•1• - Broda, której nie da się ogolić.
Chłopak właśnie wszedł do domu i już usłyszał dudniące kroki swojego młodszego brata. Chwila. Wróć.
Nigel nienawidził swojego imienia.
Mówił, że kojarzyło mu się ze starym domem. Z problemami. Bólem. I choć praktycznie nikt nie mówił do niego po imieniu, wciąż intuicyjnie zagryzał wargę, przy kontakcie z innymi.
Chłopak trafił tu w wieku pięciu lat, wyrwany z domu, w którym miłość zdecydowanie nie była priorytetem. Skrajnie wychudzony, zamknięty w sobie i kryjący się na każdy ruch w jego stronę. I choć ten stan wcale nie trwał długo, w ośrodku dalej byli ludzie, myślący, że Nigel wciąż się boi.
Ale tak nie było. On już się nie bał. Bardzo długo. Wiedział, że to wszystko to przeszłość, że jest tu bezpieczny. Jednak uraza do imienia pozostała. I wciąż trwa. Mimo, że chłopak miał już piętnaście lat.
Piętnaście lat... Nikt raczej nie adoptuje już dzieci w takim wieku. Jeden z opiekunów sierocińca mówił, że "ludzie boją się, że dziecko nie pokocha ich jak prawdziwych rodziców". Może było w tym trochę prawdy, ale gnicie w placówce nie brzmi tak wybornie, jak własny dom i pokój.
Przynajmniej dla większości. Nie dla Nepptena (bo właśnie tak nazywali go przyjaciele). On bardzo lubił to miejsce. Lubił dzielenie pokoju z Ethanem, wspólne wypady na miasto z Claudem i szczere rozmowy z Jordanem. Ale to wszystko musiało się kiedyś skończyć.
Skończyć. Wszystko dobre zawsze się kończy i jest to tak cholernie niesprawiedliwe. Chociaż... Czy adopcję może być nazywana złą rzeczą? Przecież to cud, że ktoś chciał mieć za syna nastolatka z ogromnymi brakami w nauce i niewyparzoną gębą. No widocznie ktoś chciał. I Neppten poraz kolejny rozmawiał z nimi w gabinecie, razem z dyrektorem.
- Och to niesamowite. - odezwała się przesłodzonym głosem Adeleide, kobieta zachwycona opowiadaniem Nepptena.
- Co nie? - potwierdził jej mąż, Christopher.
Uśmiechnął się do nich. Nie sądził, że jazda na deskorolce tak im się spodoba. No cóż, nie wiedział o nich wielu innych pozytywnych cech. Wciąż patrzył z przymrużeniem oka i starał się nie przywiązywać, ale uświadamiał sobie, że może ci ludzie wcale nie są tacy źli...
Dyrektor przyglądał się ich rozmowie z niewielkim uśmiechem. Wiedział, że dzieciaki marzą o rodzinie i w głębi duszy cieszył się, że Neppten opuści to miejsce. W końcu nikt nie będzie kładł szpilek na jego krześle.
Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas, aż małżeństwo musiało już wracać do siebie. Tak właściwie to większość papierów została już wypełniona jakiś czas temu, a teraz jedynie były wprowadzane ostatnie "poprawki".
Jego przyszli rodzice mieli czystą kartotekę, dobre źródło dochodów i naprawdę spory dom na wybrzeżach miasta. Mieli też syna. W sensie, to nie był ich prawdziwy syn, bo też był adoptowany. Neppten wiedział o nim tylko tyle, że miał na imię Aitor, miał cztery lata i uwielbiał galaktykę oraz dinozaury. Ciekawe zainteresowania jak na dzieciaka.
Po opuszczeniu gabinetu od razu udał się na stołówkę. Zbliżał się czas obiadowy, a chłopak wolał być wcześniej przy stole, by:
A - zająć najlepsze miejsce
B - dostać największą porcję.
W końcu banda dzieciaków, głodnych dzieciaków zabiera wszystko, nawet nie patrząc co biorą na talerze.
Spojrzał ostatni raz jak jego przyszli opiekunowie wchodzą do auta, pomachał im lekko i przyglądał się jak odjeżdżają. Następnie wstał i powolnym krokiem ruszył do sporego stołu, by nałożyć sobię porcję spaghetti.
Gdy wrócił na miejsce, przy stole siedzieli już jego kumple. Oczywiście rozłożyli się jak głupi na ławkach i śmiali ze zdjęcia, które pokazywał im Claude. Uśmiechnął się lekko i usiadł obok Ethana, jednocześnie lekko przesuwając go na bok.
- Claude usiądź na tyłku, bo zajmujesz miejsce dla dwóch osób. - powiedział pół żartem pół serio.
- Patrz. - powiedział czerwonowłosy chłopak, wyciągając w stronę Nepptena telefon. Nie ruszył się jednak z miejsca.
Na ekranie było widać dyrektora placówki z dodanymi różnymi, niezwykle ciekawymi elementami, w ciekawym miejscu i ciekawym kostiumie. Neppten mimowolnie wypuścił powietrze, starając się nie zaśmiać.
- Kto zrobił takie arcydzieło? - zapytał Claude'a.
- Ja. - uśmiechnął się szeroko i w końcu usiadł na miejscu. - Ma się ten talent. Chyba pojadę na studia plastyczne.
Wszyscy zgromadzeni roześmiali się cicho. Tak, to zdecydowanie genialny pomysł, a talent chłopaka musi zostać doceniony. Uśmiechnął się znów lekko, wiedząc, że ich czas jest ograniczony.
Pożegnania zazwyczaj bywają bolesne, ale przecież to tylko dwadzieścia kilometrów. Może i musiał zmienić szkołę, lecz przecież będzie widział się z przyjaciółmi dość często. Już on tego dopilnuje.
Z większością zbił piątkę, powiedział jakieś słowo, w większości głupi żart, lecz gdy podszedł do niego Ethan, uścisnął go mocno. Po chwili jednak odsunął się, uśmiechnął i powiedział:
- Będę tęsknił.
- Pokój będzie bardzo pusty bez ciebie. - powiedział jasnowłosy.
- Nie martw się. Napewno przydzielą ci kogoś nowego.
- Nie w tym problem... - milczał chwilę. - Będziesz dzwonić?
- Oczywiście głupku. Nie martw się o mnie. Przecież będziemy się widywać.
Chłopak jedynie przewrócił oczami i pokiwał głową.
- I masz mi mówić o wszystkim. Gdyby coś znowu działo się w ośrodku, przyjadę, dobra?
- Jasne, nie martw się tym. I napisz jak dojedziesz. Musisz opisać mi swój pokój.
Uśmiech znów zawitał na twarzy Nepptena.
- Oczywiście. Będę pamiętać.
Odwrócił się i zrobił krok w stronę samochodu, ale Ethan zatrzymał go.
- Odwiedzisz nas jeszcze kiedyś? Napewno będziesz tu mile widziany.
Neppten znów się uśmiechnął. Odwrócił się ponownie w stronę przyjaciela i wyciągnął w jego stronę mały palec.
- Obiecuję. Takich obietnic się nie łamie, wiesz?
Ethan złączył swój palec z jego palcem.
- Wiem. - powiedział, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Choć tak naprawdę wcale nie wyglądał na szczęśliwego.
Podróż nie trwała długo. Po mniej niż pół godzinie, samochód zaparkował pod sporym domem. Miał beżowe ściany, czarny dach i ogromne podwórko. Zauważył dużą huśtawkę i domek z zjeżdżalnią. Był pewny, że były tam też bramki do piłki nożnej. To fajnie.
Odpiął pasy i powoli wyszedł z samochodu. Zarzucił na ramię torbę, w której miał cały swój dobytek i uśmiechnął się lekko do opiekunów, którzy ruszyli w stronę drzwi.
Chłopak właśnie wszedł do domu i już usłyszał dudniące kroki swojego brata. Chłopczyk zbiegł z połowy schodów z pomalowaną farbami koszulką i buzią. Chyba miała być to broda.
- Arr piraci! Wasz kapitan już biegnie! - usiadł na schodach i zjechał po nich na tyłku.
- Skarbie! - krzyknęła Adeleide. - Miałeś grzecznie oglądać książeczki.
- Była o piratach! - podbiegł do reszty i stanął przed Nepptenem. Uniósł głowę by na niego spojrzeć. - No cześć.
Chłopak uśmiechnął się i wyciągnął do niego rękę.
- Cześć.
Chłopczyk zachichotał i uścisnął jego dłoń.
- Chcesz zobaczyć mój pokój!? Mam tam dinozaury! Mogę też zrobić ci taki makijaż jak ja mam, chcesz, chcesz?
- Najpierw musimy umyć ci buźkę. - powiedział Christopher i odciągnął Aitora na bok.
- Ale to zarost! Nie można jej zmywać! Trzeba ją ogolić! Puszczaj! Załogo, pomocy!
Neppten uśmiechnął się lekko i patrzył za odchodzącymi. Adeleide spojrzała na niego.
- Chodź. Pokażę ci twoją sypialnie. A potem zjemy kolację.
- Brzmi jak niezły plan. - powiedział chłopak i ruszył za mamą.
No elo
To będzie sigmowe zobaczycie
Jakby serio
Mam plany
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top