoje piętno. Gdy ją poznał zdawała się być niewiele starsza od niego. Teraz na jej twarzy widać było kilka zmarszczek, a we włosach widniało kilka siwych pasemek.
Mężczyzna, z którym się pobrała z nieodpowiedzialnego marzyciela, stał się odpowiedzialnym ojcem i mężem. Córka z małej dziewczynki stała się kobietą, która zeszłej wiosny wyszła za mąż.
Wiedział niemal wszystko o jej rodzinie i życiu. Kobieta gadała przy nim jak najęta. Była to dla niego pewnego rodzaju rozrywka. Niczym książka lub radio. Chociaż musiał przyznać, że nawet kilka razy udało mu się zobaczyć z nią kilkanaście minut jakiegoś filmu czy serialu.
Kobieta dzisiaj wydawała się być wyjątkowo wesoła. Najwyraźniej wczorajszy obiad poszedł dobrze. Jak zawsze była pełna energii z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach niż zazwyczaj.
Wilk leżał na ziemi i patrzał jak Grace wchodzi do środka. To było już jego przyzwyczajenie. Patrzał z złudną nadzieją, jak w niewielkim buforze najpierw zamyka jedne drzwi na zamek elektroniczny, a późnij kolejne.
Ale nie dzisiaj.
Podniósł się na przednich łapach nie wierząc w to co widzi. Po ponad dwudziestu latach, nie był pewien czy dobrze liczył upływający czas, w końcu popełniła błąd.
Patrzał szeroko otartymi oczami w zamek, który świecił na zielono niezabezpieczony. Drzwi nie domknęły się do końca, nie uruchamiając zamka. Tak samo jak kolejne. Czuł jak jego serce zaczyna mocniej bić, jak adrenalina zaczyna płynąć w jego żyłach.
– Bardzo cię przepraszam. Naprawdę jest mi przykro z tego powodu. – Mówił do siebie, kierując się w stronę kobiety.
– Kto jest dzisiaj takim gadułą. – Śmiała się do wilka. – Mam dla ciebie niesamowite wieści.
– Naprawdę nie chcę, ale muszę. Rozumiesz, prawda?
Niczego nie świadoma wychodziła na spotkanie z wilkiem. On nie spuszczał z niej oczu, krocząc z nisko zawieszoną głową. Gdy zaczęło ich dzielić zaledwie kilka metrów zaczęła mieć wątpliwości.
– Ghost? – Odezwała się niepewnie.
Zaczęła się wycofywać, lecz to zachęciło Liama do działania. Naskoczył na nią i przewrócił jednym pchnięciem. Zacisnął szczęki na jej szyi. Chciał to zakończyć możliwe jak najszybciej by kobieta nie cierpiała. Musiał mieć po prostu pewność, że nie przeżyje.
Z bólem w sercu opuścił martwe ciało kobiety i skierował się do podwójnych siatkowanych drzwi. Przeszedł przez jedne nie zablokowane drzwi, a następnie drugie. Wydostał się z niewielkiego buforu na zewnątrz.
W towarzystwie poszczekiwań wilków z wybiegu obok stał nie mogąc uwierzyć w to, że znalazł się po drugiej stronie ogrodzenia. Miał wrażenie, że śni.
Rozejrzał się szybko. Nie mógł marnować czasu. Wiedział, że dzisiaj na terenie nie zostało dużo pracowników, lecz pewnie zaraz ktoś na kamerach zobaczy co się stało.
Szybko ruszył w stronę ogrodzenia ośrodka. Główna brama była zamknięta. Płot był wysoki, lecz nie miał zamiaru dać się mu pokonać po tym co już przeszedł. Nie było odwrotu.
Przemierzał ogrodzenie wzdłuż szukając czegoś od czego mógłby się odbić, na coś wejść i przeskoczyć na drugą stronę. W końcu natrafił na zaparkowany samochód, który co prawda znajdował się kawałek od płotu, lecz istniała szansa, że ta odległość wystarczy.
Liam wskoczył na terenowy samochód i stanął na jego brzegu. Starał się zgromadzić w sobie wystarczająco dużo siły, jednocześnie skupiając by jego łapy po prostu nie ślizgnęły się po dachu niwecząc jego plany.
Oprócz szczekania wilków zaczął słyszeć również głos mężczyzny, który pracował razem z Grace. Nie mógł już tracić czasu. Odbił się od dachu, wspomógł się płotem i twardo wylądował po drugiej stronie z lekkim skomleniem.
Podniósł się i otrząsnął będąc w jeszcze większym szoku. Naprawdę jest na zewnątrz. Nie zastanawiając się dużo ruszył biegiem przed siebie, ignorując ból przedniej łapy.
Po kilku minutach biegu zwolnił. Miał nadzieję, że pracownicy rezerwatu nie tak szybko zaczną poszukiwania, o ile w ogóle. Liczył, że teraz skupią się na martwej koleżance.
Dobra Liam, wydostałeś się. I co teraz? W którą stronę jest dom?
Stał pośrodku lasu rozglądając się dookoła. Kręcił się w kółko licząc, że jego intuicja zadziała, że wskaże mu, w którą stronę powinien zmierzać.
Nie miał pojęcia gdzie iść. Spojrzał na słońce, które było w górze. Powinien obrać jeden kierunek i się go trzymać, dopóki nie znajdzie jakiegoś punktu zaczepienia, miejsca, które rozpozna i pozwoli obrać właściwy kierunek.
Biegł przed siebie dopóki nie natrafił na granicę lasu. Za nią zobaczył pola i ludzkie zabudowania. Wolał się trzymać z daleka od ludzi. Szedł wzdłuż lasu, próbując znaleźć jakąś tabliczkę z nazwą miasta lub jakiś przesmyk pozwalający mu na podjęcie dalszej drogi.
Czas mijał, a on dalej kroczył w zasięgu wzroki mając betonowe budynki. Zaczynał się niepokoić, ponieważ zaczynał iść w przeciwną stronę niż początkowo. Uważał widząc na swojej drodze samochody. Wolał nie zostać zauważony przez żadnych pracowników rezerwatu czy leśniczych. Nie pozwoli, by ponownie go zamknięto.
Przecież ten las nie może być dookoła otoczony przez miasta! To niemożliwe! Musi być jakiś wąski przesmyk.
Jednak życie nie zamierzało być dla niego łaskawe. Liam nie zauważył żadnego naturalnego przejścia miedzy miasteczkami i wioskami. Kończyło się jedno, zaczynało drugie. Postanowił wydostać się stąd przemykając szybko przez jakąś mniejszą wioskę.
Zbliżył się do zabudowań. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Rozglądał się uważnie dookoła, starając się zauważyć ewentualnych ludzi.
Starał się przemknąć niezauważony. Zależało mu tylko na przedostaniu się na drugą stronę. Psy z okolicznych domów zaczęły donośnie szczekać, chcąc powiadomić swoich właścicieli o intruzie w pobliżu.
Spostrzegł kilku ludzi z przerażeniem zauważających jego obecność. Nie przejmował się tym, tylko jak najszybciej chciał znaleźć się z powrotem w lesie.
Poczuł się pewniej i nadal nie wierzył w swoje szczęście, gdy znalazł się pomiędzy drzewami. W dalszym ciągu nie czuł się bezpiecznie i czuł, że musi uciekać, oddalić się jak najdalej od rezerwatu. Jednak musiał też pomyśleć o planie działania.
Gdy oddalił się od wioski zawył, nasłuchując czy ktoś mu odpowie. Nic. Postanowił ruszyć w drogę. Miał zamiar co jakiś czas próbować nawoływać wilki w pobliży. Liczył, że one pomogłyby mu z określeniem miejsca, w którym się znajduje.
Jeśli to nie zadziała, to miał nadzieję, że w końcu natrafi na jakąś tablicę miejscowości, którą będzie kojarzył. Dzięki, której będzie mógł jakoś określić swoje położenie.
Nastała ciepła letnia noc. Liam jednak nie zamierzał odpoczywać. Nie czuł się bezpiecznie. Szedł daje naprzód próbując znaleźć drogę do domu.
Czarny wilk przemierzał ciemny las niemal niezauważony. Nieliczna zwierzyna aktywna o tej porze nastawiała uszy, gdy tylko usłyszała go w pobliżu. On jednak cały czas kroczył przed siebie.
Nastał ranek. Zaczynał obawiać się, że znalezienie innej watahy wilków takich jak on wcale nie będzie takim łatwym zadaniem. W głowie zaczynał układać plan uwzględniający bliższe trzymanie się dróg.
Zawył po raz ostatni nim zamierzał skręcić w stronę drogi, która powinna znajdować się jakiś kilometr na prawo od niego, kiedy usłyszał wilcze wycie.
Był zaskoczony i jednocześnie ucieszony słysząc jak ktoś mu odpowiada. Nawet jeśli głosy dawały znać by nie zbliżał się do ich terenu. On jednak musiał z kimś porozmawiać.
Nie chcąc zostać potraktowany jak intruz, wróg, stał przed granicą terytorium obcej sfory. Cierpliwie czekał, aż ktoś się zjawi.
Jego nieustające wycie i brak oczekiwanej reakcji na ich próby odgonienia przyniosły oczekiwany skutek. Wataha składająca się z pięciu wilków pojawiła się by odpędzić nieproszonego gościa.
– Odejdź stąd. – Zawarczał alfa wysuwając się na prowadzenie.
Liam wyraźnie ich niepokoił. Większy od nich czarny wilk nie sprawiał dobrego pierwszego wrażenia, nawet jeśli zachowywał się całkowicie neutralnie.
– Chcę tylko wiedzieć gdzie jestem.
Jednak wypowiedziana nazwa miasta nic mu nie mówiła. Oni natomiast patrzeli na niego jakby co najmniej zapytał który mamy dzisiaj rok, chociaż dużo nie brakowało, ponieważ chciałby się upewnić, że co do tej drugiej rzeczy się nie myli.
– Macie jakaś mapę? Potrzebuje się, gdzieś dostać a nie wiem jak tam dojść. Zgubiłem się. Nie chcę kłopotów. – Zapewnił ich. – Pomóżcie mi i już mnie nie ma.
– Gdzie zmierzasz? – Zapytał jeden z wilków.
Jednak tym razem wypowiedziana przez niego nazwa miejscowości nic nie mówiła obecnym tu wilkom.
– Macie jakaś mapę czy coś w tym stylu?
Wszyscy patrzeli po sobie wyraźnie nie ufając napotkanemu wilkowi. Jego zachowanie wydawało im się podejrzane. Nienormalne.
Liam postanowił spróbował podać jeszcze nazwę innej miejscowości. Co prawda znajdowała się nieco dalej, lecz była bardziej rozpoznawalna. Po ich minach zauważył, że tym razem trafił.
– To drugi koniec kraju. – Oznajmił jeden z nich.
– Co?
– Musisz kierować się na północ. Północny-wschód. Więcej nie jesteśmy w stanie ci pomóc.
– Bardzo dziękuję.
Tyle mu wystarczyło. Już wiedział jaki kierunek obrać. Dalej już sobie poradzi.
– Jeszcze chwila! – Zatrzymał się w pół kroku. – Znacie może Ethana? Wysoki, cały białoszary, niemal srebrny. – Pokręcili przecząco głowami. – A Warwick?
– Odejdź stąd! – Warknął przywódca robiąc krok w jego stronę.
Liam nie wiedział czy miał to uznać za potwierdzenie, czy tylko oznakę wyczerpania ich cierpliwości. Ruszył w kierunku, wskazanym mu przez spotkaną watahę. Miał nadzieję, że nie wprowadzili go w błąd.
Czekała go długa droga. Nie wiedział, w którym dokładnie miejscu się znajduje, lecz i tak czekało go do pokonania kilkaset kilometrów omijając miasta i siedliska ludzi.
Nie obawiał się drogi. W końcu mógł wrócić do domu.
Początkowo droga była trudna. Lasy nie okazały się tu być tak częste i gęste jak na terenach, w których mieszkał. Były dni, kiedy przemierzał głównie pola, trzymając się jak najdalej zasięgu ludzkiego wzroku.
Przez długi czas nazwy mijanych miast nic mu nie mówiły. Kilkanaście dni kroczył w obranym przez siebie kierunku, mając nadzieję, że idzie w dobrą stronę.
Liam pokonywał kolejne kilometry odpoczywając tyle ile to było konieczne i żywiąc się również wtedy, kiedy czuł silną potrzebę, najczęściej spotkaną padliną. Nie chciał tracić czasu.
W końcu nastał dzień, w którym po raz pierwszy rozpoznał miejsce, w którym się znalazł. A konkretniej natrafił w pobliże większego miasta, którego nazwę kojarzył. I chociaż musiał niemal cały dzień poświęcić na ominięcie go, to upewnił się, że zmierza w dobrą stronę.
Jednak im bliżej celu się znajdował, tym coraz większe nachodziły go obawy. Nie wiedział czego się spodziewać. Co zastanie na miejscu.
Czy jego wataha dalej tam mieszkała czy może przeniosła się w inne miejsce? Kto tak naprawdę przeżył spotkanie z wilkami Warwick? Czy Ethan je przeżył?
Bardzo już chciał znaleźć się na miejscu, jednocześnie obawiając się poznać prawdę.
Dni mijały, podobnie jak pokonywane kilometry. Zaczynał czuć coraz większy stres, gdy zaczął mijać swoje rodzinne miasto.
W tym momencie trochę zwolnił kroku. Pomyślał o swoich rodzicach. Bardzo ich kochał i tęsknił za nimi. Wiele razy o nich myślał i zastanawiał się co u nich. Jak zareagowali na jego zniknięcie.
Jednak w tej chwili miał na głowie bardziej niecierpiącą zwłoki sprawę. Postanowił wrócić do ich tematu, gdy tylko spotka się ponownie z Ethanem.
Ruszył w dalszą drogę. Biegnąc spoglądał na niebo. Dzisiaj już nie zdąży tam dotrzeć. Był już tak blisko, lecz był na nogach już chyba dobę.
Był wewnętrznie rozdarty. Powinien odpocząć czy biec dalej? Czekał go jeszcze kawał drogi.
Od rana Ethan spędził dzień w domu. Spał na swoim łóżku, lecz po takim czasie nie wyczuwał już w nim zapachu młodszego. Jednak to nie przeszkadzało mu w katowaniu się ich wspólnymi wspomnieniami. Jednak one wydawały się mu coraz bardziej wyblakłe. Momentami zastanawiał się czy to jeszcze wspomnienia czy już wyobraźnia.
Po wywleczeniu się z sypialni udał się na swoją kanapę. Po tym jak niemal przez cały czas ktoś kręcił się po domu stwierdził, że musiał być weekend.
Czasami mijał mu niepostrzeżenie. Za oknami niebo zaczynało przybierać pomarańczowe barwy. Nie odzywał się i nie dawał znaków życia jak co dzień. Gdyby ktoś dłużej go obserwował, mógłby przypuszczać, że jest martwy. I dużo by się nie mylił.
Białoszary wilk ignorował wszystko to co działo się wokół niego. Nathan siedział na swoim fotelu i z sztywną podkładką w ręku przeglądał dokumenty z pracy i długopisem nanosił drobne poprawki.
Joel i Levi po ciężkim dniu w pracy zdecydowali się na chwilę rozerwać przy wspólnej grze na konsoli. Levi chciał wykorzystać ten czas, ponieważ dobrze zdawał sobie sprawę, że dzisiaj piątek i wieczorem blondyn będzie okupował telewizor oglądając nowy odcinek serialu.
Każdy był pogrążony w własnych sprawach.
Ethan coraz bardziej przegrywał walkę z samym sobą. Jego ciało pragnęło chwili drzemki, a on ostatnio za rozrywkę obrał sobie zadręczanie samego siebie takimi drobnymi rzeczami.
Jego świadomość coraz bardziej uciekała do krainy sów, kiedy nagle poczuł się jakby spadał w przepaść. Ciałem wilka szarpnęło gwałtownie, zwracając tym samym uwagę wszystkich dokoła.
Ethan wziął gwałtowny wdech, jakby dopiero co wyłonił się spod wody po bardzo długim czasie. Ciężko dyszał z szeroko otwartymi oczami.
Wszyscy obserwowali go z lekkim przerażeniem i zmartwieniem. Nie mieli pojęcia co się działo.
– Liam. – Powiedział półszeptem.
_______________________________
Kto na to czekał, no kto? <3
W końcu nasi poszkodowani przez życie się spotkają.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top