ғᴏᴜʀᴛᴇᴇɴᴛʜ ᴘʀᴏᴍᴘᴛ

❝are you... throwing up in there?❞

━━━━━━━━━━━━
kolejna kontynuacja?
i mean... maybe
━━━━━━━━━━━━

     — Cześć staruszku! — zawołał radośnie Pietro, kiedy po raz kolejny oderwał się od ekranu obszernego telewizora. Przedzielony był on na pół, co pozwalało odróżnić kto gra którym samochodem.

        James również odwrócił się w stronę wejścia, doskonale zdając sobie sprawę, że i tak nie miał już najmniejszych szans z białowłosym.

    — Cześć Pietro, Bucky — powiedział jak zwykle uśmiechnięty Steve Rogers, podchodząc jakby nigdy nic do kanapy, na której oboje siedzieli. Jego oczy nie były jednak tak radosne, jak przybrana mina. — Długo tu siedzicie?

    — Dwie godziny — odpowiedział Barnes, odkładając na bok pada. — Kiedy wróciliście? Nie słyszeliśmy, jak wchodzicie.

    — Pół godziny temu. Około.

    — Więc... gdzie jest Romanoff? — zapytał z wahaniem brunet, ignorując rosnący uśmiech na ustach Pietro, którego dyskretnie kopnął w kostkę.

        Maximoff posłał mu oburzone spojrzenie, na które również odpowiedział krótkim zerknięciem. Jego oczy wręcz mówiły „uspokój się gówniarzu”.

    — Chyba u siebie, skoro jeszcze tu nie przyszła — odpowiedział z wahaniem, wreszcie stając przy kanapie. — W co gracie?

        James zagryzł dolną wargę, starając się skupić na tym, co opowiadał Pietro. Podkreślając „starał się”, bo jego myśli beznadziejnie przepadły przy Romanoff, na której powrót wyczekiwał bardziej, niż zwykle.

        Bo to było dziwne. Miał na myśli... dlaczego zadzwoniła akurat do niego? Dlaczego była pijana? Natasha nigdy nie piła podczas misji. Właściwie, piła bardzo rzadko, nawet na imprezach w wieży częściej widziano ją z Colą w ręce, niż z lampką czy przy kieliszkach. To tak bardzo nie miało sensu i, choć naprawdę chciał, nie potrafił tego zrozumieć.

        Natasha nie wyszła ze swojego pokoju podczas pobytu ich trójki w salonie, toteż brunet sam się do niej wybrał, gdy Pietro i Steve rozeszli się do swoich pokoi. Dla pewności został jeszcze chwilę w pomieszczeniu udając, że sprząta po sobie i starszym Maximoff. Dopiero wtedy, biorąc głęboki wdech, wyszedł z pokoju, gasząc w nim światła.

        Stojąc przed pokojem Natashy zawahał się. Był to bardzo krótki moment, w którym nie do końca wiedział, czego chciał, ale minął tak szybko, jak się pojawił. Zostawiło to jednak po sobie paskudny ślad zmieszanych uczuć, z którymi musiał poradzić sobie sam, pukając trzykrotnie w jasną drewnopodobną powłokę. Nie usłyszał żadnego zaproszenia, ale też nie oczekiwał, że takowe usłyszy. Tylko dlatego pociągnął za klamkę i wślizgnął się do środka, zaraz za sobą zamykając.

        Pokój Natashy był... minimalistyczny. Bardzo. Nie było w nim żadnych zdjęć, ozdobnych pierdół czy tych śmiesznych pamiątek, które zbierało się po odwiedzeniu danego miejsca. Tak robiła Wanda, by potem z wielkim namaszczeniem postawić na jednej półce regału z książkami, na której takowych nie było. U Natashy było... pusto. Ale wiedział też, dlaczego tak było – nie mogła pozwolić sobie na „zagnieżdżenie” w żadnym miejscu, toteż nie przywiązywała do niego żadnej wagi. Ono po prostu było.

        James zauważył, iż drzwi od łazienki są zamknięte, toteż wywnioskował, że właśnie za nimi kryje się rudowłosa. Zastanawiał się, czy powinien do nich podejść i zaznaczyć jakoś swoją obecność, co ostatecznie zrobił. Wolał nie oberwać potem od Rosjanki, która raczej nie spodziewała się żadnego gościa.

    — Hej Nat — powiedział głośno, stając przed drzwiami toalety. Dłonie wcisnął w kieszenie dresowych spodni, starając się utrzymać coś na wzór spokoju. — Przyszedłem... pogadać.

    — Każdemu tak stajesz pod łazienką? — zapytała cierpko, co było bardzo odmienne od sposobu w jakim do niego mówiła zaledwie wczoraj.

    — Tylko wybranym osobom. Możesz czuć się zaszczycona — powiedział, wzruszając ramionami. — Czy ty... tam wymiotujesz? — zapytał po kilku chwilach milczenia, podczas których usłyszał rzeczy, których raczej nie chciał i nie miał zamiaru usłyszeć.


  — Ale znalazłeś sobie zajęcie, Barnes — warknęła, zaraz po tym spuszczając w toalecie wodę.

        Wyszła dopiero po kilkunastu minutach, od razu zauważając siedzącego na łóżku Jamesa, który tylko obrzucił ją krótko wzrokiem.

    — Będziesz tu siedział całą noc? Nie masz czegoś lepszego do roboty? — zapytała zirytowana, mimo wszystko podchodząc do łóżka, na którym zaraz się położyła. To również było niecodzienne w zachowaniu Natashy.

    — Dobrze wiesz, że nie mam — mruknął, przesuwając się do tyłu, by oprzeć o ścianę i przy okazji przełożyć zgięte w kolanach nogi Natashy na własne uda. — Więc?

    — Co więc? — Zmarszczyła brwi, niechętnie podkładając dwie małe poduszki pod głowę.

    — Co się stało na misji?

        Patrzył na nią, bladą i nieobecną, a ona odwracała od niego wzrok, skubiąc dół za dużej o przynajmniej dwa rozmiary koszulki. Wiedział, że nie uśmiechało jej się odpowiadać na to i jakiekolwiek inne pytanie, bo... nie lubiła mówić o takich rzeczach.

    — Spytaj Steve'a — powiedziała cicho. — Nie chcę o tym opowiadać.

    — Steve wie, że piłaś?

    — Domyślił się, kiedy wracaliśmy. Czyli jakieś trzy godziny temu. Obiecał nie mówić o tym Nickowi. — Przetarła znużona twarz dłońmi, wreszcie przenosząc wzrok na Jamesa. — Szkoda, że nie widziałeś jego miny.

    — Chyba wiem, jaką zrobił — stwierdził, uśmiechając się delikatnie. Jego prawa dłoń instynktownie zaczęła gładzić łydkę rudowłosej. — Wiesz, że alkohol nie jest dobrym sposobem na odstresowanie się, prawda?

    — Nie udawaj świętego — mruknęła, podnosząc prawą nogę, by przyłożyć ją do policzka Jamesa. Szybko jednak złapał za kostkę młodszej, a ona nie protestowała, gdy układał ją w tym samym miejscu.

    — Naprawdę chciałaś wrócić do mnie? — zapytał cicho, z wahaniem podnosząc wzrok na jej twarz. Widział, że skubie policzek od środka.

    — Skoro tak powiedziałam, to chyba tak. — Znowu wzruszyła ramionami. — Ostrzegam, że mogę w nocy wymiotować — rzuciła, przesuwajac się bardziej do krawędzi łóżka, robiąc tym samym miejsce Jamesowi.

        Zaśmiał się cicho, ale bardzo melodyjnie, więc i Natasha się lekko uśmiechnęła.

    — Nie przeszkadza mi to.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top