67; rozdział

7/10

Brendan spacerował ulicami Londynu, tyle wspomnień w niego uderzyło. Występ w X Factor, poznanie Louisa, związek, dziecko... to było najgorsze z nich wszystkich. Dotarł do parku, w którym bardzo często przebywał z szatynem. Louis szedł właśnie z Zaynem za rękę, Freddie biegł przed nimi.

-Kocham Cię, wiesz? - zachichotał Malik, muskając policzek ukochanego.

Murray w oddali zobaczył chłopca. Był niezwykłe podobny do małego, który kiedyś był też jego synkiem....

-Ja bardziej- zaśmiał się. Freddie zauważył Brendana.

-TATA!- pobiegł w kierunku Murraya.

-Freddie? Freddie czekaj!- zawołał Louis

-Cześć maluszku - uśmiechnął się, podnosząc chłopca, zaczął też rozglądać się za Tomlinsonem.

-Nie można pozwalać mu tak biegać... - szepnął, martwił się o chłopca. Przyspieszył, aby znaleźć synka.

Louis szybko ruszył za nim.

-Brendan- stanął jak wryty- Co ty tu robisz?

-Przyleciałem, spacerowałem, aż znalazł mnie mały - zaśmiał się, łaskocząc chłopca.

Louis podszedł do niego niepewnie. Powinien go przytulić?

-Już oddaję waszą zgubę -szepnął, ostrożnie podając mu Freddiego.

-Freddie, nie wolno uciekać...

-Tata...- wyszeptał chłopiec. Louis przymknął powieki.

Po chwili dołączył do nich Zayn.

-Maluszku, nie znikaj nam tak... wiesz jak się martwiliśmy?

Brendan lekko się uśmiechnął do malucha. Freddie wyciągnął rączki do Zayna.

-No chodź kochanie - zabrał synka do siebie.

-Louis... możemy porozmawiać?

-Jasne, zajmiesz się nim chwilę?- spojrzał na Malika.

-Tak, pewnie... będziemy na placu zabaw... - mruknął, odchodząc z chłopcem. Choć myśl, że Louis z nim jest sam... przerażało go to.

- Co jest?

-Chciałem przeprosić za swoje zachowanie, że wtedy tak nagle zniknąłem...

-byłeś głupim idiota- prychnął - też to mocno przeżyłem ale miałem Ciebie... ja najwidoczniej nie byłem aż taki ważny dla ciebie- szepnął.

-Byłeś, wciąż jesteś dla mnie bardzo ważny skarbie... ale zrobiłem to dla Twojego dobra - westchnął.

-Ta, bardzo dobrze jest...

-Układasz sobie życie z mężczyzną, którego kochasz...-Wymusił uśmiech-Nie wyglądasz najlepiej, co się dzieje? - zapytał zmartwiony.

Spuścił rękawy, żeby ukryć kilka śladów po kłuciach.

-Co się z Tobą dzieje? - przybliżył się do niego .

-Odszedłeś - mruknął, wzruszając ramionami - Co z tego , że mam Zayna ? Kocham go najbardziej na świecie, razem z Freddiem. Ale Ciebie też cholernie kochałem... A ty spierdoliłeś jak zrobiło się trudno...

-Nie umiałem sobie z tym poradzić, czułem się winny Lou - westchnął ciężko - zasługujesz na szczęście, wiesz? Ale wyglądasz naprawdę słabo...

-Narkotyki niszczą- wzruszył ramionami.

-Jakie narkotyki? -Spojrzał na niego zdziwiony.

-Nic, nieważne- westchnął.

-Powiedz mi Lou - westchnął - proszę skarbie...

- Po prostu trochę się pogubiłem...

-Co się stało? - dopytywał Murray.

-Bolało mnie, że odszedłeś- przyciągnął go bliżej siebie.

-Naprawdę przepraszam Lou, ale wciąż nie umiem sobie wybaczyć tego co się stało - mruknął, wtulając się w niego.

Objął go opiekuńczo ramieniem.

-Przestań się obwiniać...

-Nie potrafię, minęło tyle czasu, a ja dalej czuję się winny - westchnął.

Podniósł jego głowę i musnął wargi. Prawie od razu odwzajemnił, a wręcz pogłębił pieszczotę. Westchnął, przyciskając go do drzewa. Stęknął cichutko, wplątując palce w jego kosmyki. Tomlinson podniósł go za pośladki i cholera, wiedział, że robi źle. I ze to nie są jego ukochane usta... Ale mimo wszystko uwielbiał całować Brendana. Ten zaś tęsknił za Louisem, jego cudownymi pocałunkami... a może też gdzieś w głębi serca był zazdrosny o Malika. Odsunął się i oparł czoło o jego. Brendan oddychał dość szybko i płytko.

-Uwielbiam to...

Przygryzł wargę i odstawił go.

-Przepraszam, poniosło mnie - mruknął, spuszczając wzrok.

-Też to uwielbiam- pogłaskał go po policzku.- Ale choćbym nie wiem, jak cię kochał, to nigdy nie będzie to samo, co czuję do niego.

-Wiem Lou, po części też dlatego zniknąłem z Twojego życia, ale przyjaciółmi możemy być, prawda? - szepnął.

-Ale bez korzyści- zachichotał i pocałował go w czoło- Oczywiście, że tak...

-Spokojnie - zaśmiał się - Zwykli przyjaciele...

-Okej... A co z Nathem? Lubisz go...

-Sam nie wiem... - spuścił wzrok.

-Spróbuj.

-Louis, to nie jest tak... nie miałem z nim wcale kontaktu - westchnął, zagryzając dość mocno wargę.

-No i co? Niewiele się zmieniło. Jedynie nie bzyka już Zayna.

-Masz z nim jakiś kontakt? - mruknął.

-Zayn ma.

-A zresztą... to i tak pewnie niczego nie zmieni, zniknąłem nagle z życia każdego z was, myślisz, że on będzie chciał utrzymywać kontakt? Bo ja nie - po tym wzruszył tylko ramionami.

-Ja chcę, a mnie zraniłeś najbardziej. Freddie ciągle nazywa cię tatą... Nie było cię tylko trzy miesiące skarbie- szepnął, zgarniając go w ramiona.

-Przepraszam Lou, nadal tego żałuję, ale spójrz, teraz jesteś szczęśliwy, dużo bardziej niż ze mną, kiedyś się oduczy tego... z Tobą czasami sporadyczny, ale kontakt miałem... a z nim? Nic...

-Brendan-szepnął- Jestem szczęśliwy, ale gdybyś nie odszedł nie byłbym z nim- mruknął- Nigdy bym nie zamienił tego co było między nami, rozumiesz? Kochałem cię, kocham, zawsze będę cię kochać...

-Ale nie tak jak kocha się chłopaka...

-Właśnie, że tak- mruknął- Tylko mniej niż jego.. Wiem, że to złe, Bren...dan..-dodał cicho.

-Louis, dopiero mówiłeś coś innego... Możesz tak mówić- dodał szeptem.

- Po prostu... to był on. To zawsze był on...

-Ja to rozumiem Lou, naprawdę wszystko jest w porządku - posłał mu lekki uśmiech - Powinienem chyba iść i z nim porozmawiać...

-Jeśli chcesz to chodź.

-Chwila... mówimy o tej samej osobie? - zachichotał.

-Nathan ma do nas przyjść po południu- wyjaśnił.

-A Zayn? Nie będzie miał nic przeciwko?

-Z nim też chyba powinieneś pogadać- przygryzł wewnętrzną stronę policzka.

-Nie mam o czym z nim rozmawiać - szepnął.

-Obaj jesteście dla mnie ważni, musicie się dogadać. Proszę Brendan, zrób to dla mnie skarbie- położył mu dłoń na policzku.

-Nie potrafię Lou, ja nawet nie wiem czy jestem gotowy na rozmowę z Nathanem, bo co mu powiem? - zagryzł mocno wargę, a dodatkowo spuścił wzrok.

-Ale miałeś odwagę całować się ze mną przed chwilą, prawda? Miałbyś odwagę się ze mną pieprzyć pod tym drzewem...ale nie masz odwagi pogadać z moim narzeczonym...

-On jest w stanie zapierdolić mnie na miejscu... - stwierdził.

-Nie przesadzaj- mruknął- jest w ciąży i o ile ty byłeś wkurwiający bo byłeś nerwowy, to on jest wkurwiający, bo jest uległy... zbyt uległy. Potulny kurwa jak baranek Shawn- mruknął. Żarty z Mendy, znaczy Mendesa już weszły im w nawyk.

Parsknął śmiechem.

-Czemu wy go tak nienawidzicie?

-Zdradził Nialla raz. Potem był Niam, a teraz znowu są razem. I widać, że Shawn się stara i to nie tak, że go nienawidzimy. Po prostu... Jesteśmy raczej team Niam- zaśmiał się i złapał go za rękę. Odwracając jego uwagę, zaciągnął go do Zayna.

-Puść... Louis nie! - krzyczał i próbował się wyszarpnąć.

Malik bawił się z Freddiem w piaskownicy.

-Dla mnie, proszę- szepnął.

-Louis nie... - upierał się.

-Proszę skarbie...- stanęli przy piaskownicy.

-Nie, nie mamy o czym z nim rozmawiać - upierał się Murray.

-O co chodzi? - Zayn spojrzał na nich z dołu.

-Brendan- mruknął- zrobisz to kiedyś? Proszę...

-Nie wiem, może kiedyś - wzruszył ramionami.

-Nie możesz tego dla mnie zrobić... Ale mogłeś odejść....

-Louis, nie mam o czym z nim rozmawiać...

-Jesteś tchórzem- powiedział cicho- nie chce żebyście się zaprzyjaźnili, chcę tylko żeby nie było zamieszania jak się kiedyś wszyscy spotkamy...

-Wierzysz, że spotkamy się kiedyś wszyscy razem? Louis... Twoi przyjaciele mnie nienawidzą za to co zrobiłem - westchnął.

-Zdziwiłbyś się...Zayn?

-Tak skarbie? - uśmiechnął się lekko Malik.

-Możesz mi dać numer Nathana?- mruknął. Dalej nie darzył go sympatią, a jego narzeczony niestety to wiedział.

-Po co Ci? - spojrzał na niego zdziwiony.

-Chce zrobić dobry uczynek- zaśmiał się.

-Tata?- szarpnął Brendana za nogawkę.

-Dobry uczynek? - zagryzł wargę - co ma z tym wspólnego Nath?

Klęknął przed chłopcem.

-Wiem, że niewiele zrozumiesz, ale nie jestem Twoim tatą, wiesz? - szepnął - Przepraszam maluszku, ale to są twoi rodzice - wskazał na Louisa i Zayna.

- Zayn, proszę- pocałował go w głowę.

-Tata!- oburzył się i wtulił.

-No już, już - zaśmiał się i wyciągnął komórkę - Możesz z mojego...

-Freddie, nie ja nim jestem - westchnął, obejmując go lekko ramieniem - mogę być wujkiem, jeśli chcesz...

-Daj mu spokój, zrozumie jak będzie starszy- westchnął i spisał kilka cyferek. Wysłał numer Brendanowi. - Nie dziękuj, tylko ogarnij swoje życie- szepnął

-Louis, powinieneś mu to tłumaczyć, że nie jestem i nigdy nie byłem jego ojcem - mruknął, sprawdzając komórkę - Po co mi to?

Rozpłakał się.

-Trzeba było od razu powiedzieć że nie chcesz go w swoim życiu...- Wziął chłopca na ręce.

-Louis, to nie tak - podniósł się z ziemi - Chciałem, naprawdę go kochałem, ale on nigdy nie był moim dzieckiem... wciąż go kocham, wiesz?

-Jeśli chcesz się z nim widywać, musisz porozmawiać z Zaynem- powiedział chłodno.

-Przykro mi Louis, nie mam z nim o czym rozmawiać, pójdę już - mruknął.

-Ta, cześć- mruknął

-I co mam mu powiedzieć? - rzucił - No powiedz mi co? Przeprosić, że zniknąłem, aby był szczęśliwy z Tobą?!

-O czym ty pieprzysz? - Zayn zupełnie nic nie rozumiał z tego wszystkiego.

-Brendan odszedł, żeby dać nam szansę- powiedział cicho Louis.

-Naprawdę to zrobiłeś? -Mulat zwrócił się do chłopaka.

-Tak, Lou kochał Ciebie, ja nie dawałem mu takiego szczęścia - szepnął.

-Jesteś tak wielkim idiotą, ale cholera... gdyby nie ty, to dalej siedziałbym i zapijał do wszystko... - mruknął - Dziękuję za wszystko...

-Nie masz za co - posłał Malikowi lekki uśmiech.

-Piłeś?- mruknął Louis. 

-Zdarzyło się jak miałem gorszy dzień - westchnął - dawno już tego nie robiłem Lou.

- No teraz nie możesz...

-Spokojnie skarbie, nie robię już tego, mam Ciebie i małego i jestem szczęśliwy - uśmiechnął się - A ty Brendan, zadzwoń do niego najszybciej jak możesz, bo on naprawdę tęskni, znam go zbyt dobrze...

-Jasne, postaram się - szepnął.

Louis zachichotał. Miał plan. Malik posłał mu pytające spojrzenie.

-Jeszcze raz chciałem was przeprosić, nie tylko za dzisiaj, a za wszystko - westchnął Brendan.

-Daj spokój skarbie- westchnął- było minęło.

-Ale myślę, że mimo wszystko wypadało przeprosić - uśmiechnął się lekko.

-Raz wystarczy- zaśmiał się - chodź tu -przyciągnął go do uścisku- tylko jemu tak nie zwiej- szepnął mu do ucha.

-I tak nic z tego nie będzie Lou - westchnął - dziękuję za wszystko...

-Do usług skarbie- pocałował go w głowę.

-No już, bo się zaraz rozkleję... - mruknął, uśmiechając się.

-Tylko nie to- zachichotał. Jego telefon zadzwonił- trzymaj się skarbie

-Do zobaczenia - zaśmiał się, ruszył w swoim kierunku.

Louis westchnął. Później oddzwoni .

-Myślisz, że porozmawiają ze sobą? - zapytał w końcu Zayn.

-Oby- zaśmiał się.

-Albo zmuszę Nathana do tego - zachichotał.

-Raczej nie będzie potrzeby - zaśmiał się.

-Co masz na myśli? - mruknął Mulat.

-Da sobie radę.

-No dobrze - westchnął - Ale nie podoba mi się jak mówisz do niego skarbie...

-Zazdrosny?-zachichotał

-Bardzo - mruknął.

-Nie masz powodu- westchnął.

-Mam... - założył ręce na piersi.

-Jaki?

-Ciebie - zagryzł wargę, lekko się rumieniąc.

-Co?- spojrzał na niego zdziwiony- Słoneczko, kocham cię- westchnął.

-Wiem, że mnie kochasz, ale i tak będę o Ciebie zazdrosny - zachichotał.

-Głupek- mruknął.

-Twój - uśmiechnął się - Idziemy dalej? Czy jeszcze dajemy małemu czas na zabawę?

-Niech się pobawi, ja oddzwonię- mruknął

-W porządku - westchnął z uśmiechem.

-My też się możemy potem pobawić- zaśmiał się, muskając jego szyję.

-Chciałbyś? - szepnął prowokująco.

-Jasne że tak.

-W takim razie zadzwoń i wracaj do nas kochanie - uśmiechnął się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top