伍
Kiedy Luke opuścił moją salę, opuścił także i szpital, ale może od początku.
Widziałem w jego oczach iż coś knuł, a we wszystko chciał wpakować Caluma, tak też dzięki jego pomocy wyślizgnął się ze szpitala. Oczywiście nie umknęło to niczyjej nieuwadze. Paru lekarzy starało się ich dogonić, ale po mimo swojego kiepskiego stanu, Luke nadal był niesamowicie szybki.
Aktualnie siedziałem na tylnym siedzeniu Caluma. To że byłem duszyczką, nie oznaczało iż muszę męczyć się na nogach, kiedy pod nosem mam samochód Hooda.
Nie wiedziałem dokładnie gdzie jadą, musieli zgadać się przed wyjściem ze szpitala. Kątem oka co chwilę spoglądałem na spiętego Luke'a, który nerwowo zagryzał swoją wargę, a dłoń zaciskał na kolanie. Był bardzo blady, i popuchnięty. Gdybym tylko mógł, w życiu nie pozwoliłbym mu w tym stanie opuścić szpitala.
W końcu Calum zaparkował w pewnym miejscu i głośno odetchnął. Luke odtworzył drżącą dłonią drzwi od pojazdu, po czym wyszedł na chłodne powietrze. Niepewnie opuściłem samochód i rozejrzałem się wokół siebie. Policja, pogotowie, wiele odłamków szkła, ciągnące się na asfalcie ślady opon oraz ostatecznie czarny Volkswagen w rowie. Całe miejsce zostało obwieszone jaskrawą, żółtą taśmą, przez którą Luke od razu przeszedł, nie zwracając uwagi na ostrzeżenia policjantów, którzy przez cały czas pracowali przy wypadku.
-Przepraszam, nie może pan tam iść -powiedział poważnie, jeden mężczyzna, jednak Luke tylko wzruszył ramionami i podążył dalej w stronę zmasakrowanego samochodu.
Przednia szyba była pęknięta i częściowo rozbita. Od strony kierowcy wybuchła poduszka powietrzna, dzięki czemu Luke ma mniej obrażeń niż ja.
Blondyn ominął ostre kawałki szkła, po czym wyciągnął dłoń w stronę drzwi pojazdu, aby je otworzyć.
-Proszę odejść! Samochód w każdej chwili może się zapalić! -ten sam mężczyzna co wcześniej, znowu ostro ostrzegł Luke'a, który kolejny raz nie przejął się jego uwagą.
-To se go sprzątnijcie w końcu, ja przyszedłem tu tylko po jedną rzecz -syknął w jego stronę, po czym bez ogródek odtworzył drzwi. Wzrokiem od razu odszukał czarną skrytkę, która po jednym uderzeniu dłonią od razu się odtworzyła. Uważnie przypatrywałem się Luke'owi, który przegrzebał całą jej zawartość. Ciągle wyciągał jakieś zbędne płyty, mapy czy głupie chusteczki higieniczne, aż w końcu jego oczy zaświeciły, a dłoń od razu sięgnęła po rzecz znajdującą się na samym końcu. Moim oczom ukazało się niewielkie, czerwone pudełeczko, obite delikatnym aksamitem.
Luke obrócił je kilkukrotnie w dłoniach, a po jego policzku ściekła drobna łza, którą miałem ochotę zetrzeć swoim kciukiem, a następnie zostawić pocałunek na mokrej skórze.
Z każdą kolejną, mijającą sekundą miałem wrażenie iż za chwilę wybuchnę. Tylko głupi nie domyśliłby się co kryje się pod tym ładnym, czerwonym opakowaniem.
Całe ostanie dwa tygodnie, były dla naszego związku istną katorgą. Wiele wylanych łez, raniących słów, krzyków. To wszystko sprawiało iż byłem wyczerpany, tak samo jak Luke. Nie mieliśmy już na to siły i kiedy chciałem to wszystko jakoś pogodzić, wybuchła kolejna kłótnia. Wtedy, w samochodzie, a wszytko zapowiadało się dobrze. Gdy Luke wsiadał do środka wydawał się bardzo spięty, ale delikatnie się uśmiechał. Kiedy wydawało mu się iż nie patrzę, wepchał coś do skrytki, jednak nie zdążyłem zobaczyć co było tą rzeczą. Teraz wiedziałem i rozumiałem jego początkowe zachowanie... Cholera, Luke chciał mi się oświadczyć.
Mi, osobie która nie wierzyła mu, kiedy mówił prawdę. Osobie która uważała go za zdrajcę. Osobie która może zostać kaleką i już nigdy go nie uszczęśliwi.
I w tej chwili płakałem bardziej niż Luke, który zostawał siłą odsuwany od samochodu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top