12. Black
"Nie nalegaj na mnie, abym opuścił ciebie
I abym odszedł od ciebie, gdyż:
gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę,
gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam,
twój naród będzie moim narodem,
a twój Bóg będzie moim Bogiem.
Gdzie ty umrzesz, tam ja umrę
i tam będę pogrzebany.
Niech mi Anioł to uczyni
i tamto dorzuci,
jeśli coś innego niż śmierć
oddzieli mnie od ciebie!"
To dźwięki klawiszy poprowadziły go niczym nić Ariadny przez zawiłe korytarze opustoszałej szkoły, kazał zejść na niższe piętro i popchnąć podwójne drzwi do sali muzycznej. Pośrodku przestronnego pomieszczenia w kręgu wpadającego przez świetlik światła , przy fortepianie siedział chłopiec o kruczoczarnych włosach i z zamkniętymi oczami grał najpiękniejszą melodię, jaką Nicholas kiedykolwiek słyszał. Jego dziecięce serce tak wrażliwe na sztukę ścisnęło się z tęsknoty za tymi wieczorami, kiedy jego ojciec siadał przy swoim instrumencie i wszystkie pokoje wypełniała magia. To ona kazała mu teraz zamknąć za sobą drzwi i po cichu podejść do instrumentu. Chłopiec zatrzymał się za młodym pianistą, bojąc się, że jeśli zrobi jeszcze jeden krok do przodu, czar pryśnie niczym bańka mydlana. Smukłe dłonie muzyka niewiele różniły się kolorem od białych klawiszy. Nicholas zamknął oczy i pozwolił sobie na to, żeby na chwilę odpłynąć. Pozwolił zawładnąć muzyce jego myślami, biciem jego serca. Muzyka była wszędzie i wszystko było muzyką. Cały wszechświat mieścił się na pięciolinii. Sam nie był pewien, w którym momencie zaczął śpiewać, ale muzyka nie ucichła wraz z jego słowami. Dziecięcy, delikatny, piękny głos. Pianista odwrócił się zauroczony przez ramię i zobaczył znajomego chłopca. W pomieszczeniu zapadła na chwilę cisza. Xavier uśmiechnął się i ujął dłoń drugiego chłopca, chcąc, żeby usiadł obok niego. Razem potrafili czarować. I nie zajęło im wiele czasu zrozumienie, że ich miejsca we wszechświecie są przy sobie nawzajem. "gdyż: gdzie ty pójdziesz, tam i ja pójdę..."
***
Chłopak siedział na parapecie, wpatrując się w zachmurzone niebo. Czuł, że nadchodzi burza. Otworzył okno, rozkoszując się zapachem powietrza przed deszczem i zastanawiał się czy tutaj, pod dachem będzie bezpieczny w czasie burzy, której zwiastuny zaczęły się pojawiać w jego życiu. Jak to mówią "jeśli chcesz tęczy, musisz zaakceptować deszcz", jednakże kiedy deszcz padał zbyt długo, pojawiała się ulewa, przynosząc ze sobą niebezpieczeństwa i kłopoty, w obliczu których, człowiek nawet nie miał ochoty podnosić głowy tylko po to, żeby podziwiać ozdabiające niebo kolory. Już teraz świat próbował odebrać mu to co było w jego życiu najcenniejsze - miłość i przyjaźń jego życia. Co będzie następne? Silniejszy podmuch wiatru poruszył framugą okna i Nicholas zadrżał, niemal słysząc w głowie głos Xaviera, który krzyczy na niego, żeby je zamknął. Bywały dni, że miał już dość tej całej opieki, którą otaczał go drugi chłopak. Był stanowczo zbyt nadopiekuńczy. Mimo wszystko zamknął okno i oparł głowę o chłodną szybę. "Śniłeś mi się" powiedział ostatnio Cartner. Nico doskonale znał ten sen - ogród, pocałunek i obietnice wiecznego uczucia wysoko na szkolnej wieży, wrażenie wiatru we włosach i szybsze bicie serca. Bywały noce, że chłopcy śnili o tym samym, a to był jeden z tych nielicznych razy w ich życiu.
Wskazówki zegarów zatrzymały się właśnie na godzinie osiemnastej i w Corfe Castel rozbrzmiały miarowe uderzenia kościelnego dzwonu. Kościół. Wiara. Bóg. Jego ojciec nie był osobą wierzącą dopóki nie spotkał jego matki. To ta dobroduszna kobieta zmieniła jego poglądy i nauczyła wierzyć ich syna. Często rozmawiali o Bogu wieczorami. Młody Rayllee miał wiele pytań. Najbardziej jednak utkwiło mu w pamięci zdanie, które powiedziała jego mama po Mszy, na której ksiądz grzmiał o konieczności potępiania homoseksualizmu.
- Bóg jest miłością - powiedziała do niego, kiedy wyszli ze świątyni. - A miłość najpiękniejszym uczuciem, które łączy ludzi. Ksiądz jest człowiekiem, a każdy człowiek się czasami myli, rozumiesz?
Rozumiał i starał się wierzyć, nawet kiedy całe jego życie się zawaliło i nie zostało już nic dla czego mógłby żyć. I wtedy właśnie Xavier Cartner wyciągnął do niego pomocną dłoń, a chłopiec pokochał go całym sercem, z wzajemnością. Wiedział, że ani Bóg, ani jego rodzice nie mają nic przeciwko więzi, która ich łączyła, w przeciwieństwie do większej części tego świata.
Nagle dźwięk otwieranych drzwi wyrwał go z letargu i do środka wszedł znajomy chłopak o czarnych włosach i szmaragdowych oczach.
- Co to jest? - spytał, zerkając w stronę rozrzuconych po łóżku kartek.
- Kłopoty - odpowiedział Nico, patrząc jak Xavier przechodzi przez pokój i podnosi jedną z nich. Wszystkie były zapisane czarnym atramentem - równym, eleganckim, pozbawionym wszelkich charakterystycznych cech, po których można by je szybko i łatwo rozpoznać.
- Listy z włoską szkołą - powiedział, mrużąc oczy. Jego włosy były rozczochrane, a na nos założył okulary w czarnych oprawkach.
- Doprawdy? - spytał blondyn, odwracając się z powrotem w stronę okna.
- O co chodzi? - Cartner odłożył kartkę. - Wyglądasz jakby coś się stało - skonstatował.
Rayllee wstał ze swojego miejsca, po czym podszedł do łóżka i pozbierał wszystkie listy.
- Proszę - podał je zdezorientowanemu chłopakowi. - Przeczytaj to i powiedz czy kogoś ci przypomina. Kogoś z tej szkoły. Kogoś kto również dał się nabrać na tą bajkę o projekcie.
- Więc to prawda - zmrużył swoje szmaragdowe oczy. - Kilka dni temu znalazłem w pokoju list Noah...
- Ramireza - poprawił go Nico. - Znalazłeś list Ramireza.
- Już wiesz?
- Aha - przytaknął. - Nie mów nikomu o tym o czym pisał. Nie wiedziałem, że to wyglądało aż tak źle...
- Znam osoby, które miały gorzej.
- Przestań - skrzywił się blondyn. - Nie porównuj tego. Wszyscy przeżywają takie rzeczy inaczej... Tak czy inaczej... Mógłbyś być dla niego nieco milszy. Nic ci takiego nie zrobił.
- Dlaczego tak cię interesuje to co się z nim dzieje, Rayllee? - nachmurzył się chłopak. Oho, nadchodzi burza. - Widziałem was dzisiaj na angielskim. To jak na niego patrzysz...
- Xavier, stop - przerwał mu blondyn, jednak jego przyjaciel nie miał ochoty go słuchać.
- To jak o nim mówisz. Ostatnio powiedziałeś jego imię przez sen... Czuję się jakbym...
- Xavier, to nie tak - Nico podszedł do przyjaciela, kręcąc głową. - Ja nie...
- Podoba ci się? - spytał Cartner. Słowa poniosły się po pokoju, wywołująca u drugiego chłopca poczucie winy i niepokój. W pomieszczeniu na dłuższą chwilę zapadła cisza. - A więc tak - stwierdził Xavier. Żal, niedowierzanie, złość i ból - wszystkie te emocje mieszały się w jego oczach. - Nie wierzę - zrobił krok do tyłu.
- Co? Nie, nie o to chodzi! - Nicholas pokręcił szybko głową.
- Więc o co, do cholery?! - wściekł się chłopak. - Wytłumacz mi, bo nic nie rozumiem!
- Nie krzycz na mnie. Uspokój się i mnie posłuchaj - poprosił, łapiąc go za rękę. - Xavier, proszę... Daj mi szansę się wytłumaczyć. Słyszysz? On mi się nie podoba - powiedział. - Nie o to chodzi... Po prostu... On jest... On jest taki podobny...
- Do Tony'ego?
- Do Tony'ego - powtórzył. - Teraz rozumiesz? Jeśli mu pomożemy to... To trochę tak jakby...
- Nico - zaczął Xavier łagodnie, a z jego twarzy i głosu momentalnie zniknęły wszystkie wcześniejsze emocje, zastąpione troską i niepokojem. - Rozmawialiśmy już o tym. To nie była twoja wina. Nie miałeś na to żadnego wpływu.
Nicholas westchnął, wiedząc, że jeśli zaprzeczy, jego przyjaciel i tak dalej będzie obstawał przy swoim.
- Aha...
- Rayllee - Cartner odwrócił jego twarz w swoją stronę. - To naprawdę nie była twoja wina, a Tris Ramirez nie jest twoim problemem.
- Więc nie zrób niczego, co mogłoby to zmienić - powiedział. - A poza tym - pochylił się w jego stronę - na tym świecie jest tylko jedna osoba, którą jestem zainteresowany... Tylko jedna - pocałował go w kącik ust, po czym złapał go za rękę i szybko pociągnął w stronę drzwi, nie dając drugiemu chłopakowi czasu na przemyślenie tego co się właśnie stało. Zawsze tak robił kiedy przez przypadek, albo niechętnie w ostateczności powiedział mu cokolwiek o tym co do niego czuje. I nigdy nie użył słowa "kocham". - Chodź, dyrektor wraca dopiero za tydzień - powiedział teraz, w widocznie lepszym humorze - a ja muszę ci coś pokazać.
***
Wnętrze szkoły przypominało nieco katedry budowane w stylu gotyckim. Wysokie wieże z maswerkami w wąskich, wysokich oknach, zakończonych ostrymi łukami (kiedyś trzy, teraz dwie) szerokie korytarze z rozciągającymi się nad nimi sklepieniami krzyżowo - żebrowymi, na których namalowano sceny z historii, baśni, legend, mitologii i Biblii - zależnie od korytarza. Nad głównym wejściem do szkoły znajdowała się rozeta z wizerunkiem dwóch walczących ze sobą rycerzy. Jeden miał na sobie purpurową szatę ze srebrnym wizerunkiem orła, a drugi białą ze złotym feniksem. Ozdobne okno było podzielone w taki sam sposób jak znany japoński znak jing-jang. Za jednym z wojowników widniał księżyc, nad drugim słońce. Dzieci należące do ciemności i dzieci należące do słońca. Ramirez wiedział za tymi dziełami kryły się historie. Wiedział, że Corfe Castel było wniesione z legend, obleczone otoczką magii i tajemnicy przyciągało dziennikarzy, którzy szukali sensacji. Zwykle przechadzali się oni od wejścia do wejścia lub krążyli wokół budowli, mając nadzieję na spotkanie z uczniami. Tym razem osoby, które właśnie sterczały pod jednym z witraży od strony małego parku, w którym bardziej odporni na niskie temperatury uczniowie mogli posiedzieć wieczorem przy stoliku i pograć w karty ze znajomymi, bądź zaszyć się z książką - co wolałby robić Tris. Tymczasem jednak właśnie przekładał z ręki do ręki asa kier, czekając na swój ruch i obserwując nie dziennikarzy, z których jeden ewidentnie udawał dziennikarza.
- Ramirez, twój ruch - usłyszał głos Misty, która właśnie przykryła dwójkę królem. - Trwa bitwa! - upomniała go. - Nie możesz być rozkojarzony. Osoba, która przegra będzie musiała wziąć jutro dokładkę ostryg. Zapomniałeś? Dajesz; dwójka, trójka, król.
- Mam królową - powiedział, pokazując kartę.
- Cholera! Kurde! Nie! - zdenerwowała się. - Zniszczyłeś moje niecne plany.
Kieran, który siedział obok Trisa roześmiał się cicho, zerkając w jego stronę.
- On działa pokojowo. Byłby dobrym dyplomatą - powiedział. - Dałbyś sobie radę na moim stanowisku.
- On ma za mało pewności siebie - stwierdziła Darcy, nie odrywając wzroku od swojego notesu. Jak zwykle ułożyła buty na ławce i opierała się plecami o ramię przyjaciółki, która narzekała, że umrze na skrzywienie kręgosłupa.
- Czy ktoś kto stanął do walki na karty ze mną może nie być pewny siebie? - spytała Misty, odwracając się w jej stronę, przez co pofarbowane na czarno kosmyki wpadły jej do oczu. - No dobra Ramirez, obroniłeś się - zwróciła się znowu do niego - ale ja i tak was wszystkich wykończę - roześmiała się niczym szalony naukowiec, wachlując się wachlarzem ze swoich kart. Jej ciemne oczy błyszczały radośnie. Ramirez naprawdę zdążył ją polubić w ciągu tego krótkiego czasu, który spędził w Corfe Castel.
- Jesteś szurnięta - uśmiechnęła się Darcy.
- Nie mniej niż ty, aniele. Kieran, twój ruch. Myśl jak geniusz jeśli chcesz mnie pokonać. Myśl jak ja.
Tris ponownie odwrócił się w stronę dwójki chłopaków, którzy koczowali pod kolorowym witrażem przedstawiającym jakieś postacie stojące na moście w świetle księżyca, nad których głowami gwiazdy układały się w połączone srebrnymi liniami konstelacje.
Ożywiony Nicholas opowiadał o czymś, żywo gestykulując rękami. Na jego twarzy malowała się radość i podekscytowanie. Xavier, który najwyraźniej się z niego nabijał, zrobił sobie mikrofon z gałęzi i udawał nachalnego dziennikarza. Rayllee przerwał swoją opowieść, wybuchając śmiechem. Wyglądał przepięknie z błyszczącymi jasnymi oczami i z promieniami zachodzącego słońca tańczącymi na końcówkach jego złotych loków.
- Ejże, stalker - upomniała go Misty. - Patrz na stół, nie na Nicholasa. Kieran zaczął kolejną bitwę. Dobierasz i modlisz się o szczęście... Cholera! Znowu królowa. Nie potraficie się bawić - zaczęła marudzić, kiedy Tris wyciągnął kartę. - Wspaniale. Ja daję trójkę. Niechże zacznie się coś dziać w końcu.
- Co oni robią? - wyrwało się chłopcu, który znowu zwrócił swoją uwagę na Nicholasie i Xavierze.
- Knują swoje niecne plany, zapewne - mruknęła Wrey. - Zagłada świata - plan B.
- Dlaczego tak ich nie lubisz? - spytał Ramirez.
- Bo są nieobliczalni i przesiąknięci złem do szpiku kości - odpowiedziała dziewczyna. - Mówiłam ci już.
- Nicholas nie wydaje się być zły - powiedział cicho.
- Ten chłopak jest jak faerie - zmrużyła oczy, zerkając w jego stronę. - Naprawdę powinieneś trzymać się jak najdalej od niego. Poza tym Xavier cię nie znosi. Chcesz wiedzieć co się stało z poprzednim śmiałkiem, który próbował wejść pomiędzy tę dwójkę? Zwiewał ze szkoły z dwiema rękami w gipsie...
- Czasami mam wrażenie jakby Xavier trzymał przy sobie Nicholasa siłą - wyznała Darcy. - Wy nie?
- Myślę, że oni się naprawdę kochają - powiedział Kieran. - Jako przyjaciele - dodał zakłopotany. - Obaj nie mają rodziny i są zdani jedynie na siebie nawzajem. Nie bądźcie niesprawiedliwi.
- No dobra - jego przyjaciółka wzruszyła ramionami. - Ale z Nicholasem i tak coś jest nie tak.
- Czasami wygląda jakby ćpał - zauważyła Williams, która nigdy nie przebierała w słowach. Tris zawsze myślał, że jeśli kiedyś jej książki będą lekturami, uczniowie będą mieli większy ubaw niż przy omawianiu dzieła "Stary człowiek i morze". Tyle niestosownych słów...
- Prawda - przytaknęła Misty. - Tak wygląda.
- Nie sądzę - Kieran zmrużył oczy, składając swój wachlarz z kart.
- Och jasne, wy faceci jak zwykle bronicie swoich - Wrey machnęła ręką. - Darcy, zostań moim macho i zagraj ze mną w karty.
- Nie mogę, właśnie opisuje życiorys surykatek.
- Po co do cholery?
- Złodziejka czasu od literatury kazała napisać kryminał.
- Właśnie - przytaknęła. - Kryminał, nie scenariusz dla ludzi z Animal planet.
- Surykatki to mordercy.
Misty uniosła teatralnie ręce do nieba.
- Z kim ja się zadaje?
W tym samym momencie Isaac, który do tej pory obserwował konika polnego, poderwał się ze swojego miejsca unosząc do góry jedną ze swoich kart.
- Ja mam Jokera! - krzyknął. - To znaczy... To moja kolej?
- A ty grałeś w ogóle? - spytała Darcy.
Kieran uśmiechnął się, zakrywając oczy jedną dłonią. Reszta towarzystwa wybuchła głośnym śmiechem.
***
Rankiem tydzień później, kiedy uwielbiany przez wszystkich dyrektor wrócił do szkoły, stołówka wyglądała jak plan serialu The Walking Dead. Niewyspani uczniowie z trudem utrzymywali się w pozycji siedzącej na drewnianych krzesłach i raz za razem przecierali oczy. Tris zatrzymał się w progu pomieszczenia, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu kogoś koło kogo mógłby usiąść. Nicholasa jednak nie było - to nie tak, że go szukał. Wcale. Po prostu przyszło mu do głowy, że może mógłby zająć miejsce przy jego stoliku. Przed oczami mignęły mu kasztanowe loki Darcy. Skierował się w jej stronę, dopiero po chwili orientując się, że ta czarnowłosa dziewczyna po jej lewej stronie to Misty. Wciąż nie przyzwyczaił się do jej nowego koloru włosów. W każdym razie ładnie jej było w tym kolorze, przy którym jej cera wydawała się jeszcze bledsza niż wcześniej. Naprzeciwko niej siedzieli równie bladzi chłopcy o czarnych jak heban kosmykach przez co miało się wrażenie, że ich stolik urwał się z innego planu filmowego niż reszta - ze "Zmierzchu" na przykład.
- Hej - Tris zatrzymał się niepewnie obok nich ze swoją tacą w rękach. Nieco zdziwił go fakt, że jego współlokator odważył się zająć miejsce w królestwie Misty. - Mogę? - spytał, wskazując na wolne krzesło.
- Och, hej Ramirez - dziewczyna przerwała swój monolog, posyłając mu szeroki uśmiech. - Siadaj z nami. Lubisz małże? Isaac wziął cały talerz tego świństwa i nie wiemy co z tym zrobić. Jasne, że nie lubisz. Nikt nie lubi małży.
Lubił, ale nie miał zamiaru się do tego przyznawać. Zerknął w stronę Isaaca Andersona, który właśnie poprawiał zsuwające się z jego nosa okulary. Nigdy nie widział, żeby ktokolwiek miał tak kręcone włosy jak on. Do tego oliwkowa cera i zielone oczy. Przypominał tego aktora Roberta Sheehana. Nie wydawał się być złośliwy. Pasował raczej na klasowego klauna. Tuż obok niego siedział (o dziwo) Xavier Cartner, bawiąc się ze znudzonym wyrazem twarzy swoim makaronem. Chłopiec zajął miejsce pomiędzy nim, a Kieranem. Azjata uśmiechnął się do niego przyjaźnie. Ramirez odwzajemnił gest.
- O czym rozmawiacie? - spytał, kładąc na stole swoje śniadanie.
- Wrey opowiada nam o tym, że Spider-man był dupkiem - odpowiedział Isaac. - Buntuje wszechświat.
- Spider-Man dupkiem? - Tris otworzył szeroko swoje oczy, nie wiedząc o co chodzi.
- Jasne, że tak - powiedziała Misty, wywracając oczami jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Nie dość, że jego IQ było na poziomie...
- Było na parterze - poprawił ją Cartner.
- Właśnie - wskazała na Xaviera. - Na takim poziomie jak twoje, to jeszcze przyczynił się do śmierci swojego wujka i zarywał dziewczyny swojego przyjaciela. Poza tym przez niego zginął jego przyjaciel. Nienawidzę Spider-Mana.
- Oglądasz ten film średnio dwa razy w tygodniu - zauważył Kieran.
- I tak go nienawidzę - zaplotła ramiona na piersi. - Isaac, a jaka jest twoja opinia?
Anderson odsunął od ust widelec, sprawiając wrażenie osoby, którą właśnie przyłapano na gorącym uczynku.
- Nie lubimy Spider-Mana? - spytał niepewnie.
- Brawo - mruknął w odpowiedzi Xavier. Wydawał się być w wyjątkowo podłym humorze. Ramirez nie miał pojęcia dlaczego i wcale go to nie interesowało. Podparł głowę na jednej ręce, udając, że przysłuchuje się rozmowie znajomych. W rzeczywistości jednak odpłynął myślami daleko stąd. Zamyślony stracił poczucie czasu i nawet nie zorientował się kiedy Misty, Darcy, Isaac i Kieran odeszli od stolika, zostawiając go samego z Cartnerem. Dopiero kiedy jakaś dziewczyna upuściła widelec na swój talerz, dźwięk metalu uderzającego o szkło wyrwał go z letargu, akurat w chwili, w której ktoś złapał go za ramiona. Złote loki musnęły jego policzek, kiedy odwrócił się w prawo, żeby zobaczyć uśmiechającego się do niego Nicholasa.
- Hej - przywitał się Raylle, po czym zajął miejsce obok niego.
Zaskoczony chłopiec spuścił wzrok na swój talerz, świadomy tego, że Cartner wywierca mu spojrzeniem dziurę w głowie. Gdyby on był superbohaterem, nazwałby się człowiek wiertarka.
- Wszystko w porządku? - blondyn trącił czubkiem tenisówki nogę Ramireza, przyglądając mu się z troską.
- Tak - mruknął w odpowiedzi Tris.
Ale nie będzie, jeśli nie przestaniesz się mną interesować, bo twój przyjaciel poszatkuje mnie na kawałki i zakopie czterdzieści kilometrów pod ziemią - dodał w myślach, podczas gdy Nicholas bawił się swoim makaronem.
- A więc przyjaźnisz się z Kieranem? - spytał, do tej pory nie zwracając uwagi na nadąsanego Cartnera.
- Rayllee - upomniał go przyjaciel.
- No co? - zmrużył swoje piwne oczy. - Próbuję zainicjować rozmowę, a ty mi przeszkadzasz. A ty Ramirez jesteś strasznie nieśmiały. Przecież nie musisz się nas bać. Mam do dyspozycji tylko ten widelec - pomachał mu przed nosem błyszczącym sztućcem. - Ach, dobra. Xavier ma nóż, ale on ci nic nie zrobi, bo kucharki zaczną krzyczeć i wylecimy ze szkoły, a tego byśmy nie chcieli. Pytałem tylko czy przyjaźnisz się z Kieranem i Misty. Albo jesteś sam, albo z nimi. Zwykle sam.
- Nicholas, naprawdę nie powi... - zaczął Xavier, ale przyjaciel znowu go zignorował.
- Szzzz... - przyłożył palec do ust. - Ja tu rozmawiam.
- Prowadzisz monolog - poprawił go Cartner. - On nie chce z tobą rozmawiać.
- Chce, tylko się wstydzi.
- Nieprawda - zaprzeczył. - Jest bardziej aspołeczny niż ty.
Nicholas skrzywił się, ponownie szturchając zakłopotanego Trisa trampkiem.
- Pomóż mi, bo przegrywam - zaczepił go.
- Wszystko u mnie w porządku, naprawdę - powiedział chłopiec, marząc o tym, żeby jak najszybciej uciec ze stołówki. Tymczasem utknął w potrzasku między tą dwójką. Nie miał ochoty być świadkiem, ani powodem ich kłótni.
- Widzisz? - czarnowłosy chłopak uniósł wysoko swoje brwi. - Wszystko u niego w porządku. Możesz przestać go już męczyć.
Rayllee ponownie odwrócił się w stronę Ramireza, szukając u niego wsparcia, którego niestety nie znalazł.
- Jak chcesz - westchnął, wzruszając ramionami. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odezwał. W tym czasie ostatnie osoby, które do tej pory siedziały jeszcze w stołówce, oddały swoje tacki i skierowały w stronę wyjścia. Tris również rozważał przez chwilę czy by nie pójść w ich ślady, ale coś mu mówiło, że Nicholas od razu by go zatrzymał i jego próba ucieczki spełzłaby na niczym.
- Jak rozmowa z Clare? - spytał teraz jasnowłosy chłopak, który do tej pory nie wziął do ust nawet jednej nitki makaronu, traktując talerz jak pole budowy czy płótno szalonego malarza. Minęła dłuższa chwila zanim Ramirez zorientował się, że pytanie nie było skierowane do niego, a Xavier uświadomił sobie, że to on był jego adresatem.
- Nie zastałem jej w gabinecie - odpowiedział w końcu. - Właściwie nigdzie jej nie znalazłem. Poszukam jej po kolejnej lekcji.
Tris zauważył, że mówiąc te słowa, Cartner mimochodem, jakby odruchowo dotknął wiszącego na szyi feniksa.
- Uda się - usłyszał głos Nicholasa. - Na pewno.
- Musi - mruknął Xavier, wstając ze swojego miejsca. - Nie wiem jak ty, ale ja wracam na zajęcia. Nie mam zamiaru spóźnić się na historię sztuki, a ty też nie powinieneś, biorąc pod uwagę ilość godzin, którą spędziłeś na wagarach.
- Co za różnica; jedna godzina więcej? - spytał niezadowolony blondyn, podpierając głowę na ręce.
- Mógłbyś pojawić się chociaż na tej jednej.
- Myślisz? - z rezygnacją, odłożył widelec na swój talerz. - W porządku. Idziesz, Ramirez? Chodź, popełniamy grupowe samobójstwo, umierając z nudów przez następną godzinę.
Chłopiec pokiwał głową, zsuwając się ze swojego krzesła. Co miał zrobić? Co powinien zrobić? Nicholas robił wszystko, żeby wciągnąć go do swojego towarzystwa, a Xavier wszystko, żeby się go pozbyć. Co radziłby mu zrobić Jordan? Uciekać? Nie, on nigdy nie uciekał... I dlatego właśnie zginął. Powinien uciekać. I to zrobił. Nic się nie stanie jeśli opuści tą jedną godzinę historii. Pewnie nawet nikt nie zauważy, że go nie ma. Nikt oprócz Nicholasa.
***
Jedynym miejscem, w którym Tris mógł czuć się chociaż trochę komfortowo i w miarę bezpiecznie była szkolna biblioteka. Wspaniałe, wielkie pomieszczenie przywodzące na myśl "Piękną i Bestię" - opowieść o tym, że często za brzydką twarzą, kryje się złote serce i na odwrót - nawet najprzystojniejszy książę, może okazać się złym charakterem. W tej bajce też mieli podobną bibliotekę. Za każdym razem, kiedy chłopiec otwierał jej drzwi, czuł się jak Bella. Zachwycony zatrzymywał się na środku i okręcał dookoła, podziwiając wysokie regały i wspaniałe malowidła uwiecznione na rzeźbionym sklepieniu. Mógł to robić, ponieważ był przekonany, że i tak nikt tego nie zobaczy. Nikt oprócz niego tutaj nie przychodził. Nigdy. Tym jednak razem miało być inaczej.
Ledwo zamknęły się za nim ciężkie drzwi, chłopiec oparł się o nie na chwilę zamykając oczy. Kilka minut wcześniej odbył długą i niezbyt podnoszącą na duchu rozmowę z rodzicami i nie miał ochoty wracać do swojego pokoju, wiedząc, że może tam spotkać Xaviera. Zamiast tego przyszedł tutaj. W jednej ręce trzymał podniszczony zeszyt na kółkach w poplamionej miętową herbatą tekturowej okładce. To był notatnik Jordana. Wszystkie jego myśli, ulubione cytaty, fragmenty wybranych piosenek i dziwaczne rysunki były ukryte w środku. Za każdym razem, kiedy chłopiec przerwacał pożókłe karki, miał wrażenie, że Jordan siedzi tuż obok, opowiadając mu o tamtych latach. Uśmiechał się i gestykulował tak żywo jak zwykle. Tris nie potrafił uświadomić sobie, że ktoś taki jak on mógł tak po prostu zginąć. Ludzie tacy jak on nie umierają. To nie powinno być możliwe. Przyciskając mocno zeszyt do piersi ruszył w kierunku regałów. Nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości. Wiedział, że jeśli to zrobi, to go zniszczy. Musi być dzielny. Dla niego. Potrzebował rozmowy z kimś kto go zrozumie. Dzisiaj po lekcjach udał się do gabinetu, w którym wcześniej przyjmowała Clare Martines, ale dzisiaj jej tam już nie zastał. Przyszedł więc tutaj. Miał zamiar zaszyć się w fotelu na wyższym piętrze i napisać list do Jaspera. On rozumiał. A Nicholas mógł się mylić. Na pewno się myli, albo kłamie. Wszystko jedno - tak czy inaczej nie ma racji. Musi przelać na papier te wszystkie myśli, bo inaczej zwariuje. Musi komuś opowiedzieć.
Godzinę później list był już skończony. Leżał na podłodze obok chłopca, który zasnął skulony w fotelu przy oknie. Dochodziła dwudziesta i w bibliotece, w której nie włączano jeszcze ogrzewania panował chłód. Chłopak, który właśnie spacerował między regałami, zatrzymał się zaskoczony na widok Ramireza. Ostrożnie, tak, żeby go nie obudzić podszedł bliżej i podniósł z ziemi zapisaną kartkę papieru. To nie była historia szczęścia, to było niewidzialne muzeum.* Na twarzy Nicholasa odmalował się smutek i troska, kiedy skończył czytać. Złożył list na pół i włożył do kieszeni swoich spodni, po czym pochylił się nad chłopcem i delikatnie położył mu rękę na ramieniu. Tris przytulił mocniej zeszyt Jordana. To był uroczy obrazek. Śliczny i łamiący serce, pomyślał Nico.
- Ramirez - zaczął cicho, próbując go obudzić. - Musisz wstać, za chwilę zamykają bibliotekę.
Brunet zamrugał oczami, odwracając się w jego stronę. Dłuższą chwilę zajęło mu zorientowanie się w sytuacji.
- Nicholas? - mruknął, po czym w jego oczach pojawił się strach. - List - przypomniało mu się. - Pisałem list. Gdzie on jest? - zaczął rozglądać się dookoła. Jego ciemne włosy były potargane, a bordowa koszula ze srebrnym logo pogięta.
- Schowałem go - odpowiedział drugi chłopak. - Wiesz, że nie musisz tego wysyłać. Mówiłem już, że nie masz pojęcia kto jest po drugiej stronie. Możesz porozmawiać ze mną.
- Jego znam lepiej od ciebie - zauważył.
- Być może - przytaknął. - A może znasz tylko postać, którą ta osoba wykreowała. Wytwór czyjeś wyobraźni.
- Nie mów tak - chłopiec pokręcił głową, z trudem powstrzymując łzy. - On jest prawdziwy.
- W porządku - zgodził się. - Ale nie musisz pisać mu o tak osobistych rzeczach.
- On jest daleko. Nic mi nie zrobi. I wciąż nie rozumiem dlaczego tak cię to interesuje.
Blondyn zmrużył swoje oczy, kręcąc głową. Miał piękne oczy. Wyglądał jakby urwał się z planu filmu Disney'a. Jak książę z bajki. A jednak coś w sposobie w jaki patrzył na innych, w jego uśmiechu przywodziło na myśl te postacie, którym nad wyraz ciężko było przypisać drużynę - dobra czy zła. Był jak znak jing-jang. Chłopiec balansujący na cienkiej granicy między dobrem, a złem. Albo jak faerie, ponieważ słuchająca go osoba cały czas miała wrażenie, że powinna czytać między wierszami, że jego myśli biegną zupełnie innymi torami niż słowa. A jednak Ramireza kusiło, żeby mu zaufać. On jeden sprawiał wrażenie jakby rzeczywiście mu na nim zależało. Pytanie tylko dlaczego. Tris niepewnie podniósł się z fotela, rozcierając ramiona. Widząc to, Nicholas ściągnął swój kardigan i bez słowa narzucił mu na ramiona, po czym pochylił się, żeby spojrzeć w jego szaro-niebieskie oczy.
- Dlaczego Jasper jest taki wyjątkowy? - spytał.
- Bo mnie rozumie - wyznał chłopiec, spuszczając wzrok - i nie ocenia tak jak inni.
- Ja też cię rozumiem... Łatwiej jest pisać o trudnych sprawach, niż mówić komuś kto stoi obok. O to chodzi?
Tris przytaknął nieśmiało ruchem głowy.
- A nie czujesz się przez to czasami trochę samotny? - spytał Nicholas.
Chłopiec skupił swoją uwagę na zeszycie, który wciąż przytulał do siebie jakby to był najcenniejszy skarb na świecie.
- Jordan... - wyrwało mu się mimochodem. Dobrze, że zdążył się powstrzymać przed wypowiedzeniem kolejnych słów.
- To ten chłopiec, który już nie żyje?
- Tak.
- I tęsknisz za nim? - spytał Nico.
- Bardzo.
- A wierzysz w życie po śmierci, Ramirez?
Tris spojrzał na drugiego chłopaka, zaskoczony. Spodziewał się raczej usłyszeć "wiem jak się czujesz" czy też "naprawdę mi przykro, ale on na pewno chciałby, żebyś był szczęśliwy" czy czegoś w tym rodzaju. Już niedługo przekona się, że Nicholas daleki jest od wypowiedzi jakimi zazwyczaj posługiwali się inni ludzie. Daleki jest od wielu rzeczy, które kocha dzisiejsza młodzież.
- Jeśli cię teraz widzi, na pewno się o ciebie martwi.
Chłopiec zacisnął usta, z trudem powstrzymując łzy. Zawiódł go, zawiódł Jordana i być może wciąż to robi, ponieważ nie jest wystarczająco odważny, żeby potrafić przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Nie jest w stanie wrócić do życia. Nawet nie wiedział, kiedy zaczął płakać. Nicholas przytulił go do siebie, co jedynie pogorszyło sytuację. Mimo wszystko Tris się nie odsunął. Wtulił twarz w jego koszulkę, wyrzucając z siebie skargi na całą niesprawiedliwość tego świata. Być może dzięki temu poczuje się trochę lepiej.
- Wiem, że za nim tęsknisz - powiedział Nico, głaszcząc go po włosach. - Wiem jak się czujesz. Ale nie jesteś sam. Ja tutaj jestem i będę zawsze kiedy będziesz potrzebował z kimś porozmawiać. W porządku?
Ramirez pokiwał głową, mocząc materiał jego koszuli łzami.
- Świetnie - uśmiechnął się blondyn. - Teraz przynajmniej nie będę musiał jej prać. Chłopiec roześmiał się cicho, odsuwając się odrobinę i przetarł twarz wierzchem dłoni. - Możemy już wracać? - spytał Rayllee.
- Chyba tak - pokiwał głową. - Ale... Zobaczą, że płakałem.
- Och, skądże - podniósł rękawy kardiganu i zakrył nimi jego oczy. - Nikt nie zauważy.
Tris uśmiechnął się lekko, pociągając nosem.
- Dziękuję - powiedział.
- Ale za co? - zdziwił się drugi chłopak. - Nic takiego nie zrobiłem... Poza tym, że przeczytałem i ukradłem twoją korespondencję.
- Mogę ci to wybaczyć.
- Aleś ty szlachetny - skomentował, łapiąc go za nadgarstek. - Chodź, za chwilę nas tutaj zamkną, a ja nie mam zamiaru spędzić całej nocy w zimnej bibliotece. Czuję się jak w igloo.
***
Ich cienie tańczyły na marmurowych posadzkach, kiedy mijali w ciszy kolejne pokoje. Tris obserwował z zainteresowaniem wysokie witraże, które wypełniały co drugą szybę, oddzielone od reszty pomalowanymi na biało cegiełkami. W tym korytarzu ukryte były opowieści o bohaterach starych i nowych baśni. Śpiąca królewna, Piękna i bestia, brzydkie kaczątko... Chłopiec zatrzymał się przy tym ostatnim witrażu, przesuwając po nim delikatnie dłonią.
- Lubię tę bajkę - usłyszał głos Nicholasa, który zatrzymał się obok niego.
- Lubisz bajki? - wyrwało się zaskoczonemu Ramirezowi. - To znaczy... Myślałem, że chłopcy w naszym wieku nie interesują się takimi rzeczami.
- Nie obchodzi mnie czym interesują się inni - odpowiedział Rayllee. - Ciebie tak.
- To źle, że próbuję wpasować się w tłum? - spytał.
- Zależy - westchnął blondyn, zaplatając ręce na piersi.
- A więc lubisz bajki - Tris starał się podjąć wygodniejszy temat.
- Bajki, baśnie, legendy... - wyliczał Nico. - Wszystko co zawiera magię i tajemnicę.
- Nawet jeśli to tylko opowieści dla dzieci?
Nicholas uśmiechnął się, ruszając dalej przed siebie.
- Ten świat wygląda tak jak wygląda tylko dlatego, że dorośli zapominają o bajkach, które opowiadano im w dzieciństwie - powiedział.
- Co masz na myśli?
- Przekaz - wyjaśnił - morał, który za sobą niosą, naukę... W końcu, wszystkie historie są prawdziwe - zacytował, uśmiechając się lekko. - Przestań patrzeć na świat oczami innych Ramirez, to może kiedyś to w końcu zobaczysz.
***
Nicholas nie odprowadził chłopca do pokoju. Przeszedł z nim tylko kawałek, po czym wymówił się dziesiątkami zaległych prac domowych, do których nie miał nawet zamiaru siadać.
- Och, Ramirez - zatrzymał go jeszcze, kiedy chłopiec znikał już za zakrętem korytarza. Tris odwrócił się, po czym zrobił kilka kroków w jego stronę.
- Tak? - spytał.
Blondyn przystąpił nerwowo z nogi na nogę, zastanawiając się czy powinien coś powiedzieć.
- Nicholas? - ponaglił go drugi chłopiec.
- Dobranoc - rozmyślił się Rayllee, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie ciemnym korytarzem, nie oglądając się za siebie. Skoro dyrektor wrócił, on będzie musiał trzymać się z daleka od Xaviera. Trzymać się z daleka od jedynej osoby, jaką miał na świecie. Jeśli złamie zakaz, może nigdy go już nie zobaczy. Dawno już nie czuł się tak samotny.
Tris patrzył jak chłopak znika w ciemności, zastanawiając się nad tym co naprawdę chciał mu powiedzieć. Pytanie to jednak długo nie zajmowało jego myśli. Ledwo otworzył drzwi do swojego pokoju, zobaczył siedzącego na parapecie Xaviera. W normalnych okolicznościach od razu skoczyłoby mu pewnie ciśnienie, jednak tym razem współlokator nie działał mu na nerwy tak jak zwykle. Być może dlatego, że wyglądał na równie przygnębionego jak on sam jeszcze kilka minut temu.
- Masz tabletki przeciwbólowe? - spytał Cartner, kiedy tylko chłopiec zamknął za sobą drzwi.
- Chyba tak - przytaknął niepewnie.
- Świetnie. Albo mi dasz dwie, albo jutro oskarżą cię o morderstwo współlokatora. Rozsadza mi głowę do tego stopnia, że zniżyłem się do tego, żeby poprosić cię o pomoc, więc nie rezygnuj z tego przywileju.
- Ale n...
- Zamknij się i tego poszukaj, albo jutro oskarżą o morderstwo mnie... Co nie jesteś w nastroju na kłótnie? - spytał, kiedy chłopiec bez słowa podszedł do swojej nocnej szafki. - Panie, daj mi cierpliwość, żebym wytrzymał z nim kolejne pięć minut - uderzył czołem w szybę. - Pośpiesz się, dzieciaku. Słyszałeś kiedyś, że przy silnym wietrze najwięcej osób popełnia samobójstwo? Nie powinno mnie tutaj być. Masz te tabletki czy nie?
- Mam - odpowiedział Tris, kątem oka zauważając stojącą na biurku butelkę. - Moment czy ty to wszystko wypiłeś?
Xavier wywrócił swoimi oczami.
- Nie mogę ci dać leków. Będą za mocne. Już nie wstaniesz.
- To chyba w twoim interesie, nie? - mruknął.
- Niekoniecznie - chłopiec pokręcił głową.
- Nie piłem. Daj mi to.
- Nie ufam ci. Jeśli cię otruje, Nicholas mnie zabije - Tris odłożył pudełko z lekami z powrotem do szafki.
Cartner prychnął, odwracając się w jego stronę
- Jasne, bo teraz się przyjaźnicie. Alleluja. Biedny, nieszczęśliwy Tris w końcu nie jest taki samotny.
Ramirez odwrócił się do drugiego chłopaka plecami, po czym wyjąłem spod poduszki swoją książkę, położył się na materacu i zaczął czytać. To najlepszy sposób, żeby odpędzić od siebie złe myśli i na chwilę zapomnieć o otaczającej go rzeczywistości.
- Co czytasz? - spytał Xavier, nie odrywając wzroku od okna.
- "Małego księcia" - odpowiedział chłopiec.
- Bzdury - mruknął jego współlokator. Tej nocy już więcej się nie odezwał. Tris od czasu do czasu zerkał w jego stronę. On jednak wciąż siedział po turecku na parapecie i pochmurnym spojrzeniem wpatrywał w szybę. Zdążył się już przebrać z obowiązującego w szkole stroju i postanowił postawić na styl ninja - to znaczy gdyby ninja nosili bluzy z naszywkami nazw zespołów takich jak ACDC. Kiedy myślał, że nikt na niego nie patrzy, wyglądał na tak samo zagubionego jak wtedy w tamtym sklepie, w którym wróżbitka opowiedziała im smutną historię o przyjaźni i miłości dwójki młodych ludzi. Ramirez przypominał sobie jak Misty powiedziała mu, że każdy z uczniów Corfe Castel ma swoją mroczną historię. Ciekawe jaką historię miał Xavier Cartner.
***
I CO MYŚLICIE O TYM ROZDZIALE? MAM JUŻ POŁOWĘ KOLEJNEGO ;) NASTĘPNY ROZDZIAŁ W PRZYSZŁYM TYGODNIU, ALBO JUTRO - ZALEŻY OD MOJEJ WENY I OD TEGO CZY BĘDZIE PADAĆ ;)
* Nawiązanie do książki "Oddam ci słońce"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top