4; rozdział

4/10



-Zayn- mruknął Louis, muskając jego kark.

-Tak skarbie? - szepnął.

-Muszę pojechać do Hazzy- wciągnął go na swoje kolana- ale jest coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać.

-Po co do niego jechać? I o czym porozmawiać? - był wyraźnie zaciekawiony.

-Nieważne po co- mruknął- Zayn, chciałbym, żebyś zrobił badania...

-Ważne po co - szepnął - Jakie badania?

-Na płodność- westchnął- Jeśli możesz mieć dzieci, musimy zacząć się zabezpieczać. Wiem, że uprawialiśmy seks nie jeden raz, ale nigdy nie wiadomo.

-Oh, w porządku... wybiorę się jutro z rana, dobrze? - wtulił się w mężczyznę.

-Jasne- pocałował go w czoło- Nie chcę, żebyś myślał, że nie chcę mieć z tobą dzieci- sprostował- po prostu... Chwilowo jest to dla mnie trudne, wiesz?

-Wiem Lou i doskonale Cię rozumiem - uśmiechnął się delikatnie - Nie masz się czym przejmować...

-Zabawne, że znowu wylądowaliśmy razem, prawda?- pociągnął go na siebie, kładąc się na materacu.

-Najwyraźniej byliśmy sobie pisani - zagryzł wargę, zatapiając się w niebieskich tęczówkach.

-To na pewno- zaśmiał się- Dasz sobie radę z Freddiem przez godzinę? W sumie nie zostawałeś z nim jeszcze...

-Myślę, że jakoś dam sobie radę... - zagryzł wargę.

-Jak coś to dzwoń, naprawdę max godzinka i wrócę do was

-Spokojnie... nie jestem dzieckiem, już tak nie panikuj - westchnął rozbawiony.

-Jesteś dzieckiem- mruknął rozbawiony- Mam 28 lat, a ty 20. Ledwo dorosłeś dzieciaku.

-Przyjdziesz jeszcze po coś... - założył ręce na piersi.

Musnął jego wargi.

-Ja wytrzymam bez seksu- zaśmiał się i wstał, kładąc go na materacu.

-Jesteś pewien? - zagryzł wargę, potrafił nieźle prowokować.

-Przy małym dziecku da się nauczyć wiesz?- zaśmiał się i zrzucił koszulkę, pogrzebał w szafie za bluzą.

-To chyba potrzebuję dziecka... - szepnął.

-Masz - mruknął- znaczy ja mam, ale jesteśmy razem...- zawiesił się. Przecież nie byli.

-Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie.

-Tak, tak- mruknął, zgarniając pierwszą lepszą bluzę z szafy- Będę za godzinę.

-Louis... widzę, że coś jest nie tak... - zwrócił mu uwagę - powiesz mi o co chodzi?

-Po prostu- mruknął- przez chwilę się zapomniałem, że nie jesteśmy razem, to wszystko...

-Jak już będziesz gotowy i zaufasz mi na tyle... to będziemy razem - zagryzł wargę.

-Powinienem znaleźć w końcu jakiś dom- westchnął- siedzę u ciebie już dwa tygodnie...-  Przecież był gotowy...

-Ale mi to nie przeszkadza... w końcu czuję, że żyję, mam się do kogo odezwać...

-Nie możesz sobie nawet nikogo sprowadzić, bo masz faceta z dzieckiem na głowie- mruknął.

-A może ja kocham tych dwóch mężczyzn?

Spojrzał na niego.

-Więc dlaczego? 

-Co dlaczego Lou?

-Nic, nieważne.

-Chodź tutaj... - poklepał miejsce obok siebie. Westchnął i usiadł-Bardzo Cię kocham, co zresztą powinieneś już wiedzieć... - szepnął, wciskając się na jego kolana-Louis przygryzł wargę.-I nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo chcę z Tobą być, ale daję czas żebyś mógł się pozbierać po tym wszystkim Lou - mruknął, gładząc jego policzek.

-Ale ja nie potrzebuję czasu- westchnął- kocham cię Zayn, nigdy nie przestałem...

-Wiesz... myślę, że obydwoje jesteśmy idiotami - zaśmiał się - Dlaczego my jeszcze nie jesteśmy razem?

-Czekałem na ciebie- zachichotał.

-A myślisz, że ja na Ciebie nie? - mruknął rozbawiony - mogliśmy tak czekać do śmierci...

-Nie- mruknął- Tym razem nie będę czekać z oświadczynami, wiesz?- mruknął- jak tylko się trochę ogarniemy...

-Wierzysz, że kiedyś się ogarniemy? Nasze życie zawsze będzie zwariowane skarbie - zaśmiał się.

-Chodziło mi, jak się ogarniemy ze sobą- mruknął rozbawiony- Wiesz, nie kupię pierścionka jutro- westchnął.

-Lou... jeśli mam być szczery, nawet jak nie dasz mi pierścionka to i tak będę Cię kochał, a poza tym... my zawsze będziemy jak takie duże dzieci...

-Wiem, że będziesz mnie kochał- zaśmiał się- Ale nie chciałbyś? Tak oficjalnie?

-Może i bym chciał, ale jeśli tego nie będzie to przecież niczego nie zmieni... jasne? Pamiętaj o tym... nie zależy mi pierścionku, tylko na Tobie i Twojej miłości... - mruknął, wtulając się w partnera.

-Pamiętaj, że muszę tą miłość dzielić na syna i ciebie- zaśmiał się.

-A ja też mogę dzielić ją na Ciebie i małego? - wypalił nagle Zayn.

-Możesz Zayn- zaśmiał się.

-To dobrze, kocham was - uśmiechnął się szeroko. W końcu był naprawdę cholernie szczęśliwy.

-Też cię kochamy- musnął jego wargi.

Odwzajemnił delikatnie pieszczotę. Wplątał dłoń w jego włosy. Mulat naparł na niego biodrami. Położył się na materacu.

-Czy to źle, że bardzo Cię potrzebuję? - wymruczał w wargi starszego.

-Wydaje mi się, że nie, a jak bardzo?- ścisnął jego pośladki.

Jęknął głośno, ocierając ich kilkukrotnie o siebie. Liczył, że Tomlinson zrozumie jak cholernie spragniony jest.

-Prysznic?- sapnął.

-A co z małym?

-Śpi- mruknął.

-A jeśli się obudzi? - skarcił się za głupotę, był tak cholernie potrzebujący.

-Usłyszymy go, zostawimy drzwi otwarte- mruknął rozbawiony- Chyba, że nie chcesz.

-Chcę i dobrze... - wyszeptał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top