107; rozdział

7/30

xxxxxxx

Louis wrócił zmęczony do domu. Znowu był naćpany.

-Możemy w końcu do cholery porozmawiać? - mruknął Malik.

-Rozmawiamy codziennie- zbył go, idąc pod prysznic.

-Louis! Przestań się tak do cholery zachowywać!

-Jak?

-Jak dupek... olewasz mnie - prychnął.

Wzruszył ramionami.

-Chodź tutaj do cholery i porozmawiaj ze mną - warknął.

-Nie mamy o czym!

-To się pierdol - mruknął.

-Przepraszam-westchnął.

-Teraz to przepraszam? Daj mi spokój, idź się wykąpać i spać...

-No nie chciałem- z kieszeni wypadła mu saszetka.

-Nie chciałeś?! Ale to zrobiłeś... - przypadkiem zobaczysz paczuszkę, którą podniósł - Co to do jasnej cholery jest?

-Nic- spróbował mu wyrwać.

-Przestań... co to jest? - dopytywał.

-Powiedziałem, nic.

-Louis... wróciłeś do tego? Czemu? - spojrzał na niego z niedowierzaniem.

Wzruszył ramionami.

-Nie rozumiesz, że masz mnie, syna i za kilka miesięcy kolejne dziecko?! Popieprzyło Cię?

-Nikt ci nie każe tu być- prychnął. Zadzwonił jego telefon.

-Jestem tu bo Cię kocham... - mruknął, spoglądając na jego komórkę, która leżała obok, może nie powinien, ale odebrał.

-Cześć skarbie, wpadniesz dzisiaj?- usłyszał, zamiast powitania.

-Oczywiście, że nie wpadnie... ma syna, którym musi się zaopiekować - odpowiedział dumnie.

-Ostatnio nie przeszkadzało to w bzykaniu mnie.

-Co zrobił? - szepnął.

-Bzykał mnie w moim studio- zadrwił- byliśmy na niezłym haju, ale nie przeszkadzało to ani trochę w przyjemności.

-On nie może tego gówna zażywać... zrozum kurwa, że mamy rodzinę. Dwójka dzieci... jeśli nie ja, to niech liczy się z tym, że może je stracić na zawsze, a wtedy to już na pewno Ci podziękuje, bo to jest ukochany synek - mruknął.

-Oddaj mi telefon- szepnął Louis.

-Rodzinę? Stary, on cię zdradza, a ty mu po prostu odpuszczasz?!

-Nie odpuszczę, ale też nie pozwolę żebyś nam to wszystko niszczył, rozumiesz? - starał się być silny.

-Jesteś naiwny- rozłączył się.

-Nie wierzę, że mogłeś to tak po prostu zrobić - mruknął ze łzami w oczach, oddał mu telefon, udając się do pokoju po ciepłą bluzę z szafy.

-Zaczekaj-poszedł za nim.

-Po co mam czekać? Żeby się dowiedzieć, że ćpasz z nim, że się pierdolicie?

-To był tylko raz- mruknął- byłem naćpany...

-Dobrze wiesz, że miałeś kłopoty... po co się znowu w to bawisz?

Zaśmiał się ponuro.

-Myślisz, że zapomniałem widok ciebie z nim? Wyraz twojej twarzy...

-Louis, od tamtego razu już nigdy z nikim tego nie zrobiłem... a ty? - szepnął.

-Kogo chcesz oszukać? Przyznałeś mi się sam o tym, że z nim sypiałeś...

-Ale od dłuższego czasu już tego nie robię - szepnął.

-Ale nigdy nie zapomniałem. Wróciliśmy do siebie i w porządku, ale te obrazy też wróciły. Kocham cię i nie chcę cię stracić, ale musiałem sobie z tym jakoś poradzić...

-Ale nie w ten sposób... mogłeś powiedzieć, ale lepiej zacząć ćpać i się pieprzyć z pierwszym lepszym facetem... prawda?

-Nie lepiej zrobić to z moim fanem, nie?- zaśmiał się sucho- Miałem trzech facetów. I każdy z nich zdradził mnie z tym samym. Naprawdę, super uczucie- wymusił uśmiech.

-Tata- szepnął Freddie, wtulając się w jego nogi.

-Obiecaj, że z tym skończysz... albo nie mamy o czym rozmawiać - szepnął.

-To nie takie łatwe zrzucić z dnia na dzień- wymusił uśmiech- Ale zrobię wszystko...

-Masz mnie, syna i następne dziecko w drodze, to powinna być ogromna motywacja... - westchnął - poza tym pomogę Ci, tak?

-Nie zostawisz mnie?- szepnął.

-Jeśli zrobisz wszystko żeby to przerwać i skończyć, to zostanę z Tobą - uśmiechnął się lekko.

-Boże, tak bardzo cię kocham- przytulił go mocno,

-Wiem Lou - szepnął, wtulił się w niego.

Freddie przylgnął do ich nóg.

-Czekaj skarbie - szepnął, schylając się po synka.

-Nie powinieneś nosić...

-Spokojnie - szepnął - jest lekki...

-Nie jest, daj mi go- poprosił.

-W porządku - westchnął, oddając mu małego.

Usiadł na łóżku i posadził sobie chłopca na kolanach. Zayna przyciągnął bliżej i pocałował w brzuszek.

-Kochanie - zachichotał - jesteś uroczy...

-Kocham cię..

-My Ciebie też - uśmiechnął się.

-Mogę bajkę?- mruknął Freddie.

-Oczywiście, już ci włączę- wyszedł z chłopcem. Po kilku minutach wrócił do Zayna.

-Chyba wyczuł co się święci - szepnął.

-A co się święci?- przyciągnął go blisko swojego ciała.

-Dobrze wiesz kochanie - mruknął.

-Jesteś pewien?- spytał cicho.

-A dlaczego nie?

-No wiesz, jestem ćpunem...

-Nie jesteś ćpunem, po prostu zbłądziłeś troszkę - pogładził jego policzek.

-Kocham cię- musnął delikatnie jego wargi.

-Ja Ciebie też, ale proszę... nie rób tego więcej, zrób to dla Freddiego i maluszka... - poprosił.

-Postaram się- pozbył się jego koszulki.

-Dziękuję, właściwie... zrobiłem się cholernie gruby już - mruknął - Nie sądzisz?

-Nie- zaśmiał się- idiota.

-Ale... tak jest, no zobacz - spojrzał na swój dość wypukły już brzuszek.

-Jesteś seksowny- szepnął, muskając jego brzuch.

-Naprawdę? - zagryzł wargę, wplątując palce w jego włosy.

-Cholernie- szepnął.

-No dobrze - uśmiechnął się.

-Kocham cię...

-Ja Ciebie też skarbie - popchnął go na łóżko.

Zaśmiał się cicho, opadając plecami na materac.

-Mógłbym Cię ujeżdżać? - wypalił nagle.

-Oczywiście- zaśmiał się.

-Dziękuję - zachichotał.

Pozbył się ich ubrań i opadł ponownie na łóżko.

-Kocham Cię - wcisnął się na jego kolana, a dalej ustawił nad męskością partnera, powoli opadając.

Jęknął cichutko, zaciskając dłonie na jego biodrach.

-Duży jesteś... - szepnął.

-Taki jak zawsze- zaśmiał się

-Wcale nie... - mruknął, po chwili miał go całego w sobie.

Zaśmiał się Powoli zaczął się unosić i opadać na niego.

-Taki ciasny- szepnął. Przesunął dłonią po jego biodrze.

-Tylko dla Ciebie skarbie - dodatkowo zacisnął się na nim--Podoba Ci się to? - zagryzł wargę, odrobinę przyspieszając swoje ruchy.

-Bardzo- szepnął.

-To dobrze... - już wiedział co może wykorzystać.

-Boże, kocham cię- jęknął.

-Za co? - wyszeptał.

-Nie istnieje żaden powód do miłości- szepnął.

-Jesteś uroczy - zmienił lekko swoje ustawienie i trafił w swoją prostatę, na co głośno stęknął.

-A ty cholernie seksowny, kiedy tak mnie ujeżdżasz z brzuchem, wiesz?- mruknął.

-Skoro tak uważasz - szepnął, nie była to najwygodniejsza pozycja, ale nie narzekał.

-Jest ci wygodnie?- zauważył w jego twarzy, że coś jest nie tak.

-Spokojnie, wszystko jest w porządku Lou - posłał mu lekki uśmiech.

-Kłamczuszek- zaśmiał się i zmienił ich miejscami. Zaczął go pieprzyc.

-Boże... - jęknął głośno.

-Cicho, Freddie za ścianą- szepnął.

-Przepraszam... - zagryzł wargę.

-Spokojnie- szepnął, raz za razem trafiając w prostatę.

-Lou... - sapnął.

-Mmm?

-Blisko - szepnął.

-Dojdź kochanie...

Dwa razy nie trzeba było mu powtarzać, już po chwili doszedł, brudząc ich brzuchy.

-Idealny...- doszedł w nim.

-Kocham Cię - wyjąkał.

-Ja ciebie też- szepnął, wysuwając się z niego.

-To było zbyt dobre...

Musnął jego wargi krótko, po czym położył się obok.

- Oo tak..

Od razu wtulił się w jego bok. Czuł się odrobinę senny.

-Prześpij się trochę, Hmm?- pocałował go w czoło.

-Nie chcę - szepnął.

Westchnął

-W porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top