75; rozdział
5/30
Pakował ostatnie rzeczy do walizki.
-Co robisz?- mruknęła siostrzenica Paula.
-Pakuję się.
-Dlaczego?
-Nie jestem tu potrzebny - westchnął.
-Liam, kochanie... - zwrócił się do niego Walker. Audrey wyszła z pokoju.
-Wiem, że może to, że przespałem się z Niallem nie było fair w stosunku do ciebie- usiadł na łóżku- Ale dlaczego do cholery skłamałeś, że mnie kochasz?- westchnął.
-Nie okłamałem Li - podszedł bliżej bruneta.
- Mogłeś mi powiedzieć, że kogoś masz. To nie byłoby problemem, byliśmy razem, ale to w porządku, że kogoś poznałeś. Tylko... Czemu mi nie powiedziałeś?- nie patrzył na niego.
-Skarbie, kocham Cię cholernie mocno - gładził jego policzek dłonią.
-Daj spokój- odsunął się- Paul, proszę o szczerość...
-Naprawdę Cię kocham - wcisnął się na jego kolana.
-Ale?- mruknął.
-Ale wiem, że zależy Ci na Niallu... - westchnął - Kochasz go jak idiota.
-On kocha Shawna, biorą ślub- mruknął.
-Jesteś głupi czy udajesz?
-Daj spokój- westchnął- Mogłeś inaczej mnie zmotywować- przygryzł wargę i spuścił wzrok.
-Inaczej? - zaciekawił się.
-Po prostu to cholernie zabolało.
-Przepraszam Li, ale pomyśl, że on tam czeka na Ciebie...
-Bierze ślub za tydzień- zauważył.
-Musisz wrócić... widzisz, że nie jest przy nim szczęśliwy - mruknął.
-I tak wracam do Londynu za tydzień- mruknął- Nie będę przeszkadzał ani jemu w życiu, ani tobie- szepnął.
-Liam, nie bądź idiotą... wróć teraz, on tam kurwa na Ciebie czeka, kocha Cię i tęskni...
-Obaj mnie tak bardzo kochacie...
-Napisz do niego i się przekonaj...- prowokował.
Pokręcił głową.
-Nie. Teraz może być naprawdę szczęśliwy.
-On nie jest z nim szczęśliwy, kiedy to w końcu zrozumiesz? To ty powinieneś stać przed ołtarzem z nim - wyjaśnił. Jak on miał go przekonać...
-Nasza szansa przepadła.
-Li... błagam, spotkaj się z nim przed ślubem, zrób to do cholery. Nie chcę żebyś później cierpiał...
-Spotkałem się z nim tydzień temu. Bzyknęliśmy się i to wszystko.
-Nie mówił Ci czegoś co sugerowałoby, że dalej Cię kocha?
-Nie pamiętam...
-Kłamiesz - szepnął od razu - Pamiętasz doskonale...
Pokręcił głową.
-Liam - skarcił go.
-Daj spokój.
-Nie musisz mi nic mówić, zamknij oczy - poprosił Paul.
Westchnął i wykonał prośbę.
- Wyobraź sobie jego, nieszczęśliwego - podawał mu dalsze polecenia - płacze, siedzi skulony w kącie, cokolwiek byle smutne... chcesz go widzieć takiego?
-Przestań- przerwał mu i otworzył oczy- Nie osiągniesz tego.
-Zabolało, prawda? - szepnął.
-To nic do cholery nie zmienia- zrzucił go z kolan- Nikt mu się nie kazał ruchać i zachodzić z nim w ciążę- mruknął- wiem jaki byłem, ale dziecka mu nigdy nie wybaczę, rozumiesz? -zamknął swoją walizkę- pozdrów chłopaka- szepnął i wyszedł.
-Czekaj! - wybiegł za nim - skąd masz kurwa pewność, że jest jego, a nie Twoje? Ostatnio liczyłem... nie mógł zajść z nim!
-Też to liczyłem- mruknął- i nie mógł ze mną.
-A właśnie, że tak... mógł i to zrobił! Jesteś ojcem czy tego chcesz czy nie - warknął za nim.
-Badania mi to potwierdzą, a nie jakieś pierdolone obliczenia, Paul.
-Liam, on dobrze wie czyje jest dziecko... - mruknął.
-Czasem wiedza to nie wszystko- szepnął- trzymaj się. I... szczęścia- wsiadł do windy.
-Pomyśl o tym... - prychnął, wracając do środka.
-Nie mam o czym- szepnął. Paul modlił się, żeby zrobić badania jak najszybciej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top