sᴇᴠᴇɴᴛᴇᴇɴᴛʜ ᴘʀᴏᴍᴘᴛ
❝wait, don't pull away... not yet.❞
━━━━━━━━━━━━
Czarny, kuchenny zegar, wskazywał nieco ponad trzecią nad ranem. Wszyscy... prawie wszyscy już dawno ułożyli się w swoich łóżkach, idąc spać od razu lub snując miliony scenariuszy, zanim sen ich nie zmorzył, głaszcząc kojąco po delikatnych powiekach.
Kuchnia była pusta; jedynie brudne szklanki i dwie miski wciąż czekające na kogoś w zlewie dawały znać, że ktoś tu wcześniej był i je użytkował, wypowiadając przy tym bardzo dużą ilość słów. Ściany również to słyszały i tym razem nie narzekały – były to miłe słowa, a sama rozmowa bardzo przyjemna. Spokojna i taka, jaka powinna tu być zawsze.
Salon również świecił pustkami. Niedbale zwinięty koc został ciśnięty w stronę jednego z foteli i teraz zwisał beznadziejnie z podłokietnika niemo prosząc, by ktoś go po prostu podniósł i użył. Bądź poskładał i schował najgłębiej jak się dało. Może ktoś kiedyś spełni jego błaganie?
Nikt nie posprzątał niskiego stolika – butelki po piwie i miski po chipsach wciąż grzały na nim miejsce, zapewne czekając, by zostać sprzątniętym. Kto wie, w końcu to tylko kilka przedmiotów, którymi nikt się nie zajął po skończeniu czegoś, co nazywali imprezą.
Wszystko było pogrążone w ciszy – takiej, jaką zwykle zastaje się w środku nocy, po trzeciej nad ranem, gdy ma się pewność, że nikogo się nie obudzi.
Ale nie wszyscy wtedy spali. Co lepsze; wcale nie zamierzali zasnąć.
James oparł czoło o obojczyk Natashy, nie mogąc odważyć się, by pocałować ją w jakiekolwiek miejsce, mimo iż kilkanaście sekund temu miał do tego pełne prawo. Przyzwyczaił się – wiedział, że nie mógł z tym walczyć w żaden sposób.
Starał się więc tylko złapać głębiej oddech, zaciskając dłonie w pięści na miękkim prześcieradle, które przeżyło więcej powrotów i rozstań niż nie jedno kino. Czuł jej dłonie, nad którymi powoli odzyskiwała zdolność władania i ostrożnie odczepiała paznokcie od jego nieco opalonej skóry. Czuł jej przyśpieszony oddech, który chyba też próbowała opanować, drżenie nóg, które zapewne za kilka chwil zmotywuje, by kopnąć go w udo, każąc wynosić się z jej sypialni. Znał to, wszystko znał. Każdą najdrobniejszą rzecz, która zabijała go od środka, a on wciąż wracał po więcej, jak narkoman do jedynego żywiciela. Czuł się żałośnie, pod klatką, jakby miał wolność, ale jednoczesnie nie był nawet blisko niej, ale... nie potrafił bez tego żyć. Nie potrafił żyć bez niej.
Mimo wszystko westchnął, podnosząc głowę i zaraz po tym podpierając się prawą ręką, by móc wstać. Poczuł, że ciało rudowłosej spina się, że chyba powinien się pospieszyć, ale zamiast tego, poczuł jej nogi na własnych lędźwiach, zaciskające się mocniej.
— Poczekaj, nie odsuwaj się... Nie teraz — powiedziała niewyraźnie, jej głos wciąż drżał. James zmarszczył brwi, ale z powrotem wrócił do poprzedniej pozycji.
— Coś się stało? — zapytał cicho, tak cicho, że tylko Natasha była w stanie to usłyszeć. A przecież tylko oni byli jedynymi nie śpiącymi osobami w całej wieży.
— Nie, chyba — odpowiedziała, z wahaniem wplatając palce we włosy bruneta. — Nie wiem.
— Mam wyjść? Chcesz pobyć sama? — Nie chciał, tak cholernie nie chciał wychodzić z jej pokoju, ale nie mógł robić czegoś, co było wbrew jej samej. Nie miał ochoty być po raz kolejny powodem złego samopoczucia rudowłosej.
Chociaż, „złe samopoczucie” było zbyt lekkim określeniem na to, co działo się z Natashą po każdej wspólnej nocy.
— Nie. Chcę być teraz z tobą. — Chyba uśmiechnęła się lekko. Chyba, bo nie był pewien, czy ten niewielki grymas na jej ustach faktycznie uśmiechem był.
— Okej — powiedział, z wahaniem składając krótki pocałunek na czole młodszej. — Jest w porządku? — zapytał, kiedy już położył się obok niej, a ona ot tak położyła nogę na jego biodrze.
— Yhym — mruknęła, przysuwając się jeszcze bliżej Jamesa, o ile w ogóle to było możliwe.
Pierwszy raz leżeli tak... blisko. Tak obnażeni przed sobą, tak rozstrojeni, cudownie nieperfekcyjni w każdym znaczeniu tego słowa. Patrząc na siebie tak, jakby pierwszy raz widzieli własne twarze. Natasha nawet pozwoliła sobie dotknąć szorstkiego policzka bruneta, powoli krążąc po nim opuszkami, przypominając sobie stare ścieżki i tworząc zupełnie nowe, których ani ona, ani on nie znał. Oddechy już od dłuższej chwili wydawały się być spokojne, już nie tak chaotyczne jak przedtem. James gładził powoli plecy Romanoff, co jakiś czas przestając, jakby zapominał, co robił i na powrót starał się to sobie przypomnieć, wznawiając tak dobrze jej znany ruch.
— Przepraszam — wyszeptała, kiedy oczy Jamesa powoli zaczęła chować się pod powiekami. — Przepraszam za... za wszystko.
— Jest okej — powiedział tym samym tonem, zmuszając się do pozostania przytomnym. — Nie musisz mnie za nic przepraszać.
— Muszę — oznajmiła stanowczo. — Obwiniałam cię o wszystko, za każdą rzecz, której nie byłeś winien i...
— Nat — przerwał jej, odgarniając kosmyk włosów z policzka. — Jest w porządku. Nie rozmawiajmy o tym teraz.
— Nienawidziłam siebie jeszcze bardziej, kiedy kazałam ci wyjść. — Słyszał w jej głosie skruchę. To było raczej rzadkością, jeśli chodziło o Romanoff.
— Mogłem wcześniej zmusić cię do rozmowy — mruknął, z powrotem gładząc plecy młodszej. — Kocham cię i nie chcę od ciebie niczego, rozumiesz?
— Wiem — szepnęła, zatrzymując dłoń na jego policzku. — Ja ciebie też kocham. I przepraszam.
James zaśmiał się krótko i cicho, zanim zdecydował się pocałować Natashę tak, jak zawsze na to zasługiwała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top