8. Golden
"Jasper
Pytałeś czy nie miałem wyrzutów sumienia, kiedy zakochałem się w swoim przyjacielu. Otóż- nie miałem. Zakochałem się w chłopcu, który był całym moim światem, słońcem w moim układzie planetarnym. Kiedy kogoś naprawdę kochasz wszystko inne nie ma znaczenia. Miłość nie jest zła. Miłość bywa trudna, tragiczna i raniąca, ale nie jest zła.
Mogę zadać ci jedno pytanie? Zapytałeś mnie o to z ciekawości czy sam pokochałeś kogoś kogo myślisz, że nie powinieneś?
Noah"
***
Coś było zdecydowanie nie tak... Ledwo Tris otworzył drzwi do swojego pokoju, zobaczył, że prawa strona pomieszczenia jest zagracona czyimiś rzeczami. Pościel w łóżku została zmieniona, a na szafce, na której wcześniej zbierał się jedynie kurz, teraz stały książki. Chłopiec niepewnie wszedł do środka, rozglądając się za nowym współlokatorem, jednak okazało się, że nikogo tutaj nie zastał, żadnej żywej duszy... Zmęczony usiadł na swoim łóżku, po czym wyciągnął ze swojego plecaka brudnopis w granatowej okładce. Miał zamiar wymyślić jakąś sensowną odpowiedź na ostatni list Jaspera, jednak poza "Hej" na górze kartki, nie przyszło mu do głowy nic kreatywnego. Westchnął i położył się na poduszkach, ubolewając nad tym, że nie miał osobnej łazienki. Wtedy mógłby już wziąć prysznic i spędzić resztę wieczoru w ciepłej pościeli. Cóż... Brak tego udogodnienia był jego największym problemem, dopóki nie usłyszał jak ktoś otwiera drzwi. Brunet otworzyłem oczy, po czym zamarł, wypuszczając długopis z dłoni. Przez dłuższą chwilę patrzył zaskoczony jak stojący w progu Xavier Cartner mierzy go równie niedowierzającym spojrzeniem, po czym w skrajnie złym nastroju wychodzi, głośno trzaskając drzwiami.
Xavier?! To on miał być jego nowym współlokatorem?! Albo ktoś upadł na głowę, albo to był jakiś chory żart lub (co wydawało mu się najbardziej prawdopodobne) zasnął i to co się teraz dzieje to jedynie obrazy z jego koszmarów. Przecież nie mogli zamknąć ich razem w jednym pomieszczeniu na kilka lat!
Minęło dziesięć minut zanim Cartner ponownie stanął w progu jego pokoju, najprawdopodobniej zastanawiając się jakim sposobem mógłby się go pozbyć.
-Zgubiłeś się czy po prostu się za mną stęskniłeś?- spytał Ramirez, wstając ze swojego łóżka.- Od naszego ostatniego spotkania minęły zaledwie trzy godziny- spotkania podczas, którego udało ci się mnie skompromitować na oczach połowy szkoły na boisku- pomyślał.
Chłopak przeszył go chłodnym spojrzeniem swoich zielonych oczu.
-Myślisz, że gdybym spróbował wypchnąć cię przez tamte okno, a ty poleciałbyś na skargę do dyrektora, to zmieniliby mi pokój?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Raczej wyrzuciliby cię ze szkoły.
-Warto zaryzykować- stwierdził.
Niebieskooki chłopiec oparł się o jedną z szafek. Nie podobało mu się to wszystko. Ten pokój był jego jedynym azylem, swojego rodzaju sacrum w tej koszmarnej szkole, nie mógł dzielić go ze swoim wrogiem...
-Dlaczego tu jesteś?- zapytał w końcu, przerywając pełną napięcia ciszę.
-Okazało się, że dyrektor jest jeszcze większym idiotą niż ty- Xavier podszedł do okna, aby wyjrzeć na zewnątrz.
-A tak na poważnie?
-Jeden z twoich wrogów nasłał na ciebie seryjnego mordercę- uśmiechnął się sztucznie, stukając palcami w parapet, najwyraźniej próbując ukryć drżenie rąk. Coś musiało się stać.. Jego oczy błyszczały bardziej niż zwykle, czarne włosy były potargane, a zazwyczaj idealnie ułożona koszula była strasznie pognieciona. Nie wyglądał już tak irytująco perfekcyjnie jak jeszcze kilka godzin temu, co nie umknęło uwadze jego nowego współlokatora.
-Coś się wydarzyło- stwierdził Tris. Dopiero po chwili zorientował się, że powiedział to na głos.
-To nie twoja sprawa- odpowiedział Xavier.
-Jeśli mam dzisiaj zasnąć w tym samym pokoju co ty, chciałbym wiedzieć co takiego znowu zrobiłeś- odpowiedział.- Pokłóciliście się z Nicholasem? Wszystko z nim w porządku?
-A co cię to do cholery obchodzi?!- krzyknął.
-Chciałem tylko...
-To przestań!- zirytował się.
-Co?
-Przestań się odzywać- oparł się o moje biurko.- Nie pomagasz...
Ramirez mocno przygryzł język, starając się nie powiedzieć czegoś czego mógłby później żałować. Wolnym krokiem podszedł do swojej szafki, z której wyjął swój ręcznik i ubrania na zmianę, po czym bez słowa wyszedł na korytarz. Niestety tym razem nawet zimny prysznic nie pomógł mu się uspokoić i uporządkować myśli. Chłopiec nieśpiesznie wytarł swoje ciało i ubrał się w granatowe, krótkie spodnie i błękitny t-shirt od piżamy. Postanowił, że jutro porozmawia z Clare na temat doboru współlokatorów. Nie miał jednak jeszcze ochoty wracać do swojego pokoju. Zrezygnowany usiadł na parapecie we wnęce okiennej, w jednym z korytarzy i oparł głowę o chłodną szybę, wpatrując się w błyszczące na granatowym niebie gwiazdy.
"Powiedziałeś, że każdy z nas ma swoją gwiazdę, która gdy żyjemy jest zgaszona. Zapala się dopiero, kiedy odejdziemy. Opowiadałeś o tym, że gwiazdy są po to by nie czuć się samotnym, że gdy tylko spojrzymy w górę, wiemy, że nie jesteśmy sami a otoczeni milionami dusz."*
-Hej Jordan...- zaczął cicho chłopiec.
[Xavier]
Kiedy tylko Tris zamknął za sobą drzwi, usiadłem na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach. To nie mogło się tak skończyć. Oczami wyobraźni już widziałem rozczarowaną twarz mojej matki i zaciśnięte usta ojca. Kolejny raz ich rozczarowałem. Od samego początku jedynym czego im dostarczałem były same problemy. Gdyby tylko dyrektor powiedział im o więzi, która łączyła mnie z Nicholasem, najrozsądniejszym wyjściem z mojej beznadziejnej sytuacji byłaby ucieczka na Antarktydę lub skok z dziesiątego piętra bez spadochronu. Gdyby mój ojciec dowiedział się, że jego syn, osoba, która miała przejąć naszą rodzinną firmę i pracować na dobre imię naszego nazwiska była gejem, najprawdopodobniej nie przeżyłbym nawet tygodnia więcej.
Próbując się uspokoić wstałem ze swojego miejsca i zacząłem krążyć po pokoju, zastanawiając się nad tym czy dadzą Nicholasowi nowego współlokatora- jeśli tak, pewnie wykończą się nawzajem. Nikt inny nie wytrzyma z Raylleem dłużej niż tydzień. A co jeśli Nico poczuje się gorzej, kiedy mnie przy nim nie będzie? Nikt inny nie wie co zrobić w takiej sytuacji.
Objąłem się rękami, pocierając swoje ramiona. Kiedy tylko wróciłem z zajęć, Nicholasa jeszcze nie było w pokoju, zastałem tam za to tego idiotę, dyrektora, beznadziejny przypadek człowieka (o ile można go tak nazwać). On wiedział, nie mam pojęcia skąd, ale wiedział. Od tej pory nie miałem nawet prawa spojrzeć w stronę Nicholasa- "dla naszego dobra". Jakby on wiedział cokolwiek o tym czym jest dobroć. Oczywiście nie przyjąłem jego dobrej nowiny o zmianie pokoju tak entuzjastycznie, jak zapewne tego oczekiwał i nie miałem zamiaru dobrowolnie poddać się jego nowym reformom, więc... No cóż, do mieszkanka tej irytującej podróbki Tony'ego dotarłem z pomocą ochroniarzy- ci dwaj chyba lubią odprowadzać mnie w różne miejsca. Niestety ja niezbyt lubię z nimi chodzić- nie są w moim typie. Powiedziałem im o tym ostatnio, ale nie wywarło to na nich większego wrażenia.
Przetarłem ręką twarz, zatrzymując się na środku pomieszczenia, moje spojrzenie niemal od razu padło na leżący na biurku Ramireza zeszyt. Granatowy notes, z którego wystawała do połowy jakaś kartka zapisana granatowym atramentem. Przechyliłam głowę, po czym powoli podszedłem bliżej. Granatowe ślaczki zaczęły zamieniać się w litery, a litery w słowa. Zaskoczony otworzyłem notes, ze zdezorientowaniem przyglądając się listowi. Znałem ten charakter pisma i wiedziałem kim naprawdę był Jasper. Nie miałem za to zielonego pojęcia skąd ten list znalazł się w zeszycie Trisa... Szybko przekartkowałem notes natrafiając na fragment napisanego na brudno tekstu. Ramirez podpisał się jako Noah...
***
Kiedy Tris wrócił do pokoju, Xavier siedział na swoim łóżku, pochylając się nad srebrnym laptopem. Na nos ponownie założył okulary w czarnych oprawkach, więc najwyraźniej nie nosił ich tylko ze względu na wygląd. Ramirez schował ubrania do swojej szafki, po czym usiadł na krześle przy biurku, obserwując swojego nowego współlokatora, głównie po to, żeby go zirytować.
-Nie, nie jesteś w moim typie- powiedział Cartner, nie odrywając wzroku od ekranu.
-Jutro mam zamiar porozmawiać z psychologiem szkolnym o zamianie pokoju- oznajmił drugi chłopiec, siadając po turecku.
-Wątpię, żeby ktokolwiek liczył się z twoim zdaniem.
-Zobaczymy, z twoim najwyraźniej nie liczą się na pewno.
Cartner puścił jego słowa mimo uszu, wypisując coś na klawiaturze. Chwilę później odsunął od siebie urządzenie, zamykając je z głośnym trzaskiem, na co Tris lekko się skrzywił.
-Cholera- zaklął, zdejmując okulary.
-Co?
Ciemnowłosy spiorunował go wzrokiem.
-Ach tak- nie moja sprawa- odchylił się na swoim krześle.
-Zamknij się, Noah.
Niebieskooki chłopiec zamarł, lekko rozchylając usta.
-Skąd... Grzebałeś w moich rzeczach?!- zdenerwował się, szukając wzrokiem granatowego zeszytu.
-Jakże bym śmiał- uśmiechnął się złośliwie Xavier, na co jego współlokator zeskoczył ze swojego miejsca.
-Nie miałeś prawa!- krzyknął.
-Doprawdy?
-Ty... ty...- jąkał się chłopiec.
-No dalej, dzieciaku- zaplótł ręce na piersi.- Jestem ciekawy co wymyślisz.
-Ty... nieempatyczny, wkurzający, egoistyczny, wścibski, nietolerancyjny, arogancki dupku- wypalił na jednym wdechu.
-Co do tego przedostatniego określenia to się z tobą nie zgodzę.
-Mam gdzieś twoje zdanie!- brunet zacisnął dłonie w pięści, próbując się uspokoić.- Nie pozwoliłem ci czytać tych listów, to dla mnie ważne.
-Nie bądź śmieszny, ten chłopak, z którym piszesz pewnie ma to wszystko gdzie...- nie zdążył skończyć, bo Tris popchnął go do tyłu, tak, że Xavier uderzył głową o twardą ścianę.
-Jeśli jeszcze raz będziesz miał ochotę przeglądać moje rzeczy, albo mnie obrażać, to ty wylecisz przez to okno- wycedził przez zęby.- Rozumiesz?- puścił go. Cartner przygryzł dolną wargę, najwyraźniej uświadamiając sobie, że posunął się za daleko. Gdyby Nicholas tutaj był już dawno kazałby mu się zamknąć. On sam nigdy nie wiedział kiedy powinien zamknąć usta, potrafił doprowadzić do płaczu dosłownie każdego. Pamiętał jak Rayllee kiedyś zamknął się w łazience, po jednej z ich większych kłótni. Chłopiec płakał przez kilka godzin, a kiedy wyszedł z pomieszczenia następnego ranka nie pozwalał mu się nawet do niego zbliżać. Później powiedział, że Xavier zawsze potrafi tak dobierać słowa i delikatne kwestie, że mógłby wywołać depresję nawet u największego optymisty.
Ramirez położył się do swojego łóżka, odwracając się do swojego współlokatora plecami, po czym schował się pod kołdrą. Pół godziny później udało mu się w końcu odpłynąć do krainy snów, podczas gdy jego nowy współlokator nie mógł nawet zmrużyć oka. Kogoś mu brakowało- kogoś o złotych włosach, orzechowych oczach i malinowych ustach, które całowały go na dobranoc. Kogoś kto leżałby tuż obok, wtulając się w jego koszulkę i mamrocząc coś przez sen... Chłopak ukrył twarz w swojej poduszce starając się liczyć w myślach, a kiedy to nie pomogło, wstał z łóżka i usiadł na parapecie w pokoju, wpatrując się w nocne niebo. Zasnął trzy godziny później, opierając się o chłodną szybę.
Sen Xaviera;
[możecie włączyć piosenkę z okienka z mediami- "I was made for loving you", Tori Kelly & Ed Sheeran]
Chłopak schował się za rogiem budynku, po czym ostrożnie się zza niego wychylił. Nicholas obejrzał się przez ramię, udając, że nikogo nie zauważył i ruszył dalej, kierując się w stronę ogrodu, w którym drzewa właśnie żegnały się ze swoją szatą. Pomarańczowe, złote i czerwone liście były dosłownie wszędzie- wirując w powietrzu, przykrywając ziemię, wypełniając starą, kamienną fontannę, dodawały temu miejscu uroku. Blondyn zatrzymał się pośrodku ogrodu, uśmiechając się do siebie lekko, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Wiedział, że Xavier pójdzie za nim- jakże by inaczej...
"Dangerous plan, just this time
stranger's hand, clutched in mine
I take this chance, so call me blind
I've been waiting all my life"***
Czarnowłosy chłopak powoli wyszedł zza kolejnej bramy, wchodząc do ogrodu, jednak nikogo w nim nie zobaczył. Jego przyjaciel najwyraźniej rozpłynął się w powietrzu.
-Serio, Rayllee?- spytał głośno.- Śledziłem cię przez pół godziny tylko po to, żebyś przyprowadził mnie tutaj? Liczyłem na coś ciekawszego...
-Na przykład?- Nico podszedł go od tyłu. Zaskoczony Xavier podskoczył, na co jego towarzysz wybuchnął śmiechem, opierając się o jedno z drzew. Miał cudowny śmiech, tak wspaniały, że można go było słuchać godzinami. Jasne blond włosy opadły na jego rozświetlone oczy, w których teraz tańczyły wesołe iskierki.- Co takiego Cartner?
-Nie wiem- odpowiedział.- Myślałem, że będę świadkiem twoich intryg i łatwiej mi się będzie ciebie pozbyć.
-A więc jednak chcesz się mnie pozbyć?- spytał jasnowłosy.
-Yhym- drażnił się z nim jego przyjaciel.- O niczym innym nie marzę.
-Ja marzę o tobie...
To było jak powiew zimnego powietrza, Xavier poczuł jak wiatr targa jego włosy, zamknął oczy, jego chłopięca twarzy nagle przybrała poważny wyraz. Głos rozsądku krzyczał, że to co przed chwilą usłyszał było po prostu niemożliwe... Niemożliwe... Serce zaczęło galopować w jego piersi...Coraz szybciej... I szybciej... Ono jedno miało nadzieję...
-Ja marzę o tobie Xavier- powtórzył, robiąc krok do tyłu.- Mam szesnaście lat, nawet nie śniłem, że otworze jeszcze oczy w swoje szesnaste urodziny, ale wciąż tu jestem i mogę uprzykrzać ci życie. Nadal mogę śnić i wyobrażać sobie, że... Że nie zasnę bez pierwszego pocałunku... Że ty będziesz moim pierwszym pocałunkiem.
"Please don't scar
this young heart
just take my hand"***
-Nicholas...- Cartner otworzył swoje szmaragdowe oczy.
-Nic nie mów... Wczoraj rano byłem na wieży, patrząc jak wchodzi słońce i zastanawiając się jakby to było rozłożyć ręce i polecieć- tak po prostu... Jak by to było zrobić krok do przodu? Wyobraziłem sobie ciebie na moim pogrzebie, trzymałeś za rękę tą całą Caroline. Nie mogłem znieść tej myśli, że ona mogła robić to wszystko; wplatać palce w twoje czarne włosy, dotykać twoich ust, być... bliżej niż ja kiedykolwiek mógłbym... Te wszystkie twoje gesty... Noce, w które zasypiałem przy tobie... Ja miałem nadzieję, że to wszystko coś znaczy, a potem... Usłyszałem jak rozmawiałeś ze swoją dziewczyną... Traktujesz mnie jak młodszego brata, którym trzeba się opiekować. Nigdy nie byłem dla ciebie kimś więcej niż przyjacielem i nigdy nie będę. Nie mogę być... To jest złe... Bardzo złe... I nieodpowiednie. Gdyby tylko nasi rodzice się dowiedzieli... Nie chcę ich zawieść, ale mimo wszystko... Ja wiem, że to jest jak Ikarowy Lot- zrobił krok do przodu.- Zrobię coś o czym tak bardzo marzyłem, ale cena będzie za wysoka... To tak cholernie frustrujące- pragnąć czegoś co może cię zniszczyć, wiesz jak to jest?- podszedł jeszcze bliżej.- Xavier? Powiedz coś...
Brunet podniósł głowę, wpatrując się w stojącego przed nim chłopaka. Wciąż nie mógł uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał. Niepewnie wyciągnął rękę w jego stronę, odgarniając wpadające mu do oczu, złote kosmyki, po czym delikatnie ujął jego twarz w swoje dłonie. Nicholas zamarł, zbyt zaskoczony by zrobić cokolwiek innego.
-Wiesz, że jeśli to zrobię zabiorę ci niebo?- spytał Cartner cicho.- To zakazane, Rayllee.
-Ty jesteś moim niebem, Xavier- powiedział cicho, czując jak chłopak przyciąga go bliżej.
-A ty moim- odpowiedział, pochylając się w jego stronę i delikatnie rozchylił ustami jego wargi. Pierwszy, idealny pocałunek...
"I was made for loving you
even though we may be
hopeless hearts just passing through
every bone screaming
I don't know what we should do
all i know is darling
I was made for loving you"***
Gdzieś w tle słychać było szum wiatru, ćwierkanie ptaków i dźwięki skrzypiec. Kieran uśmiechnął się szeroko, zamykając oczy i przeciągając smyczkiem po strunach ukochanego instrumentu. To był idealny dzień na to, żeby wywrócić czyiś świat do góry nogami i spełnić największe marzenia... Kiedy Verdale otworzył oczy, Xavier właśnie ze śmiechem złapał swojego przyjaciela za rękę, ciągnąc go w stronę wejścia do starej wieży, która stała przy ogrodzie.
-Pokażę ci coś- powiedział ciągnąc go za sobą, po krętych schodach aż na samą górę.
"Hold me close, through the night
don't let me go, we'll be alright
touch my soul and hold it tight
I've been waiting all my life
I won't scar
your young heart
just take my hand"***
-Co takiego?- spytał blondyn, kiedy oparł się już o zardzewiałą barierkę. Cartner obrócił go przodem do rozciągającego się z tamtego miejsca wspaniałego widoku. Słońce właśnie żegnało się z nimi, przez co niebo przybrało różowy kolor. Dla nich w Corfe Castel był tego wieczoru najpiękniejszy zachód słońca na świecie...
-Obiecaj mi coś- Xavier splótł ze sobą ich dłonie, rozkładając ręce jak do lotu, albo jak na Titanicu, bo czym w sumie różniła się ta historia? Młode życie bez szansy na ratunek, prawdziwa miłość i strach, że lada chwila to wszystko zniknie jak bańka mydlana.- Obiecaj mi, że nie odejdziesz stąd beze mnie- poprosił cicho.
Nicholas otworzył oczy, odwracając się w jego stronę.
-Wiesz, że nie mogę...
-Proszę, Nico...
Chłopiec spojrzał w jego szmaragdowe oczy, po czym niepewnie pokiwał głową.
-Obiecuję- powiedział cicho, nie wierząc w to, że los usłyszał prośbę jego przyjaciela i postanowił ją kiedyś spełnić.
A jednak... Słońce miało zajść dla nich obu jednego dnia...
Sen Ramireza;
Obudził go dźwięk otwieranego okna. Tris niechętnie otworzył oczy, rozglądając się dookoła, jednak w panującej dookoła ciemności nie mógł niczego dostrzec. Nagle poczuł na twarzy powiew chłodnego powietrza, usiadł na swoim łóżku, zauważając, że okno były teraz otwarte. Chłopiec ziewnął, zakrywając usta i zastanawiając się co było nie tak... Nagle usłyszał trzask uderzającej o podłogę książki. Szybko odwrócił się w tamtą stronę, jednak nadal nikogo nie zobaczył, więc zaczął się niespokojnie wiercić, rozglądając dookoła...I wtedy coś objęło go od tyłu w pasie. Zaskoczony brunet krzyknął, co spowodowało wybuch śmiechu u jego napastnika.
-Boisz się duchów, Ramirez?- rozbawiony Jordan, oparł brodę na czubku jego głowy.
-Bardzo zabawne- Tris odepchnął swojego przyjaciela.- Co ty tu w ogóle robisz?
-Nudziło mi się.
-Jest środek nocy!- chłopiec wskazał na stojący na szafce zegar.
-No właśnie, ludzie marnują połowę swojego życia na spanie- brunet położył się na łóżku. Jego przyjaciel pochylił się nad nim poprawiając jego okulary w okrągłych oprawkach. Pamiętał jak zobaczył go w nich po raz pierwszy.
-Wyglądasz jak Harry Potter- roześmiał się.
-Wcale nie- zaprzeczył- jestem o wiele przystojniejszy od Daniela Radcliffe'a i mam ciekawsze życie.
-Ja tam wolałbym żyć w Hogwarcie- powiedział wtedy Tris.
-To szkoła z internatem, Ramirez. Takie placówki to koszmar. Nie można pójść po lekcjach do domu i rozładować nerwów. Jesteś dwadzieścia cztery godziny na dobę w jednym budynku z tymi wszystkimi osobami, które najchętniej uderzyłbyś na zajęciach w twarz...krzesłem...z metalowymi nogami. Poza tym zarówno Harry, Ron jak i Draco wyglądają jak ziemniaki.
-Wyjdziesz ze mną?- spytał teraz Jordan.- Na chwilę.
Tris jęknął, ukrywając twarz w poduszce.
-Idź sobie sam...
-No chodź- pochylił się nad nim muskając ustami jego kark.
-Masz jutro koncert. Powinieneś odpocząć...
-Odpoczywam kiedy jestem z tobą.
Chłopiec usiadł na łóżku, odwracając się przodem do swojego przyjaciela. Nawet w ciemności zielone oczy Jordana błyszczały tak mocno jak zwykle- jak u kota, którego Ramirez dostał od niego na urodziny.
-Jeśli twoi rodzice dowiedzą się, że tu byłeś...- zaczął.
-Nic mi się nie stanie- zapewnił, poprawiając swoje okulary. Jego towarzysz uśmiechnął się lekko, poprawiając jego kręcone, ciemne włosy, które stanowiły wprost idealne połączenie ze szmaragdowymi tęczówkami i jasnobrązową karnacją chłopaka.
-Jeśli uda ci się wyjść bez szwanku z czołowego zderzenia z ciężarówką, to rzeczywiście nic ci się nie stanie- stwierdził.
-Dlaczego miałbym zdarzyć się z ciężarówką?- spytał.
-Nigdy nie wiadomo co wymyśliłby twój ojciec, gdyby dowiedział się o tym, że nadal spędzamy razem czas- powiedział, dotykając delikatnie blizny na jego policzku (tata Jordana zobaczył kiedyś jak jego syn całuje Trisa w czoło, nie skończyło się to dobrze- chłopak miał być dumą rodziny, utalentowanym dzieckiem grającym na dużych koncertach z najlepszymi orkiestrami, ktoś taki jak on nie miał prawa pozwolić sobie na zakazaną miłość).
-Nikt się o niczym nie dowie- powiedział teraz ten chłopiec, podając swojemu przyjacielowi ciepłą bluzę.- No dalej, zaufaj mi. Mamy tylko jedno życie, Ramirez.
Tak więc tamtej nocy Jordan jak zwykle postawił na swoim- spędzili razem kilka godzin w ogrodzie podziwiając cudowne, granatowe niebo, bogato udekorowane gwiazdami. Tris słuchał opowieści o legendach związanych z różnymi konstelacjami, dopóki później nie zaczęli się przedrzeźniać i w domu naprzeciwko zapaliły się światła.
-Shhh- szepnął Tris.- Jeszcze nas zobaczą.
-No i?- brunet wzruszył ramionami.- Niech popatrzą sobie jak wygląda prawdziwe szczęście... Hej! Pomyśl życzenie.
-Co?
-Spadająca gwiazda! Szybko...
-Okay- zamknął swoje niebieskie oczy.- Chcę, żebyśmy za siedemdziesiąt lat mogli podziwiać nocne niebo tak samo jak dzisiaj, wciąż razem- ty i ja.
-Miałeś to pomyśleć głupku- pokręcił głową.- Świetnie, teraz już się nie spełni. Popsułeś nam przyszłość, Ramirez.
-Wcale nie... Spełni się, zobaczysz...
-Yhym- mruknął. Leżeli tak w ciszy przez dłuższą chwilę, zanim Jordan zdecydował się ją w końcu przerwać.- "Kiedy będziesz patrzył nocą w niebo, będzie ci się wydawało, że wszystkie gwiazdy śmieją się do ciebie, ponieważ ja będę uśmiechał się na jednej z nich"**- zacytował.
Tris uśmiechnął się smutno.
-Myślisz, że oni tam są? Ludzie, którzy żyli tu przed nami, którzy kochali, śmiali się i walczyli o szczęście tak samo jak my...
-Myślę, że tak- odpowiedział.- Zdaję się, że kiedyś widziałem tam Marilyn Monroe.
-Jordan!
-Jeśli pytasz mnie czy ludzie, którzy uczyli się kochać jeszcze zanim my po raz pierwszy otworzyliśmy oczy na światło dzienne, wciąż jeszcze czuwają nad tym światem, to myślę, że tak. Ile razy mając jakiś problem lub będąc w kompletnym dołku patrzyłeś w nocne niebo? I ile razy w twojej głowie pojawiały się wtedy odpowiedzi na dręczące cię pytania, lub na twojej twarzy pojawiał się uśmiech? Oni tam są, Ramirez, a my musimy zasłużyć sobie na to, by kiedyś móc znaleźć swoje miejsce wśród nich.
* "Wolf Tears"- @MrsCliffordddd
**"Mały Książę"- Antoine de Saint-Exupéry
***I was made for loving you"- Tori Kelly & Ed Sheeran
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top