13. Pink

Jak zwykle usłyszał głos. Znajomy, niski, przenikliwy. Odkrył kołdrę i ześlizgnął się na chłodną podłogę. Drzwi do jego pokoju były uchylone. Wyszedł z pomieszczenia, starając się nie obudzić śpiących w sypialni obok rodziców. Ktoś kazał mu wyciągnąć klucz z szafki w ich pokoju. Wiedział gdzie powinien go szukać i znalazł go w drewnianej szkatułce ukrytej w szafce z bambusowego drewna. Rodzice zabronili mu jej dotykać, ale ciekawość jak zwykle zwyciężyła. Otworzył drzwi i wyszedł na ciemny korytarz. Światło, które mignęło mu przed oczami zniknęło za najbliższym zakrętem. Pobiegł w tamtą stronę, chcąc się dowiedzieć kto go woła. Znowu usłyszał swoje imię. Osoba, którą gonił była coraz dalej. Aż nagle znaleźli się w ślepym zaułku. Ciemna postać się zatrzymała. Ostrożnie podszedł bliżej, ponaglany jej głosem. Człowiek w czarnym płaszczu odwrócił się w jego stronę. W tym świetle - srebrnej poświacie rzucanej przez księżyc na posadzki szkoły Corfe Castel widział jedynie jego blade dłonie. Z pewnością należały do mężczyzny.

- Kim jesteś? - spytał.

- Kimś kto pomoże ci spełnić twoje marzenie - odpowiedział nieznajomy.

- Moje marzenie?

- To tylko sen. Jestem postacią, która przychodzi do dzieci takich jak ty we śnie. Jestem jak święty Mikołaj. Daje im prezenty, jeśli są grzeczne i na to zasługują.

- Nie jestem już dzieckiem - odpowiedział.

- Ależ oczywiście, jesteś już prawie dorosły. Pozwól, że ujmę to inaczej. Przychodzę do osób, które nie skończyły trzynastego roku życia, a tobie jeszcze dużo brakuje, prawda?

Chłopiec przytaknął ruchem głowy.

- Więc chcesz żebym spełnił twoje marzenie? Możesz prosić o wszystko. Nawet o wyleczenie kogoś kto jest śmiertelnie chory, bądź pokój na świecie. Jest coś o co chciałbyś mnie poprosić? Zastanów się dobrze.

- Chciałbym, żeby Tony był zdrowy - wyznał. - Możesz sprawić, żeby tak było?

- Oczywiście - uśmiechnął się szeroko. - Najpierw jednak musisz coś dla mnie zrobić...

***

Chłopak poderwał się z łóżka, szeroko otwierając oczy. Był środek nocy. Zegar na szafce nocnej pokazywał trzecią trzydzieści. Nicholas ukrył twarz w dłoniach, mocno przygryzając dolną wargę.

- To tylko sen - powiedział na głos. Nie zabrzmiało to przekonująco. Oczy zaszły mu łzami. Z trudem złapał oddech. Spokojnie. Trzeba zachować spokój. Trzeba oddychać. Nie wolno wstawać z łóżka. Nie wolno. Pod żadnym pozorem nie wolno tego robić.

Odgarnął kołdrę, siadając na skraju materaca. Jego umysł krzyczał, że potrzebuje czegoś, żeby zapomnieć o koszmarze. Czego? Xaviera. Potrzebuję Xaviera. Ale jego tutaj nie ma, a on za chwilę zwariuje. Potrzebuje leków. Nie, nie potrzebuje leków. Już nigdy nie będzie potrzebował tego świństwa. To tylko zły sen. Zły sen. Tylko sen. Potrzebuje czegoś co go odciągnie od złych myśli. Bólu. Fizycznego. Potrzebuje czegoś ostrego.

Wyszarpnął szufladę z szafki jednak nie znalazł tam żyletki. Wyrzucił wszystko na podłogę, przeklinając. Pod materacem również niczego nie znalazł. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Potrzebował uciszyć myśli. Potrzebował przestać myśleć. Potrzebował zniknąć. Chciał zniknąć. Leki. Ma leki. Przedawkuje. Nie obudzi się już. Ulga. Nareszcie nie będzie musiał już myśleć. Podbiegł do regału po proszki, jednak kiedy tylko wyciągnął rękę w ich stronę, coś sobie przypomniał. Xavier. Ma Xaviera. Ale Xavierowi będzie lepiej bez niego. Nieprawda. Prawda. Nieprawda. Wyobraził sobie jak chłopak wpada jutro rano do tego pokoju i widzi go martwego. W wyobraźni już słyszał jego krzyki. Nie może mu tego zrobić. Nie może. Musi się ogarnąć. Teraz. Zaraz. Już. Odsunął się od regału, po czym odwrócił się w stronę okna. Światła. Nie może być światła. Podszedł do okna i szybkim ruchem pociągnął za zasłony. Następnie ściągnął z łóżka kołdrę, owinął się nią i usiadł w kącie między regałem a ścianą. O czym może myśleć? Jego umysł krzyczał tylko jedno. Wstał i ściągnął z półki jedną z książek, po czym zapalił główne światło. Tak mogło być. Wszystko tylko nie małe światła, nie lampki nocne, girlandy z żarówek, świece, latarnie uliczne. Tak jest dobrze. Przewrócił kilka pierwszych stron książki, po czym rzucił ją na podłogę za siebie. Nie był nawet w stanie przeczytać tytułu.

Może dlatego właśnie Xavier chce się go pozbyć? Jest za słaby, zbyt żałosny, wrak człowieka. On lubi tylko jego lepszą wersję. Tą nieprawdziwą, robota sterowanego lekami. Nie kocha jego. Już wkrótce go zostawi. A on zostanie sam, bo nie ma nikogo innego. Ciekawe dlaczego...?

Nieprawda. Xavier go kocha. Zawsze był obok. Xavier mu pomógł. Xavierowi na nim zależy. A on go nie zawiedzie. Nie może. Da radę.

***

- O mój Boże! - te trzy słowa, wyrwały go ze snu i zmusiły do tego, żeby otworzył oczy. Wszystko było zamglone - tak jakby oglądał świat przez cienką zasłonkę, albo welon. Zdołał jednak z łatwością rozpoznać chłopaka opierającego się o zamknięte drzwi. Natychmiast odwrócił głowę w drugą stronę, nie chcąc na niego patrzeć. Uczucie wstydu zaczęło ciążyć mu jak nigdy przedtem. Co za koszmar. Nie przewidział tego. Miał nadzieję, że Cartner nie wpadnie do jego pokoju tak wcześnie rano i, że zdąży doprowadzić siebie i pokój do porządku. Zerknął w stronę zegarka, który pokazywał dwunastą trzydzieści. Cóż... Wygląda na to, że trochę zaspał. Zasnął oparty o ścianę z pędzlem w ręku i plamami żółtej i niebieskiej farby na rękach, policzku i ubraniach.

Xavier zamknął za sobą drzwi na klucz, po czym podszedł do niego, lawirując pomiędzy rozrzuconymi po podłodze przedmiotami.

- Co się stało? - spytał, starając się nie potknąć o jedną z książek.

- Nic.

- Szukałeś żyletek - domyślił się. - Zabrałem wszystkie.

- Wiem - Nicholas spuścił wzrok na swoje ręce poplamione farbą. To już jest jakiś sukces. Farba zamiast krwi.

- Ten sen co zwykle? - spytał drugi chłopak, zatrzymując się obok niego i przyglądając się namalowanemu na ścianie jasnemu niebu.

- Ten sam - przytaknął, wciąż nie mogąc zdobyć się na to, żeby na niego spojrzeć. Cartner wiedział, że Nicholas skłamał, nie skomentował tego jednak w żaden sposób. Zamiast tego wyciągnął do niego rękę, żeby pomóc mu wstać.

- Zrobimy tak - zaczął. - Na początku tutaj posprzątamy. Później doprowadzisz się do porządku i coś zjesz. Dopiero wtedy pójdziemy na zajęcia. Dzisiaj porozmawiam z Clare. Może uda się coś wykombinować. Nie spędzisz kolejnej nocy sam. Nie możesz.

- Potrzebuję cię bardziej niż ty mnie - powiedział Rayllee, spuszczając wzrok.

- Nieprawda - Xavier pokręcił głową. - Ten cholerny świat został zaprojektowany tak, żebyśmy zawsze trzymali się razem. Pamiętasz? Nie zachowuj się jak rozkapryszona księżniczka i zapomnij o tym co się stało. Nie zrobiłeś sobie niczego złego, a to już jest duży postęp... No chyba, że masz niebieską krew - uniósł jego nadgarstek.

Przyjaciel uśmiechnął się lekko.

- Więc nie zmusisz mnie do wzięcia leków? - spytał.

Cisza, która nastąpiła po tym pytaniu zdawała się przeciągnąć wiekami.

- Nie - odpowiedział w końcu Cartner. - Nie musisz.

Na twarzy drugiego chłopaka pojawiła się nadzieja i światło.

- Naprawdę?

- Jasne - uśmiechnął się, krzyżując palce za plecami. Za kilka godzin złamie daną mu obietnicę, ale on się o tym nie dowie. Jeszcze nie teraz...

***

Teren szkoły Corfe Castel otaczało wysokie, metalowe ogrodzenie, przez które nie sposób było przejść. W poniedziałek, środę, sobotę i niedzielę bramy pilnowała jednak dwójka strażników, którzy znali Clare Martines. Od czasu do czasu wypuszczali więc na zewnątrz Xaviera, który do tej pory utrzymywał, że jest jej młodszym kuzynem. Dzięki temu on i Nicholas byli jedynymi uczniami, którzy mogli wychodzić na wagary poza teren placówki. Zwykle udawali się wtedy do kawiarni, która mieściła się na rogu jednej ze starych kamienic. Chociaż prawdę mówiąc ciężko to było nazwać kawiarnią - tak samo zresztą jak barem, tawerną czy restauracją - wszystkie te określenia jednocześnie pasowały i nie pasowały do tego miejsca. Najlepiej byłoby to nazwać lokalem pod bardzo niefortunną nazwą, prowadzoną przez irlandzkie małżeństwo. Właściciele przybili nad wejściem tabliczkę z wyrzeźbionym w drewnie napisem Góra lodowa. To był pomysł Jacka, na który jego żona Rose ze śmiechem się zgodziła. Przedstawili się chłopcom po raz pierwszy, po tym jak Xavier przychodził tam dzień w dzień przez cały tydzień, okłamując wszystkich w szkole, że ma grypę żołądkową, ospę i różyczkę na raz (gdyby zamiast chodzić na wagary, udał się na biologię dowiedziałby się, że to niemożliwe, ale co tam - ważne, żeby nikt nie miał ochoty pukać do jego drzwi). Kiedy Cartner dowiedział się, że mają na imię Jack i Rose, popłakał się ze śmiechu, nie mogąc się uspokoić. Nicholas zostawił go wtedy i sam zajął miejsce przy jednym ze stolików, udając, że go nie zna i obserwując jak innym osobą również udziela się jego dobry humor.

- Słuchaj, na rocznicę kupimy im drzwi - oświadczył wtedy Xavier, kiedy przeszedł mu już histeryczny atak śmiechu. - Rozumiesz? Drzwi - znowu zaczął się śmiać, na co biedny Nico oparł głowę o swój stolik, zastanawiając się dlaczego w ogóle się z nim zadaje i przysięgając sobie, że już nigdy tam nie wróci. A jednak wciąż wracał, mimo, że kawały jego przyjaciela na temat Titanica nie miały końca i wciąż nie zapowiadało się na to, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić.

- Hejka DiCaprio - Xavier przybił z właścicielem żółwika, kiedy tylko podeszli do lady. To był ich rytuał. Jack, który miał już trzydzieści pięć lat, a wciąż zachowywał się jakby miał trzynaście jak zwykle miał na sobie jedną ze swoich sławnych koszul w kratę, którą Rose już kilkakrotnie próbowała wyrzucić. On jednak upierał się, że dopóki żyje ma prawo ubierać dziesięć tysięcy razy zszywane i cerowane koszule, bo jest wolnym człowiekiem i ma prawo wyboru. Ona na to, że wybrał ją i teraz ona decyduje za niego, bo on nie potrafi się ubierać jak człowiek, a on, że rzeczywiście wolałby być jednorożcem i czuje się jednorożcem, więc powinien zakupić sobie tonę brokatowych t-shirt'ów i to był właśnie ten moment, w którym jego żona się poddała. - Gdzie twoja dziewczyna? - spytał teraz chłopak, opierając się o kontuar.

- Odpłynęła na zaplecze - odpowiedział, uśmiechając się szeroko. - Czego wasze dusze dzisiaj pragną? Dzisiaj rano mieliśmy dostawę - wskazał z dumą na równo ustawione na półkach alkohole.

- Durniu, nie demoralizuj tych dzieciaków - Rose, która właśnie wróciła z zaplecza, pokręciła z dezaprobatą głową, po czym uśmiechnęła się przyjaźnie do Nico. - Witaj kochanie, a ty - odwróciła się w stronę jego przyjaciela i ty - wskazała na męża - macie szlaban na procenty do końca następnego miesiąca. Ostatnio upiliście tutaj burmistrza.

Winowajcy rozłożyli ręce z miną niewiniątek.

- Sam chciał - bronił się Xavier.

- Jasne, jasne - machnęła ręką. - Już ja was znam.

W przeciwieństwie do męża nie miała rudych włosów, zniszczonych koszul, ani brody. Zawsze była uczesana w jeden długi warkocz i chodziła w sukienkach. Cartner twierdził, że gdyby ktoś ją kiedyś zobaczył w spodniach, to byłby zwiastun Apokalipsy.

W Górze lodowej niemal wszystko było wykonane z drewna - ściany, podłogi, stoliki z ciężkimi ławami, bar, chodaki, które stały przy wejściu, i które zdaniem Jacka były magiczne i należały niegdyś do królowej Elżbiety. Na ścianach wisiały zdjęcia, poroża, trofea i różne dziwne rzeczy znalezione przez właściciela. Więc może była to jednak tawerna, która była jednocześnie barem i kawiarnią. Nicholas lubił to miejsce ze względu na klimat jaki w nim panował. Zawsze czuł się tutaj jakby przyjechał na jakiś zjazd rodzinny. Rose i Jack traktowali ich jak siostrzeńców bądź wnuków. Sami nigdy nie mieli dzieci, chociaż bardzo chcieli je mieć. Xavier był ulubieńcem Jacka, a jego żona darzyła sympatią Nico. Poza tym chłopcy znali sporo ich stałych klientów - kojarzyli emerytowanego marynarza, żołnierza, który również przeszedł na zasłużoną emeryturę i właściciela miejscowego kasyna, którzy często prowadzili długie rozmowy przy jednym ze stolików w rogu. Znali bogatą prawniczkę, która często przesiadywała przy stoliku przy oknie, popijając latte i przeglądając różne dokumenty. Mieli już okazję poznać siostrzeńca Jacka i Rose - Nialla, który był w ich wieku i czasami odwiedzał Górę lodową ze swoją gitarą, żeby udawać światowej sławy gwiazdę, wywijając z zapałem na strunach i śpiewając różne dziwaczne piosenki. Dwa czy trzy razy rozmawiali też z jego kumplami - Michaelem, który świetnie dogadywał się z Jackiem i Jamesem, którego kojarzyli z rozgrywek piłki nożnej w Londynie. Ten drugi odstawił kiedyś z Xavierem i Jackiem parodię Titanica. Przy okazji udało im się zniszczyć jeden stolik, obrazić trzech klientów i zniszczyć połowę ulubionej zastawy Rose. Właścicielka wściekła się wtedy i zabroniła przychodzić Xavierowi i Jamesowi do jej lokalu przez najbliższe dwa lata (przyszli tydzień później), a wcześniej kazała im wysprzątać całą Górę lodową lepiej od Perfekcyjnej pani domu. Nicholas przesiedział wtedy całą noc na jednym ze stolików razem z Niallem i Michaelem, słuchając jak nabijają się z nieszczęśników i przyglądając się jak trójka niedoszłych aktorów odstawia kolejne przedstawienie. Dobrze, że wyprowadzona z równowagi Rose wyszła z lokalu, bo pewnie nie zachwyciłby ją widok Xaviera paradującego w jej fartuszku i chustcę z kokardką na głowie, udając modelkę, ani Jamesa, który sprawdzał jak to jest myć mopem sufit. Zresztą jej mąż również się nie popisał próbując naprawić stolik. Zamiast skleić mebel przylepił sobie dłonie do drewna. Jem miał z niego niezły ubaw, dopóki nie przyszło mu do głowy, żeby poklepać go z kondolencjami po ramieniu i okazało się, że zostanie z nim trochę dłużej niż myślał. Mimo wszystko Nicholas dobrze wspomina tamtą noc. Nie był uwięziony w Corfe Castel i spędzał czas z ludźmi, z którymi naprawdę dobrze się bawił. Przez kilka godzin mógł udawać, że jest kimś zupełnie innym.

Teraz Nicholas rozglądał się po lokalu, szukając znajomych twarzy, podczas gdy Xavier i Jack próbowali sklecić jakieś przekonujące wytłumaczenie dla Rose.

- Nie dawaj mu niczego po czym znowu odleci - powiedziała kobieta, nie chcąc ich dłużej słuchać. - A ty, Nicholas? Na co masz ochotę?

- To co zwykle poproszę - uśmiechnął się lekko.

- Ale z większą ilością cukru i bitej śmietany - dodał Xavier. - Chodź, Nico, idziemy obgadywać innych klientów - mówiąc to złapał chłopca za nadgarstek i pociągnął za sobą do wybranego miejsca. Kiedy przyjaciele zajęli już swój stolik (zawsze wybierali ten sam, ponieważ stanowił najlepszy punkt obserwacyjny w Górze lodowej), tradycyjnie rozpoczęła się kłótnia o to do kogo tym razem będzie należał rachunek.

- Ty płaciłeś ostatnim razem - powiedział Xavier, kiedy postawiono przed nimi wysokie naczynia z gorącą czekoladą.

- Zawsze tak mówisz - stwierdził Nicholas.- Tym razem moja kolej.

- Twoja kolej będzie następnym razem - powiedział brunet. - Teraz ja stawiam - włożył rękę do kieszeni kurki, w poszukiwaniu pieniędzy.

- Na kolejne urodziny kupię ci portfel - westchnął chłopak.

- Po co wydawać pieniądze na coś w czym nosi się pieniądze, skoro istnieje coś takiego jak kieszenie? - spytał Cartner trafiając na coś szorstkiego. W końcu.

- Żeby nie męczyć się półgodzinnymi poszukiwaniami, które nic nie dają? - spytał Nico, kiedy przyjaciel położył na stoliku ściągę z chemii.

- Niech to szlag - mruknął. - Nic nie wziąłem.

Nicholas wywrócił oczami, sięgając po swój portfel. Jednak jedyną rzeczą, którą z niego wyciągnął była kartka formatu wizytówki z fioletowo-różowym jeżem i napisem "Magiczny jeż odmieni twoje życie na lepsze już za 100$ ! Teraz jego moc jest już z tobą!". Blondyn otworzył szeroko swoje piwne oczy, podnosząc wzrok na Xaviera, który próbował właśnie ukryć się za swoim naczyniem z czekoladą.

- Wydałeś - zaczął powoli, usiłując zachować spokój - moje sto dolarów... na magicznego jeża?

- Odmienił twoje życie na lepsze...

- Boże, Cartner - Rayllee sięgnął po leżące na stole menu i uderzył się nim w czoło. - Nie wierzę... Moment... - spojrzał na kartkę. - Co to było? Sto dolarów za rozmowę z jeżem-szamanem, sto dolarów za magiczną obietnicę czy sto dolarów za... Powiedz, że nie kupiłeś prawdziwego jeża.

- Właściwie to... - chłopak zaczął się bawić swoją słomką, śmiejąc się nerwowo. - To była tak jakby...

- Xavier.

- No to polegało na tym, że kupujesz tego jeża, odbywasz z nim rozmowę, w której prosisz go jak dżina, żeby zmienił czyjeś życie na lepsze, ale żeby działało to ten ktoś musi go kupić, a, że ty nie wpadłeś na ten genialny pomysł, to pomyślałem, że zrobię to za ciebie...

- Odbyłeś rozmowę z różowym jeżem, która kosztował sto dolarów? - ciężko było stwierdzić czy Nicholas był bardziej przerażony czy zaskoczony. - O czym ty z nim rozmawiałeś? Jak? Kiedy?

- W sobotę... Znalazłem go na targu i... Tak jakby... To... Żeby to działało to... Może weź łyka czekolady, bo cukier poprawia humor, a ty wyglądasz jakbyś miał ochotę zrobić ze mnie kolejne trofeum.

- Co trzeba zrobić, żeby to zadziałało? - spytał, opierając głowę na jednej ręce. - Nie spaliłeś go w ofierze dla żadnego magicznego jednorożca, prawda?

Xavier roześmiał się nerwowo po raz kolejny, wyłamując sobie palce.

- Nie, ja... Trzeba było tylko... Zatrzymać go przy sobie na dłużej, więc... O ile dobrze pamiętam urządziłem mu lokum pod naszym łóżkiem, w domu dla lalek, bo wiesz to jest szaman i trzeba go traktować z szacunkiem... No... To tyle - skończył, wpatrując się w przyjaciela, który wyglądał jakby zobaczył ducha.

- Chcesz mi powiedzieć, że pod moim łóżkiem w domu dla lalek mieszka różowy szaman-jeż?

- Fioletowo-różowy szaman-jeż i dokładnie to nie w domku dla lalek tylko w małym zamku Barbie, który ukradłem ze świetlicy.

Załamany Nicholas położył głowę na stoliku, zaplatając ręce z tyłu głowy.

- Co mu się stało? - spytał Jack, podając zamówienie klientowi, który siedział blisko nich.

- Chyba będzie potrzebował czegoś mocniejszego niż czekolada - stwierdził Xavier. - Aha i Jack... Ty stawiasz. Też cię kocham.

***

Szaman-jeż właśnie się posilał, kiedy Nicholas wysunął jego domek spod łóżka.

- Najmocniej pana przepraszam, ale mój przyjaciel nie zgadza się na ten rodzaj terapii - powiedział Xavier, na co blondyn odwrócił się w jego stronę.

- Jeśli myślałeś, że to pomoże, to ty powinieneś się tutaj leczyć - skonstatował.

- Ale przecież pomogło - mruknął Cartner, wpatrując się w szamana, któremu założono granatową czapeczkę ze złotą gwiazdką na końcu.

Blondyn ściągnął mu ostrożnie nakrycie głowy, a następnie z ponurom miną obserwował jak jego nowy współlokator spaceruje w kierunku regału.

- Jesteś stuknięty - oświadczył.

- Próbowałem pomóc...

Nicholas westchnął, opierając się o drugiego chłopaka, ktory uklęknął na podłodze obok niego. Przez dłuższą chwilę żaden z nich się nie odzywał. W milczeniu obserwowali chodzące w tę i we w tę zwierzątko.

- Ej, ale musisz przyznać, że jest wystrzałowy - powiedział w końcu Xavier. Rayllee roześmiał się, opierając głowę na jego ramieniu.

- Nie możemy go adoptować.

- A zaryzykujesz wyrzucenie go stąd? - spytał. - Jego zemsta mogłaby być okrutna.

- Nie wierzę w takie rzeczy - pokręcił głową.

- Ale ja tak - próbował dalej Cartner. - Błagam, nie wyrzucaj go. Nie możesz.

- Nie jestem ubezwłasnowolniony. Mogę... - urwał, uświadamiając sobie, że prawdopodobnie się myli. Xavier ujął jego dłoń, splatając ich palce.

- Nie jesteś i nigdy nie będziesz. - powiedział, czytając mu w myślach.

- A ten szaman? - Rayllee odwrócił się w stronę przyjaciela.

W odpowiedzi jeż o magicznych zdolnościach wrócił do zamku Barbie i zakopał się w kopcu z liści. Cartner wzruszył ramionami, uśmiechając się radośnie.

- On się już wprowadził. Poza tym jest potężny i jakby nie było wydałeś na niego sto dolarów.

***

Kiedy chłopiec wrócił do swojego pokoju, zastał leżącego na łóżku Xaviera chłopaka. Nicholas zasnął, czytając jakąś książkę. Zaskoczony Ramirez rozejrzał się w poszukiwaniu swojego współlokatora, jednak nigdzie go nie zobaczył. Rayllee spał, wtulając twarz w poduszkę. Jedną dłoń wciąż trzymał na kartkach "Małego księcia", którego musiał ściągnąć z półki Trisa. Wyglądał na młodszego niż zwykle. Chłopiec podszedł ostrożnie do niego, nie wiedząc co powinien zrobić. Po raz pierwszy żałował, że nie ma obok Cartnera.

Dzisiaj na dłuższej przerwie dyrektor wezwał go do siebie i przez godzinę nawijał o tym, że jeśli kiedykolwiek chłopiec zobaczy Nicholasa Raylle w ich pokoju, albo w ogóle zobaczy go w towarzystwie Xaviera Cartnera, ma mu to niezwłocznie zgłosić. Na kolejnej przerwie Clare Martines zaciągnęła go do swojego gabinetu i strzelając z zadziwiającą precyzją w obraz dyrektora, uświadomiła mu, że nie ma prawa tego zrobić. Nie musiała wyjaśniać dlaczego. Końcówki jej lotek wystarczająco go przekonały. Ale mimo wszystko jeśli dyrektor dowie się, że Ramirez tego nie zrobił, może wyrzucić go ze szkoły. A gdyby powiedział o tym co mówiła mu pani Martines, ona straciłaby pracę i to ona miałaby kłopoty. I Cartner. I Nico.

"Jeśli kiedykolwiek zobaczysz go w pobliżu Xaviera Cartnera...". Tris bezwiednie zwiesił ręce, wpatrując się w śpiącego chłopca. Jeśli wierzyć słowom Misty i Clare, nie miał na świecie nikogo oprócz Xaviera. Poza tym... To był przecież Nicholas.

Ramirez bez słowa, usiadł więc przy biurku, postanawiając odrobić lekcje. A przynajmniej postanawiając, że postara się przekonać samego siebie, żeby postanowi odrobić lekcje. Niezbyt mu to wyszło. Zamiast tego rysował na marginesie swojego zeszytu fantazyjne ślaczki, zastanawiając się co zrobi mu dyrektor, kiedy dotrze do niego, że on kryje Nicholasa i dlaczego tak mu zależy na tym, żeby trzymać tę dwójkę jak najdalej od siebie. Z krainy niezbyt pozytywnych myśli wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Chłopiec podskoczył na swoim miejscu, odwracając się w stronę Xaviera, który właśnie stanął w progu pomieszczenia. Cartner bez słowa przekręcił klucz w zamku, po czym podszedł do szafki nocnej, żeby położyć na niej kubek z parującą czekoladą i usiadł na łóżku obok Nico.

- To twoje? - spytał, podnosząc "Małego księcia".

- Tak - przytaknął Tris cicho.

Czarnowłosy chłopak wstał, żeby oddać mu książkę, po czym podszedł do swojego przyjaciela, żeby otulić go kocem. Zbliżała się dwudziesta i niebo zaczęło powoli przybierać granatowy kolor. Ramirez przestał udawać, że potrafi rysować równe ślaczki i usiadł na swoim łóżku wyciągając spod poduszki zeszyt Jordana, po raz tysięczny otwierając go na pierwszej stronie.

DZIEŃ DATA ROK NIE MAM POJĘCIA KTÓRY. KALENDARZ WISI ZA DALEKO, A JA JESTEM DEBILEM, KTÓRY PISZE PAMIĘTNIK JAK BARBIE, ALE BARBIE BYŁA W SUMIE FAJNA, WIĘC JA TEŻ CHYBA JESTEM... PRAWDOPODOBNIE... DOBRA, WIEM, ŻE JESTEM ZARĄBISTY (PRZEPRASZAM BABCIU, MUSIAŁEM, NIE CZYTAJ DALEJ BO DOSTANIESZ ZAWAŁU). PISZĘ TO TYLKO I WYŁĄCZNIE PO TO, ŻEBY KIEDY UMRĘ JUŻ NA TEGO RAKA, BO JEM ZA DUŻO NIEZDROWEGO JEDZENIA, W WIEKU STU PIĘĆDZIESIĘCIU SZEŚCIU LAT (BO CHCĘ POBIĆ REKORD) TO LUDZKOŚĆ BĘDZIE W KOŃCU MIAŁA ZAJEFAJNY PORADNIK O TYM JAK BYĆ TAK WSPANIAŁYM JAK JA! ALLELUJA! CZŁOWIEKU, KTÓRY ZNALAZŁEŚ TĘ BIBLIĘ, ODDAJ TO PROSZĘ DO JAKIEGOŚ DOBREGO WYDAWNICTWA. NIECH ŚWIAT SIĘ O MNIE DOWIE! INACZEJ ZAMIESZKAM W TWOIM DOMU I BĘDĘ CI CAŁY CZAS OPRÓŻNIAŁ LODÓWKĘ I KONTO W BANKU, ŻEBY MIEĆ KASĘ NA BILETY NA KONCERTY KATY PERRY DLA BIEDNYCH LUDZI. DUCHY MAJĄ WSTĘP ZA DARMO I MIEJSCÓSKI W PIERWSZYM RZĘDZIE, FRAJERZY.

OTO MOJE IMIĘ I NAZWISKO, NIECH ŚWIAT SIĘ O MNIE DOWIE!
JORDAN SANTIAGO

Pod tekstem autor narysował Samsama trzymającego tabliczkę z napisem "Babciu MÓWIĘ SERIO, ZOSTAW TEN ZESZYT!". Chłopiec uśmiechnął się na wspomnienie żwawej staruszki, która obok Samsama narysowała jego przyjaciela misia i dymek z literami układającymi się w napis "I TAK WIEM, ŻE WOLISZ CHŁOPCÓW! MUAHAHAHAHA! CÓRKO, ODŁÓŻ TEN ZESZYT". No i jeszcze kumpel Samsama i jego misia z ukrytą na koszulce wiadomością "ZA PÓŹNO, TEŻ WIEM, ŻE WOLI CHŁOPCÓW". A pod tym wszystkim wielkie drukowane litery; TROCHĘ PRYWATNOŚCI LUDZIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Później Jordan schował zeszyt pod poluzowaną deską w pokoju i tylko babcia, która kiedyś miała wąsy i pracowała z Sherlockiem czasami przez przypadek przeczytała kilka stron.

"OTO CO MUSICIE WIEDZIEĆ PRZESTAWICIELE NOWEJ ERY;

1. Po pierwsze pora wprowadzić zmiany do telewizji. Po co męczyć ludzi i puszczać filmy między reklamami? Serio, zrezygnujcie z filmów. Postawcie na reklamy. Najlepiej japońskie - są świetne.

2. Ratowanie życia powinno być w końcu darmowe. To karygodne, że za pizze i watę cukrową wciąż trzeba płacić.

3. NIGDY ALE TO NIGDY ALE TO NIGDY NIGDY NIGDY NIGDY NIE DRAŻNIJCIE LAM!

4. Jack Sparrow to nowa religia.

5. Mój kumpel jest z Iraku i jest bombowy (ale NIE JEST TERRORYSTĄ!)

6. Wymyśliłem lodówkę dla ludzi. Jest idealna na lato. Szkice kilka stron dalej.

7. Zlikwidujcie krokiety na szkolnych stołówkach.

8. ZA OBRAZĘ MAJESTATU PINKIE PIE IDZIE SIĘ DO PIEKŁA (TAK JEST NAPISANE TUTAJ), A WCZEŚNIEJ NA TRZYDZIEŚCI LAT WIĘZIENIA!

9. Stacje radiowe powinny zostać zobowiązane do puszczania piosenek Katy Perry co pięć minut.

10. I po dziesiąte LARRY IS REAL, a ONE DIRECTION wkrótce wrócą! Już w 2145 roku! Nie traćcie nadziei!

[Okay, żartowałam, musiałam]

10. I po dziesiąte; macie już XXII wiek. Przeczytajcie następne zdania dziesięć razy i wbijcie sobie do mózgu.
DZIEWCZYNA MA PRAWO ZAKOCHAĆ SIĘ W CHŁOPAKU I BYĆ Z NIM SZCZĘŚLIWA. CHŁOPAK MA PRAWO ZAKOCHAĆ SIĘ W DZIEWCZYNIE I BYĆ Z NIĄ SZCZĘŚLIWY. DZIEWCZYNA MA PRAWO ZAKOCHAĆ SIĘ W DZIEWCZYNIE I BYĆ Z NIĄ SZCZĘŚLIWA. CHŁOPAK MA PRAWO ZAKOCHAĆ SIĘ W CHŁOPAKU I BYĆ Z NIM SZCZĘŚLIWY. STEREOTYPY NIE DEFINIUJĄ KAŻDEGO Z NAS, ALE ZAWSZE ZNAJDĄ SIĘ WYJĄTKI, KTÓRE SIĘ W NIE WPASUJĄ. KAŻDY MA PRAWO UBIERAĆ SIĘ TAK JAK CHCE, ALE NA CHODZENIE W SZPILKACH POTRZEBNE JEST PRAWO JAZDY. KAŻDY MA PRAWO SIĘ MALOWAĆ, BO NIE WSZYSCY WYGLĄDAJĄ JAK KATY PERRY. KAŻDY MA PRAWO SŁUCHAĆ MUZYKI, KTÓRA MU SIĘ PODOBA (NAWET JEŚLI JEST TO "BARS AND MELODY") I WIERZYĆ W TO CO CHCE (CHYBA, ŻE JEST TO POTWÓR SPAGHETTI, WTEDY ZACZNIJCIE SIĘ OBAWIAĆ). KAŻDY MA PRAWO ZOSTAĆ KIM CHCE (BYLE NIE KUBĄ ROZPRUWACZEM, BO ZAŁATWIĄ GO NOCNI ŁOWCY) I CZUĆ SIĘ KIM CHCE (CHYBA, ŻE KTOŚ POZA OBAMĄ CZUJE, ŻE JEST OBAMĄ). DZIEWCZYNA MOŻE OKAZAĆ SIĘ CHŁOPCEM, A CHŁOPIEC DZIEWCZYNĄ. JEŚLI KTOŚ JEST BI, TO JEST BI, A NIE HETERO, ALBO HOMO, KTÓRY NIE MOŻE SIĘ ZDECYDOWAĆ, PRZESTAŃCIE O TO PYTAĆ. ZA HOMOFOBIE POWINNO SIĘ IŚĆ DO WIĘZIENIA. MYŚLICIE, ŻE BIAŁY CZŁOWIEK HETERO JEST NORMALNY? BZDURA. MÓJ KUMPEL JEST BIAŁY I JEST HETERO, A ZDARZA MU SIĘ TAŃCZYĆ PRZED STARBUCKSEM W STROJU TABALUGI. WSZYSCY JESTEŚMY SZURNIĘCI, WIĘC KAŻDEMU NALEŻY SIĘ SZACUNEK.

Oto wasz nowy hymn.

Tris uśmiechnął się lekko, opierając się bokiem o ścianę i nieświadomy tego, że ktoś go obserwuję, przewrócił kolejną stronę i zaczął czytać dalej.

Gdybym był Barbie, zacząłbym mniej więcej tak;

Drogi pamiętniku, byłem dzisiaj na lodach w najlepszej lodziarni w mieście i pocałowałem Trisa Ramireza na oczach wycieczki emerytów. Jeeeeeeeeeeej! Prawie rzygali tęczą.

Ale nie jestem Barbie i nikt nie rzygał tęczą (takie rzeczy tylko w reklamach skittlesów), więc napiszę po prostu;

Kocham tego chłopca, a on kocha mnie, tylko jeszcze o tym nie wie i kiedyś pocałuje go w tej lodziarni na oczach caaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaałeeeeeeeego świata. Rozumiecie? Skoro to czytacie to znaczy, że już to zrobiłem. Więc jeeeeeeeeeeej! Możecie się cieszyć razem ze mną.

Pod tekstem był rysunek tańczącego SpongeBoba, który wymachiwał tęczową flagą i grupa rozgwiazd ze zmarszczkami, laskami i skrzywieniami kręgosłupa, którego nie miały, ale napis obok głosił, że było inaczej.

- To raczej nie są notatki na chemię - usłyszał głos Nicholasa, który obudził się już i teraz przyglądał mu się z uśmiechem, wtulając się w poduszkę Xaviera.

- Biologia - skonstatował jego przyjaciel, unosząc kąciki ust w złośliwym geście. - Co tam czytasz, Ramirez?

Chłopiec zamknął zeszyt Jordana, wzruszając ramionami.

- No dalej, przeczytaj na głos - zachęcał go współlokator. - Sądząc po twojej minie, jest naprawdę ciekawe.

- Nie musisz czytać - powiedział Rayllee, rzucając Xavierovi ostrzegawcze spojrzenie.

- A to niby dlaczego? - zmrużył swoje szmaragdowe oczy. - Księżniczka pisze pamiętnik?

- Wybacz Xavierowi - Nico zwrócił się do zakłopotanego Trisa. - Ma dzisiaj okres. Przejdzie mu.

- Nie mam okresu - skrzywił się Cartner.

- Przynajmniej nie jesteś w ciąży - wymsknęło się Ramirezowi.

Nicholas roześmiał się, rozbawiony i wbrew sobie Tris pomyślał, że to jeden z najpiękniejszym dźwięków jakie kiedykolwiek słyszał. Blondyn usiadł na łóżku, przytulając do siebie poduszkę i odwrócił się do swojego przyjaciela z uśmiechem.

- Dzisiaj adoptował już kogoś, prawda Xavier? Powiedz mu.

- Sam mu powiedz - mruknął czarnowłosy chłopak, zaplatając ręce na piersi. - Nadal myślę, że to był świetny pomysł.

- Adoptował różowego szaman-jeża - powiedział Nico, a jego piwne oczy błyszczały radośnie.

- Kogo? - spytał zaskoczony Tris.

- Szamana-jeża - powtórzył z entuzjazmem.

- Och, zamknij się, Rayllee - zirytował się Cartner, ściągając z półki jakąś książkę i siadając z nią na podłodze przy swoim łóżku.

- On jest szurnięty - ciągnął dalej Nicholas. - Ja bym się bał na twoim miejscu spać z nim w jednym pokoju, Ramirez. Naprawdę.

- Wszyscy jesteśmy szurnięci - zauważył Cartner. - Jak nie przestaniesz mnie obgadywać, pójdę do Wrey na kolejny maraton Spider-Mana.

- Wykończy cię tak jak swój ostatni telewizor, kiedy w trzeciej części zabili Jamesa Franco - powiedział Nico, kładąc się na brzegu łóżka i obejmując szyję Xaviera. - Nigdzie cię nie puszczę.

Wyglądali razem tak uroczo. Ramirez zerknął na nich kątem oka, słuchając jak się ze sobą przekomarzają i nie po raz pierwszy, nie ostatni zaczął się zastanawiać dlaczego dyrektorowi tak bardzo zależało na tym, żeby ich rozdzielić. Czy zrobili coś złego? A może... Może chodziło o coś innego. Może chodziło o sposób w jaki na siebie patrzą, o to jak szukają nawzajem swojego dotyku, obejmując się, stykając ramionami, bądź trzymając za rękę. Może chodziło o to jak Xavier przeczesywał palcami złote loki Nico, kiedy chłopak zasnął z głową na jego kolanach. Może chodziło o to, że to wcale nie była tylko i wyłącznie przyjaźń. Może chodziło o to, że jeden chłopiec zakochał się w drugim chłopcu i świat pomylił cud z grzechem... Jak zwykle...

***

Hejka ;)) Jak tam wasze wakacje? Jakby co mam już napisany w połowie rozdział DITR i LITMP ;) Dobranoc ;)
AHA I KTÓRA OKŁADKA LEPSZA - TA CZY STARA?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top