10. Crimson
Kilka lat wcześniej;
Ostrza łyżew przecinały ostrą taflę lodu, kiedy chłopiec sunął do przodu, obracając się dookoła własnej osi. Jego długi, kasztanowy szalik powiewał na wszystkie strony, ale blondyn nie miał zamiaru go ściągać. Wykonał kolejny obrót, myśląc, że mógłby tak umrzeć - gdyby teraz jezioro nie wytrzymało i wciągnęło go do lodowatej toni, byłoby już po wszystkim. Koniec cierpienia i smutku w szmaragdowych oczach Xaviera. Być może na początku bardzo by go to zabolało, ale później byłoby już tylko lepiej. Rany w końcu mogłyby się zagoić - byłoby tak jak po ściągnięciu plastra. Kolejny obrót i następny... Nicholas był w tym dobry. Kiedyś, kiedy jego rodzice jeszcze żyli, Nico marzył o tym, żeby zostać sławnym łyżwiarzem figurowym, a później wybuchł pożar, który stopił wszystkie jego plany na przyszłość niczym lód, pozostawiając po sobie tylko kałuże łez. Jego mama była łyżwiarką figurową, jej syn założył więc swoje pierwsze łyżwy niedługo po tym jak nauczył się chodzić. Cartner nie lubił kiedy jego przyjaciel to robił, wciąż powtarzał, że Raylle jest jak porcelanowa figurka, tak delikatny, że z łatwością mógłby zrobić sobie krzywdę. Blondyn tego nienawidził, zaczął więc przelewać swoje uczucia na papier, a następnie na płótno kiedy odkrył, że nie talentu jeśli chodzi o pisanie opowieści ani wierszy.
Ciekawe co powiedziałby drugi chłopak, gdyby wiedział, że jego przyjaciel zamiast po lodowisku, jeździ właśnie po środku zamarzniętego jeziora? Nicholas zatrzymał się po następnym obrocie, z głową uniesioną do góry. Jego piwne oczy wpatrywały się w ozdabiające nocne, granatowe niebo światełka. Być może jego rodzice patrzyli teraz na niego z góry. Co by powiedziała jego mama, gdyby mógł ją usłyszeć? Powiedziałaby, żeby nigdy się nie poddawał. Dwunastolatek ukrył twarz w swoich dłoniach, po czym cicho podjechał do brzegu. Zanim zdążył tam jednak dotrzeć na tafli pojawiła się rysa i lód zapadł się chłopcu pod nogami. Ostatnim co pamiętał był głośny krzyk - jego albo kogoś kto akurat był w pobliżu. A później... Później była tylko ciemność...
***
Jasne, niemal białe w świetle księżyca włosy odznaczały się na tle czarnego płaszcza, na którym leżał chłopiec. Jego twarz była tak blada, że w tym momencie rzeczywiście trudno by go było odróżnić od porcelanowej figurki. Klęczący kilka metrów dalej Xavier drżał, ale nie był to bynajmniej skutek przemoczonych do suchej nitki ubrań.
- On jest chory - usłyszał od jednego z lekarzy. - Nawet jeśli uda nam się go uratować, szansę na to, że twój przyjaciel to wszystko przeżyję są... To jest praktycznie niemożliwe...
Teraz młody Cartner ściskał w dłoniach srebrny krzyżyk, powtarzając w myślach wciąż te same słowa. Nawet jeśli Bóg myśli, że Nicholas będzie szczęśliwszy tam po drugiej stronie ze swoją rodziną, mógł przecież jeszcze trochę zaczekać. Dwunastolatek modlił się, żeby Bóg jednak zmienił zdanie, albo jeśli już musiał zabrać jego przyjaciela, to niech zabierze razem z nim i jego. Jeśli tego nie zrobi sam rzuci się ze szkolnej wieży, ponieważ nie wyobraża sobie nawet świata bez tego drugiego chłopca.
Ratownicy wnieśli poszkodowanego do helikoptera - tutaj w Corfe Castel karetka nie miałaby szans dojechać na miejsce wypadku na czas. Ciemnowłosy chłopiec uparł się, że poleci z nimi. Nie mógł go przecież zostawić, nie mógł zostawić osoby, która była dla niego najważniejsza na świecie. Kiedy wystartowali, Xavier trzymał Nicholasa mocno za rękę.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem - powiedział do niego cicho. - Błagam cię, nie zostawiaj mnie, bo nie mam pojęcia kim mógłbym być, gdyby ciebie nie było obok. Proszę cię, Nico... - otarł rękawem swoje zielone oczy. - Proszę cię, nie odchodź. Jeszcze nie teraz...
***
Pikanie aparatury były jedynymi dźwiękami zagłuszającymi ciszę panującą w szpitalnej sali. Dwunastoletni chłopiec leżał na jednym z łóżek, ściskając w rękach końcówki za długiej granatowej bluzy, którą wcześniej otulił go Xavier. W podłączonej do jego ręki kroplówce krew zaczęła się już mieszać z przezroczystą substancją. Blondyn przyglądał się swoimi dużymi oczami czerwonemu płynowi, starając się poukładać w głowie wszystkie swoje myśli, kiedy nagle usłyszał jak ktoś otwiera drzwi. Nie odwrócił się w stronę wejścia, zamiast tego postanowił udawać, że śpi - tak samo jak poprzednim razem i jeszcze wcześniejszymi i jeszcze...
Poczuł jak gruby materac ugina się pod ciężarem drugiej osoby - ktoś usiadł obok niego. Chwilę później Nicholas poczuł jak ktoś owija ręce wokół jego talii, czyiś oddech owiewał mu kark.
- Hej, Nico - usłyszał znajomy głos. To Xavier ukrył twarz w jego włosach i sprawił, że drugiego chłopca przeszły ciarki. Jego serce od razu zaczęło bić szybciej, co nie umknęło uwadze aparatury, która natychmiast zaczęła szybciej pikać. Właściciel kruczoczarnych włosów roześmiał się cicho. - Tęskniłem za tobą.
Blondyn nie odpowiedział, zamiast tego odwrócił się i wtulił głowę w koszulkę swojego przyjaciela.
- Przepraszam - wyszeptał.
- Nie masz za co - jego towarzysz wsunął rękę w jego złote loki. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze, obiecuję.
***
Lekcja łaciny ciągnęła się w nieskończoność. Sekunda za sekundą, minuta za minutą brały udział w wyścigu o ostatnie miejsce. Siedzący w sali uczniowie podpierali głowy na splecionych dłoniach z trudem utrzymując oczy szeroko otwarte. Większość z nich nie spała tej nocy za dobrze z powodu hałaśliwej burzy, która złożyła Corfe Castel długą wizytę. Rozmawiając z przybranymi w kolorowe, jesienne szaty pagórkami zasiedziała się trochę i jej pobyt w tej miejscowości potrwał dobre kilka godzin dłużej niż miała to we wcześniejszych planach, w skutek czego dzisiejszego dnia atmosfera była tak senna, że zdawało się, że nawet czas nie miał ochoty płynąć. Siedzący przy oknie Xavier poprawił zsuwające się z jego nosa okulary w cienkich, błyszczących oprawkach, po czym oparł się o parapet, nawet nie starając się sprawiać wrażenia kogoś kogo w najmniejszym chociaż stopniu interesuje temat lekcji. Zamknął oczy, nieświadomy tych wszystkich spojrzeń, które natychmiast, korzystając z jego nieuwagi, skierowały się w jego stronę.
Misty, która zajmował miejsce w pobliskiej ławce szturchnęła siedzącego obok niej kolegę w ramię.
- Hmmm? - wyrwany z letargu Tris odwrócił w jej kierunku.
- Przestań wpatrywać się w niego jak w obrazek - upomniała go szeptem dziewczyna.
- Kiedy ja nie...
- Ależ owszem, robisz to - uderzyła go w ramię swoim długopisem.
- Po prostu starałem się wymyślić w jaki sposób mógłbym pozbyć się go ze swojego pokoju - brunet próbował się wytłumaczyć. Dotychczas nie zdawał sobie sprawy z tego co robił.
- Jasne - uśmiechnęła się złośliwie.
- Kiedy to prawda! Chyba nic nie...sugerujesz? - twarz chłopaka oblał delikatny rumieniec, kiedy zorientował się, że cała klasa łącznie z nauczycielem zwróciła na niego uwagę.
- Czego nie sugerujesz, Misty? - spytał Xavier, obracając się bokiem do tablicy.
- Że jest beznadziejny z łaciny - skłamała dziewczyna.
- Moglibyście łaskawie chociaż udawać, że was to interesuje - mruknął staruszek, odwracając się w stronę klasy. Mężczyzna przypominał z wyglądu aktora Richarda Farnswortha i był równie sympatyczny co on. Należał do tego rodzaju ludzi, którym uśmiech nigdy nie schodził z twarzy. Dzisiaj jednak nawet na niego wpłynął depresyjny nastrój, za który odpowiadała brzydka pogoda. Warunki atmosferyczne potrafią czasami zepsuć nastrój największemu optymiście. Nic zresztą dziwnego, że Włosi są postrzegani na świecie jako bardzo radosny i szczęśliwy naród.
- Ależ niezmiernie, panie profesorze - mruknął Cartner. - Proszę kontynuować - jego głos aż ociekał sarkazmem.
Zniechęcony nauczyciel nawinął na palec jeden ze swoich długich, białych wąsów, nad czymś się zastanawiając. Z obawy przed tym, że za chwilę czeka ich karna kartkówka, wszyscy posłali chłopakowi zirytowane spojrzenia.
- Dobrze - odezwał się w końcu poczciwy staruszek. - Wobec tego będzie lekcja praktyki. Możecie ze sobą rozmawiać - byle po łacinie, zrozumiano?
Usatysfakcjonowani taką odpowiedzią uczniowie od razu zaczęli plotkować w obcym języku, podczas gdy zdezorientowany Tris niepewnie rozglądał się dookoła. Łaciny zaczął się uczyć dopiero w tej szkole, więc jego umiejętności w tej dziedzinie ograniczały się do powiedzenia poprawnie dzień dobry, do widzenia i wymienienia nazw kolorów, miesięcy i liczb do dziesięciu. Zanim jednak Misty zdążyła o cokolwiek go zapytać, drzwi do sali otworzyły się i do środka weszła pani Martines.
- Przepraszam, że przerywam - zaczęła - te jakże ciekawe zajęcia, ale chciałam prosić Misty na kilka minut do swojego gabinetu. Ramirez, słońce mógłbyś dosiąść się do Xaviera?
Tris, na którego twarzy już wcześniej malował się obraz rozpaczy, wyglądał jakby właśnie przekazano mu wiadomość, że zostały mu góra trzy dni życia... Albo, że czeka go kilka godzin matematyki pod rząd ( ciężko zdecydować co gorsze ).
- Za jakie grzechy? - spytał cicho, podczas gdy jego koleżanka z przepraszającym uśmiechem, wstała ze swojego miejsca.
- Powodzenia - rzuciła mu jeszcze, zanim wyszła na korytarz.
Oto wydarzenie, które tak jak wcześniej zabójstwo w Sarajewie, wywołały kolejną wojnę światową...
♢ Godzinę później ♢
- To on zaczął - dwójka chłopaków wskazała w tej samej chwili na siebie nawzajem. Xavier i Tris siedzieli właśnie na krzesłach w gabinecie szkolnego psychologa. Ten pierwszy przyciskał zabandażowaną dłonią zimny okład do skroni, natomiast twarz drugiego szpeciła teraz rana na policzku i rozcięta warga.
- To nieistotne - siedząca za biurkiem
Clare Martines zaplotła ręce na piersi, przyglądając się im uważnie. - Obaj braliście udział w bójce, więc obaj będziecie musieli ponieść konsekwencje. Nie zamienimy wam pokoi. Jesteście już na tyle duzi, że powinniście umieć dojść między sobą do jakiegoś porozumienia.
- Z nim nie da się dojść do porozumienia - skrzywił się Cartner. - To niewykonalne. To monstrum jest wszędzie - jak zaraza. Przez was muszę znosić jego widok dwadzieścia cztery godziny na dobę!
- Zakładając, że zamiast spać w nocy, obserwujesz swojego współlokatora - odpowiedziała spokojnie Lady M.
- Och... - skrzywił się Xavier. - Pojawia się w moich koszmarach.
- Wobec takiego stanu rzeczy, wątpię czy zamiana pokoi cokolwiek ci da - stwierdziła brunetka.
- W internacie jest naprawdę dużo wolnych pokoi - zauważył Tris. - Nic by się nie stało gdybyście nas rozdzielili.
- Pokojówki miałyby więcej pracy.
- Och, za to im w końcu płacą - zirytował się czarnowłosy chłopak.
- Zostawmy ten temat. Powiedziałam już, że nie będziemy niczego zmieniać. Musicie nauczyć się żyć w zgodzie z innymi ludźmi. Dlaczego właściwie aż tak bardzo się nie lubicie? Wbrew pozorom macie ze sobą wiele wspólnego.
- Ja z nim?! - oburzył się Xavier. - Wolne żarty.
- Widzi pani? - westchnął jego współlokator. - To nie ma sensu.
Lady M pokręciła z rezygnacją głową, wstając ze swojego miejsca. Wiatr na zewnątrz huczał wokół wzgórza Corfe Castel, kiedy podeszła do okna, żeby usiąść na szerokim parapecie.
- Zrobimy tak - zaczęła - karą za to co się dzisiaj stało będzie posprzątanie przez was ogrodu i dziedzińca szkoły z jesiennych liści. Poukładacie je wszystkie w zgrabne stosy zaraz po lekcjach, zrozumiano?
- Ale...
- Żadnych ale - odwróciła się z powrotem w ich stronę. - Może dzięki temu nauczycie się współpracować. Jeśli natomiast nie wyrobicie się z tym zadaniem w dwie godziny, czeka was jeszcze zmywanie naczyń po calutkiej szkole. Zapowiada się cudownie, nie? - uśmiechnęła się złośliwie. Clare Martines, którą Tris do tej pory darzył sympatią, teraz wylądowała na drugim miejscu jego czarnej listy - jak się miało wkrótce okazać nie na długo. - Tymczasem - odezwała się znowu - Ramirez może wracać na lekcje, natomiast ty Xavier jeszcze chwilę tutaj ze mną posiedzisz, w porządku?
Zawiedziony nieudaną próbą pozbycia się irytującego współlokatora Tris niechętnie podniósł się ze swojego miejsca, po czym wolnym krokiem ruszył do drzwi. Dziewczyna zaczekała aż wyjdzie na korytarz, zanim zwróciła się do drugiego chłopca.
- Dzisiaj wieczorem dyrektor wyjeżdża do Londynu w związku z jakimś nudnym zebraniem - powiedziała. - O dziewiętnastej już go tutaj nie będzie. Ty i twój nowy przyjaciel, którego tak uwielbiasz nie zdążycie wykonać pierwszego zadania na czas, wobec czego do późna będziecie sprzątać kuchnię i kiedy będziecie już kończyć pracę wszyscy będą już w swoich pokojach. Od razu przyjdziesz do mojego gabinetu, żeby zawiadomić mnie o tym, że już skończyliście, natomiast Trisa wyślesz do pokoju. Ty zostaniesz w moim gabinecie, a ja w tym czasie pójdę sprawdzić czy zrobiliście wszystko jak należy i zajmie mi trochę czasu - powiedzmy, że z jakieś pół godziny... Z uwagi na to, że Nicholas opuścił ostatnio kilka dni zajęć dzisiaj wieczorem będę musiała z nim porozmawiać... Rozumiesz? Krótko mówiąc; strasznie się cieszę, że narozrabiałeś, ponieważ dzięki temu mamy gotowy plan - kiedy skończyła mówić, siedzący na przeciwko niej chłopak otworzył szeroko swoje szmaragdowe oczy, wpatrując się w nią z niedowierzaniem.
- Zdawało mi się, że nauczyciele mają pilnować tego, żebym się do niego nie zbliżał - powiedział w końcu.
- Przypominasz sobie, żebym kiedykolwiek robiła to co mi każą, jeśli mi się to nie podoba? - spytała brunetka, unosząc brwi.
Xavier odwrócił wzrok w stronę okna, przypominając sobie te wszystkie razy, kiedy przed poznaniem Nicholasa wiercił się wieczorami w swoim łóżku jako mały chłopiec i nie mógł zasnąć. Dawniej odwiedzała go czasami jego starsza siostra, jednak po jej śmierci został skazany na długie noce wypełnione koszmarami, aż któregoś razu usłyszał jak drzwi się otwierają. Odwrócił się i zobaczył jej przyjaciółkę, która od jakiegoś czasu również uczęszczała na zajęcia do szkoły w Corfe Castel.
- Opowiem Ci bajkę, zgoda? - spytała i tak się zaczęło. Clare Martines była dla niego niczym starsza siostra, strasznie irytująca starsza siostra...
- Claire - zaczął używając jej pełnego imienia. - Jeśli ktoś się dowie wyrzucą cię.
- Och, Cartner... Czy kiedykolwiek coś nie poszło po mojej myśli? - spytała. - Uwierz mi, że mają zbyt dużo powodów, żeby mnie tutaj zatrzymać niż ci się zdaje - uśmiechnęła się, zadowolona z siebie. - Oboje wiemy, że jestem urodzonym geniuszem. Nikt mi nic nie zrobi, o to się nie martw.
Chłopak zmrużył oczy, przyglądając się jej uważnie. Wiedział, że w kwestii kary nie uda mu się niestety niczego zmienić. Jeśli natomiast chodziło o pokój...
- Dlaczego Tris? - spytał. - Wolałbym mieszkać z Douglasem niż z tym wkurzającym dzieckiem.
Brunetka odwróciła wzrok, a na jej twarzy na nowo odmalował się poważny wyraz.
- Uwierz mi, że z czasem zmienisz zdanie... To ci pomoże... Pomoże wam obu... I Nico...
- Do czego zmierzasz? - zapytał.
Dziewczyna nie odpowiedziała, zamiast tego wstała ze swojego miejsca, wyciągnęła rzutkę z tarczy na lotki i rzuciła nią w wiszący nieopodal portret dyrektora.
- Po prostu mi zaufaj.
***
Było w nim coś dziwnego, magicznego, coś co sprawiło, że kiedy tylko otwierał drzwi do sali, wszyscy odwracali się w jego kierunku. Było w nim coś takiego, że za każdym razem kiedy się na niego spojrzało odczuwało się mieszaninę podziwu i trwogi. Było w nim coś takiego, że za każdym razem kiedy się uśmiechał wraz z nim uśmiechało się wszystko i wszyscy dookoła, a za każdym razem gdy płakał, niebo płakało wraz z nim. Było w nim coś takiego, że nie można było odwrócić od niego oczu, zbyt piękny, żeby mógł być prawdziwy, niczym słynny Dorian Gray z opowieści Oscara Wilde'a i zbyt tajemniczy, żeby sekrety jego nie wydawały się być niczym mrocznym. Było w nim coś takiego, że za każdym razem kiedy pojawił się w pobliżu, Xavier czuł jak jakaś niewidzialna siła popycha go w jego stronę. Było w nim coś takiego, że za każdym razem kiedy patrzył w jego oczy, czuł narastający niepokój, tak jakby w tym cudownym chłopcu chował się mały potwór, który z każdym dniem rósł w siłę, zagrażając swojemu właścicielowi i wszystkim, którzy zdolni byli go pokochać. Było w nim coś takiego, co nasuwało na myśl konia trojańskiego - legendarną zasadzkę, pułapkę, do której tak łatwo można było wpaść. Było w nim coś takiego, że kiedy tylko zatrzymał się na lekcji angielskiego w progu sali, Xavier od razu spuścił wzrok, czując mocne ukłucie w sercu. Złote, falowane włosy, piwne oczy i wyróżniające się na tle bladej cery, ciemne usta. Pozornie pewny siebie Nicholas wszedł do klasy nawet nie zerkając w stronę siedzącego w jednej z ławek przyjaciela. Wyminął go bez słowa, po czym zajął miejsce na końcu sali.
Stojący przy tablicy nauczyciel oznajmił, że musi pójść w jakiejś sprawie do gabinetu dyrektora i, że klasa ma zająć się pisaniem w ciszy kolejnych listów. Na wszelki wypadek kazał usiąść na swoim miejscu Kieranowi, który zaraz po wyjściu nauczyciela usiadł przy biurku, rozglądając się po twarzach uczniów. Ku zaskoczeniu Trisa wszyscy posłusznie wyciągnęli swoje kartki, nie odzywając się przy tym ani słowem. Azjata zrobił dokładnie to samo, co jakiś czas odgarniając końcówką ołówka opadające na oczy czarne kosmyki. Ramirez przyłapał się na tym, że kiedy przez dłuższy czas żadne pomysły nie przychodziły mu do głowy, przyglądał się siedzącemu przed klasą chłopakowi - jego długim rzęsą, zaróżowionym policzkom i ciemnym ustom, których pozazdrościłaby mu niejedna dziewczyna. W pewnym momencie Kieran uniósł głowę i uśmiechnął się do niego rozbawiony. Speszony brunet spuścił wzrok, czując na plecach ukłucie czyjegoś długopisu. Świetnie, jeszcze ktoś pomyśli, że spodobał mu się Kieran. A to przecież nie tak, naprawdę. Azjata był sympatyczny, ale zdecydowanie nie w jego typie. Żaden chłopak nie był w jego typie, nikt już nie był, nikt oprócz Jordana...
Kiedy minutę później podniósł wzrok, czując na sobie czyjeś spojrzenie, zobaczył wpatrującą się w niego parę błyszczących oczu Misty. Posłał jej pytające spojrzenie na co dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, odwracając się w drugą stronę. Ramirez ponownie spuścił swoje spojrzenie na pustą kartkę, zastanawiając się co powinien napisać. Do tej pory nie dostał odpowiedzi na swoje trzy ostatnie listy. Z braku pomysłów zaczął więc opisywać to co ostatnio najbardziej zaprzątało jego myśli.
"Jasper, jesteś tam?
Nie odpisujesz. Coś się stało?
Ostatnio przydzielili mi do pokoju nowego współlokatora. Ma na imię Xavier i jest najbardziej irytującą osobą na świecie. Mam wrażenie, że jeśli spędzę w jego towarzystwie choćby dzień dłużej, będą musieli zamknąć mnie w psychiatryku. Działa mi na nerwy jak nikt inny. Nie znoszę go, tak strasznie go nie znoszę. Gdybym dostał w swoje ręce lampę Alladyna moim pierwszym życzeniem byłoby odesłanie go na Alaskę, naprawdę.
Błagam cię, odpisz. Jesteś jedyną osobą, z którą mogę szczerze rozmawiać i, przed którą udało mi się w końcu otworzyć.
A może niepotrzebnie panikuje? Może po prostu jesteś chory albo z jakichś innych powodów nie przyszedłeś do szkoły i nie odebrałeś moich listów. Proszę, napisz kiedy tylko będziesz mógł. Martwię się o ciebie.
Pozdrawiam, Noah"
Kiedy tylko Ramirez skończył pisać list, złożył kartkę na pół i wsunął do zaadresowanej wcześniej koperty. Chwilę temu zadzwonił dzwonek i uczniowie czym prędzej opuszczali salę, chcąc wykorzystać wolny czas przerwy. Zanim brunet wstał ze swojego miejsca, ktoś położył mu rękę na ramieniu. Gdy się odwrócił, zobaczył stojącego za nim chłopaka o znajomych szarych oczach.
- Wszystko w porządku? - spytał Kieran, przyglądając mu się uważnie. Tris przytaknął ruchem głowy. Nie mógł mu przecież wytłumaczyć, że osoba, którą uważał za kogoś w rodzaju przyjaciela postanowiła się od niego odwrócić. Azjata uśmiechnął się jakby uznał jego słowa za prawdziwe.
- Myślę, że matematyka nie poprawi ci zbytnio humoru - powiedział, poprawiając pasek od swojej torby.
- Jest następna? - spytał właściciel niebieskich oczu, w których od razu pojawiło się rozczarowanie.
- Yhym - przytaknął jego towarzysz. - Ale możemy spędzić ten czas inaczej.
- Masz na myśli wagary? - zdziwił się chłopiec. - Myślałem, że w tej szkole coś takiego nie istnieje. Nie można wyjść z budynku w czasie zajęć.
- Nie - potwierdził - ale znam jedno miejsce, w którym można miło spędzić czas i gdzie nikt nas nie znajdzie.
- Jesteś pewien? - chłopiec rozejrzał się po sali, żeby upewnić się czy nikt ich nie obserwuje. Oprócz Tima Clarlocka, który przed chwilą wrócił nie było poza nimi nikogo. Myśli nauczyciela zaprzątały jednak inne sprawy, ponieważ nawet nie zwrócił na nich uwagi, zbyt zajęty swoimi problemami.
- Tak. Myślę, że wiem co może poprawić twój nastrój.
- Doprawdy?
Kąciki ust Kierana uniosły się do góry, kiedy odwrócił się w stronę wyjścia.
- Przekonajmy się - powiedział.
***
Kubek z gorącą czekoladą rzeczywiście poprawił Ramirezowi humor, jednak zdecydowanie większą rolę odegrał w tej kwestii uśmiechnięty Kieran, który siedział na przeciwko niego w małym pomieszczeniu, który służył jako schowek na mapy. Chłopcy usiedli na czerwonej wykładzinie, którą została wyłożona podłoga, tak, że ich kolana stykały się ze sobą. Żadnemu z nich nie zdawało się to jednak przeszkadzać. Poza tym tutaj i tak było za mało miejsca na to, żeby mogli usiąść dalej od siebie. Azjata oparł głowę na lewej ręce, przyglądając się z zainteresowaniem swojemu towarzyszowi.
- A więc - zaczął - było aż tak źle?
- Masz na myśli rozmowę w gabinecie psychologa? - upewnił się Tris.
- Yhym - przytaknął. To on był osobą, która rozdzieliła żądnych zemsty kolegów kilka godzin lekcyjnych temu. - Pewnie dostaliście niezłą karę.
- Mamy posprzątać z liści cały dziedziniec - odpowiedział brunet. - A jeśli nie wykonamy zadania w dwie godziny, czeka nas jeszcze sprzątanie kuchni po całej szkole.
Jego towarzysz zagwizdał cicho pod nosem.
- No nieźle... Ale zgaduję, że to nie to jest powodem, dla którego jesteś dzisiaj taki przygnębiony.
- Być może - wzruszył ramionami.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytał Kieran, na co Ramirez pokręcił głową. - Rozumiem... W porządku.
- Mogę cię o coś spytać? - odezwał się po dłuższej chwili Tris.
- Jasne.
- Jak tutaj trafiłeś? - zapytał, wpatrując się w trzymane w rękach naczynie z gorącym napojem. Okazało się, że jego znajomy ma kontakty z osobami pracującymi w kuchni. Kucharkę go wręcz uwielbiały, co chłopak bez skrupułów wykorzystywał.
- Masz na myśli to jak znalazłem tą kryjówkę? - roześmiał się.
- Szkołę.
- Och - urwał, zakłopotany. Cała radość nagle zniknęła z jego twarzy, przez co Ramirez od razu pożałował swojego pytania. - A ty?
- Straciłem kogoś - odpowiedział brunet - i ciężko mi się było po tym pozbierać... Właściwie to do dzisiaj miewam koszmary.
Drugi chłopak przyglądał mu się dłuższą chwilę w milczeniu, mrużąc oczy, zanim w końcu odezwał się cicho;
- Ja też.
- Czasami mam wrażenie, że razem z tamtą osobą umarła jakaś część mnie. No i zostałem daltonistą, nie widzę już tylu kolorów co dawniej, rozumiesz o co mi chodzi?
Rozumiał doskonale.
***
Xavier Cartner wpatrywał się w zachmurzone niebo, opierając się o stare, zardzewiałe grabie, które równie dobrze mogły liczyć tyle samo lat co górujące nad nimi ruiny zamku. Szare obłoki nad jego głową z każdą chwilą przesuwały się coraz szybciej i szybciej. Było chłodne, jesienne popołudnie z gatunku tych, w które ludzie mieli ochotę zaszyć się w swoich ciepłych pokojach z gorącą czekoladą i zestawem filmów. Przebywanie na dworze przy takiej pogodzie było ostatnią rzeczą, na którą chłopak miał teraz ochotę. Właśnie mijała druga godzina odkąd razem ze swoim współlokatorem zabrał się za sprzątanie ogrodu. Niestety przez silny wiat, który bawił się z liśćmi w berka, nie udało im się wykonać nawet połowy pracy.
- Masz w ogóle zamiar mi dzisiaj pomóc?! - krzyknął zniecierpliwiony Tris, odwracając się w stronę swojego towarzysza.
Xavier poprawił swoją oliwkową beanie, spod której wysuwały się pasma czarnych włosów, wywracając swoimi szmaragdowymi oczami. Jak zwykle wyglądał jak model, który przed chwilą uciekł z wybiegu, co nie uszło uwadze drugiego chłopca.
- Wielkie dzięki - prychnął Ramirez, ze złością przeciągając metalowym narzędziem po trawniku. - Twoja pomoc jest wprost nieoceniona. Po co kazali nam dzisiaj sprzątać liście, jeśli przy takiej pogodzie to bezsensowna syzyfowa praca? Za każdym razem kiedy uda mi się zebrać liście w jeden stos, wiatr wszystko rozwiewa.
- Właśnie się nad tym zastanawiałem, ale ty jak zwykle musiałeś zacząć narzekać i wyrwać mnie z letargu - siedemnastolatek puścił swoje grabie, które przy upadku rozwaliły jeden ze stosów.
- Cartner!
Zielonooki chłopak bez słowa ruszył przed siebie, chowając ręce w kieszeniach czarnej kurtki, po czym skierował się w stronę dużego drewnianego koła zasypanego do połowy liśćmi. Ramirez z rezygnacją upuścił swoje grabie na ziemię, po czym ruszył za swoim towarzyszem.
- Co robisz? - zapytał, kiedy Xavier ukucnął obok zamkniętej na kłódkę klapy, grzebiąc w kieszeniach swojej kurtki. Chwilę później wsunął jakiś cienki drut do otworu na klucz i ściągnął blokadę.
- To studnia - odpowiedział. - Nie używają jej od jakichś dziesięciu lat. - Jeśli uda mi się ją otworzyć, będziemy mogli wsypać do niej wszystkie liście i szybciej zabrać się za sprzątanie kuchni.
- O jeny - Tris niepewnie rozejrzał się dookoła. - Nie jestem pewien czy to dobry pomysł.
- Jedyny jaki mamy - zauważył jego współlokator, po czym uniósł drewnianą klapę, na co ich oczom ukazała się metalowa drabinka schodząca na samo dno studni. Szmaragdowe tęczówki Cartnera rozświetliły się jakimś dziwnym blaskiem, kiedy zajrzał do środka. - Hmmm - zamyślił się. - Ramirez?
- O cokolwiek chcesz mnie zapytać, odpowiedź brzmi nie - oznajmił chłopiec, kręcąc głową. Brązowe kosmyki opadły na jego niebieskie oczy, kiedy pochylił się, żeby zajrzeć do środka. - A co jeśli kiedyś jeszcze będą chcieli z niej skorzystać?
- Nie będą - pokręcił głową. - A z resztą to już nie nasz problem.
- Nadal uważam, że to beznadziejny pomysł - powiedział, na co chłopak o czarnych włosach odwrócił się powoli w jego stronę z dziwnym wyrazem twarzy.
- Nie tylko liście można by tam wrzucić... Chcesz sobie pozwiedzać? - spytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Wypchaj się - mruknął brunet.
- Jak chcesz - Cartner wzruszył ramionami. - Ja zrobię swoje - z tymi słowami podniósł się z ziemi i ruszył po leżące na ziemi grabie. Tymczasem Tris podniósł z trawy jakiś kamyk i wrzucił go do studni. Chwilę później do jego uszu dobiegł cichy huk. Kamyk uderzył we włącznik leżącej na dnie latarki i studnia wypełniła się słabym światłem. Zaskoczony chłopak odwrócił się w stronę swojego towarzysza. Okazało się, że Xavier stał tuż za jakiego plecami z zainteresowaniem wpatrując się w okrągły otwór. Brunet podskoczył, łapiąc się za serce.
- Jeny, ty już tutaj?
Cartner wywrócił oczami, odkładając swoje narzędzia.
- Kurde... Za szybko się odwróciłeś - skrzywił się, za co oberwało mu się od jego towarzysza.
- Wygląda na to, że to jednak nie jest studnia - zauważył w końcu Tris, na co Xavier posłał mu znudzone spojrzenie, po czym zabrał się za wsypywanie liści do otworu w ziemi.
- Mam gdzieś co to jest, mógłbyś wziąć się do roboty? Nie zamierzam spędzić tutaj całej nocy.
Drugi chłopiec niepewnie zerknął w stronę studni, przyglądając się jej dłuższą chwilę, a następnie niepewnie podniósł swoje grabie i skierował się w stronę najbliższej sterty liści. Jeśli się pośpieszą może uda im się skończyć tą pracę w ciągu godziny...
- Hej - zaczął Tris, przerywając dłuższą chwilę ciszy.
- Nie rozmawiam z tobą - usłyszał, ale mimo wszystko postanowił się na starcie nie poddawać.
- Co sprawiło, że się tutaj znalazłeś?
Cisza. Zdawało się, że nawet wiatr przestał szumieć w koronach drzew. Cartner przestał bawić się grabiami, patrząc prosto przed siebie. Myślami znajdował się zupełnie gdzieś indziej, w przeszłości, która kładła cienie na jego teraźniejszość...
- Przejechałem walcem po twoim pierwszym wcieleniu - odpowiedział w końcu, starając się nie dać po sobie niczego poznać. Mimo to Ramirezowi udało się jednak dostrzec wyraz bólu w jego szmaragdowych oczach, kiedy odwrócił głowę i przez krótką chwilę usłyszał w swojej głowie natrętny głos zwany wyrzutami sumienia, które od razu zagłuszył. Wszyscy w tej szkole mieli przecież blizny, ale nie wszyscy ranili innych...
***
Dopiero co udało im się uciec z piekła i od razu, niczym z deszczu pod rynnę, trafili w sam środek Apokalipsy. Kuchnia wyglądała strasznie. Wszędzie piętrzyły się stosy brudnych talerzy, kubków, szklanek, misek i innych naczyń. W większości z nich wciąż jeszcze leżały resztki jedzenia. Zarówno Xaviera jak i Trisa tak przeraził ten widok, że kucharka, która przeprowadziła ich do tego miejsca, wybuchła głośnym śmiechem, po czym poklepała ich po plecach.
- Powodzenia dzieciaki - rzuciła z szerokim uśmiechem i szczęśliwa, że tego dnia wcześniej wróci do domu, zostawiła ich samych. Oszołomieni chłopcy stali przez dłuższą chwilę bez słowa, rozglądając się dookoła. W końcu Cartner zaczął przeklinać, używając takich wiązanek słów we wszystkich znanych językach, których Ramirez jeszcze nigdy nie słyszał.
- Spalmy to wszystko - rzucił po jakimś czasie, szorując trzydziesty talerz z kolei. Jego towarzysz, który zabrał się za wycieranie przytaknął ruchem głowy.
- W tym jednym się z tobą zgadzam - powiedział.
- Ciebie też miałem na myśli - mruknął, za co dostał ścierką po twarzy. Odwdzięczył się wylewając drugiemu chłopakowi kubek wody na głowę.
Kiedy w końcu skończyli sprzątać dochodziła druga w nocy. Brudni, zmęczeni i w złych nastrojach wrócili do swojego pokoju. Tris od razu rzucił się na łóżko, narzekając, że będzie musiał zmienić pościel. Xavier natomiast poszedł do łazienki wziąć szybki prysznic, po czym przebrał się w czyste ubrania i zadowolony, że nie będzie musiał odpowiadać na pytania swojego współlokatora, który zdążył już zapaść w głęboki sen, ponownie wyszedł na ciemny korytarz, kierując się w stronę gabinetu Clare Martines.
Korytarze szkoły w Corfe Castel był zupełnie puste. Nie licząc wysokiego chłopaka o kruczoczarnych włosach i szmaragdowych oczach nikt nie zamierzał w najbliższym czasie urządzać sobie tutaj spacerów. Xavier szybkim krokiem mijał kolejne drzwi, wszystkie zamknięte na klucz. Obawiał się, że się spóźni i oferta Lady M będzie już nieaktualna, kiedy więc zatrzymał się przed jej zamkniętym gabinetem, na którego drzwiach ktoś przykleił kartkę z napisanym starannym charakterem pisma "Pokój na parterze, Cartner ;P ", miał ochotę znowu wyrecytować kolejny śliczny wierszyk.
Bardzo zabawne, Claire, bardzo - myślał, wychodząc z budynku. Ku jego zaskoczeniu, mimo obecnej pory roku i późnej pory, na dworze było całkiem ciepło. Przyjemny, delikatny wiatr bawił się jego gęstymi czarnymi, czarnymi włosami, kiedy wolnym krokiem podążał w stronę zachodniej części w budynku, w której według Clare miał być teraz jego przyjaciel. Była piękna noc, z gatunku tych, o których pisze się wiersze i piosenki - czarne niebo ozdabiały liczne gwiazdy, a srebrny księżyc zalewał świat magiczną poświatą. Idealna noc w dalekim od ideału świecie.
Stuk! Kamyk odbił się od okna i upadł na trawę obok mnie. Nic więcej się nie wydarzyło, więc rzuciłem jeszcze raz i jeszcze raz, i nadal nic. No to spróbowałem po raz kolejny i tym razem ktoś je otworzył. Na zewnątrz wyjrzał chłopak. Potargane, złote włosy opadały na jego oczy, policzki były lekko zarumienione, a spod karmelowego swetra, który był o jakieś dwa rozmiary za duży, wystawał pomięty, biały t-shirt. Dla mnie wyglądał idealnie.
- Xavier? - najwyraźniej zaskoczył go mój widok. Nie dziwię mu się, mnie samego zaskakuje czasami moja głupota. W ogóle nie powinno mnie tutaj być.
- Nie mogłem już dłużej wytrzymać - powiedziałem, jakby to cokolwiek tłumaczyło.
- Jeśli ktoś cię tutaj zobaczy... - nie dokończył, ponieważ nie pozwoliłem mu na to, łapiąc go za nadgarstek i wyciągając na zewnątrz. Nicholas prawie się przewrócił, ale w porę udało mi się go uratować. Wpadł prosto w moje ramiona. Bosy, zaspany i uroczy.
- Mogłeś po prostu zapukać. To pierwsze piętro, idioto - mruknął, udając niezadowolonego i niszcząc ten piękny klimat, kiedy go przytuliłem. Miał rację - spał w pokoju na parterze, którego okna zajmowały całą wysokość ściany, rzeczywiście mogłem zapukać, nie ryzykując przy tym, że obudzę kogoś jeszcze, ale ja nigdy nie myślę. - Przepraszam - wyszeptał chwilę później, obejmując mój kark. - Przepraszam...
- Hej, to nie twoja wina - ująłem delikatnie jego policzek. - To nie nasza wina. Po prostu urodziliśmy się w świecie, który sprzyja tylko niektórym miłościom, Rayllee.
Kiedy wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi, poczułem jak jego łzy spływają po mojej skórze. Pozwoliłem mu na to, żeby wyrzucił z siebie wszystkie emocje, pozwoliłem na to, żeby ściągnął wszystkie maski i pokazał mi swoją prawdziwą twarz, osobę, która ukrywa się w przebraniu pewnego siebie, odważnego chłopaka, który niczym się nie przejmuje... Zawsze mu na to pozwalałem. Byłem jego tarczą, jego kołem ratunkowym, ramieniem, na którym się wypłakiwał, kimś kto nigdy go nie zawiedzie. Chcąc go nieco uspokoić, zacząłem się lekko kołysać.
"Baby, I'm
Dancing in the dark, with you between my arms
Barefoot on
The grass, listening to our favorite song
When you said
You looked a mess, I whispered underneath my breath
But you
Heard it, darling you look perfect tonight"
Ja i on, tańczący w świetle księżyca do muzyki, którą słyszały tylko nasze serca. Dwójka zakochanych w sobie chłopaków. Przysięgam, że dla niego spaliłbym świat.
"Cause we
Were just kids when we fell in love
Not knowing
What it was, I will not give you up this time
But darling..."
I po raz kolejny załączyłem nasze usta w pierwszym pocałunku, wplatając palce w jego złote kosmyki. Wiem, że to prawda, mimo, że nigdy mi tego nie powiedział - wiem, że on również mnie kocha. Jego serce już od dawna należy do mnie, tak jak moje należy do niego.
"Just kiss me slow, your heart is all I own
And in your
Eyes you're holding mine"
Spojrzał mi w oczy i zobaczył w nich odbicie całego mojego świata.
"I found a
Love, to carry more than just my secrets
To carry love (...)
We are
Still kids, but we're so in love, fighting against all odds
I know we'll be alright this time
Darling
Just hold my hand (...)
I'll be your man
I see my
Future in your eyes"
Wiecie, słyszałem, że na świecie każdy z nas ma swoją drugą, idealną połówkę, ale prawdopodobieństwo tego, że uda nam się ją znaleźć jest naprawdę bardzo, bardzo małe. Nam się to udało.
Zaczęliśmy się wygłupiać - jak zwykle... Znowu się potknął i zaczęliśmy się śmiać.
- Szzzz - zakrył mi usta dłonią. Kochałem widzieć go takim - z uśmiechem na twarzy, z błyszczącymi z radości oczami. Chciałem mu powiedzieć, że jest moim wszystkim, że to jego kocham, dla niego żyję, ale nie powiedziałem ani słowa, bojąc, że znowu się schowa, że ucieknie. Nicholas nie bał się wielu rzeczy i wielu się bał, między innymi z jakiegoś powodu bał się niektórych słów. Kiedyś kiedy byliśmy młodsi poprzyklejaliśmy we wnęce okiennej w naszym pokoju karteczki z takimi słowami. Ja napisałem na swoich "kiedyś", "obowiązek" i "rodzina", on - "kochać", "koniec", "na zawsze" i "opinia". Oto co nas przerażało - nasza przyszłość i to jak wyglądamy w oczach innych. Tak nie powinno być, miłość nie powinna być zakazana.
Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do środka, zamknął okna, zaciągnął zasłony. Pogrążyliśmy się w całkowitej ciemności, a on ujął moją dłoń i zaprowadził tam gdzie było bezpiecznie. Wylądowałem na plecach na miękkiej kanapie, a on pochylił się nade mną, kładąc mi palec na ustach, żebym zachowywał się cicho, a potem położył dłonie płasko na moim torsie i ponownie mnie pocałował. Czułem jak się uśmiecha przez pocałunek, kąciki naszych ust wciąż były uniesione do góry, kiedy zasypialiśmy wtuleni w siebie, serce przy sercu, z nadzieją, że kiedy pewnego dnia otworzymy oczy, świat będzie lepszym miejscem.
***
OKAY, WIELKIE PRZEPRASZAM DLA KAŻDEGO Z WAS. Wiem, że długo mnie tutaj nie było, ale już wróciłam. Dziękujcie @Mielarczuk ;* I jak wrażenia? Jakieś uwagi? Jaką ocenę dostałabym u was za ten rozdział? ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top