17. Maroon

„Wszystkie historie są prawdziwe". Napis wisiał krzywo nad drzwiami wejścia do piwnicy, w której przyjmowano klientów gotowych poznać swoje przeznaczenie. Chłopiec odgarnął zawieszony na framudze fioletowy materiał, po czym wszedł do środka. Wiele osób krzywiło się kiedy otulał ich odurzający zapach kadzideł, ale Tris zdążył już dawno się przyzwyczaić do intensywności zapachów unoszących się w jego domu. Pierwsze pomieszczenie, które można było zobaczyć po zejściu na dół było przyozdobione dziesiątkami talizmanów, kamieni i ziół. Na wysokich regałach poustawiano książki o takich tytułach jak „Tajniki geomancji", „Młot na czarownice" czy „Zielarstwo". Senniki, poradniki i podręczniki do tarota, po które chłopiec sięgał najchętniej, kusiły gości wymyślnie ozdabianymi grzbietami okładek. Ramirez pamiętał, że już w dzieciństwie lubił spędzać czas na przeglądaniu starych woluminów, pełnych starannie wykonanych ilustracji. Teraz też chętnie zaszywał się w jakimś z kącie z ciekawą lekturą, zamiast jeździć do miejsca, w którym umierają wszelkie przejawy kreatywności młodych ludzi. Czasami uchodziło mu to na sucho. Książka, którą wziął tym razem do ręki była obszernym zbiorem baśni. Chłopiec usiadł w fotelu i zaczął czytać.

„Spróbujcie pobawić się w królestwo, ale nie wyjmujcie lalek ze skrzyni z zabawkami, o nie. Niech karnawałowe stroje pozostaną na swoich miejscach w szafie, niech nikt nie marnuje papieru na sztuczne atrybuty. Oto wy - w złotej koronie na prawdziwym tronie, wy dla poddanych, nie oni dla was. Unieście głowy, spójrzcie im w oczy i obiecajcie, że królestwo nie upadnie. Czy w to wierzycie?

On nie miał zamiaru się łudzić. Siedząc przy boku ojca wpatrywał się w tłum gości zebranych na sali. Dowódcy królewskiej armii zostali wezwani przez władcę w celu złożenia raportu z ostatniego polowania na czarownice w królestwie. Książę Nathaniel słuchał wystąpień rycerzy ze ściśniętym sercem, starając się zapanować nad pragnieniem wstania z tronu i opuszczenia sali. Nie mógł tego zrobić, ponieważ w ten sposób pokazałby brak aprobaty dla decyzji ojca, przez co mógłby stracić jego zaufanie. Pozostawał więc na swoim miejscu - on młody następca tronu, przyszły zdrajca rodziny królewskiej, chodzące kłamstwo i intryga. Definicja fałszu. Książę już dawno nauczył się, że prawda nie była w jego świecie tym, czego potrzebował. Tutaj stała ona murem za tymi ludźmi, którzy ustawiali stosy i wydawali innych, skazując ich na cierpienie. Nie takim królestwem chciał rządzić.

Corfe Castle było miejscem, którego żyłami płynęła magia. Baśniowa, tajemnicza atmosfera wypełniała każdy dom, każde serce jego mieszkańców. Ludzie żyli w dostatku. Spacerując ulicami miasta słychać było muzykę i śmiech. Kraina szczęścia, arkadia, raj na ziemi - tak było - niczym w Eldorado, niczym w Atlantydzie - tak było. Nathaniel nigdy nie zapomni dnia, w którym do sali tronowej wbiegł posłaniec z pobliskiego królestwa. Magia została zakazana. Oskarżano narzędzie - a ludzi, którzy się nim posługiwali, skazano na śmierć. To tak jakby zabronić używania noża, myślał Nathaniel i palić na stosach osoby które go posiadają. Król Corfe Castle podzielał zdanie syna i wyrok otrzymywały jedynie osoby, które używały swoich talentów w zły sposób - tak było przez kilka lat, aż do dnia, w którym bliska przyjaciółka królowej, wróżbitka mile widziana na dworze królewskim, osoba wybitnie wykształcona w medycynie, przepowiedziała chorobę żony władcy. Gdy stan matki Nathaniela potwornie się pogorszył, wróżbitka została wezwana do pałacu, żeby wyleczyła królową z jej choroby. Gdy śmierć odniosła zwycięstwo, razem z triumfem porywając złotą koronę, oskarżono biedną kobietę o klątwę, a serce władcy wypełniła nienawiść do wszystkiego co posiadało magiczny pierwiastek. Od tamtego dnia minął rok. Rok, w czasie którego królestwo pogrążyło się w chaosie. Wojna domowa, głód, masowe egzekucje i palenie na stosach - Atlantyda zatonęła, droga do Eldorado zaginęła na wieki, Corfe Castle popadło w ruinę, zatrute nienawiścią i chęcią zemsty. Strach i cierpienie - oto co tańczyło u boku śmierci, która wynajęła pałac w miejscowości, której rzeki płynęły krwią."

***

Edward Phoenix zatrzymał się na skraju polany, przeszywając wszystkich zebranych lodowatym spojrzeniem. Jego czarny płaszcz powiewał lekko na wietrze, kiedy ze splecionymi na piersi ramionami obserwował jak sanitariusze zabierają rannego chłopca do karetki. Nagle poczuł jak ktoś przyszywa go wzrokiem. Kiedy odwrócił od niechcenia głowę w tamtym kierunku, zgodnie ze swoimi przeczuciami zobaczył Xaviera Cartnera. Ślady krwi na jego ubraniu również nie były dla Edwarda żadnym zaskoczeniem. Oto nadeszła chwila, w której powinni porozmawiać, na co jak na złość nie miał najmniejszej ochoty. Mężczyzna niechętnie ruszył w kierunku chłopca, zdając sobie sprawę z tego, że nie czeka ich zbyt przyjemna wymiana zdań.

- Rozumiem, że ty byłeś świadkiem tego niefortunnego wydarzenia - powiedział, taksując spojrzeniem brunatne plamy. Xavier w odpowiedzi jedynie zmrużył oczy. - Czyli wiesz kto jest sprawcą - dokończył mężczyzna. Opierający się o pień drzewa kawałek dalej James, uniósł głowę gwałtownym ruchem. Dyrektor udał, że tego nie zauważył, po czym ponaglił swojego ucznia. - Słucham.

- Cartner - chłopak o karmelowych włosach nagle znalazł się tuż obok. - W tych warunkach i w takich okolicznościach możesz mylnie...

- Wiem kto to zrobił - przerwał mu Xavier. - Nie mógłbym się pomylić.

Szok, który odmalował się na twarzy Jamesa był mniejszy niż ten, który z wprawą zamaskował na swojej twarzy dyrektor.

- Tym lepiej dla wszystkich - oznajmił dyrektor. - Będziesz musiał porozmawiać z funkcjonariuszami. Zaoszczędzisz im wielu godzin pracy. Zechcesz mi teraz wskazać winnego?

- Właśnie pan z nim rozmawia.

***

Kiedy baśń budzi się do życia, nikogo nie ma w pobliżu. Powoli otwiera swoje szare oczy, podczas gdy wpadające przez szyby promienie muskają jego rzęsy. Elementy otaczającego go świata powoli zaczynają składać się na jeden obraz.

Tris usiadł powoli na łóżku, orientując się, że wcale nie znajduje się w swoim pokoju. Długie, pełne pustych łóżek przykrytych białą pościelą, pomieszczenie wypełniał ostry zapach środków dezynfekujących. Tak jak całe miasteczko, szpital w Corfe Castle miał długą historię - o czym świadczyły wysokie okna zakończone ostrymi łukami i ceglane ściany. Chłopiec dotknął brzucha wyczuwając pod cienką, szpitalną koszulą gruby bandaż. Starał się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły ostatniej nocy, kiedy usłyszał czyjeś kroki. Jak przez mgłę pamiętał przewijające się w nocy obok niego cienie, słowa wyrwane z rozmów, odpowiedzi, które wychodziły z jego ust, chociaż nie potrafił przypomnieć sobie pytań. Zanim zdążył jednak ułożyć urywki wspomnień w jedną układankę, poczuł na sobie czyjeś spojrzenie – dopiero wtedy podniósł głowę, gotowy zobaczyć, któregoś z przyjaciół bądź członków rodziny, ale nie – postać, która postanowiła nawiedzić szpital nigdy nie należała do żadnej z tych grup.

Jeffrey Meyer zatrzymał się przy łóżku chłopca, taksując wzrokiem poplątane kable kroplówek. Wysoki, z długimi czarnymi włosami związanymi w kucyk i w ciemnym płaszczu przypominał zjawę śmiejącą się z okładek powieści grozy. Zamiast jakichkolwiek oznak rozbawienia, z jego ust wyrwało się ciche westchnienie, zanim ściągnął ciemne rękawiczki i schował do głębokich kieszeni.

- Witaj z powrotem – zaczął. – Miałeś sporo szczęścia. Lekarze mówili, że kilka centymetrów w złą stronę i zostałaby z ciebie jedynie kałuża krwi.

Tris zmrużył oczy, przypominając sobie te wszystkie baśnie, które oglądał jako dziecko – walki dobra ze złem i kałuże będące dowodami śmierci czarownic. Odwrócił wzrok od gościa i utkwił spojrzenie w malowanym suficie. Sceny biblijnych walk rozciągały się na całym sklepieniu, dostarczając pacjentom tematów do rozmyślań nad własnym życiem.

- Co pan tutaj robi? – spytał cicho.

- Przyszedłem spytać o to samo – odpowiedział mężczyzna, wyciągając kilka listów, po czym położył je na szafce obok łóżka. – Słyszałem, że miałeś w nocy sporo ciekawych gości. Tyle osób chciało z tobą porozmawiać, ale byłeś zbyt zamroczony lekami, by otrzymali informacje, po które przyszli – wyjaśnił wyciągając kolejną kartkę i wsuwając ją pod poduszkę Trisa.

- Gości? – chłopiec z trudem zmusił się do wypowiedzenia kolejnych słów. Miał wrażenie, że jego głos cichł z każdą kolejną sylabą. – O kim mówisz? – spytał, zamykając na chwilę oczy.

- Twój ojciec czeka na zewnątrz. Dyrektor tej przeklętej placówki również no i funkcjonariusze – skrzywił się, kręcąc lekko głową. – Było też kilka dzieciaków, ale kazano im wrócić do internatu. Jak się domyślasz w nocy przesłuchano już sporo osób. Xavier Cartner jest w areszcie. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć – poklepał poduszkę w miejscu, w którym schował jeden z listów. – To miasto jest królestwem kłamców. To słowa są tutaj orężem, więc naucz się nimi bronić, nie walczyć – dodał, odwracając się od łóżka. – Na razie jesteś dobry tylko w tym drugim.

Chłopiec obserwował jak Jeffrey wychodzi z sali, mijając się w progu z innym mężczyzną. Stłumił chęć zajrzenia pod poduszkę, uśmiechając się blado do kolejnego gościa, który podszedł do niego i z troską w niebieskich oczach, zmierzwił jego granatowe kosmyki.

- Dzielny chłopak. Wiedziałem, że z tego wyjdziesz – oznajmił, siadając na brzegu łóżka i starając się wyglądać jak ktoś, kto nie spędził całej nocy przeżywając kolejne zawały. Ślady po paznokciach na wewnętrznych stronach dłoni mówiły jednak same za siebie. – Nie miałem serca dzwonić do mamy. Ona i Jolie umarłby ze strachu, gdyby dowiedziały się do czego tu doszło. Jak się czujesz? Możesz rozmawiać? Mogę przyjść później albo...

- Jest w porządku – przerwał mu syn. – Jakoś żyję.

Mężczyzna pokiwał głową, niezbyt przekonany.

- Ten młody Cartner powiedział, że to jego wina. To prawda?

Chłopiec rozchylił usta, szukając w głowie prawidłowej odpowiedzi. Wiedział, że jeśli powie ojcu o swoich przypuszczeniach, to Nicholas będzie osobą, na którą spadną wszystkie oskarżenia. Wiedział również, że jako osoba, która zgodziła się pracować dla takich, a nie innych służb nie miał prawa kłamać. Ostatnie słowa Jeffrey'a wciąż przewijały się w jego głowie niczym zdarta płyta. Żałował, że nie zdążył przeczytać wiadomości od nauczyciela, zanim przyszedł jego tata. Intuicja podpowiadała mu, że mogła być niezwykle pomocna.

- Tris?

„Pamiętasz co stało się z Jordanem. Światu potrzebna jest sprawiedliwość. Możesz nam pomóc. Nikt z nas nie zdobędzie więcej informacji niż ty, będąc jednym z uczniów. Dzięki tobie będziemy mogli zbadać to miejsce od środka. Musimy się dowiedzieć co stało się tam naprawdę. Co ty na to?"

Chłopiec zerknął na jedną z kieszeni ojca – tę, w której schowana była błyszcząca odznaka, po czym pokręcił głową.

***

Jeffrey miał rację – na rozmowę z Ramirezem czekało wiele osób, z którymi rozmowa nie była niczym przyjemnym. Wszystkim bez wyjątku powtarzał tą samą wersję wydarzeń, nie mogąc się doczekać, kiedy wszyscy w końcu znikną za drzwiami szpitalnej sali, zostawiając go sam na sam z postaciami z malowideł wyczarowanych na sklepieniu nad ich głowami. Kiedy w końcu cisza przekręciła zamek w drzwiach, robiąc z oddziału, na którym leżał chłopiec swoje królestwo, zaintrygowany krótką wizytą nauczyciela Tris, postanowił w końcu sprawdzić wsuniętą pod poduszkę wiadomość. W białej kopercie znalazł zaproszenie na herbatę i kartę wyroczni z namalowanym na niej trojańskim koniem. Kiedy upuścił ją na pościel, aparatura zaczęła pikać szybciej. Ostatnie słowa napisane czarnym atramentem zostały pogrubione i obiecywały coś, co było najważniejszą walutą w tym dziwnym miasteczku. „Opowiem ci historię".

***

Twarde podeszwy butów stukały cicho na marmurowych płytach, kiedy chłopiec podchodził wolnym krokiem do łóżka. Ostrożnie i z czujnością, która pozwalała na ucieczkę w razie najbardziej subtelnej oznaki zagrożenia – przypominał trochę drapieżnika polującego na swoją ofiarę. Stąpając powoli i z gracją przywodził na myśl dzikiego kota, który zbierał się do skoku. Ostatnie promienie zachodzącego słońca wpadały do pomieszczenia wydobywając z kosmyków chłopca złoty blask, podczas gdy piwne tęczówki nagle wypełniły się troską. Nico oparł jedno z kolan na krańcu materaca, opierają rękę koło głowy śpiącego chłopca, zaś drugą wyciągając w kierunku jego twarzy. Smukłe palce zadrżały jednak lekko, a Nicholas zawahał się i dotknął czubkami własnych warg, bojąc się, że może obudzić Ramireza, którego granatowe kosmyki rozsypały się w nieładzie na jasnej pościeli. Musiała minąć dłuższa chwila zanim Rayllee dotknął delikatnie jego skroni. Doskonale wiedział, że nie powinien był tutaj przychodzić, że będą go szukać, a pojawiając się w tym miejscu, dał im szansę na to, że być może uda im się go złapać. Nie potrafił jednak powstrzymać siebie przed tym by go zobaczyć. Pod wpływem jego dotyku, rzęsy śpiącego chłopca zadrżały delikatnie, żeby już chwilę później odsłonić jego szare oczy, które rozszerzyły się lekko, rozpoznając gościa. Nim Tris zdążył jednak cokolwiek powiedzieć, jasnowłosy szybko zasłonił dłonią jego usta.

- Szzz... - uciszył go szeptem, pochylając się nad nim tak, że jasne kosmyki połaskotały policzki drugiego chłopca. – Nic ci nie zrobię – obiecał. – Proszę, nie krzycz.

Chłopiec zamknął oczy, czując jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w coraz szybszym tempie. Uniósł dłoń, zaplatając palce wokół nadgarstka Nico i odciągnął jego dłoń od swojej twarzy. Zanim zdążył jednak spojrzeć ponownie w piwne oczy, poczuł na ustach wargi drugiego chłopca, który zabrał mu oddech i sprawił, że zaplątane w cienkie kable dłonie opadły bezwładnie na materac. Pocałunek był tak słodki i odurzający, że Ramirezowi zakręciło się od niego w głowie.

Kiedy otworzył oczy sala szpitalna była pusta. Żadnych osób, żadnych duchów, żadnych marzeń śnionych na jawie. Jedynie rzędy niemych kolumn stojących na straży. Tris zacisnął mocno powieki, święcie przekonany, że to senne marzenia były oszustami, które omamiły jego zmysły. Sfrustrowany schował twarz w materiale poduszki, ponownie starając się wejść do krainy, w której wszystko jest możliwe, zupełnie nieświadomy tego, że z drugiej strony drzwi do jego sali o drewnianą powłokę opiera się znajomy chłopiec. Sprytna istota o wyglądzie anioła i sercu faerie.

***

Kiedy Nicholas wybiegł na schody prowadzące do głównego wejścia do budynku, właśnie przestało padać, a chmury rozsunęły się, odsłaniając granatowe niebo pełne błyszczących konstelacji. Chłopiec oparł łokcie na podstawie jednego z gargulców pilnującego od dekad tego miejsca, w którym na przemian mieściło się miejsce religijnego kultu bądź szpital, po czym schował twarz w ramionach. W czasie swojego długiego życia stojąca nad nim mała, kamienna kreatura widziała już wystarczająco dużo cierpienia by bez trudu rozpoznać przyczynę tego, które zobaczyła w piwnych tęczówkach młodzieńca. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim chłopiec wyprostował się, zarzucił na głowę kaptur płaszcza i nie oglądając się za siebie, uciekł do śpiącego miasta. Tymczasem niska rzeźba zaczęła myśleć o tym, gdzie już widziała to udręczone młode serce – w czasach gdy świat był jeszcze młodszy.

***

Samochód podskakiwał na wyboistej drodze, podczas gdy siedzący na tylnym siedzeniu chłopiec opierał głowę na łokciu, z zainteresowaniem rozglądając się po miasteczku, do którego przyjechali. Niskie kamieniczki i klimatyczne sklepy z zachęcającymi, ezoterycznymi wystawami wabiły jego spojrzenie, które stopniowo zaczynało się rozjaśniać. Sam nie potrafił powiedzieć dlaczego tak bardzo się tym wszystkim stresuje. Od tak dawna czytał o tym miejscu i marzył o tym by zgłębić jego tajemnice, a teraz kiedy dostał taką szansę, żołądek skręcał mu się z nerwów.

- Jak się nazywasz? – spytał go po raz setny ojciec, zerkając na niego w górnym lusterku. Chłopiec w odpowiedzi jedynie wywrócił swoimi szarymi oczami.

- Tylko sprawdzam – wytłumaczył się mężczyzna, obracając lekko kierownice.

Tris mimowolnie przejechał palcami po skórzanej torbie, w którym znajdowały się jego nowe dokumenty, po czym zacisnął dłoń w pięść na widok wznoszącego się nad miastem zamku. Chłopiec znał historię szkoły, która znajdowała się u jego stóp. Elitarną uczelnię założyła dwójka braci, z których jeden zginął w pożarze, który zabrał ze sobą wiele młodych dusz. Nigdy nie znaleziono sprawcy, a jakiś czas temu FBI poddało w wątpliwość możliwość nieszczęśliwego wypadku i postanowiło wznowić śledztwo.

- Myślicie, że się uda? – spytał teraz syn jednego z najlepszych funkcjonariuszy.

- Gdybyśmy w to nie wierzyli, nie byłoby nas tutaj – odpowiedziała pani Rosales, przekładając w dłoni karty tarota. – Żadna pozycja w walce z wrogiem nie jest tak dobra jak przy jego boku.

Chłopiec odwrócił się z powrotem w stronę szyby, ale obrazy przesuwających się za nią kamienic zastąpiła czyta czerń, która wlała się do samochodu niczym fala wody. Chwilę później wszystkie elementy krainy Morfeusza rozpłynęły się w nocy i chłopiec zdał sobie sprawę, że jego ręce znów są zaplątane w cienkie kabelki. Leżał w szpitalnym łóżku, rozmyślając o tym, że poprzedni sen był jedynie cieniami prawdziwych wspomnień i zastanawiając się nad powodem, dla którego Xavier trafił do aresztu. Kiedy ojciec spytał go wcześniej o sprawcę, powiedział, że walczyli dla zabawy i, że musiał się zranić przy niefortunnym upadku, że przez adrenalinę nawet nie poczuł bólu i dopiero z dwie, trzy minuty później, kiedy ścigał osobę z drugiej drużyny urwał mu się film. To kłamstwo było obroną zarówno Nico jak i Xaviera.

Chłopiec usiadł na materacu, obserwując przesuwające się po ścianach cienie. Szpital w nocy był upiornym miejscem. Każde okno, każda ściana, każdy kąt zdawał chować ponadprzeciętne istoty. Tris już dawno wyzbył się strachu przed tego rodzaju wyobrażeniami, ponieważ zdał sobie sprawę z tego, że przedstawicielem najgroźniejszej rasy jest on sam. Nikogo i niczego nie powinno się obawiać tak jak drugiego człowieka.

Gdzieś za oknem było słychać kłótnie dwóch kotów. Ramirez zacisnął powieki, pragnąc odpłynąć ponownie do miejsca, w którym wszystko to co fantastyczne nawet nie myśli o tym, by się chować. Do krainy marzeń i koszmarów, która odbijała ludzką duszę w sposób tak precyzyjny jak nie zrobiłoby tego żadne zwierciadło w naszym świecie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego kiedy otaczająca go rzeczywistość ponownie ustąpiła wrotom sennej krainy, pokazując mu obraz znajomej ulicy, po której przebiegł szybko czarny kot doskonale widoczny z okna stojącego w pobliżu domu.

- Kiedyś wierzono, że dwudziestoletni kot zmienia się w czarownicę, która wraca do poprzedniej postaci dopiero wtedy, kiedy rozpocznie się setny rok jej życia – powiedziała Jolie, przeglądając grubą księgę z postrzępionymi krawędziami pożółkłych kartek.

Leżący na dywanie chłopczyk odwrócił główkę w jej stronę, posyłając kobiecie zainteresowane spojrzenie. Jak większość jego rówieśników oglądał Harry'ego Pottera i w jego myślach pojawiła się właśnie wysoka postać profesor Mcgonagall w krzywym, szpiczastym kapeluszu z szerokim rondem. Większość jego rówieśników nie wiedziała jednak o magii nawet jednej czwartej tego co on.

- Kot pani Shirley będzie czarownicą? – spytał.

- Albo już był – odpowiedziała blondynka, na co chłopiec westchnął rozczarowany, wracając do swojego zajęcia. Ciemne kosmyki opadały mu twarz, kiedy odwracał po kolei ułożone przed nim karty tarota, wyczytując zamiary wszechświata z kolorowych ilustracji. Chwilę później po domu rozniósł się dźwięk dzwonka co oznaczało mniej więcej tyle, że albo pani Rosales zapomniała kluczy (bardzo prawdopodobne) i wróciła wcześniej z zakupów (raczej nie) albo, że tata chłopca dostał dzień wolnego (być może) i zapomniał kluczy (wątpliwe). Mogła to być również wizyta jakiegoś klienta, który umówił się wcześniej na wizytę z panią Rosales, ale ta jak zwykle nie zanotowała tego w pamięci (najprawdopodobniej niestety). Niefortunnie ostatnia wersja okazała się być prawdziwa. Kiedy Jolie otworzyła drzwi jej oczom ukazał się nastoletni chłopiec o włosach czarnych jak heban i mlecznej cerze. Długie, związane kosmyki opadały mu na plecy okryte czarnym płaszczem. Był sam. Niezwykle ekscentryczny.

- Przyszedłem na sesję do pani Rosales, to tutaj prawda? – spytał, zerkając w stronę dziecka, które wyglądało niepewnie zza pleców swojej opiekunki.

- Naturalnie – odpowiedziała Jolie. Nie wyglądała jednak na zachwyconą nowoprzybyłym gościem. W przeciwieństwie do swojej dziewczyny nie lubiła ludzi w równym stopniu co ich chłopiec, a już szczególnie nie lubiła kiedy oczekiwali od niej czegoś, czego nie mogła im dać. – Pani Rosales wyszła na chwilę, ale niedługo wróci – otworzyła szerzej drzwi. – Daj panu czegoś do picia, ja zaraz do was przyjdę – zwróciła się do dziecka, po czym zniknęła na prowadzących na piętro schodach.

- Nie trzeba – nieznajomy pokręcił głową. – Po prostu poczekam.

Chłopiec zaprowadził go więc do salonu, wskazując kanapę i wracając do zabawy swoimi kartami.

- Wróżysz? – spytał nastolatek, zainteresowany jego nietypowym hobby. Mały czarodziej pokiwał głową, po czym wdrapał się na kanapę obok niego i pokazał mu odwróconą talię.

- Musisz wyciągnąć jedną – polecił, a kiedy starszy chłopak spełnił jego polecenie, ich oczom ukazały się ulokowane na wzgórzu ruiny zamku, nad którymi rozciągało się nocne, granatowe niebo. Złote gwiazdy towarzyszyły księżycowi w podróży po namalowanym niebie. – Piątka pucharów - wyjaśnił chłopiec. – Widząc ruiny zamku można pomyśleć o jego świetlanej przeszłości i jest się rozczarowanym tym co zostało. Człowiek skupia się na swoim żalu tak bardzo, że nie zauważa tego co ma – powtórzył słowa mamy.

- Wygląda znajomo – zauważył gość, mrużąc oczy.

- Corfe castel – powiedział chłopiec, a jego oczy rozbłysły nagle entuzjazmem. – Legendy mówią, że tam jest schowany skarb.

- Skarb?

Czarodziej uśmiechnął się szeroko.

- Opowiem ci historię...

***

Mam wrażenie, że mogłoby być lepiej. Dużo dram w pigułce, co myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top