14. Violet
"Bowiem sercom bolejącym
Kraj ten światem jest kojącym;
Tym, co męką dyszą bladą,
Kraj ten jest - jak Eldorado.
Bo wędrowiec co tu zboczy,
Przez zamknięte widzi oczy,
Przed otwartą zaś źrenicą
Świat ten - wieczną tajemnicą."
Czasami wracał tam we śnie. Siadał wtedy na trawie wśród kwiatów, obejmując ręką jedno kolano, a drugą głaszcząc srebrzystą sierść swojego przyjaciela i razem z nim wpatrywał się w pełnię. Błyszcząca tarcza księżyca odbijała się w falującej powierzchni lustra wody. To była łąka, o której pisał Camus - miejsce wyjęte z poza walk dobra ze złem. Wiatr grał wśród liści drzew znajomą kołysankę, a tam w oddali na wzgórzu stał zamek. Wysoki, opleciony legendami zamek Corfe Castel. Ktoś kto znał jego historię, wiedział, że w murach tej budowli ukrywa się klucz do skarbu o jakim mogli tylko marzyć nawet najbogatsi spośród dobrze usytuowanych ludzi. W jednej z najwyższych wieży urządzono dziecinny pokój - konie na drewnianych biegunach kołysały się tam lekko poruszane ruchami wiatru, tak jak cienkie zasłony powieszone w otwartym na oścież oknie. Na parapecie siedział chłopiec o złotych oczach, włosach i sercu, i wpatrywał się w przykryty zasłoną nocy krajobraz. Widział pogrążone we śnie miasteczko - otynkowane na biało domki z błyszczącymi oknami - niczym świąteczne świeczniki i sklepy z drewnianymi szyldami, pomalowane farbami w odcieniach srebra i złota. Widział łąki i lasy okalające Corfe Castel - rozległe połacie zieleni za dnia, teraz przybrały ciemny, granatowy odcień. Nie widział jeziora, zasłanianego przez drzewa, ani siedzącego nad jego brzegiem chłopca. Nie słyszał wycia zwierząt i gwizdania alarmującego zainteresowanych o zbiórce. Nie widział szmaragdowych oczu, które zaczęły błyszczeć, rozświetlone obietnicą przygody.
Tamta noc była prawdziwa. Tamto miejsce, odwiedzane przez Xaviera w snach również, tak samo jak jego wspomnienia, o których do tej pory nie opowiedział nikomu. Dzisiaj był chłopakiem z bogatej rodziny, którego przeszłość stała się legendami opowiadanymi szeptem na korytarzach szkoły Corfe Castel. Każda z tych historii kryła w sobie ziarnko prawdy i zarazem żadna z nich nie była prawdziwa.
Dziesięć lat wcześniej;
Trzecia w nocy. Siedmioletni chłopiec siedział na schodach przed wejściem do rezydencji państwa Cartner, wpatrując się w krąg światła rzucany przez latarnię. Przed nim ciągnęła się wysypana piaskiem droga, przy której w dwóch równych rzędach rosły krzaki czerwonych róż, a jeszcze dalej stała wysoka pomalowana na biało brama. Za nim zaś wznosił się wysoki na kilka kondygnacji budynek podpierany rzeźbionymi kolumnami i przywodzący na myśl dworki z renesansu. Chłopiec głaskał puszystą sierść swojego przyjaciela, który ułożył głowę na jego kolanach, dopóki podwójne drzwi za jego plecami nie zaskrzypiały cicho i w wejściu pojawił się drugi chłopiec. Anthony Cartner - ośmiolatek o jasnych niczym śnieg włosach i fiołkowych oczach ojca.
Xavier odwrócił się przez ramię, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Był niczym rzeźba dziecka siedzącego na marmurowych schodkach.
- Kim jesteś? - spytał Anthony, ale zanim zdążył zadać kolejne pytanie ktoś pociągnął za rękaw jego eleganckiego płaszczyka i wciągnął do środka.
- Skarbie, co ty tutaj robisz o tej porze? - spytała jego matka - Powinieneś już być w łóżku. Dlaczego masz na sobie taki strój? Chciałeś gdzieś wyjść? Sam? O tej porze?
- Chciałem zobaczyć kto to jest - bronił się chłopiec, chowając się za nieszkodliwym kłamstwem. - Na dworze, przed domem.
Kobieta puściła go, odwracając się w stronę uchylonych drzwi, po czym podeszła do nich powoli i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. Rzeczywiście na stopniach zobaczyła dziecko. Kiedy się odwróciło jej oczom ukazały się znajome szmaragdowe tęczówki i czarne jak heban kosmyki opadające na bladą twarzyczkę malca. Pani Cartner uniosła dłoń do ust, a następnie wybiegła na zewnątrz, żeby zbiec po stopniach, rozglądając się dookoła, jednak w ciemności nie zobaczyła nikogo innego.
- On wygląda jak elfy - usłyszała głos swojego syna, który uklęknął obok nieznajomego z wyrazem zainteresowania na dziecięcej buzi. - Jak ci na imię? Och, czy to jest mały wilk?
- Anthony! - wystraszyła się jego matka. - Zostaw go! Natychmiast wracaj do swojego pokoju i połóż się spać.
Chłopiec niechętnie podniósł się na równe nogi, wiedząc, że nie powinno się z nią dyskutować i oglądając się jeszcze kilka razy przez ramię, wrócił do swojego domu. Tymczasem kobieta pochyliła się nad nieproszonym gościem, przyglądając mu się z niedowierzaniem.
- Kim jesteś? - spytała, chwytając go delikatnie za podbródek i unosząc jego twarzyczkę do światła. Szmaragdowe oczy przyglądały się jej z zainteresowaniem. Jego pupil zrobił to samo, budząc strach w oczach dorosłej kobiety.
Chłopiec wsunął dłoń do kieszeni czarnej pelerynki i podał jej kopertę, którą przyjęła i otworzyła drżącymi dłońmi. W środku znajdował się list. Napisane granatowym atramentem słowa nakreślono znajomym jej charakterem pisma. Po jej policzkach spłynęły łzy i rozmazały litery, rozlewając się po papierze i tworząc mokre plamy.
- O mój Boże - odwróciła się do dziecka, skanując je spojrzeniem od stóp do czubka głowy. Xavier uśmiechnął się, brudząc czubek jednego ze sznurowanych bucików o krawędź jednego z białych, marmurowych stopni.
- A ja wiem kim jesteś - powiedział, wyraźnie zadowolony z siebie. - Słyszałem o tobie.
- Od kogo?
- Od taty - odpowiedział.
- A gdzie jest twój tata? - spytała, z trudem panując nad swoim głosem. Nigdy nie usłyszała odpowiedzi.
***
Xavier biegł przed siebie, walcząc o każdy kolejny oddech. Lepszy, musiał być jeszcze lepszy. Szybszy, jeszcze szybszy. Szybszy niż wiatr targający koronami drzew. Szybszy niż myśli przewijające się przez jego głowę. Szybszy niż ptaki szybujące nad lasem. Musiał prześcignąć samego siebie. Musiał być silny, jeszcze silniejszy, najsilniejszy. Musiał nauczyć się latać. Biec tak szybko jakby sunął nad ziemią. Musiał nauczyć się jak uciec, żeby móc przestać uciekać. Ścigało go tak wiele demonów z przeszłości. Słyszał jak ktoś woła jego imię. Szybszy, jeszcze szybszy, najszybszy. Nikt go nie dogoni, nikt nie prześcignie. Jego płuca z każdą kolejną sekundą błagały o coraz większą ilość tlenu, przed oczami zaczęło robić mu się ciemno, a ból w piersi narastać. Zatrzymał się dopiero kiedy nogi odmówiły mu posłuszeństwa i osunął się na kolana, lądując twarzą w trawie. Oparł czoło na ramieniu i oddychał głęboko. Po chwili usłyszał chrzęst pękających gałązek, coś wilgotnego polizało go po policzku. Xavier roześmiał się, obracając się na plecy. To był jego wilk. Piękne, srebrne, inteligentne stworzenie. To był jego przyjaciel. Urodzili się tej samej nocy i wciąż byli razem. Wilk i chłopiec. Chłopiec i wilk. Dwa tygodnie po tym jak Xavier trafił do Corfe Castel, wilk znalazł drogę do lasu okalającego to owiane legendami miasteczko i zamieszkał w nim by zawsze być blisko. Często biegali razem rano, kiedy słońce dopiero wstawało, zalewając świat złotym blaskiem i czasami urządzali sobie wycieczki w świetle księżyca. Byli postaciami z bajki, którą odgrywano na deskach tego świata już od wielu, wielu lat.
Xavier pogłaskał swojego zwierzęcego przyjaciela, uśmiechając się do niego, a jego szmaragdowe oczy rozświetliły się tak samo jak błyszczały wówczas gdy miał dwa latka. Od zawsze, zawsze i na zawsze razem.
Nicholas również znał wilka. Poznał go gdy pewnej nocy, gdy wymknęli się ze szkoły i spacerowali po lesie. Xavier pamiętał zachwyt Nico i ufne spojrzenia zwierzęcia. Pamiętał jak Rayllee uśmiechał się, przesuwając delikatnie palcami po srebrnej sierści.
Ciekawe jakby wyglądało moje życie, gdybym uciekł - pomyślał. Często się nad tym zastanawiał. Wiedział jednak, że nie mógłby tego zrobić, ponieważ musiałby zostawić Nicholasa - ten świat nie był odpowiedni dla ludzi takich jak on. Czasami Xavier miał wrażenie, że żaden świat nie był dla niego odpowiedni. Tak bardzo chciałby mu tego wszystkiego oszczędzić - tych wszystkich spojrzeń rzucanych ukradkiem, złośliwych uśmiechów, szeptów. Xavier wiedział, że Nicholas jest inny. INNY. Inny znaczy wyjątkowy. I nie chodziło tylko o to, że byli razem. Nicholas widział świat inaczej.
Xavier usiadł na trawie, wciąż głaszcząc wilka. Pewnego wieczoru, kiedy był małym chłopcem, Antoni opowiedział mu historię o początkach Rzymu, o chłopcach, którzy zostali wyrzuceni z rodzinnego domu dla swojego dobra, o rzece i o wilczycy, która ich znalazła, o pasterzu, który ich wychował, o postaciach, które stały się legendą. Chłopak często czuł się jakby był jedną z nich. W swojej pamięci wciąż widział strzelające iskrami w górę ognisko, wciąż słyszał stare piosenki i widział swojego ojca, słyszał jego głos, pamiętał jak przytulał go po raz ostatni i obiecywał, że kiedyś wszystko będzie dobrze.
Kiedyś wszystko będzie dobrze.
A póki co był chłopcem, który uciekł z bajki i próbował odnaleźć się w rzeczywistości. Czy tak właśnie czuł się Nicholas?
Xavier podniósł się z ziemi i otrzepał zabrudzone spodnie, myśląc o tym, że powinien już wracać. Niedługo zaczną się lekcje, a wcześniej będzie musiał jeszcze wziąć prysznic i doprowadzić się do porządku. Swoją drogą ciekawe jak tam Ramirez i Rayllee... Zostawił ich samych w pokoju, mimo, że nie powinienem. W ogóle nie powinien pozwalać na to, żeby Tris musiał trzymać język za zębami odnośnie Nicholasa. To nie był dobry pomysł, ale co innego mógł zrobić? Jego przyjaciel nie może spędzać nocy sam, ktoś musi go pilnować. Poza tym Xavier miał wrażenie, że w tej jednej kwestii - dyskrecji, mógł ufać Ramirezowi. To nie był zły chłopak. Może trochę irytujący, ale na pewno nie zły. Być może mógłby go nawet kiedyś polubić... Być może.
***
Pierwszą rzeczą jaką zobaczył kiedy Morfeusz uwolnił go z krainy snów była jasnobrązowa okładka książki ozdobionej złotymi wykończeniami z tego samego koloru tytułem - "Szczęśliwy książę". Ramirez czytał to opowiadanie kilka lat temu. Oscar Wilde postanowił opowiedzieć światu historię o pomniku szczęśliwego księcia, który był wykonany ze złota i w rzeczywistości był bardzo, bardzo, bardzo nieszczęśliwy. Dopiero kiedy zaprzyjaźnił się z jaskółką, która pozdejmowała z niego wszystkie szlachetne kamienie i blaszki wykonane ze szlachetnego tworzywa i rozdała je biednym - wówczas pomnik stał się naprawdę szczęśliwy. Niestety niedługo później jaskółka umarła, a wtedy jego ołowiane serce pękło. Mieszkańcy jego miasta postanowili przetopić monument, zaś ptaszka i serce księcia wyrzucili na śmietnik. O dziwo bajka ta ma szczęśliwe zakończenie - Bóg każe przynieść sobie dwie najbardziej wartościowe rzeczy z tamtej miejscowości i Anioł wybiera właśnie jaskółkę i serce księcia, który wraz z nią zyskuje szczęście w raju. Czy wierzysz w życie po śmierci? - spytał go ostatnio Nicholas. Czy wierzył? Tak naprawdę sam nie był tego pewien.
Tris przetarł oczy, wpatrując się w chłopaka, który leżał na stojącym pod naprzeciwległą ścianą łóżku. Nico zerknął w jego stronę, po czym wrócił do czytania. Najwidoczniej wstał wcześniej i zdążył się już doprowadzić do porządku. Miał na sobie beżowy sweter z przydługimi rękawami (Ramirez zauważył, że Rayllee należy do tych osób, które kochają przydługie rękawy) i czarne spodnie. Nie zdjął tenisówek, którymi teraz machał w powietrzu, przywracając kolejną stronę.
- Jeśli nie chcesz, żebym to przeczytał, postaraj się to lepiej chować - wskazał na leżący na ziemi koło Trisa zeszyt, nawet nie odwracając się w jego kierunku. - Korci mnie, żeby go podnieść od jakichś dwóch godzin.
- Ty wciąż tutaj? - spytał chłopiec, siadając na materacu i przecierając oczy.
- Przeszkadza ci to?
Pokręcił głową. Nie przeszkadzało. Prawdę mówiąc miło było kiedy jego piwne oczy były pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po przebudzeniu. Być może nie zdawał sobie sprawy z tego, że pomalutku, pomalutku, kroczek po kroczku pozwał temu chłopcu wejść do swojego serca.
Tris wygrzebał się spod kołdry i wstał z łóżka, po czym podniósł z podłogi notatnik Jordana. Dopiero teraz zauważył, że Nicholas nie czyta, a szkicuje w książce ilustracje.
- Nudzi mi się - wyjaśnił, czując na sobie jego wzrok. - Zaraz sobie stąd pójdę. Czekam aż wróci Xavier. Nie patrz tak, bo to irytujące.
Chłopiec odwrócił się, podchodząc do szafy, żeby poszukać w niej czegoś w co mógłby się ubrać. Miał do wyboru bordową koszulę i czarne spodnie albo czarne spodnie i bordową koszulę. Nie miał wyboru. Posłał tęskne spojrzenie swoim ukochanym bluzom i wyciągnął ręce w stronę specjalnego stroju.
- Dla ludzi, którzy wymyślili mundurki jest specjalne miejsce w piekle - usłyszał głos Nicholasa. - Musimy je nosić, żeby wyglądać tak samo jak wszyscy inni. Zakaz indywidualizmu, zakaz kreatywności, zakaz bycia innym niż cała reszta.
- To chore - skomentował chłopiec.
- Właśnie - zgodził się blondyn. - Chore.
Zanim którykolwiek z nich zdążył cokolwiek dodać, usłyszeli jak ktoś puka do drzwi. Nicholas odwrócił się w ich stronę, wystraszony, po czym przeniósł spojrzenie na swojego towarzysza. Nie otwieraj - błagały jego oczy.
- Moment! - krzyknął chłopiec, podbiegając do drzwi, żeby upewnić się, że są zamknięte na klucz. - Kto tam?
Rayllee objął się ramionami, porzucając swój ołówek i książkę.
- Misty Wrey! Ta wspaniała! - usłyszeli znajomy głos. - Ja z ogłoszeniami! Jak jesteś sam i właśnie ubierasz spodnie, to się nie śpiesz! Nie wchodzę! Po prostu dzisiaj nie ma lekcji! Idź spać!
Nie ma lekcji. Nie ma lekcji. Nie. Ma. Lekcji. Czyż mogło być coś piękniejszego?
Chłopiec położył dłonie płasko na powierzchni drzwi, uśmiechając się lekko.
- Dziękuję - odpowiedział.
- Nie ma za co! Idę dalej! - usłyszał. Chwilę później w pokoju obok rozległ się głośny krzyk, gdy Misty z rozmachem otworzyła kolejne drzwi. Nico wybuchnął śmiechem, kładąc się na poduszkach, a Tris odwrócił się w jego stronę, zadowolony. Nic złego się nie stało. Wręcz przeciwnie - mają wolny dzień! A poza tym Rayllee wyglądał cudownie, kiedy jego twarz rozpromieniała radość. Ramirez przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, zaczarowany tą samą magią co Xavier Cartner. Nicholas uśmiechnął się do niego, przytulając poduszkę.
- Teraz jestem też twoją tajemnicą - powiedział. Z jakiegoś powodu żadnemu z nich to nie przeszkadzało.
***
Chłopiec nie miał zamiaru wracać do łóżka. Wyciągnął z szafki swój ręcznik i kosmetyczkę, i polecił Nicholasowi by zamknął za nim drzwi na klucz, po czym wyszedł na korytarz. Nie schował wcześniej zeszytu Jordana, chociaż zarówno on jak i drugi chłopak wiedzieli, że Rayllee naprawdę ma ochotę go otworzyć. Obaj wiedzieli również, że tego nie zrobi. Właściwie nie było tak naprawdę powodu do tego, żeby Tris ufał Nicholasowi. Była za to cała długa lista powodów, dla których nie powinien tego robić. Ramirez miał jednak zamiar na razie uparcie je wszystkie ignorować.
O tej porze zwykle zatłoczone korytarze Corfe Castel, wyjątkowo świeciły pustkami. Większość uczniów wróciła z ulgą do swoich łóżek, ciesząc się wolnym dniem. Nic zresztą dziwnego, że Tris podskoczył zaskoczony, kiedy ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Drugi chłopak od razu wybuchnął śmiechem, ciesząc się, że udało mu się go przestraszyć.
- Hej - uśmiechnął się Kieran, przerzucając sobie przez jedno ramię ręcznik. Zamiast eleganckiego stroju, miał na sobie czarny t-shirt z Kanekim wychodzącym z koszulki. Ramirez rozpoznał postać z anime i odwzajemnił gest, zaplatając ręce na piersi. On sam nie należał do ludzi, którzy lubili paradować przed innymi w piżamie. Drugiemu chłopakowi zdawało się to jednak najwyraźniej wcale nie przeszkadzać. Bez skrępowania otworzył mu drzwi do łazienki. Tris wszedł do środka, przeklinając w duchu architekta budynku, przez którego każdy pokój nie miał własnej łazienki. Tak byłoby o wiele wygodniej, a poza tym nie trzeba by się było stresować, że spotka się tam kogoś innego. Chłopiec należał do tych ludzi, którzy owszem cenili sobie towarzystwo innych osób, ale byli tak przyzwyczajeni do samotności, że czasami ciężko im się było przełamać. Tak naprawdę jedynym przyjacielem w jego krótkim życiu był Jordan. Teraz chciałby to zmienić, ale to nie było takie proste.
Teraz Ramirez zatrzymał się przed lustrem, kładąc na kafelkach pomiędzy umywalkami swoje rzeczy i starał się ignorować obecność wiszącego przed nim zwierciadła. Wiedział co mu pokaże - zbyt szczupłego chłopca o potarganych, ciemnych włosach i cieniach pod szaro-niebieskimi oczami. Oprócz jego i Kierana był tutaj jeszcze jeden chłopak - wysoki, w długiej, kremowej koszuli w czerwone maki, która sięgała mu do poły ud i wściekle czerwonym kardiganie. Falowane włosy, zaczesane na jedną stronę, z długą grzywką miały kolor mieniącego się w słońcu wina, a ciemnoczerwone usta odcinały się na tle niezwykle białej cery. Nie były wydatne, ale miały bardzo ładny kształt. Do tego natura obdarzyła go idealnym, greckim nosem, który z jednej strony przebił małym, błyszczącym kolczykiem. Oczy miał piwne, ale nie tak jak u Nicholasa. Te należące do Nico były pełne złotych plamek, zaś tęczówki tego chłopaka wyglądały jakby ktoś poprzecinał gdzieniegdzie jasną farbę, nieco ciemniejszymi, brązowymi paskami. W jednym oku miał jedynie szarą kropkę, która w zależności od perspektywy świadczyła albo o błędzie malarza, albo o jego geniuszu i niezaprzeczalnym talencie. "Od czasu do czasu jakaś skomplikowana indywidualność zastępuje sztukę i spełnia jej rolę, jest sama w swoisty sposób dziełem sztuki. Bo i życie ma swoje wielkie arcydzieła, podobnie jak poezja, rzeźba i malarstwo" - napisał kiedyś Oscar Wilde. Ten młodzieniec z pewnością był dziełem sztuki, skradzionym prosto z Luwru. Widząc go, Ramirez po raz kolejny uświadomił sobie jak magicznym i przedziwnym miejscem była ich szkoła.
Douglas zerknął w jego stronę, czując na sobie jego spojrzenie i przestał siłować się z guzikiem od rękawa koszuli.
- Ty i ty - powiedział, przyglądając się to jednemu, to drugiemu chłopcu. Kieran uśmiechnął się, wzruszając ramionami, bo to właśnie robią chłopcy jego pokroju - roztaczają wokół siebie przyjacielską aurę i uśmiechają do wszystkich niczym starsze nauczycielki do swoich uczniów - takie, które już dawno powinny być na emeryturze, ale tak bardzo kochają swoją pracę, że nawet nie chcą myśleć o urlopie.
- Spotkaliśmy się na korytarzu - stwierdził Kieran, wyciągając swoją szczoteczkę do zębów. - Coś nie tak?
- A u ciebie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Wszystko w porządku.
- No i wspaniale - tym razem to Douglas wzruszył ramionami. Coś w jego głosie i w spojrzeniu kłóciło się jednak z jego słowami. Wyminął swoje towarzystwo, kierując się niespiesznym krokiem w stronę drzwi. - Ale... - zaczął, odwrócając się w progu w ich stronę. - Dzisiaj będą zawody. Trzymaj kciuki za naszą stronę - poprosił. - A Tris Ramirez mógłby być z nami. Szkoda, że nie jest - wrócił spojrzeniem do Kierana. - Pa - nie czekając na odpowiedź, zniknął za drzwiami.
- Pa - odpowiedział jego przyjaciel ze szczoteczką w buzi.
- Zawody? - spytał Tris mimowolnie.
- Nie przejmuj się. Będzie dobrze.
Chłopiec przypomniał sobie noc, w którą przydzielili go do jednej z drużyn - srebrne i złote monety, szalę i sowę, dziesiątki par oczu wpatrujących się w niego z nieufnością i zainteresowaniem. Wydarzenie owiane baśniową tajemnicą. Czy o to właśnie chodziło?
- Tak czy inaczej, nie musisz się niczego bać, bo ja stoję po twojej stronie - oświadczył Kieran.
- Tak? A po czyjej jeszcze stronie stoisz? - spytał.
- Wszystkich - uśmiechnął się. - Ty też powinieneś.
Ale czy to by nie oznaczało - pomyślał chłopiec - że tak naprawdę nie stoję po niczyjej stronie? Zamyślony, przemył twarz zimną wodą, po czym odwrócił się do drugiego chłopaka. Wiedział, że Kieran jest tym, który ma stać pomiędzy obiema drużynami, tłumiąc spory i rozwiązując konflikty. Ten świat był jednak pełny kłamstwa i korupcji. Czy to możliwe, żeby ten nastolatek nie trzymał żadnej ze stron bardziej. Czy możliwa była przyjaźń z dwiema wrogo do siebie nastawionymi grupami? "Dzisiaj będą zawody. Trzymaj kciuki za naszą stronę" - prosił Douglas. Brzmiało to tak jakby lekceważył tą drugą. Brzmiało to tak jakby wiedział, że Kieran tak naprawdę jest po jego stronie. To nie był rozkaz, ani sugestia. Nie był to też zakaz - nie możesz trzymać drugiej strony, bo inaczej... Zdanie wypowiedziane przez Douglasa wyrażało raczej nadzieję i wiarę w to, że tak właśnie będzie. No ale z drugiej strony Verdale przyjaźnił się z Xavierem, który przewodził drugiej drużynie. I Isaackiem, który również był po jego stronie. No i z Misty, która nie lubiła Cartnera... To wszystko było takie poplątane. Może Kieran naprawdę lubił ich wszystkich...
Ramirez spuścił wzrok na nadgarstki chłopaka - na cienką czerwoną nitkę i bransoletkę z napisem "Per aspera ad astra". Ciekawe jakie tajemnice skrywał ten chłopiec...
***
Kiedy piętnaście minut później Tris zapukał do drzwi swojego pokoju, otworzył mu rozgniewany chłopak. Nicholas Raylle potrafił się złościć na dwa różne, całkiem odmienne sposoby - pierwszy był taki, wobec którego rozstępowały się tłumy, twarze odwracały, a nerwowe tiki zaczynały się objawiać u wszystkich, którzy znajdowali się w polu rażenia. Zaś drugi wywoływał podobne efekty co małe, słodkie kotki bawiące się kłębkami włóczki. To był ten ostatni.
- Co się stało? - spytał Ramirez, rozglądając się dookoła po pokoju. Pościel na łóżku Xaviera była rozkopana, a poduszki leżały rozrzucone po podłodze.
- To wstrętne urządzenie nie chce działać - powiedział blondyn, zerkając w stronę znienawidzonego laptopa. Nico należał do ludzi, którzy nie znoszą najnowszej technologii.
- Co dokładnie nie działa? - spytał drugi chłopiec, omijając poduszkowe przeszkody. Xaviera wciąż nie było. Swoją drogą, ciekawe gdzie zniknął...
- Ekran - odpowiedział Rayllee. - Cały czas jest czarny i nie chce się włączyć.
- Może jest rozładowany? - zasugerował chłopiec, otwierając szafkę na ubrania. Teraz miał już wybór.
- Och - usłyszał. Nico przyłożył jedną dłoń do policzka, zerkając z zakłopotaniem w stronę urządzenia, po czym odłożył laptop delikatnie na szafkę i podniósł z ziemi jedną z poduszek, żeby przytulić ją, kładąc się na łóżku i zasłaniając tym samym swoją twarz. - No tak - mruknął. - Nie pomyślałem.
- Po prostu go podłącz - polecił brunet. Rayllee zerknął na niego z jeszcze większym zakłopotaniem, po czym zarumienił się, rozglądając się po pokoju.
- Super - mruknął.
- Nie wiesz gdzie jest ładowarka? - domyślił się drugi chłopiec. - Pewnie w jednej z szuflad - wskazał na nocą szafkę. Blondyn spojrzał na nią jakby potrafiła gryźć. Owszem, pewnie ładowarka tam była, ale co z tego, jeśli nie pamiętał nawet jak może wyglądać...
- Już nieważne - powiedział, kręcąc głową. Nie miał zamiaru jeszcze bardziej się kompromitować, bo i po co?
- Ale przecież... - zaczął Ramirez, ale szybko urwał, dochodząc do błędnego wniosku, że Nicholas po prostu nie chce grzebać w rzeczach Xaviera. Wyglądał na smutnego i wystraszonego. Tylko dlaczego taką drobnostką? "Nie macie czasami wrażenia, że Xavier trzyma przy sobie Nicholasa na siłę?" - w głowie usłyszał znów głos Darcy. Tris zmrużył oczy, przyglądając się blondynowi, próbując zrozumieć co się dzieje. Co jeśli dziewczyna miała rację? - Wszystko w porządku? - spytał w końcu, rejestrując wzrokiem jego długie rękawy. Co jeśli?
Rayllee otworzył usta, żeby odpowiedzieć, kiedy ktoś nacisnął klamkę po drugiej stronie drzwi, a kiedy nie ustąpiły, zaczął pukać.
- Hej, to ja.
Xavier.
- Gdzie on właściwie był? - spytał chłopiec.
Nicholas pokręcił głową. Nie wiedział, albo nie chciał powiedzieć. Tris niechętnie poszedł otworzyć drzwi. Jego współlokator szybko wszedł do środka, natychmiast je za sobą zamykając. Miał na sobie wąskie, czarne spodnie i ciemną bluzę narzuconą na szarą koszulkę. Jego czarne włosy były potargane, wargi mocno spierzchnięte, a szmaragdowe oczy błyszczące jak nigdy wcześniej. Zignorował Ramireza, nawet nie zerkając w jego stronę. Obie dłonie trzymał złożone, coś w nich ukrywając. Chłopiec patrzył jak podchodzi do swojego przyjaciela i z szerokim uśmiechem pokazuje mu... Jeża. Różowy.
- Człowieku, on nie chce odejść - powiedział, kładąc go na łóżku. Zwierzątko podreptało w stronę Nicholasa, który usiadł na materacu po turecku, przyglądając się temu małemu cudowi natury ze zmrużonymi oczami. - Nie chce odejść - powtórzył. - Wypuściłem go i starałem się przekonać, ale...
- Jasne - przerwał mu blondyn. - Jakich słów użyłeś? "Wracaj tutaj"?
- Nieeee - mruknął Cartner, drapiąc się po szyi. - Nie do końca.
Tris, który jakimś cudem znalazł się tuż za plecami Xaviera, mimowolnie położył rękę na jego ramieniu, stając na palcach, żeby móc przyjrzeć się zwierzątku. Cartner spiął się odruchowo, mając ochotę go odepchnąć, musiał zebrać w sobie całą silną wolę, żeby tego nie zrobić.
- Czy to jest różowy jeż? - spytał chłopiec.
- A co? Wygląda jak zielony pelikan? - spytał Xavier. Nico szturchnął go w ramię, uśmiechając się sztucznie. Ten gest od wielu lat oznaczał to samo; "Cartner, na litość Boską, zachowuj się". Przyjaciel odpowiedział mu tym samym; "Rayllee, na litość nauczyciela od matmy, a jak się niby zachowuję?", po czym zrobił krok do tyłu, wpadając na niższego chłopca. Ramirez od razu zabrał dłoń, szybko się odsuwając.
- Xavier - westchnął blondyn.
Cartner jedynie wywrócił oczami. Było oczywistym, że nie miał zamiaru go słuchać. Tris zrozumiał przekaz i wycofał się na swoją część pokoju. Nie chciał się z nimi kłócić. Nie dzisiaj. Dzisiaj nie mieli zajęć i mogli odpocząć. Potrzebował chwili dla siebie, potrzebował spokoju. Chciał wyjść z budynku i znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce. Tylko on, pamiętnik Jordana i szum wiatru. Niczego więcej nie potrzebował.
***
Tymczasem Misty Wrey i jej świta dzielnie pokonali wszystkie korytarze prowadzące do pokoi uczniów, żeby rozgłaszać dobrą nowinę. Odprowadzano ich radosnymi okrzykami i szerokimi uśmiechami. Nie było lekcji! Uczniowie Corfe Castel byli w euforii.
- I zrobione! - dziewczyna przybiła piątkę Isaacowi, po czym zrobiła to samo z Darcy, która jednocześnie usiłowała związać swoje włosy w kitkę.
- To bezie wspaniały dzien - wysepleniła z gumką w buzi. - Alleluja.
- Alleluja - powtórzyła Misty, piszcząc, gdy Kieran nagle postanowił pojawić się nie wiadomo skąd niczym polecenia zadań na teście z matmy. Chłopak zaskoczył ją, biorąc ją na ręce i przerzucając sobie przez ramię.
- Hejka - uśmiechnął się szeroko do reszty znajomych.
- Postaw mnie na ziemi, ty kretynie! - przyjaciółka uderzyła go lekko w plecy.
- Shrek tak nie wypada - zauważyli w tym samym czasie Isaac z Darcy, po czym przybili żółwiki, śmiejąc się jak uciekinierzy z psychiatryka.
- Trudno - stwierdził Azjata. - Jest wolny dzień, i idę zrobić coś nierozsądnego.
- Z Fioną? - spytał Isaac, uśmiechając się krzywo.
- Nie, z tobą, ośle - odpowiedział, odwracając się od nich i ruszając przed siebie korytarzem. Jego przyjaciółka zrobiła zawiedzioną minę.
- Łaaaaał - mruknęła Williams. - Nasz drogi pan prezydent i bycie nieodpowiedzialnym. Isaac, jak myślisz, co jest według niego nierozsądne? Będą skakać z piętrowego łóżka?
- Albo na - zasugerował chłopak.
Kieran w odpowiedzi uniósł jedną z dłoni pokazując im co o tym wszystkim myśli, a Darcy uderzyła się dłonią w czoło.
- Myślę, że biedakowi zostały dwa dni z życia - powiedziała poważnym tonem. - Misty, udawaj zwłoki! Może ktoś zareaguje!
Jej przyjaciółka westchnęła, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. Nawet jeśli naprawdę byłaby trupem, a Kieran niósł w jednej ręce zakrwawioną siekierę, wszyscy myśleliby, że to tylko głupi żart. Ten chłopak nie potrafił zachowywać się nierozsądnie. Był chodzącym savoir-vivre i kopalnią złotych myśli. Tacy chłopcy nie bawili się w morderców, o nie. Oni zdobywali świadectwa z wyróżnieniami i sympatię rodziców wszystkich swoich znajomych. Kieran puścił przyjaciółkę dopiero w swoim pokoju, kładąc ją na łóżku i uśmiechając się wesoło. Tego dnia miał na sobie błękitny t-shirt i szare spodnie, które podwinął w nogawkach, a do tego te swoje śmieszne okulary w fałszywie srebrnych oprawkach. I tadam! Od razu wyglądał na nieco młodszego. Plus strasznie uroczo - dodała w myślach Misty. Kieran zawsze wyglądał uroczo.
- Słuchaj - zaczął, kładąc się obok niej na brzuchu. - Musimy zrobić coś nielegalnego.
- Spóźnić się na śniadanie o dwie minuty? - spytała. - Chodźmy na całość. Przyjdziemy pięć minut później - klasnęła w dłonie.
- Bardziej nielegalnego - pokręcił głową. - Dręczy mnie sumienie.
- Tak szybko? - wybuchła śmiechem. - No dobra, dajesz. Mów co tam wymyśliłeś.
- Uratujemy żaby z sali biologicznej - oświadczył poważnie, jeszcze bardziej ją rozśmieszając. - Mówię serio - szturchnął ją w ramię. - Zrobimy to.
- O jejku, ratunku - dusiła się ze śmiechu. Kieran przyglądał się jej z uśmiechem, podpierając głowę na jednej ręce. - No dobra, wchodzę w to - zgodziła się w końcu, kiedy udało się jej odrobinę uspokoić. - Jesteśmy partnerami w zbrodni.
- Zawsze i na zawsze - odpowiedział chłopak. Przybili piątkę.
Tymczasem Darcy i Isaac, którzy stali w progu z krzywymi uśmiechami, wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Pizza? - spytała dziewczyna.
- Pizza - odpowiedział chłopak.
- Myślę, że nasz związek jest szczęśliwszy niż to tragiczne friendzone - stwierdziła, kręcąc głową.
- Zdecydowanie - potwierdził Isaac. - Chodźmy okraść pizzahut. To będzie wspaniały dzień.
- Amen.
***
Każdy w tej szkole miał swoją historię. Własną, jedyną, wyjątkową. Opowieść, która spędzała sen z powiek i ciążyła niczym kula u nogi. To były cienie przeszłości, które zamykały młodym ludziom drzwi do szczęśliwej przyszłości. Każdy musiał znaleźć swój własny klucz.
Tris Ramirez przeważnie wolał trzymać się z boku. Nie lubił być w centrum uwagi. W jego przeszłości było niewiele osób, które naprawdę go znały, i którym pozwolił wejść do jego świata. To nie tak, że był nieśmiały. On po prostu na ogół nie lubił ludzi. Zdradzę wam jeden z jego sekretów. Kiedy miał siedem lat zbudował w swoich marzeniach taki zamek. Czasami, gdy wszystko stawało się zbyt trudne, zamykał oczy i tam uciekał. A tam zawsze ktoś na mnie czekał. Było to mroczne miejsce, budowla otoczona krzakami róż o ostrych cierniach i wysokimi wieżyczkami, przecinającymi owe chmury. Korytarzami tego zamku spacerowały postacie z baśni i legend, z którymi chłopiec rozmawiał w swoich snach - tych w nocy i tych na jawie. Tris kochał to miejsce.
Kiedy odszedł Jordan, ściany zamku pokryły się grubymi warstwami lodu, a w bramie budowli zaczęły pojawiać się Gerda i Królowa śniegu. Ta pierwsza była jego głosem rozsądku, dzięki niej zawsze wiedział co powinien zrobić, była kimś z kim zawsze mógł porozmawiać i wyżalić się na wszystkie złe rzeczy, wiedząc, że go zrozumie. Najgorsza była Królowa, ona niczego się nie bała - odwiedzała najmroczniejsze zakamarki jego umysłu i znała wszystkie jego sekrety - szczególnie te, które próbował ukryć nawet przed samym sobą. Niestety, odkąd chłopiec zamieszkał w Corfe Castel, nie odwiedziły go one ani razu. W zamku był ktoś inny...
Tris zamknął oczy i oparł głowę o pień płaczącej wierzby. Ze względu na to, że tego dnia nie było lekcji, nie musiał ubierać mundurka. Zamiast tego włożył długą, ciemnofioletową bluzę bez zamka. Praktycznie wszystkie jego bluzy i t-shirty miały ten kolor. Chłopiec od dziecka był połączeniem czerni i fioletu. Był guzikami pochowanymi w kieszeniach na szczęście i kartami tarota schowanymi w kieszeniach plecaka. Był ulotkami maratonów filmów grozy walającymi się po jego pokoju i stertami horrów Kinga i Edgara Allana Poe piętrzącymi się na szafkach i parapetach. Był muzyką Ruelle i espresso o trzeciej w nocy, kiedy do drzwi jego umysłu zapukała wena. Był plamami czarnego atramentu na dłoniach, gdy się budził. Był... Był Trisem Ramirezem i miał swój własny zamek.
- Takie klimaty nie pasują do ciebie - powiedział Jordan, wchodząc do holu, tej nocy gdy odwiedził go po raz pierwszy i zaczął przyglądać się szklanym zdobieniom, rzeźbom i ścianom. - To zupełnie do ciebie nie pasuje. Zbyt bajkowo, zbyt... Co z klimatami grozy? Spodziewałem się jakiegoś odlotowego zamczyska z pajęczymi, Draculą i gangiem z fioletowymi nożami sprężynowymi. No, do jasnej ciasnej, na coś mógłby się przydać status kochanka śmierci, nie? To nie jest dobre miejsce dla duchów.
Ramirez tymczasem uśmiechnął się, opierając łokieć na podłokietniku swojego lodowego tronu.
- Kiedy życie zmienia się w horror, człowiek pragnie wierzyć w bajki - powtórzył słowa Królowej.
- Och, nieważne - Jordan machnął ręką, po czym zamiast wbiec po schodach, wylądował na zimnej podłodze. - Ałć, ałć, ałć - jęczał, niezdarnie podnosząc się na równe nogi, podczas gdy Tris próbował powstrzymać śmiech. - Masakra, człowieku. Weź mi wyczaruj dywan, samolot, łyżwy czy coś... Pegaza najlepiej. Ja tam do ciebie nie wejdę na nogach. Nie zamierzam sprawdzać czy uda mi się zabić po raz drugi.
Tris zjechał po poręczny i zręcznie wylądował na ziemi obok niego.
- Hej - przywitał się. - Tęskniłeś?
- Wcale - pokręcił głową drugi chłopak. - Wiem, że zwinąłeś moją ulubioną kurtkę i papierosy. Te, które spełniają marzenia. Wiesz - o raku płuc i tak dalej.
Mocno kręcone, ciemne włosy wpadały mu do zielonych oczu, a ciemniejsza cera kłóciła ze stereotypami duchów.
- Być może tak, być może - przytaknąłby Ramirez. - A ty ukradłeś mi szczęście, jesteśmy kwita.
- Przecież wciąż tutaj jestem - zauważył. - Jestem obok. Ktoś musi cię przecież pilnować - zmierzwił mu włosy. - Poza tym to nie na zawsze. Kiedyś cię ze sobą zabiorę. Pokaże ci świat piękniejszy niż z twoich marzeń. A na razie żyj tak, żeby je spełniać.
- Łatwo ci mówić.
- Jasne - wzruszyłby ramionami. - Duchy też nie mają łatwego życia. Co ty myślisz? Obejrzyj Supernatural.
- W Corfe Castel nie ma telewizorów, a ja nie zabrałem laptopa - mruknął.
- Właśnie - Corfe Castel - Jordan zmrużył oczy. - Zabroniłeś Kieranowi grać na skrzypcach pod twoim oknem. Młody, nie próbuj mi tu usuwać mnie z twojego życia i przestań za mną płakać. Powtarzam ci po raz tysięczny, że JESTEM.
- Wytworem mojej wyobraźni - dokończył Ramirez.
- Nie - zaprzeczył. - Z najwyższym szacunkiem, ale sam nie wymyśliłbyś nawet w połowie kogoś tak zarąbistego jak ja.
"Sny są prawdziwe, dopóki trwają, a czyż my nie żyjemy w snach?" - napisał kiedyś Alfred, lord Tennyson. Jordan wciąż żył w królestwie zbudowanym z sennych marzeń.
***
Przez szum wiatru zaczął się przedzierać dźwięk butów łamiących gałązki i kruszących liście. Tris otworzył więc oczy. Tuż przed nim stała znajoma dziewczyna z burzą karmelowych włosów i ciemnymi oczami, wpatrującymi się w niego z zainteresowaniem. Darcy Williams. Jedną rękę ukrywała w kieszeni oliwkowego płaszcza, zaś w drugiej trzymała czarną reklamówkę.
- Dziecko drogie, mam coś co zmieni twoje życie - oświadczyła poważnym tonem.
- To znaczy? - spytał chłopiec.
- Nie znasz synonimu do "coś co zmieni twoje życie"? - zdziwiła się. - Pizza, mamy pizzę. Świętujemy. Chodź do nas.
Ramirez odwrócił głowę w stronę drewnianego stolika, przy którym siedzieli jej przyjaciele, wpatrując się w niego z oczekiwaniem. Misty z uśmiechem przywołała go gestem ręki. Miała na sobie fioletowy płaszcz. FIOLETOWY. O raju. Chłopiec wstał ze swojego miejsca, przyjmując wyciągniętą w jego stronę dłoń Darcy.
- Ale ty jesteś lekki - stwierdziła. - Zdecydowanie potrzebujesz więcej kalorii.
Ramirez nie odpowiedział, pozwalając jej trzymać swoją dłoń, dopóki nie podeszli do grupy znajomych. Misty właśnie rozlewała do kubeczków sok pomarańczowy, Kieran rysował jakąś mapę razem z Douglasem, Isaac bawił się plastikowymi sztućcami, a siedząca u szczytu stołu dziewczyna wpatrywała się w niego z szerokim uśmiechem. Była naprawdę pulchna i niska, ale przy tym miała tak śliczne, duże oczy i tak ładną buzię, że niejedna szczupła, długonoga blondynka z okładki Vogue mogłaby jej pozazdrościć urody.
- I tak sobie pomyślałem, że jeśli miałbym już tę stajnię, to te krowy... - urwał Douglas podnosząc wzrok, gdy Ramirez zatrzymał się obok nich, zaplatając ręce na piersi. Chłopiec uśmiechnął się do nich, oni uśmiechnęli się do niego. Wszyscy uśmiechnęli się do wszystkich, po czym nieznajoma dziewczyna wybuchła śmiechem i podniosła się ze swojego miejsca, żeby podać Tris'owi rękę przez stół.
- Tina jestem - przedstawiła się, zadowolona. - A ty Tris, wiem. Obgadywaliśmy cię.
- Oni, nie ja - pokręcił głową Kieran, wskazując ręką resztę towarzystwa.
- Jak to ty nie? - spytał Douglas, za co oberwał żelkiem od Isaaca.
- Dalej myślę, że nie powinniśmy pokazywać się z Douglasem - stwierdził, na co drugi chłopak wydął policzki, po czym wypuścił powietrze z buzi. Cała reszta towarzystwa, wszyscy oprócz Ramireza, posłała mu niezadowolone spojrzenia.
- Ostatnio siedzieliśmy przy stoliku z Cartnerem - zauważyła Misty. - Równowaga powinna zostać zachowana - uśmiechnęła się.
- Przypominam wam, że stoję po stronie Xaviera - zauważył Isaac. - On mnie powiesi.
- Możesz sobie iść - stwierdziła Tina, przywiązując sznurek od ściągaczy rękawów jego bluzy do stolika. - Droga wolna.
- Kieran - Douglas spojrzał na przyjaciela z wyrzutami. - Ja wciąż tu jestem.
Azjata zakrył twarz dłońmi, biorąc głęboki oddech.
- Możecie chociaż na chwilę przestać się kłócić - Darcy wywróciła oczami, siadając na ławce obok Isaaca. - Porozmawiajmy spokój... Anderson! Oplułeś pizzę!
Ramirez uśmiechnął się, korzystając z zamieszania i usiadł obok niej splatając dłonie pod stołem i przyglądając się reszcie towarzystwa. Douglas właśnie prowadził obserwację jakiegoś dziwacznego żelka, ale kiedy tylko poczuł na sobie jego spojrzenie, zerknął w jego stronę. Tutaj, wśród przyjaciół nie otaczała go ta aura tajemniczości, nie sprawiał również wrażenia nikogo groźnego mimo swej naprawdę nietypowej urody. Ot, zwykły niezwykły nastolatek. Kolejna opowieść. Tris uświadomił sobie nagle, że jedynymi osobami z tego grona, których historie zdążył poznać byli Misty i Isaac. A i o tym drugim słyszał jedynie plotki.
Tymczasem Misty zdążyła już rozstawić wszystkie kubeczki i teraz zabrała się za rozkładanie talerzyków i sztućców. Darcy i Tina udawały, że też coś robią. Isaac zastanawiał się dlaczego chmury są szare, a Douglas drażnił Kierana, próbując go namówić do omawiania cech charakteru żelka. To była dziwna ekipa.
- Co ci się stało? - z letargu wyrwał Ramireza głos Douglasa. Melodyjny, niezbyt niski, niezbyt wysoki. Wpatrywał się w jego szare, cienkie rękawiczki bez palców.
Chłopiec spuścił wzrok, na swoje dłonie.
- Nie musisz mówić jeśli nie chcesz - dodał szybko Kieran, wyciągając rękę i na chwilę przytrzymując jego dłoń.
Tris odgarnął drugą dłonią włosy wpadające mu do oczu.
- Tajemnice budują Corfe Castel - mruknął Douglas.
- Straciłem kogoś - odpowiedział w końcu Tris, wpatrując się w dłoń Kierana. Dziwnie było trzymać go za rękę. Dziwnie było kogokolwiek trzymać go za rękę. Nie przepadał za dotykiem obcych ludzi - dlatego też dziwił się samemu sobie, że pozwalał Nicholasowi naruszać jego przestrzeń osobistą. Tylko, że Nicholas to co innego - tłumaczył się przed samym sobą. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale jego dotyk wydawał się być dziwnie naturalny, znajomy...
- Niemal każdy z nas kogoś stracił - zauważyła Misty. - Opowiesz nam o tym? - przestała nakrywać i teraz siedziała na ławce na przeciwko, opierając głowę na splecionych dłoniach.
Chłopiec przypomniał sobie widok Jordana w kałuży krwi, kolorowe światła, krzyki... Nie, nie mógł tego zrobić. Nikt nie powinien wiedzieć. A jednak jakiś cichy głos w jego głowie podpowiadał mu, że oni by go zrozumieli.
- To było straszne - powiedziała w końcu Darcy, kładąc mu rękę na ramieniu, gdy cisza zdawała się przeciągać. - Koniec kropka. Teraz kolej Tiny.
- Okejka - ucieszyła się druga dziewczyna. Miała nieco ciemniejszą karnację, na tle której jej duże granatowe oczy prezentowały się bardzo ładnie. Zatarła ręce i z uśmiechem zaczęła opowiadać. - Moja historia jest taka, że pomagam mamie prowadzić sklep "Pod gwizdami" w tej naszej wspaniałej dziurze. Ona jest wróżbitką i zajmuje się różnymi ciekawymi rzeczami. Wiecie - zaklęcia na dobrą ocenę z chemii, olejki do włosów, wróżenie z kart. No i oczywiście zna się bardzo dobrze na legendach. Pewnego dnia, dwa lata temu przyszedł do nas jeden mężczyzna i pytał czy legenda o skarbie Corfe Castel jest prawdziwa. Moja mama odparła, że wszystkie legendy zawierają w sobie ziarnko prawdy, na co jej klient oświadczył, że jeśli udzieli mu większej ilości informacji, przyjmie mnie za darmo do swojej szkoły. To był dyrektor Corfe Castel. Tadam! Żadnych traum.
- Masz farta - stwierdził Douglas.
- Wiem - uśmiechnęła się, unosząc do ust szklankę z sokiem.
- W Corfe Castel jest ukryty skarb? - spytał Tris. Kieran puścił jego rękę, żeby podeprzeć sobie głowę.
- Aha - oczy Tiny rozświetliły się nagle. - Opowiem ci; podczas wojny domowej w Anglii, Dorset było pod kontrolą parlamentarzystów. Nowy władca zamku zostawił żonę wraz dziećmi w Corfe Castel, a sam wyjechał do króla do Oxfordu. Jego ludzie dzielnie bronili zamku przed przeciwnikami monarchy. Parlamentarzyści chcieli przeniknąć w szeregi rojalistów, dołączając się do corocznego polowania May Day, co jednak się im nie udało - mówiąc, wymachiwała swoim kawałkiem pizzy, co rusz uderzając nim Isaaca. - W końcu zagrozili obrońcom zamku tym, że spalą ich domy. W zamku na początku pozostało tylko pięć osób by bronić posiadłości, jednak lady Mary Bankes (żona właściciela Johna Bankesa), sprawiła, że dołączyło do nich jeszcze siedemdziesiąt pięć osób. Koniec końców zamek został uratowany przez siły króla. Dwa lata później była to jedna z nielicznych fortecy pozostających w rękach rojalistów. Wtedy to jeden z oficerów wojskowego garnizonu - pułkownik Pitman wszedł w układ z dowódcą parlamentarzystów, przez co przeciwnikom króla w końcu udało się zakończyć oblężenie sukcesem. Lady Mary i jej dzieci musiały opuścić zamek. Legenda głosi, że Lady ukryła w jego podziemiach skarb warty więcej niż można sobie wyobrazić. W tym samym roku zamek Corfe Castel został zburzony, a skarbu nie odnaleziono do dziś, mimo, że wielu go szukało. Podobno podziemne korytarze fortecy Bankesów łączą się z podziemiami naszej szkoły - dokończyła.
- Nie dziwnego, że nasz dyrektor szuka tego skarbu. Kto by nie szukał - Darcy wzruszyła ramionami. - Chociaż szczerze wątpię, że to jeszcze tutaj jest.
- I ja - westchnęła Misty. - Ale poszukiwania mogłyby być ciekawe.
Jej przyjaciółka wzruszyła ramionami, podstawiając Ramirezowi pod nos pudełko z pizzą.
- Ja tam już znalazłam swój skarb. Chwała światu, że mają na tym zadupiu chociaż Pizzahut.
- Gdzie?! - Douglas, Tina i Misty podskoczyli na swoich miejscach.
- To znaczy... - zaciął się Isaac. - Kojarzycie tę restaurację koło tego małego kościoła? No to obok niej w jednym domku jakieś młode małżeństwo otworzyło pizzerię. Mają logo trochę podobne do Pizzahut, więc tak to nazwaliśmy. James to znalazł.
- I chwała mu za to - dokończyła Misty. - Właśnie, kiedy kolejny mecz z ich drużyną? Muszę go znowu zobaczyć.
- Ty masz kibicować nam, a nie jemu - roześmiała się Tina.
- Och, nie tylko jemu. Jest jeszcze Vyvyan.
Darcy roześmiała się, kręcąc głową.
- No to chociaż miej nadzieję na remis - Kieran pociągnął za jeden z jej ciemnych kosmyków. - Ja się tak staram, a ty robisz za jednoosobowy zespół cheelenderek dla swojego crusha.
- Dla wypadku samochodowego? - spytał Isaac, na co reszta towarzystwa wybuchła śmiechem.
- Dla swojego wymarzonego księcia, bez którego - Douglas teatralnie powachlował się plastikowym talerzykiem - nie może żyć - dokończył. - A propos rzeczy, bez których nie można żyć - sięgnął po kawałek pizzy. - Darcy, jesteś moją boginią. Ty też Isaac.
Isaac zrobił minę jakby miał ochotę zmienić się w strusia. Było oczywistym, że nie ma ochoty spółkować z głową armii wroga. Drugi chłopak miał to jednak najwyraźniej gdzieś. Usiadł na ławce obok Kierana opierając się o jego ramię plecami i delektował się włoskim przysmakiem, przysłuchując się rozmowie innych.
- Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć o co chodzi z tymi drużynami? - spytał kilka minut później Tris, unosząc dwoma palcami kawałek potrawy. - Do dzisiaj niczego nie rozumiem.
- To wygląda tak - zaczął Douglas - że ty nienawidzisz bezpodstawnie mnie, a ja ciebie.
- To wygląda tak - zaczął Kieran - że od czasu do czasu w naszej szkole organizowane są zawody. Nasza szkoła podzielona jest na dwie rywalizujące ze sobą drużyny, które kłócą się zarówno na polu walki, jak i poza nim w życiu codziennym. Jeśli chodzi o boiska - rywalizujemy z tymi samymi rocznikami. Jeśli zaś o życie... Wszędzie i o wszystko. Ja jestem tą osobą, która musi nad tym wszystkim zapanować. Ty stoisz po stronie Xaviera razem z Isaackiem, a Douglas po przeciwnej. To trochę jak partie polityczne, albo walki fandomów.
- Aha - mruknął chłopiec, nadal nie mając pojęcia co to wszystko znaczy w praktyce. Chętniej stanąłby po stronie Douglasa niż Cartnera.
Kieran uśmiechnął się do niego, wzruszając ramionami, przez co Douglas zmierzył ich obu zainteresowanym spojrzeniem.
- "Miłość rośnie wokół nas" - zanucił cicho, po czym wziął do buzi kolejny kawałek pizzy. Darcy zakryła uśmiech rękawem, a Misty udała, że strzela sobie z pistoletu w głowę.
Spędzili razem jeszcze dwie godziny, śmiejąc się, plotkując i grając w karty. Misty obgadywała Spider-Mana, Douglas, próbował czytać w okularach Kierana spis składników soku pomarańczowego, uświadamiając innych o ofierze czerwonych robaczków, które giną w celu produkcji czerwonego barwnika, przez co Isaac uświadomił go, że sok jest definitywnie pomarańczowy, Tina próbowała wróżyć im z kart, którymi grali w makao (za rok zobaczysz zielone krzaki, pewnego dnia postanowisz użyć długopisu, zamordujesz czerwone robaczki, Misty uderzy cię książka w głowę, wieczorem nie będzie ci się chciało wyruszać w podróż do toalety, nie będziesz miał dzisiaj lekcji), a Kieran pokazywał mu mapę Corfe Castel i tłumaczył, którędy przebiegają linie mocy oraz gdzie można kupić najtańsze noże sprężynowe, Tris dziwił się skąd drugi chłopak wiedział o tym wszystkim, a Nicholas z niezbyt zadowoloną miną wracał do Corfe Castel, oglądając się przez ramię.
Może uda mi się zacząć od nowa - pomyślał Ramirez. - Może to jest dobry początek. Czuł się jakby znał ich wszystkich już od bardzo dawna.
Corfe Castel, dawno, dawno temu
Tai Ramirez był przyzwyczajony do przebywania w towarzystwie obcych ludzi, a kłamstwa i fałszywe obietnice były jego chlebem powszednim. Właśnie rozkładał na stoisku karty do wróżenia i różne inne rzeczy niezbędne do jego pracy. Były wśród nich proszki i płyny o magicznych właściwościach (głównie na poprawę zdrowia i urody - gdyby jego klienci byli chociaż trochę bardziej wykształceni wiedzieliby, że nie były to magiczne specyfiki, a substancje, które składały się ziół leczniczych, w przyszłości ludzie będą je nazywali lekami). Na stoliku, na złotym drążku siedziała papuga, którą chłopak nauczył mówić, i która mówiła ludziom to co chcieli albo czego nie chcieli usłyszeć, zależnie od swojego nastroju. Był upalny dzień i Tai miał nadzieję na to, że jednym z jego klientów będzie któryś z arytokratów lub bogatych kupców - jeśli tak, zarobi więcej i będzie mógł wcześniej wrócić do domu, jeśli nie - będzie męczył się słuchaniem po raz tysięczny opowieści nieszczęśliwie zakochanych i niezadowolonych ze swojego życia ludzi. Było południe i targ tętnił życiem. Dzieci gromadziły się przed małym teatrzykiem kukiełek, a ich rodzice kupowali warzywa, materiały i buty od szewca, który w ostatnim czasie cieszył się dużą popularnością. Gdzieś dalej obstawiano zakłady przy karcianym stoliku, ktoś właśnie sprzedał konia, ktoś inny kłócił się ze sprzedawcą o cenę sera, a ktoś jeszcze inny zabawiał ludzi muzyką. Chłopak westchnął zaplatając ramiona na piersi i odchylił się do tyłu, wpatrując się w szary daszek. Ciemne, potargane włosy wpadały do jego szarych oczu. Kiedyś rzuci tę robotę i będzie miał w nosie te wszystkie opowieści roztargnionych klientów. Tymczasem do jego stoiska podeszła właśnie kobieta, która szukała czegoś na poprawę cery, a za nią ustawiły się jeszcze jej dwie znajome, prawdopodobnie z takimi samymi z zamiarami. Tai westchnął teatralnie, po czym ze sztucznym uśmiechem zareklamował jedną ze swoich mikstur podnosząc cenę o pięćdziesiąt procent. Kiedy on bawił się w czarodzieja, w kolejce ustawił się wysoki chłopak. Mimo panującej na dworze wysokiej temperatury miał na sobie długi, brązowy płaszcz z szerokim kapturem, który zasłaniał mu połowę twarzy. Jego piwne oczy z zainteresowaniem przyglądały się rzeczom na stoisku. Po kilku minutach znudziło mu się wpatrywanie w magiczne fiolki i podszedł do papugi, niepewnie wyciągając rękę w jej stronę. Ptak przechylił główkę, lustrując go uważnym spojrzeniem, po czym wylądował na kapturze chłopaka, zaczynając się z nim drażnić. Młodzieniec zaczął się śmiać, zwracając na siebie tym samym uwagę Tai'a, który właśnie obsługiwał ostatnią z kobiet.
Chłopak poprawił fioletową pelerynkę, ignorując monolog swojej klientki. Zazwyczaj papuga nie pozwalała się dotykać innym ludziom.
- Co dla ciebie? - spytał, podając kobiecie dwa produkty, między którymi się wahała. - Dwa w cenie jednego - rzucił, po czym przyjął od niej pieniądze. Uradowana kobieta podziękowała mu, po czym zabrała swoje zakupy i wyruszyła na poszukiwanie swoich przyjaciółek.
Nieznajomy chłopak odwrócił się w stronę sprzedawcy. Ciemny kaptur zsunął się nieco do tyłu, ukazując jasne, falowane włosy i bladą twarz o łagodnych rysach twarzy. Tai znał te rysy, wszyscy w Corfe Castel je znali. Młody czarodziej otworzył szeroko oczy, prostując się na swoim miejscu. Chciał arystokratę, dostał księcia. Wygrał życie. Młody następca tronu, poprawił materiał swojego płaszcza, oblewając się lekkim rumieńcem. Było oczywistym, że nie chciał zostać rozpoznanym. Ukłony i uroczyste pozdrowienia były więc zbędne. Tai czuł się wspaniale ze świadomością, że to on jest tu górą. Uśmiechnął się konspiracyjnie, zaplatając ręce na piersi. On również miał zamiar grać.
- Zatem słucham - oznajmił. - Czego szukasz?
- Szczęścia - odpowiedział książę, na co czarodziej roześmiał się, wskazując na eliksiry.
- I naprawdę myślisz, że tutaj je znajdziesz? Szukaj, a jak ci się uda, wtenczas mnie o tym poinformuj.
- Właściwie to przyszedłem prosić o przepowiednie.
- Och - zainteresował się Tai. - Doprawdy? A co chciałbyś wiedzieć?
Młodzieniec bez słowa oparł jedną ręką na stoliku, a drugą wyciągnął w stronę czarodzieja, żeby chwycić lekko za łańcuszek na jego szyi. Szare oczy Tai'a zaczęły błyszczeć strachem. Ta ozdoba była czymś co łączyło go z organizacją, której członkowie od lat byli poszukiwani przez armię królewską. Dostał ten wisiorek od jednego ze swoich przyjaciół, który do niej należał.
- Potrzebuję twojej pomocy - oznajmił książę.
- Co masz na myśli? - spytał czarodziej, odtrącając jego rękę własną dłonią. Gdyby zrobił coś takiego na dworze królewskim, pewnie już zostałaby odcięta.
- Posiadasz wiedzę, do której ja nie mam dostępu - wyjaśnił.
- Ja nie wiem wszystkiego - odpowiedział Tai. - Nie wiem czy uda mi się tobie pomóc.
- Jestem pewien, że o tym wiesz wystarczająco - powiedział.
- A mianowicie? - spytał chłopak.
Książę odgarnął z oczu jasne włosy, odwracając wzrok.
- Szukam obozu - powiedział cicho. - Ich obozu.
- Czy mógłbyś wyrazić konkretniej kogo masz na myśli? - spytał Tai, udając, że nie ma pojęcia o kogo chodzi.
- Wiem, że wiesz - pokręcił głową młodzieniec. - Wiem.
- W takim razie - Tai podniósł się ze swojego miejsca - od tej chwili wiesz również, że nigdy ci na to pytanie nie odpowiem. Oni bez ustanku zmieniają miejsce swojego pobytu. Nie znajdziesz ich.
- Znajdę.
- I co wówczas zamierzasz? - podniósł głos, zwracając na siebie uwagę przechodniów. - Skrócić ich wszystkich o głowę? - Tai wyciągnął rękę i złapał księcia za materiał koszuli. - Posłuchaj, to, że urodziłeś się jako książątko... - urwał, zauważając bliznę ciągnącą się przez jego szyję i znikającą pod materiałem jasnej koszuli. Pod nią było o wiele więcej pamiątek po ranach.
- Uciec - odpowiedział cicho. - Chcę uciec.
Tai wpatrywał się w jego oczy przez dłuższą chwilę, próbując doszukać się w nich potwierdzenia na to, że mija się z prawdą.
- Kłamiesz - oświadczył w końcu, odsuwając się od niego. - Wy zawsze kłamiecie. A to on czym mi wiadomo, wszystkie informacje, które posiadam na temat poszukiwanych ludzi wynoszę z plotek, o których szepcze miasto. Wszyscy o nich mówią. Nie wiem nic ponad to - skłamał. - Zapewne ty wiesz więcej.
- W takim razie - królewicz spuścił wzrok. - Mógłbyś powróżyć z kart?
Tai usiadł z powrotem na swoim miejscu, nieco się uspokajając.
- To mogę zrobić - wyciągnął rękę w stronę talii tarota.
- Nie, nie z tych - pokręcił głową książę. - Z tamtych - wskazał na znaną w całym królestwie talię, wykonaną przez matkę Tai'a. Wróżby wyciągnięte z tych kart niemal zawsze się sprawdzały. Młody czarodziej zawahał się, zastanawiając się czy jest to aby na pewno dobry pomysł.
- Dobrze - zgodził się, postanawiając, że najwyżej skłamie. - Wyciągnij cztery karty.
Książę zrobił więc to, układając je równo na stoliku. Pierwsza z nich przedstawiała wizerunek śpiącej królewny, druga trzech Muszkieterów, trzecia dwójkę kochanków pokaleczonych cierniami róż, zaś czwarta srebrnego wilka - symbol zagrożenia, zła i mrocznych sił.
- Wyciągnij jeszcze jedną - polecił Tai, więc wyciągnął, po czym położył obok pozostałych. Namalowany na niej obrazek przedstawiał feniksa - symbol odrodzenia, powstania z popiołu i drugich szans.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top