ғɪғᴛʜ ᴘʀᴏᴍᴘᴛ
❝who the fuck are you?❞
━━━━━━━━━━━━
Wiosenny wiatr rozwiał rude włosy, których świadomie odmawiała związania. A przecież mogła to zrobić nawet w tym momencie – miała gumkę do włosów na nadgarstku, gotową, by użyć ją w wiadomym celu. A jednak nie zgarnęła kosmyków i nie powołała rozciągliwego materiału do pracy.
Było ciepło. Przyjemnie ciepło. Ludzie to zauważali, więc wychodzili na spacer, by tak spędzić kilka wolnych chwil.
Natasha nie była jedną z nich. Natasha nie była na spacerze, nie czerpała przyjemności z wyjścia na zewnątrz i nie miała zamiaru cieszyć się ładną pogodą. Natasha chciała wrócić do swojego mieszkania i udawać, że to, co się stało, nigdy nie miało miejsca.
Dlaczego się na to zgodziła? Dlaczego myślała, że to będzie dobry pomysł?
Westchnęła, cholernie zirytowana, choć nikt wokół nie mógł stwierdzić, że to właśnie tym było spowodowane głośniejsze wypuszczenie powietrza przez usta. Boże, nie chciała tutaj być. Nie chciała był w Bukareszcie, nie chciała być w Rumunii, nie chciała być w ogóle w Europie. Dlaczego nie mogło to być w Brazylii? Albo Meksyku? Do cholery, dlaczego są tak blisko pieprzonej Rosji?
Mężczyzna idący przed nią z plecakiem na ramieniach, mający na sobie ciemną czapkę z daszkiem łypnął na nią okiem przez ramię. Nie odwróciła od niego wzroku – nie było sensu. Wiedział, że szła za nim z jakiegoś powodu i bardzo mu się to nie podobało, a ona... ona nie starała się udawać, że jest inaczej. Na jego oczach włożyła ręce do skórzanej kurtki, co zapewno miało mu dać do myślenia, że nie jest groźna – nie miał się czego bać.
Odwrócił się i przyśpieszył krok. Nie sądziła, by zniknął jej z widoku, bo choć Bukareszt był duży, a ludzie cały czas przechodzili obok, wyróżniał się. Wiedziała, że jeśli chciałby, wtopiłby się w tłum i ani tyle nie byłaby w stanie go zobaczyć. Nie zrobił tego, a to znaczyło, że chciał, by znalazła się blisko. Odetchnęła głęboko, nie zmieniając tempa chodu, gdy zniknął za rogiem jednego z budynku. Sprawdziła jedynie telefon, by upewnić się, że nikt z współpracowników nie przysłał jej żadnej wiadomości. Wszyscy milczeli, więc i ona postanowiła milczeć.
Znowu go zobaczyła, gdy wyłoniła się zza białego, podstarzałego budynku. W tym samym momencie obrócił się, sprawdzając czy wciąż za nim idzie. Zauważywszy ją, zacisnął usta, co była w stanie zauważyć nawet z tak sporej odległości, i ponownie zniknął między budynkami. Tym razem Natasha przyśpieszyła krok, chcąc już skonfrontować się z uciekającym. Nie było przecież dużo czasu.
Jak się okazało, mężczyzna znalazł się w starej budowli, która już wyszła z użytku. Natasha odetchnęła, zanim weszła po schodkach do środka. Potem już tylko zastanawiała się, czy będzie miała co po sobie zbierać.
Wnętrze było ruiną. Natasha wywnioskowała, że jest to budynek w wiecznej budowie, która na pewno nie zostanie nigdy dokończona. Promienie słońca przedzierały się przez zabite deskami okna, tworząc scenę dla drobinek kurzu. Rozejrzała się wokół, a kiedy nie zobaczyła nikogo, wbiła wzrok w podłogę. Oprócz śladów jej butów znajdowały się tu też ślady innych ludzi. Po rozmiarze wnioskowała, że nie było tu dorosłych od bardzo długiego czasu. Zmarszczyła więc brwi – jeśli nie było, to gdzie on się podział?
— Cholera — zaklęła pod nosem, zrywając się ze swojego miejsca tylko po to, by wpaść na osobnika, którego szukała.
Dała się podejść jak dziecko i teraz miała za to zapłacić.
— Dlaczego mnie śledzisz? — warknął, zaciskając palce lewej ręki na jej gardle. — Kto ciebie wysłał?
Nie trzymał jej mocno, była w stanie mówić. Wiedziała jednak, że wystarczył jeden zły ruch lub jedna zła odpowiedź, by zmiażdżył jej tchawicę.
Stała więc nieruchomo, trzymając nadgarstek mężczyzny tak, jakby faktycznie miało to jej coś dać.
— Nikt mnie nie wysłał. Przyszłam sama. — Nie kłamała. Przynajmniej nie całkiem.
— Kłamiesz — warknął. Jego oczy chyba pociemniały, gdy wypowiedział to słowo.
— Więc sprawdź mnie. Nie mam nic do ukrycia — oznajmiła, patrząc prosto w niebieskie tęczówki bruneta.
Był zagubiony. Być może się bał. Nie wiedział, co się z nim dzieje, co dzieje się wokół niego i Natasha wcale nie zdziwiła się, że zareagował właśnie tak.
Jego ręka odsunęła się od gardła rudowłosej.
— Kim ty do cholery jesteś?
Odchrząknęła, choć wcale nie potrzebowała tego zrobić. Podświadomie chyba chciała wymazać rozczarowanie.
— Natasha Romanoff — powiedziała, dusząc gdzieś w sobie chęć wybiegnięcia z budynku. — Jestem agentką T.A.R.C.Z.Y., chcę ci pomóc.
— Nie potrzebuję pomocy — oznajmił, mrużąc lekko oczy. — Zostaw mnie w spokoju.
— Hydra ciebie szuka — powiedziała widząc, że brunet zamierza odejść. A jeśli odszedłby, nie znalazłaby go do momentu, w którym nie zostałaby przez niego zaatakowana. — Musisz mnie posłuchać, James.
Odwrócił się. Nie przypominał już tego zagubionego przechodnia, za którym podążała przez kilkadziesiąt minut – ściągnięte brwi nadawały mu wściekły wygląd. Z bliska wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego, o czym przekonała się, gdy złapał za jej ramiona i gwałtownie przystawił do ściany. Z jej ust uciekło zduszone jęknięcie, gdy plecy spotkały się z chropowatą nawierzchnią.
— Mam na imię Bucky — warknął, skacząc spojrzeniem z prawego oka Natashy na lewe, jakby ich kolor czy rozmiar miał się ot tak zmienić.
— Masz na imię James — powiedziała łagodnie, ignorując ból, jaki narastał wraz z napieraniem jego rąk. — James Buchanan Barnes. Twoim przyjacielem jest Steve Rogers, on mówił na ciebie Bucky. Czytałeś o nim w muzeum, pamiętasz?
— Skąd do cholery o tym wiesz?
— Musiałam ciebie jakoś znaleźć. — Mówienie pod naporem jego spojrzenia było z jakiegoś powodu... trudne. — Musisz mi zaufać.
— Niby dlaczego? — zapytał. Uścisk na ramionach nieco zelżał. — Skąd mam mieć pewność, że jesteś tym, za kogo się podajesz?
— Bo mnie pamiętasz.
━━━━━━━━━━━━
i memik
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top