ᴇɪɢʜᴛᴇᴇɴᴛʜ ᴘʀᴏᴍᴘᴛ

❝you okay in there?❞

━━━━━━━━━━━━

        Sobotni wieczór nie zapowiadał się na... w ogóle się nie zapowiadał. Miał być tym samym wieczorem, który przeżywali codziennie, wykonując te same czynności okraszone innym zestawem słów i tyle. Nie mieli pojęcia, że skończy się on właśnie w taki sposób.

        A był to... ciekawy sposób. Bardzo ciekawy, jak na dwójkę byłych międzynarodowych agentów.

        Zaczęło się od tego, że państwo Stark organizowało rocznicę ślubu, która miała się odbyć właśnie w sobotę. Rozmowa o tym ciągnęła się i ciągnęła do momentu, w którym do pomieszczenia wszedł Tony z dwuletnią Morgan na rękach. Wtedy też rozmowa zeszła na dziecko.

        I Natasha naprawdę nie miała bladego pojęcia jakim cudem skończyli u nich w domu, zajmując się małą przez prawie dwa dni.

    — Gdzie jest Morgan? — zapytał James, chowając się za niewielkim kocykiem dziecka. — Nie ma Morgan? Chyba gdzieś sobie poszła.

    — Gdybyś nie chował się za tym kocem wiedziałbyś, że straciła zainteresowanie już dobrą chwilę temu — powiedziała Natasha, kładąc książkę na kolanach.

    — Dlaczego mi nie powiedziałaś? — Brunet powiódł spojrzeniem w jej stronę; wyglądał chyba na... zawstydzonego.

    — Nie wiem. Fajnie było oglądać ciebie robiącego z siebie głupka — odpowiedziała beztrosko, wzruszając ot tak ramionami. — Mała bawi się na dywanie — dodała, wskazując podbródkiem dziecko.

    — Zostałem wyparty przez samochodziki — westchnął cierpiętniczo, jednak poskładał kocyk i odłożył go na dużą, ciemną kanapę.

    — Bywa. Musisz się przyzwyczaić.

        Morgan podniosła jeden z samochodzik, przyglądając mu się przez dłuższą chwilę. Rudowłosa skierowała w jej stronę spojrzenie, patrząc, jak mała koślawo podnosi się i rusza biegiem w jej stronę.

    — No popatrz, do ciebie idzie nawet wtedy, kiedy ty masz ją gdzieś — powiedział mężczyzna.

    — To tylko wrażenie czy faktycznie jesteś o to zazdrosny? — zapytała z uśmiechem, odkładając na stolik książkę, by podnieść małą i posadzić na swoich kolanach. — Co tam skarbie? Co tu masz?

        Dziewczynka wydała z siebie serię dźwięków, które miały chyba imitować pracę silnika. Tak przynajmniej wydawało się Natashy, bo kiedy powtórzyła je, dziecko zaczęło kiwać głową. Po tym podjęło próbę zsunięcia się z kolan rudowłosej, toteż nie utrudniała jej zadania, odstawiając z powrotem na podłogę.

    — Wiesz co? — zapytał cicho James, obserwując jak młodsza zabawia dziecko, podsuwając jej coraz nowsze zabawki. — Chciałbym mieć dziecko.

    — Rozmawialiśmy już na ten temat — zauważyła Natasha, przekrzywiając głowę w bok. — I z tego, co kojarzę, został on zamknięty.

    — Tak, ale...

    — James — powiedziała, tym samym przerywając brunetowi kolejny wywód. — Teraz myślisz, że chcesz dziecko, bo fajnie się czujesz zajmując się Morgan. To takie odczucie. Ktoś ma dziecko i ty też czujesz, że chcesz je mieć. Albo widzisz dziecko, bawisz się z nim i nagle chcesz mieć je na co dzień.

    — Mówimy o dziecku, Natasha, nie o psie. A ty właśnie dałaś temu takie wybrzmienie — mruknął, podnosząc się z kanapy.

    — Rozmawialiśmy już o tym tyle razy, że stwierdziłam, że ten sposób w końcu do ciebie trafi — odpowiedziała podobnym tonem, marszcząc lekko brwi. — Wiedziałeś, że nie chcę mieć dzieci.

    — Znowu będziemy się o to kłócić? — zapytał zirytowany, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

    — Pragnę zauważyć, że to znowu ty zacząłeś — warknęła, zaciskając palce na dużym, gumowym klocku. — Ile razy mam ci jeszcze powtarzać?

    — Codziennie, wiesz? Codziennie do cholery mi o tym mów — sarknął, wymijając kanapę. Gdyby w progu salonu były drzwi, zapewne trzasnąłby nimi wychodząc.

    — Bo ty zawsze robisz to samo! — zawołała za nim, patrząc w miejsce, w którym zniknął. — Za każdym razem zaczynasz ten temat i wkurzasz się, bo nie zmieniłam zdania! Bardzo mi do cholery przykro, że nie chcę zostać kurą domową!

        Nie słyszała, by poruszał się w dalszej części domu, ale też nie miała zamiaru się na tym skupiać. Uwagę bowiem przyciągnęła stękająca Morgan, dla której podniesione głosy nie były zbyt atrakcyjną formą spędzenia czasu.

    — Blyat — mruknęła pod nosem rudowłosa, podnosząc z dywanu dziecko. — No już, cichutko. Cichutko — powiedziała, przytulając dwulatkę do piersi, by razem z nią podnieść się z podłogi.

        Uspokajanie dziecka zajęło jej... zaskakująco dużo czasu. Nie pomogły zabawki, chrupki i chodzenie z małą na rękach po całym salonie, korytarzu i wszędzie, gdzie udało jej się wejść. Jamesa nie spotkała ani razu podczas całego procesu; nie wiedziała, czy cieszyła się z tego powodu, czy czuła złość, bo zostawił ją z tym samą.

        Brunet wrócił do domu Starków... później. Ściągnął cicho buty, pozbył się skórzanej kurtki i w milczeniu rozpoczął poszukiwanie Natashy po obszernym budynku. Jego ciche kroki i tak wydawały mu się bardzo głośne.

        Przechodząc obok białych, niedomkniętych drzwi, usłyszał cichą, spokojną melodię. Zaglądnął więc ostrożnie do środka, mimo ciemności zauważając malunki na ścianach i rzeczy, które głównie przeznaczone były dla dzieci. Wywnioskował więc, że jest to pokój Morgan, a także iż i ona, i Natasha, jest w tymże pomieszczeniu. Knykciem zastukał więc dwa razy w drewnopodobną powłokę, popychając powoli drzwi.

    — W porządku tu u ciebie? — zapytał szeptem, gdyby wepchał głowę do pomieszczenia.

        Natasha nie uraczyła go spojrzeniem. Właściwie nie zareagowała na jego słowa, stojąc nad łóżeczkiem dziewczynki i przyglądając się, jak mała śpi.

    — Przepraszam — wyszeptał po chwili wahania, podchodząc do rudowłosej. — Obiecuję, że już nigdy nie poruszę tego tematu. Nigdy, przenigdy.

    — Wątpię, że tyle wytrzymasz — mruknęła. — Ale skoro tak obiecujesz, nie będę narzekać.

        James uśmiechnął się delikatnie, podchodząc bliżej Natashy, by po objęciu jej w pasie, wbić spojrzenie w śpiące maleństwo.

    — Jest urocza — powiedział cicho, patrząc, jak Natasha poprawia kocyk, którym wcześniej nakryła maleństwo.

    — Jest — potwierdziła tym samym tonem, przyglądając się maleńkiej twarzy.

        James chciał zapamiętać ten moment.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top