5. Silver

Chłopak siedział na korytarzu przed salą, wyciągając przed siebie długie, szczupłe nogi w czarnych spodniach. Właśnie omawiali na literaturze dzieła Szekspira i teraz brunet kartkował zawzięcie rozłożoną na kolanach książkę, próbując znaleźć fragment, który omawiali na ostatniej lekcji. Ciemne kosmyki opadały mu na oczy, kiedy próbował skupić się na linijkach tekstu. W przeciwieństwie do Xaviera i Nicholasa nienawidził czytać, a już szczególnie lektur- tych strasznych wypocin psychopatów, którzy w dalszej lub bliższej przeszłości pochylali się nad swoimi biurkami, zacierali ręce i ze złośliwym uśmiechem przystępowali do pisania prologów, myśląc "Ach, napiszę coś tak ekstremalnie nudnego, żeby przyszłe młode pokolenia traciły życie nad kartkami mojego dzieła, żeby Nicholas Raylle i Xavier Cartner zamęczali biednego Isaaca Andersona nędznymi cytatami i torturowali go moimi strasznymi dziełami. Muahaha, na pewno się uda!". Następnie śmiali się szaleńczo niczym Frankenstein i zaczynali tworzyć swoje potwory, pożerające jego bezcenny czas- a przynajmniej tak sobie to wszystko Isaac wyobrażał. Istniała możliwość, że z jego psychiką też nie było do końca w porządku, ale cóż... Kto by się przejmował stanem swojego umysłu, kiedy miał przed sobą dzieło Szekspira, którego on nienawidził, a Nicholas uwielbiał niemal tak jak...

-Jeny! Anderson czyta!- z zamyślenia wyrwał bruneta znajomy, irytujący głos. Isaac uniósł głowę ze znudzeniem lustrując wzrokiem stojącego przed nim ucznia. Douglas był wysokim chłopakiem o włosach tak rudych, że swoim odcieniem podchodziły niemal pod czerwony. Mimo to jego gęste kosmyki wcale nie ujmowały mu urody, wręcz przeciwnie. Douglas był równie przystojny co irytujący- czyli bardzo, bardzo, bardzo, tak jak również niezwykle, masakrycznie przebiegły, wredny i podstępny. Szkoła w Corfe Castel podzieliła się jakiś czas na dwa wrogie obozy. Jednym przewodził Douglas, a drugim Xavier z Nicholasem. Być może ten rudowłosy chłopak miał rację i wszyscy powinni stanąć zgodnie po jednej stronie przeciwko Raylle'owi, jednak nikt nie miał odwagi tego zrobić. Nicholas nie był dobrym chłopcem, mimo, że wyglądał jak anioł, a Douglas mimo swojego wrednego charakteru, nie był tak naprawdę zły... Ten świat jest pełen pozorów. A jednak z jakiegoś powodu Isaac postanowił zostać po stronie swojego przyjaciela i z czasem nawet polubił Nicholasa, wbrew samemu sobie. Ten chłopak miał w sobie "to coś" co przyciągało ludzi, tak jak to robią ciemne zaułki, opuszczone budowle, wszystkie zakazane miejsca, książki i straszne historie, miał w swojej osobowości to coś co przyciąga, uzależnia, obezwładnia i intryguje. Był jak narkotyk dla wszystkich, którzy tylko go poznali. Nie raz już zdarzyło się, że jakiś nowy uczeń, dajmy na to, ktoś taki jak Tris połknął haczyk, a później bardzo tego żałował. Isaac wcale się temu nie dziwił. Piwne oczy Nicholasa hipnotyzowały i zdawały się mówić "zaufaj mi, mi możesz", a potem, ci którzy się na to nabrali wylewali łzy i wyszarpywali sobie włosy, chcieli zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Anderson nie był Xavierem, nie wiedział dlaczego Nicholas to wszystko robił, nie wiedział o łzach blondyna, o nocnych koszmarach, o atakach paniki. Nie wiedział o wyrzutach sumienia, pociętych nadgarstkach, bólach głowy, dusznościach i tej jednej ważnej potrzeby bycia przez kogoś kochanym, tak prawdziwie i bezinteresownie. Nie wiedział, że chłopak, za którym wszyscy się oglądali, nie mógł spojrzeć sobie samemu w oczy w lustrzanym odbiciu. On o niczym nie wiedział... Analizował to co sam widział i słyszał, i oceniał błędnie- jak wszyscy...

-Napisz transparent i przejdź się z nim po szkole- poradził Isaac.

Douglas zmarszczył brwi, kręcąc głową, po czym przeszedł przez korytarz i zatrzymał się tuż przed zakrętem, oglądając się przez ramię.

-Posłuchaj- zaczął.- Moglibyśmy zawiesić broń na jeden dzień- to nie było pytanie.

Isaac odłożył książkę, mierząc go uważnym spojrzeniem. Czyżby Douglas znowu coś knuł?

-Czego chcecie?- spytał w końcu.

Chłopak uśmiechnął się, rozkładając ręce.

-Pokoju- odpowiedział.

-Więc się odwal. Nie mam czasu na...

-Tylko jedna noc- powiedział Douglas.- Chodzi o naszą zabawę. Zdaje się, że Tris nie przeszedł jeszcze rytuału. Chyba nie chcemy pozostawić go neutralnym?

-Rytuał- powtórzył Isaac.

-Dzisiaj w nocy. Przekaż to Cartnerowi... I Raylle'owi.

-Ile osób bierzecie?- zapytał brunet.

-Siedem- odpowiedział.

-A kto przyprowadzi Ramireza?

-Tym razem to wasz problem- wzruszył ramionami.- My męczyliśmy się ostatnim razem ze Stephenem. Teraz wasza kolej, Anderson.

Brunet skinął niechętnie głową, wstając ze swojego miejsca.

-Pierwsza w nocy- powiedział.

-Jak zawsze...

***

Słońce już dawno ustąpiło miejsca srebrzystemu księżycowi, kiedy blondyn sunął cicho korytarzami. Bez pośpiechu mijał kolejne drzwi, zanim w końcu zatrzymał się na przeciwko tych odpowiednich. Wziął głęboki oddech i zapukał. Dźwięk, który za dnia byłby prawie niedosłyszalny, teraz rozniósł się po korytarzach niezwykle głośny. Nicholas ze zniecierpliwieniem zapukał raz jeszcze. Już miał nacisnąć na klamkę, kiedy drzwi uchyliły się z lekkim zgrzytem i z wnętrza pokoju wychyliła się głowa Trisa. Ciemne kosmyki opadały mu na oczy, więc odgarnął je niecierpliwym gestem, posyłając blondynowi pytające spojrzenie. Nie udało mu się ukryć zaskoczenia.

-Czego chcesz?- spytał w końcu, mierząc wzrokiem jego długą, czarną pelerynę. Nicholas zrzucił kaptur, odsłaniając swoje złote włosy.

-Porozmawiać.

-O czym?- spytał brunet.- O moich kolejnych sekretach i tragediach, o których opowiesz całej szkole?

-Daj spokój Ramirez- Raylle wywrócił oczami.- I tak by się dowiedzieli.

-Tego nie możesz wiedzieć- Tris pokręcił głową.- Po co do mnie przyszedłeś? Dla twojej wiadomości; właśnie wybiła północ. To nie jest dobry czas na odwiedziny.

-Przyszedłem przeprosić. Poza tym powiedziałem tylko Xavierowi.

-Miałeś takie wyrzuty sumienia, że nie mogłeś zasnąć?- spytał kpiącym tonem drugi chłopiec.- Wymyśl coś lepszego.

-Powiem ci jak mnie wpuścisz.

Tris zmrużył oczy, niepewnie kręcąc głową.

-Powiedz mi tutaj.

Nicholas uśmiechnął się smutno i może to właśnie wyraz jego piwnych oczu sprawił, że chłopiec mimowolnie zrobił krok do tyłu. Jakiś natrętny głos w jego głowie właśnie krzyczał do megafonu, że to jest bardzo zły pomysł. On jednak nie potrafił go posłuchać, albo raczej nie chciał tego zrobić. Nicholas doskonale wiedział jak korzystać ze swojego uroku, żeby manipulować innymi i tym razem także mu się udało. Blondyn szybko wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

-O co chodzi?- spytał Ramirez.

-Chciałem ci coś pokazać...- zaczął z udawaną niepewnością. Gdyby chciał, chłopiec już byłby na korytarzu.

-Co?- podejrzane niebieskie oczy zlustrowały go podejrzanym spojrzeniem.- I po co ci ten płaszcz?

-Żeby móc wyjść na dwór- odpowiedział.

-A po co wychodziłeś o tej porze na dwór? Z tego co wiem o tej godzinie nie wolno opuszczać nawet swoich pokoi. Po co wychodziłeś?

-Zobaczysz, Kapturku- Nicholas wywrócił oczami.- Za dużo pytań.

-Nie wyglądasz jak moja babcia- zauważył chłopiec.

-Nie?- udał zdziwienie.- A tak na marginesie to był wilk, który przebrał się za babcie.

-A ty jesteś kim?- spytał.- Kimś kto chce zniszczyć mi życie, podszywając się pod osobę godną zaufania?

-Bajki wiele uczą, co?- uśmiechnął się chłopak. Tym razem nie wyglądało to przyjaźnie, a drapieżnie i łobuzersko. Tris momentalnie pożałował swojej decyzji.- Jak dobrze się składa, że jeszcze się nie przebrałeś- stwierdził.- Przynajmniej nie będę musiał czekać...

-Czekać na co?

-Wychodzimy- oznajmił Nicholas.

-Nie, ja nigdzie z tobą nie wychodzę- brunet cofnął się w stronę łóżka.

-Błędna odpowiedź- pokręcił z dezaprobatą głową.- Spróbuj raz jeszcze.

-Nigdzie nie idę- powtórzył brunet zdecydowanym tonem, zaplatając ręce na piersi.

Nicholas zrobił znudzoną minę.

-A już myślałem, że pójdzie tak łatwo...- w jednej chwili znalazł się przy zaskoczonym chłopcu, próbując złapać go za nadgarstki. Tris zaczął się szarpać, ale nie udało mu się odepchnąć drugiego chłopaka. Nicholas popchnął go na łóżko, przyciskając go do materaca i nie zważając na jego protesty wyciągnął z kieszeni błyszczące kajdanki spinając jedną z nich na ręce chłopca, a drugą na swojej. Kiedy się schylił jego jasne kosmyki musnęły delikatnie policzek drugiego chłopca. Potem szybko zeskoczył z łóżka, łapiąc bruneta za nadgarstek i ciągnąc za sobą do góry.

-Teraz pójdziesz ze mną- powiedział. Wiedział, że inaczej nigdy w życiu nie udałoby mu się zaciągnąć tam chłopca.

Dopiero po chwili zobaczył przerażenie malujące się na twarzy chłopca. Mimowolnie przypomniały mu się informacje zapisane w teczce Trisa. Puścił jego nadgarstek i złapał go za rękę.

-Posłuchaj- zaczął.- Muszę cię gdzieś zaprowadzić. Muszę. Bez tego- uniósł ich ręce- wyrwałbyś mi się, uciekł, a ja nie mogę na to pozwolić, okay? Chodź ze mną, a nic ci się nie stanie. Nikt cię nie skrzywdzi jeśli mi zaufasz.

-Nie ufam- jego głos był tak cichy, że Nicholas ledwo go usłyszał. Blondyn wyciągną zza pasa jakiś worek i wyjął z niego cienki, czarny płaszcz. -Po co?- spytał Tris, kiedy Raylle zarzucił mu ją na ramiona i założył mu kaptur.

-Nikt nie może nas rozpoznać- odpowiedział chłopak.- Zaufaj mi- powtórzył.

-Nie chcę.

-Ale musisz.

Nicholas przyglądał mu się dłuższą chwilę, po czym odwrócił się w stronę drzwi i ruszył na korytarz, ciagnąc go za sobą.

-Wybacz, Tris- powiedział cicho.

Tris. Po raz pierwszy użył jego imienia. Chłopiec niechętnie ruszył za nim. Miał ochotę powiedzieć "słucham?", żeby móc znowu to usłyszeć. Nie wiedział dlaczego...

Chłopcy szybko pokonali szkolne korytarze, a następnie wyszli z budynku na chłodne powietrze. Tris nie spytał skąd Nicholas wziął klucze.
Szkoła znajdowała się u stóp wzgórza, na którym znajdowały się ruiny- jak twierdzono- nawiedzonego zamku. Raylle poprowadził go na górę. Najpierw przeszli przez trawę, aż dotarli do drogi, która w świetle słońca miała jasny, biały kolor. Przez kilka minut szli nią w milczeniu, aż dotarli do drewnianego mostu prowadzącego przez zrujnowaną bramę. Nicholas zatrzymał się, wyjmując z kieszeni klucz, po czym rozpiął kajdanki.

-Tylko nie próbuj uciekać- powiedział wolno i ujął jego rękę, tym razem delikatniej- tak na wszelki wypadek...

Za bramą droga prowadziła do rzędów schodów z białego kamienia i biegła aż na sam szczyt wzgórza, na którym wznosiły się monstrualne ruiny Corfe Castle. Wszystko to pod niebem pełnym gwiazd i w świetle srebrzystego księżyca wyglądało imponująco i zrobiło na chłopcu nie lada wrażenie.

-Wow- szepnął, nieświadomy tego, że drugi chłopak przygląda mu się z uśmiechem. Chłopcy weszli właśnie na mały plac przed zrujnowanymi ścianami zamku. Gdzieś tutaj tańczyli kiedyś książęta i księżniczki, rodziły się legendy, które żyją do dzisiaj. Tutaj tworzyła się historia.

Nagle zza jednej z kamiennych ścian wyłoniła się ciemna postać. Xavier przystanął w pół kroku zatrzymując wzrok na ich splecionych dłoniach, po czym włożył swoje ręce do kieszeni, zatrzymując się w przejściu pomiędzy ścianami. Tym razem nie miał na sobie okularów, a jego duże, zielone oczy lśniły niczym szmaragdy lub kocie ślepia. Nicholas ruszył w jego kierunku.

-Nareszcie- usłyszeli głos Cartnera.- Już myślałem, że będziemy musieli czekać na was wieczność. Douglas i Jasper zaczęli się już trochę niecierpliwić.

-Jasper zawsze jest na coś wkurzony- blondyn wywrócił oczami.- Nie ma różnicy czy przyszlibyśmy za trzy godziny, on i tak byłby niezadowolony.

-To prawda, ale nie powinieneś tego mówić akurat teraz. Oddamy to dziesięć nieszczęść Douglasowi i spadamy.

-Co zrobimy?- zapytali Nicholas i Tris jednocześnie.

-Chyba nie masz zamiaru się z nim męczyć?- Xavier zmierzył chłopca spojrzeniem, które mówiło samo za siebie, że Cartner ma Ramireza za nic niewartego śmiecia.

-Wybór należy do niego, Cartner- powiedział.- Tylko i wyłącznie do niego.

-I wybierze drużynę Douglasa- powiedział chłopak, wciąż nie spuszczając wzroku z Trisa.- Na pewno.

Blondyn pokręcił głową, mocniej ściskając rękę chłopca.

-Zobaczymy. Może wybrać nas.

-Stanąłbyś po stronie Xavierego Cartnera, Ramirez?- zielonooki niemal wypluł ostatnie słowo.

Tris nie odpowiedział. Ciemnowłosy chłopak zmrużył oczy i odwrócił się, ruszając przed siebie, a oni poszli za nim. Za pierwszą ścianą zamku skręcili w prawo i weszli po starych, kamiennych schodach. Nicholas puścił jego rękę, puszczając go przodem, a Tris ostrożnie pokonywał kolejne stopnie, mając na uwadze, że jeśli coś pójdzie nie tak, spadnie na sam dół. Po ich prawej stronie nie było żadnej ściany, ani nawet prowizorycznej poręczy czy sznurka, niczego co odgradzałoby ich od przepaści. Tris, który miał lęk wysokości, głośno przełknął ślinę. Nie patrz w dół, pomyślał. Po prostu nie patrz w dół.

I spojrzał. Świat nagle niebezpiecznie się zachwiał, zakręciło mu się w głowie i poślizgnął na jednym ze stopni. Byłby runął w dół, tymczasem jednak tylko przewrócił idącego za nim Nicholasa, który właśnie oglądał się na coś przez ramię i w ostatniej chwili poczuł jak czyjeś silne ramiona łapią go w talii i szybko odciągają do tyłu. Xavier szybko, niezbyt delikatnie przyszpilił go do ściany po lewej stronie i w sekundę znalazł się przy swoim przyjacielu, który właśnie podniósł się na nogi i otrzepywał spodnie z białego pyłu.

-Nico...

-Spokojnie- blondyn przeczesał ręką włosy, szukając wzrokiem Trisa.- Nic mi się nie stało.

-Ale mogło- Cartner posłał Ramirezowi nienawistne spojrzenie.- Gdyby ten idiota potrafił chociaż patrzeć pod nogi.

-Przepraszam...- zaczął chłopiec.

-Nieważne- powiedział Nicholas.

-Raylle!

-Xavier, nic się nie stało- blondyn wspiął się na górę, podając Ramirezowi rękę.- Chodź.

Chłopiec wziął głęboki oddech i oderwał się od ściany.

-Po prostu nie patrz w dół- poradził blondyn- i uważaj.

Xavier zacisnął usta w wąską kreskę. Nic nie powiedział, ale Tris miał wrażenie, że chłopak żałował, że go uratował i był święcie przekonany, że gdyby sytuacja się powtórzyła, nie skończyłoby to się dla niego tak szczęśliwie.

W końcu cała trójka weszła na jedno z pięter zamku i skierowała się w stronę pseudo tarasu, który był pewnie pozostałościami po jednym z pomieszczeń, komnatom bez ścian. Nie było tutaj pusto. Na kamiennej podłodze czekała na nich dwunastka chłopców. Siedmiu po jednej stronie i pięciu po przeciwnej. Nicholas puścił dłoń chłopca akurat wtedy kiedy tamten najbardziej potrzebował czyjegoś wsparcia.

-Nareszcie- uśmiechnął się znajomy chłopak o rudych włosach.

-Co się dzieje?- Tris odwrócił się do Nicholasa, ale ten oddalił się już z Xavierem w stronę piątki chłopaków.

-Chodź do nas- jeden z nieznajomych wystąpił na środek i gestem wskazał, żeby chłopiec podszedł bliżej. Brunet niepewnie ruszył w wyznaczonym kierunku. Zatrzymał się dopiero na namalowanym na kamieniu rysunku.

-Tris Ramirez- zaczął mówić Kieran. Był Azjatą o czarnych włosach, szarych oczach i przyjaznym uśmiechu. W przeciwieństwie do większości zebranych tu osób nie tworzył wokół siebie muru.- Witamy cię wśród nowych braci szkoły Corfe Castel.

Chłopiec rozejrzał się z zaskoczeniem dookoła. Wszystkie osoby oprócz Azjaty i Nicholasa miały na sobie bordowe mundury szkoły. Tylko koszula Kierana była szara, a Nicholasa biała.

-Nazywam się Kieran Verdale - zaczął mówić chłopak - i wyjaśnię ci na czym będzie polegało twoje zadanie. Jak już pewnie wiesz, nasza szkoła liczy sobie długoletnią tradycję. Jednym z jej elementów jest opowiedzenie się nowego kandydata do stanięcia po odpowiedniej stronie. To- chłopak wskazał na dużą pozłacaną wagę z dwiema szalkami- jedną złotą i jedną srebrną.- Jest narzędzie, które pomoże nam wybrać, do której drużyny powinieneś dołączyć. Będę ci zadawał pytania, a ty będziesz ściągał po jednej monecie z wybranych szalek. Szalka, która pójdzie w górę będzie miała kolor twojej przyszłej drużyny. Zarówno towarzystwo Douglasa Steela, jak i Xaviera Cartnera będzie miało obowiązek przyjąć cię z otwartymi ramionami. Zyskasz nowych przyjaciół- uśmiechnął się- i nowych wrogów.

***

Wszyscy zebrani z niezwykłym zainteresowaniem obserwowali przebieg wydarzeń. Pytania ciągnęły się w nieskończoność, większość z nich dotyczyła przekonań, postępowania, cech charakteru albo wiary. Natomiast waga wciąż pozostawała w równowadze. Złotych i srebrnych moment ubywało po równo, aż w końcu na każdej z szalek pozostało po jednej. Wszystko zależało od ostatniego pytania. Wszyscy wstrzymali oddech, natomiast Kieran spokojnie złączył dłonie za plecami.- Tritanie Ramirezie- powiedział.- Opowiedz nam swoją historię.

To nie było pytanie. Wokół zapanowała cisza. Tris słyszał trzepot skrzydeł przelatujących ptaków, pohukiwanie sowy i głośne bicie swojego serca, które zaczęło galopować w zawrotnym tempie. Powoli rozejrzał się dokoła. Wszyscy przyglądali mu się z wyraźnym zainteresowaniem. Tylko na twarzy Nicholasa malował się niepokój. Wolno, prawie niezauważalnie pokręcił głową. Stojący obok niego Xavier wpatrywał się w Ramireza z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Tris dostrzegł, że chłopak mocno zaciska palce w pięści. Jego przyjaciel delikatnie musnął dłonią jego rękę, na co Cartner szybko się odsunął. Nicholas spuścił wzrok.

-Ja...- zaczął Tris.

I wtedy nad jego ramieniem przeleciała puchata sowa. W locie złapała ostatnią srebrną monetę i zniknęła z ich pola widzenia. Srebrna szalka uniosła się do góry.

Kieran otworzył szeroko oczy. Musiało minąć kilka sekund zanim odzyskał rezon.

-Witaj w drużynie Xaviera Cartnera, Tristanie Ramirezie- powiedział.

***
Jak myślicie z kim pisze Tris?

( ͡° ͜ʖ ͡°)

Tak w ogóle, to komu podoba się mój pomysł na to opowiadanie?
Głosujcie i komentujcie jeśli wam się spodoba, żebym wiedziała, że nie piszę tylko dla siebie. ;* Miłego wieczoru ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top