100; rozdział

30/30

I mamy setkę!


iiiii.... nie spodoba wam się ten rozdział XD

xxx

-Będę wieczorem!- mruknął Louis, wychodząc z domu. Narzucił kaptur na głowę i powoli przemierzał kolejne alejki, by dotrzeć do studia fotograficznego, niezauważonym.

-Taa... - mruknął Malik, znowu to samo.

W końcu dotarł na miejsce, wchodząc do środka. Przekręcił kluczyk. Żaluzje były zasłonięte, dlatego bez obaw mógł zrzucić kaptur i zdjąć okulary przeciwsłoneczne.

-Cześć skarbie - szepnął, nagle pojawiając się za nim.

-Cześć- westchnął cicho. Zdjął swoją bluzę i odrzucił na krzesło obok-Masz?

-Jak zawsze mały - zaśmiał się cicho.

-Mój kutas nie jest mały- prychnął, kierując się w kierunku kanapy.

-W to nie wątpię - westchnął rozbawiony.

Przewrócił oczami i usiadł na białym meblu.

-No już - położył przed nim cały towar, który udało mu się załatwić.

-Wow- mruknął sięgając po strzykawkę- Widzę, że dużo ci się udało- westchnął. Zdjął koszulkę, ścisnął opaską uciskową ramię, by widoczna była żyła i wbił igłę w skórę, wpuszczając narkotyk do krwi.

-Tylko nie przeholuj... bo nie chcę do więzienia - mruknął ostrzegawczo.

-Wyluzuj- stęknął, odrzucając. Czuł jak rozprowadza się po jego organizmie- Chodź tu- przyciągnął go na swoje kolana, wbijając w jego usta.

-Tak bez niczego? - mruknął, odwzajemniając pieszczotę.

-To ty sobie wciągnij- szepnął mu do ucha- A ja tobie obciągnę- polizał jego szyję.

-Liczyłem, że pobawisz się w przystojnego pielęgniarza i zrobisz zastrzyk panie doktorze - wymruczał.

Zaśmiał się cicho i sięgnął po drugą strzykawkę. Napełnił ją towarem. Założył opaskę na jego ramię i powoli wbił igłę w żyłę, wprowadzając narkotyk.

-Oh kurwa... chyba częściej będę tego potrzebował - mruknął, muskając krótko jego wargi.

-Teraz za to się rozbierzesz i wypniesz- powiedział stanowczo.

-Uwielbiam Cię takiego, wiesz?

-Pospiesz się, nie mam całego dnia- mruknął i klepnął go w pośladek.

-No już kochanie - pozbył się naprawdę szybko swoich ubrań.

Rozpiął swoje spodnie i stanął za nim.

-Oprzyj się o oparcie- mruknął.

Od razu wykonał jego prośbę.

-Przelecisz mnie, prawda?

Zamiast odpowiedzieć, wsunął się jednym, ostrym ruchem.

-Oh kurwa... - wyrwało mu się.

Szarpnął za jego włosy, od razu się poruszając.

-Boże - jęknął głośno.

Ugryzł go lekko w łopatkę i ciągnął za kosmyki, agresywnie pieprząc.

-Louis - poruszył się niespokojnie.

-Mmm?

Przyspieszył.

-Idealnie - sapnął.

-Co tak cicho?- zaśmiał się i pieprzył jego prostatę.

-Ja pierdole! - krzyknął zdecydowanie głośniej.

-Grzeczny chłopiec- szepnął.

-To twoja zasługa... - wyjąkał.

Po chwili wysunął się i zaczął pocierać.

-Odwróć się i klęknij.

Już po chwil i był przed nim na kolanach. Spuścił się chwilę później na jego twarz. Jęknął zlizując ile mógł.

-Doprowadź się do orgazmu- powiedział, wsuwając penisa w jego usta.

Skupił się na ssaniu go.

-Słyszałeś, co powiedziałem?- warknął, szarpiąc jego głowę.

Spojrzał mu niepewnie w oczy, dorzucił do zabawy język. Przewrócił oczami i zaczął pieprzyć jego usta. Podobało mu się to, dzielnie go przyjmował.

-Zaraz znowu dojdę- stęknął.

Zassał specjalnie policzki, lubił go prowokować. Po chwili po raz drugi doszedł. Przełknął wszystko i odsunął zadowolony.

-Chcę widzieć jak dochodzisz- syknął.

-A ja potrzebuję żebyś patrzył jak bardzo na mnie działasz - szepnął, powolutku się pocierając - chcę żebyś decydował o tym co robię i jak...

-I będę to robił- obserwował jego dłoń- Szybciej.

Grzecznie wykonał jego polecenie, a z ust umknęły mu jęki.

-Zabierz dłoń z penisa- powiedział- Włóż ją w siebie. Masz od tego dojść.

-Kurwa Lou... - stęknął, wsuwając w siebie dwa palce.

-Trzy- od razu powiedział.

Dołożył kolejny, powoli nimi poruszał.

-Masz się nimi pieprzyć- mruknął.

Przyspieszył ruchy, stęknął głośno kiedy przypadkiem otarł o swoją prostatę.

-Szybciej...

Teraz już naprawdę szybko się pieprzył.

Zagryzł wargę

-Louis... - sapnął, czując zbliżające się spełnienie. Chwilę później doszedł z przeciągłym jękiem.

Obserwował jego ruchy.

-Grzeczny chłopiec.

-Boże... wykończyłeś mnie - odetchnął.

Zaśmiał się cicho.

-Mówię poważnie...

-Muszę iść- westchnął, szybko się ubierając.

-Nie jestem zabawką wiesz? - mruknął - Następnym razem naćpaj mnie porządnie, a potem się zabaw...

-Dobrze wiesz, że mam narzeczonego w ciąży i dziecko- parsknął- i to co się tu dzieje, jest tylko przygodą. Od początku wiedziałeś na co się piszesz. Nie zostawię go.

-Już Ci powiedziałem, nie jestem zabawką... chcesz znajdź sobie takiego, ale na mnie nie licz - mruknął, podnosząc się z lekkim trudem.

-Sam do mnie przyjdziesz kotku - musnął jego wargi- ciao!- wyszedł.

-Sam przyjdziesz jak będziesz potrzebował narkotyków - prychnął, sprzątając wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top