Rozdział 23: Zoofil
Liam leżał na łóżku. Dzień w pracy był wykończający. Na szczęście za tydzień mógł liczyć na trochę wolnego. Na gospodarstwie szykował się chwilowy przestój, a przynajmniej na tyle, że nie potrzebowano już tak bardzo jego pomocy.
Chciał się niedługo wprowadzić do watahy. Ostatecznie nie rozmawiał o tym jeszcze z Nathanem. Podobno nie powinno być z tym problemu, chociaż nastroje między nim a Ethanem mogą być nieco kłopotliwe.
Miał nadzieję, że niedługo sytuacja między nimi się ustabilizuje. Nadal był na niego wściekły, jednak jednocześnie gdzieś głęboko w środeczku troszeczkę za nim tęsknił. Za tym jego gburowatym uśmiechem, nie chcąc zbytnio pokazywać innym tego zwykłego, radosnego, za częstymi przytykami, którymi w pokręcony sposób pokazywał, że się niego martwi.
Również dzisiejszego dnia postanowił zrezygnować z wizyty w lesie. Nie było go tam niemal tydzień. Może jutro spróbuję się spotkać z resztą, by nie widzieć się z Ethanem.
Jego oczy szybko zaczęły przymykać się na coraz dłuższą chwilę. I chyba udało mu się na chwilę zasnąć, ponieważ, gdy otworzył oczy niebo za oknem przybrało nieco brzoskwiniowy odcień.
Skrzywił się na uczucie niepokoju, dręczące go od środka. O czymś zapomniał? Rozejrzał się po domu, by zorientować się czy nikt od niego niczego nie chciał.
Wrócił z powrotem do pokoju i ponownie położył się, starając się zasnąć. Skończyło się jedynie na kręceniu z boku na bok. Czym on się tak stresuje?!
Może to mój wilczy instynkt ostrzega mnie przed niebezpieczeństwem? Ale co mogłoby mi grozić w własnym domu?!
– Przecież nie mam się tutaj czego bać. Uspokój się. – Warknął na siebie. – Świetnie, zaczynam gadać do siebie.
Wbił głowę mocniej w poduszkę i zamknął oczy, starając się niczym nie przejmować. Chwycił leżącą obok pluszową świnkę i wtulił się w nią, pragnąc ponownie zasnąć, chociaż na piętnaście minut. Brał głębokie oddechy, starając się uspokoić.
Mężczyzna usłyszał najpierw kroki na korytarzu, zmierzające w tę stronę, a następnie otwierające się drzwi. Przez moment przemknęła mu myśl, że może Monica czegoś od niego chciała. Zmieniło się to po jednym większym wdechu.
Natychmiast podniósł się do pozycji siedzącej, z szeroko otwartymi oczami i ciężko bijącym sercem, wpatrywał się w postać stojącą w progu.
– Ethan. – Szepnął.
Mężczyzna wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Był wyraźnie zmieszany i nieco przestraszony.
– Co ty... Jak... Tutaj... – Nie umiał dokończyć żadnego z pytań.
Co on tutaj robi?! Jak on tutaj trafił? Kto go tu przyprowadził?
– Ta dziewczyna mnie wpuściła. Powiedziała, żebym tu do ciebie poszedł. – Zaczął niepewnie. – Chyba mnie pamiętała.
Ethan stał przy drzwiach w ubraniu i ludzkiej skórze. W jego pokoju! Nadal ciężko było mu w to uwierzyć.
– Nie stój tam tak. Możesz usiąść.
Ruszył w głąb pokoju niepewnym krokiem. Widział ten delikatny ruch nosem.
– Wiem.
– Co? – Spytał, spoglądając na niego zdziwiony.
– Widać jak węszysz. Ja też to zauważyłem.
Pokój był przesiąknięty nie tylko jego zapachem, ale również Ethana. Miał również wrażenie, że sam zaczął częściowo nim pachnieć, mimo że dawno nie mieli ze sobą kontaktu.
– Po pierwsze to ściągnij kurtkę bo się zgrzejesz. – Powiedział Liam, a on natychmiast zaczął ją z siebie ściągać. – Tak właściwie skąd ją masz? Czyja ona jest?
– Nathana.
Nie zaskoczył go tą odpowiedzią, ponieważ kurtka ewidentnie była dla niego za duża.
– Nie miałeś od kogo innego wziąć? Chyba tylko równie wielką nosi Joel. – Zauważył. – Chwila, a on w ogóle wie, że ją wziąłeś?
Cisza, która zapadła była niezwykle wymowna.
– Buty komu ukradłeś?
– Nie jestem pewien. – Stwierdził z lekkim grymasem.
– Czy ktokolwiek wie, że tu jesteś? – Spytał w końcu.
Starszy patrzał na niego, lecz nie odezwał się ani słowem. Liam westchnął ciężko. I chociaż nadal był częściowo na niego zły, to równocześnie nieco mu zaimponował, jak i rozczulił. Uśmiechnął się pod nosem, co nie umknęło uwadze starszego.
– Co?
– Nieważne. – Próbował go zbyć.
Na jego twarzy pojawił się pewien wyraz zawziętości. Starszy podszedł bliżej niego.
– Z czego nagle taki zadowolony jesteś?
– Ktoś tu nieźle trząsł portkami idąc tutaj. – Szepnął rozbawiony.
Warknął natychmiastowo, lecz nie poczuł się zagrożony chociaż w najmniejszym stopniu. Liam przejął od niego kurtkę i powiesił ją na krześle. Gdy odwrócił się z powrotem, starszy siedział na brzegu łóżka.
Liam usiadłem obok niego. W pokoju nastąpiła głucha cisza, a atmosfera ponownie nieco zgęstniała. Wpatrywał się w swoje dłonie, co jakiś czas przenosząc wzrok na te należące do Ethana i zaciskające się na kołdrze co jakiś czas.
– Dlaczego przyszedłeś? – Spytał beznamiętnie.
– Długo cię nie było. – Odparł. – Znowu zacząłeś mnie ignorować.
– Nie wiesz, że jak ktoś cię ignoruje, to oznacza, że nie chce z tobą rozmawiać, a tym bardziej cię widzieć.
Widział po jego postawie jak smutnieje słysząc to.
– Ale cieszę się, że przyszedłeś. – Uśmiechnął się delikatnie. – Że dałeś radę.
Kąciki jego ust delikatnie wygięły się ku górze.
– Ja naprawdę... – Zaczął starszy, lecz brunet nie pozwolił mu dokończyć.
– Nie uważam, że mnie skrzywdziłeś. – Wtrącił się. – Ani wcześniej, ani teraz. – Powiedział, nawiązując do usłyszanych od niego w zeszłym tygodniu słów. – Po prostu było to dla mnie dużym szokiem, a i źle zgrało się z naszą, nazwijmy to chwilową kłótnią. Na tamten moment to było dla mnie za dużo.
– Nie uważam, żeby przemienienie cię było błędem. W znaczeniu, że tego nie planowałem i nie powinno się temu nikomu robić wbrew jego woli, tak. Ale nie, jeśli miałbym powiedzieć, że żałuję tego, że... że cię poznałem.
– Dla mnie okazało się to szansą. Może tylko dzięki temu żyję. Kto wie czy wtedy nie padłbym na zawał czy coś podobnego.
Ponownie zapadła chwila ciszy. Tym razem była ona mniej ciążąca niż ta sprzed kilku minut. Liam widział jak starszy rozgląda się przez chwilę, aż w końcu kładzie się na łóżku i bierze w dłonie jego pluszową świnkę.
– Śpisz z jedzeniem? – Spytał wtulając w nią swoją twarz.
– Zoofilu, zostaw moją świnkę. – Zmarszczył brwi. – Masz fetysz na wąchanie pluszaków, czy na takie zabawy z jedzeniem?
– Co to zoofil i fetysz? – Spytał, odsuwając zabawkę od twarzy.
– Wolałbym, żeby Nathan ci to wytłumaczył, boję się, że źle ci to wyjaśnię. – Mruknął zakłopotany. – Ale nie mów mu, że ode mnie o tym usłyszałeś.
– Pachnie tobą. – Mruknął, powracając do pluszaka.
Liam położył się na plecach po drugiej stronie łóżka. Wpatrywał się w sufit, wsłuchując się w spokojny oddech leżącego obok niego mężczyzny. W końcu przekręcił głowę w bok. Biorąc głębszy wdech poczułem zapach lasu po deszczu, który wiązał się z Ethanem.
– Tęsknię. – Szepnął ledwie słyszalnie starszy, cały czas przesłaniając twarz maskotką.
Liam przekręcił się na bok, ostrożnie wtulając się w bok starszego. Jego ciało mimo wolnie się rozluźniło. Nie wierzył, że tylko tyle potrzebował to zrelaksowania się.
– Ja również. – Przyznał Liam.
– To przestań się gniewać i wracaj do lasu.
Poczuł jak jego broda spoczywa na czubku jego głowy. Było mu przy nim naprawdę dobrze. Jednak był ciekaw na ile to są jego własne emocje, a na ile są spowodowane ich więzią.
– Nie. – Odparł na jego prośbę. – Będę się gniewał jeszcze przez kilka dni.
Młodszy poczuł jak klatka piersiowa starszego unosi się wysoko i opada razem z nim.
– Ale może chcesz zostać na noc? – Zapytał nieśmiało.
– Ale tak tutaj?
– A gdzie? Na podwórku? – Prychnął. – Tak, tutaj.
– Zgoda, ale jako wilk.
– Co?! Żartujesz sobie?
Liam spojrzał w górę, starszy również na niego patrzał. Nie wyglądał jakby żartował.
– Daj spokój. Przecież możesz już sobie ściągnąć skarpetki i przecież nie będziesz tak spał, tylko w koszulce i bieliźnie.
– Tu nie chodzi wcale o te głupie skarpetki. – Zaprzeczył. – Ale jak już mówisz, to...
Po chwili para zielonych skarpetek wylądowała na podłodze, a nad uchem usłyszał pełne ulgi westchnięcie. Młodszy wywrócił oczami z delikatnym uśmiechem na ustach.
– Poza tym co na to ta co mieszka na górze? – Szukał dalej wymówek.
– Monica w tej sprawie nie ma nic do powiedzenia. A mam dziwne wrażenie, że poparłaby ten pomysł.
– Twoi rodzice już pojechali?
– Tak, na szczęście byli tylko na chwilę. – Burknął młodszy.
– Nie cieszyłeś się z ich przyjazdu?
– Powiedzmy, że nie mam z nimi najlepszych stosunków. Kocham ich, ale z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach.
Liam poprawił się w ramionach starszego, głowę opierając na jego klatce piersiowej. Wsłuchiwał się w mocne bicie jego serca.
– Opowiedz mi coś o sobie. – Poprosił brunet.
– Co? – Zdziwił się początkowo, lecz zaraz się poprawił. – Co chcesz wiedzieć?
– Nie opowiadałeś mi dużo o swoich rodzicach.
Młodszy byłem ciekaw tego tematu, jednak nie był pewien jaki stosunek ma do tego Ethan. Nie wie jacy byli, jak dużo czasu spędził z nimi Eth, jakie były ich relacje.
– Tata był wysoki z czarną sierścią, ale inną niż twoją, krótszą i gęstszą. Mama była bardzo podobna do mnie. – Zaczął opowiadać, a młodszy nagle poczuł przyjemne ciepło gdzieś wewnątrz siebie. – Nie było zwierzyny, która by przed nim uciekła. Jak byłem szczenięciem zawsze przynosił smakowite kąski. Mamy natomiast nigdy nie dało się niczym zaskoczyć. Zawsze wiedziała, że ktoś się zbliżał, albo jak coś przeskrobaliśmy.
Ethan wydawał się być podobny do mamy jeśli chodzi o brak możliwości zaskoczenia go czymkolwiek.
– Śmy? Inni członkowie watahy? – Dopytywał. – Byli parą alfa w sforze.
– Nie do końca. Wilki takie jak ty nie przepadają za wilkami takie jak ja. Przez bardzo długi czas trzymaliśmy się rodziną jako jedna wataha. Od czasu do czasu któryś odchodził do innej watahy, a gdy go z niej przeganiano, zawsze mógł wrócić i witano go z otwartymi ramionami.
– O kim mówisz? – Liam zmarszczył brwi nie do końca go rozumiejąc.
– O rodzeństwie.
– Masz rodzeństwo?! – Podniósł się na łokciach by móc na niego spojrzeć.
– Tak. Wy może już nie jesteście płodni, ale my tak. Jakbym znalazł wilczycę taką jak ja, mógłbym mieć z nią szczenięta, jeśli by się nam udało.
Zmierzył go nieprzyjemnym spojrzeniem. Na żadną wilczycę nie możesz już liczyć, masz mnie i tylko spróbuj spojrzeć na innego, a tym bardziej na inną to jej kłaki z dupy powyrywam!
Starszy zaśmiał się pod nosem jakby był w stanie czytać w myślach młodszego.
– Jestem jednym z młodszych. Z starszego rodzeństwa była trójka braci, a z młodszego brat i siostra.
– Była? – Spytał ostrożnie.
– Nieśmiertelność to kpina. Nikt nie żyje wiecznie. Nasza rodzina znacznie się skurczyła.
Młodszy nie chciał dopytywać jak zginęli, chociaż go to ciekawiło. Stwierdził, że jeśli będzie chciał to kiedyś mu o tym opowie.
– Inni wiedzą o tym?
– O braciach? Oczywiście, że nie. – Odparł. – No, poza Nathanem. – Poprawił się. – Dlatego nie kłóć się z rodzicami i spędzaj z nimi czas. Masz go więcej niż oni. Chociaż nieważne ile go z nimi spędzisz i tak będziesz sobie wytykał, że wasze wspólne chwile były zbyt krótkie.
Młodszy poczuł ukłucie w sercu i nie był pewien czy to było jego uczucie czy Ethana. Momentalnie poczuł się źle, przypominając sobie wszystkie kłótnie z rodzicami. Jednakże nie można powiedzieć, że jedynie on był im winny.
– Ja żałuję wiele rzeczy, które zrobiłem i im powiedziałem. – Szepnął z wyraźnym bólem.
Liam wtulił się mocniej w jego ciało.
– Pomimo tylu lat nie nauczyłem się nie żałować i wybaczyć sobie pewnych rzeczy.
– A mi nadal ciężko uwierzyć w to, że będę żył więcej niż sto lat. – Stwierdził młodszy, chcąc nieco zjeść z cięższych tematów.
– Trochę na to poczekasz. Jedynie Nath może poszczycić się trzycyfrowym wiekiem. Ja sam jestem jeszcze młodzieniaszkiem.
– No nie wydaje mi się. – Liam szepnął pod nosem.
– Szczeniaku! – Uniósł się.
– To ile średnio wilki, które znasz i znałeś miały lat?
– Od trzystu do pięciuset No, było kilka starszych wyjątków. – Powiedział, a brunet zrobił wielkie oczy. – Ale to były wilki. W sensie takie jak ja. Ludzie tacy jak ty to średnio sto lub dwieście.
Był pod wrażeniem. Jednak, zainteresowała go jedna rzecz.
– Skąd ta rozbieżność?
– Świat się zmienia. Nie każdy umie się dostosować, nie każdy ma tyle szczęścia by żyć długo i szczęśliwie. – Powiedział smutno. – A może po prostu nie ma czegoś takiego jak nieśmiertelność i śmierć jest jedyną rzeczą na tym świecie, od której nie uciekniemy?
Super. Chciał przejść na mniej dołujące tematy, a robi się coraz większe dno.
– Mam wrażenie jakby jeszcze tydzień temu był szczeniakiem. – Uśmiechnął się. – Z drugiej strony wiem, że minęło sporo czasu, patrząc na to jak świat się zmienił. Ewolucja i rozwój cywilizacji to coś wspaniałego i przerażającego jednocześnie.
Liam podniósł się nieco i zmienił swoje miejsce. Usadowił się na biodrach starszego. Widział jego niepewne spojrzenie, które mówiło mu, że miałby ochotę zamienić ich miejscami.
– Nie lubisz być zdominowany przez kogoś, co? – Spytał z przebiegłym uśmiechem.
– Zobaczysz jeszcze co to znaczy być dominowanym w sforze. – Prychnął. – Masz i tak fart, bo przez związanie ze mną wskoczyłeś wyżej w hierarchii. Tak właściwie w pewien sposób wylądowałeś przed Davida, ale i tak ma prawo cię skarcić.
– A ciebie nie może?
– Tylko by spróbował. – Warknął. – Gdyby którekolwiek z was zachowałoby się tak w stosunku do mnie czy Nathana, to byłoby wyzwaniem do walki alfę.
– Nie pamiętam tego za dobrze, ale w Sylwestra jednak chyba dałeś mi się zdominować.
Prychnął pod nosem uciekając wzrokiem.
– Nie prychaj mi tu, tylko wkładaj skarpety na te swoje stópki. Mam pomysł.
– Już mi się nie podoba.
– Nie bądź takim pesymistą. – Uśmiechnął się. – Trzeba próbować nowych rzeczy.
Zszedł z niego i stanął obok łóżka wyczekująco. Starszy podniósł się i mozolnie zaczął nakładać skarpetki. Cierpliwie obserwował jego poczynania.
– Wychodzimy. – Oznajmił. – Do miasta.
Westchnął, lecz nic więcej nie powiedział. Chyba w końcu zrozumiał, że nie miało to sensu. Przed wyjściem z domu Liam poinformował Monicę, że wychodzą i nie wie o której wrócą.
Na dworze przywitał ich chłodny wiatr. Poprawił kurtkę pod szyją, kontrolując również odzienie Ethana. Jako wilk pewnie miał dobrą odporność, całe dnie i pory roku spędzając w wilczej skórze. Jednak nie był pewien czy jego ludzkie ciało jest tak samo odporne.
Widział, że jest dużo spokojniejszy niż poprzednim razem, chociaż każdego mijanego przechodnia zabijał wzrokiem, a przejeżdżający chyba miał ochotę obszczekać.
Ethan trzymał się blisko młodszego, ufając, że w tym środowisku to on dowidzi i jest w stanie szybciej wykryć zagrożenie. To jednak nie powodowało, że starszy tracił czujność.
Mężczyźni szybko dotarli do pierwszego pośredniego celu. Liam zatrzymał się na chodniku pod niewielkim zadaszeniem.
– Czemu się zatrzymaliśmy? – Szepnął Ethan, przysuwając się do bruneta.
Dla niego nie znaleźli się w żadnym konkretnym miejscu. Jakieś prowizoryczne schronienie na środku szlaku. Oprócz nich była tu jeszcze jednak para.
– Czekamy. – Odparł krótko.
– Na co?
Rozejrzał się uważniej. Na słupie obok znajdował się kawałek blachy z rysunkiem. Oho, to nie wygląda za dobrze. Ten szczeniak chce doprowadzić do mojej przedwczesnej śmierci? Przecież nawet nie przeżył dwustu lat.
– Nie. – Zaprzeczył, po domyśleniu się do czego chce ich upchać młodszy.
– To nic strasznego.
– Ale również nic przydatnego i dobrego. – Zaoponował.
– I tu się mylisz. – Powiedział pewnie z uśmiechem. – O, już jedzie.
Eth podążył za jego wzrokiem. Metalowa puszka zmierzała w ich stronę. Może się tutaj nie zatrzyma? Jego nadzieje odeszły, widząc jak maszyna zwalnia.
– Wolałem już jak ludzie przemieszczali się konno, albo chociaż wozami. – Burknął pod nosem.
– Daj spokój. To jest lepsze.
– Przynajmniej można było w razie czego wsunąć konia na ząb.
Liam nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Otworzył usta by coś powiedzieć, lecz ostatecznie przemilczał moją uwagę.
Ethan starał nie dać po sobie poznać jak bardzo nie podoba mu się ta sytuacja. Przybliży się jeszcze bliżej młodszego, wchodząc z nim do środka. Całość trzęsła się i hałasowała. Nie wyglądało to na bezpieczne miejsce. Było tu całe mnóstwo ludzi. Nadal nie rozumiał jak oni mogli przebywać razem w takich ciasnych miejscach.
Dyskretnie chwycił rękaw młodszego, nieco przestraszony, gdy drzwi same się zamknęły, a maszyna zaraz ruszyła naprzód.
Liam pociągnął ich w stronę krzeseł i usadził starszego na jednym z nich. Poczuł się dosyć niepewnie, mając obok siebie jakąś obcą kobietę. Młoda, z długim włosiem, pachniała okropnie sztucznie. Tego to nawet nie chciałoby się zjeść.
Szatyn zmierzył młodszego nieprzyjemnym wzrokiem. Dlaczego to on nie mógł tu usiąść, tylko sadza mnie obok jakiegoś obcego osobnika? Głupi szczeniak.
Pojazd co jakiś czas zatrzymywał się, by zabrać ze ścieżki kolejne osoby i jechał dalej. Ostatecznie jednak dobrze mu się siedziało. Przynajmniej tak nim nie szarpało podczas ruszania.
– Zejdź.– Powiedział nagle młodszy, pociągając go.
Ethan wstał z krzesła i odsunął się wraz z nim. Po chwili zobaczył jak jakiś staruszek zajmuje jego miejsce. Prychnął pod nosem niezadowolony.
– Dlaczego to zrobiłeś? – Spytał naburmuszony.
– To jest starszy pan. Starszym ustępuje się miejsca. – Wyjaśnił półszeptem.
– Dlaczego? Ja tam byłem pierwszy.
– Tak jest i już. Są starsi, słabsi i ustępuje się im miejsca, by nie musieli całą drogę stać.
– Właśnie, stary i słaby. Taki osobniki puszcza się przodem, by w razie czego to je pierwsze zaatakowano. Jestem wyżej w hierarchii od niego, zająłem to miejsce pierwszy, więc mi się należy.
Widział jak chłopak wzdycha ciężko. O co mu znowu chodziło? Przecież to co mówi jest kompletnie bez sensu.
W końcu wysiedliśmy z tej metalowej klatki. Słońce zdążyło niemal w całości skryć się za horyzontem. Niektóre z budynków zaczęły świecić na kolorowo. Chociaż w telewizorze widział to już od dawna wiele razy, to jednak pierwszy raz miał okazję zobaczyć to na żywo.
Spacerowali, a ludzi zdawało się być coraz mniej. To jednak nie sprawiało, że okolica była przez to przyjemniejsza.
– Dlaczego tego tutaj tak dużo? – Spytał, mając wrażenie, że mijają cały czas to samo.
– Co? Chodzi ci o apteki?
Skinął głową.
– Kiedyś w wiosce była tylko jedna zielarka i dawała radę.
– To nie jest wioska, tylko miasto. Poza tym dzięki temu jest wybór i w jednej aptece może być jedna połowa leków tańsza, a w innej będzie druga połowa.
– Jeszcze niedawno to wcale nie było miastem tylko wioską. Powycinali całe hektary lasów by wybudować więcej tych betonowych domków. – Prychnął. – Sami siebie zatruwacie, a później próbujecie leczyć. Zabudowujecie się dookoła ogrodzeniami, ciśnienie w małych leżach, a później szukacie przestrzeni i chwili swobody w lesie.
– A co, wolałbyś żebyśmy wrócili do momentu w którym z własnoręcznie zrobioną dzidą ganiamy po lasach skąpo ubrani by upolować jakąś sarnę?
Przynajmniej wtedy ludzie by się w końcu ruszyli. I przy okazji rozszerzyli ich jadłospis. Chociaż te myśli wolał zostawić dla siebie i nie dzielić się nimi z młodszym. Przeczuwał, że nie podzielałby jego punktu widzenia.
Liama natomiast cieszył widok Ethana, który już nieco swobodniej czuje się w mieście.
– Wracajmy już. – Oznajmił brunet.
Skierowali się w stronę domu młodszego. Po drodze zastanawiał się czy starszy ostatecznie skorzysta z proponowanego noclegu. Zaczynał w to mocno wątpić. Dla niego chyba wystarczy wrażeń na dziś. Niech wraca do lasu.
– Odprowadzić cię do lasu? – Spytał w czasie drogi.
Nie odpowiedział. Liam uśmiechnął się pod nosem. Nasz duży, groźny wilk nie chce się przyznać, że nieco cyka się sam wracać chodnikiem.
– Przecież nie masz się czego bać. Nikt cię nie napadnie. – Zaśmiał się, chcąc się z nim nieco jeszcze podrażnić.
– Niech tylko by ktoś spróbował. – Warknął z wyższością.
– Umiałbyś się obronić?
– Gdyby ktoś naprawdę byłby na tyle głupi i mnie zaatakował, wróciłbym do swojego ciała i miałbym całkiem dobrą kolację.
Liam otworzył szerzej oczy ze zdziwienia, słysząc jego luźny ton.
– Ty na serio tak, czy...
– Liam, sprawa jest prosta. – Zaczął, spoglądając na niego. – Albo on albo ja. Jego nieszczęście, że zaczepił drapieżnika będącego wyżej od niego w łańcuchu pokarmowym. – Wyjaśnił jak oczywistość. – W chwili zagrożenia przemieniłbym się i ratował.
– A gdyby mnie zaatakowano? – Sam nie wiedział, dlaczego o to spytał.
Starszy zatrzymał się w miejscu. Milczał, jednak jego \ spojrzenie brązowych oczu, spoczywające na młodszym, mówiły coś czego on nie potrafił wypowiedzieć na głos.
Liam poczuł dreszcze przebiegające po jego kręgosłupie i nie były one spowodowane powiewem zimnego wiatru. Przełknął ciężko ślinę i miał nadzieję, że gdy razem będą w mieście, nikt nie będzie na tyle głupi by ich zaczepiać.
– Kiedy przyjdziesz do lasu? – Zmienił temat, ruszając w dalszą drogę.
– Może jutro albo w niedzielę.
Starszy skinął głową.
To na tyle było ich rozmów. Po kilku minutach dotarli do lasu. Pożegnał się z starszym, który idąc w głąb lasu co chwila odwracał się w jego stronę, jakby czekając aż zmieni zdanie i młodszy jednak do niego dołączy.
Niestety, nie dzisiaj.
___________________________
No to chłopcy się już pogodzili. Co teraz czeka naszą parę wilków? Liam w końcu przeniesie się do domu watahy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top