sᴇᴠᴇɴᴛʜ ᴘʀᴏᴍᴘᴛ
❝stay here and don't move. i'll be right back.❞
━━━━━━━━━━━━
baardzo przepraszam
za wczorajszy brak,
niedziela była bardzo
dzika, too much in
one day
━━━━━━━━━━━━
Natalia odgarnęła gwałtownie włosy z policzków, nie starając się zrobić tego w jakikolwiek przyzwoity sposób. Oddech miała przyśpieszony, para gubiła się w mroźnym powietrzu, choć równie dobrze mogłaby po prostu zamarznąć. Nie zwracała no to uwagi.
Bała się. Wszystko szło nie tak, jak mieli w planach, nic się nie sprawdzało, a ona nie mogła już dalej uciekać. Czuła, że nie dałaby rady przebiec kilkanaście kolejnych kilometrów z maleńkim dzieckiem przy piersi.
Miała ochotę zapłakać. Głośno i żałośnie, by ktokolwiek na to zareagował, ale jedyne, co zrobiła, to zacisnęła zęby, poprawiając gruby koc, którym owinięty był noworodek.
Zima była wyjątkowo paskudna tego roku, o czym przekonywała się na każdym kolejnym kroku, podciągając brzydko nosem. Nikt nie chodził o tej godzinie na zewnątrz, szczególnie z małym dzieckiem, ale ona nie miała wyjścia. Nie mogła zatrzymać się teraz, nie w momencie, w którym prawie była u celu.
Tak powtarzała sobie w myślach, idąc ciemną ulicą. Zatrzymała się jednak szybciej, niż sądziła – przez spuszczoną głowę niewiele była w stanie zauważyć, a teraz, gdy ktoś złapał ją za ramiona, było już za późno.
Natalia zapłakała cicho, przytulając do siebie mocniej noworodka.
— Proszę, nie chcę żadnych kłopotów — powiedziała cicho, bojąc się podnieść spojrzenie na osobnika.
— Natalia, skarbie, spokojnie. To ja, James — powiedział szybko, pochylając się, by spojrzała na niego bez podnoszenia głowy. — Nie płacz, wszystko się udało. Udało się, słyszysz?
— Udało? — powtórzyła głucho, wbijając spojrzenie w oczy bruneta. Ciężko było jej dostrzec ich kolor w znikomym świetle.
— Tak, udało — powiedział, kiwając głową. — Ale nie możemy tutaj tak stać. To nie jest bezpieczna okolica.
— Nie mam siły już iść dalej — wyznała, zanim zaczął motywować ją do postąpienia kolejnego kroku.
— Natalia, proszę — jęknął, ocierając jej policzki z łez. — To tylko kilka metrów.
— Nie dam rady — załkała. Dziecko w jej ramionach również zakwiliło cicho, przykuwając tym uwagę Jamesa. — Nie dam rady, James.
— Natalia — powiedział, opierając czoło o czoło młodszej. — Musimy się schować. Obie zmarzniecie na tym zimnie.
Natalia otrzeźwiała; jakby wzmianka o dziecku pobudziła ją do tego stopnia, by dalej brnąć przez opustoszałą ulicę francuskiego miasta.
— To on — poprawiła go, dając sobie odebrać torbę podróżną. — Masz syna, James.
Brunet chyba uśmiechnął się. Przez wszechobecnie panującą noc nie była w stanie stwierdzić, czy uśmiechał się, czy to tylko zwykły grymas, odznaczający się na jego twarzy.
Ostatni tydzień był cholernie ciężki. Ucieczka z dziewięciomiesięcznym brzuchem była niczym przy porodzie, przez który musiała przejść zupełnie sama, w zaciszu pieprzonej, hotelowej łazienki. Nigdy w życiu nie chciała doświadczyć czegoś takiego drugi raz – nawet, gdyby James był przy niej.
Bała się, że będzie gorzej. Że urodzi wcześniej niż obliczali, że nie będzie mogła na następny dzień znów być w drodze, by spotkać się w wyznaczonym miejscu z Jamesem, który „sprzątał” zagrożenia tylko po to, by rudowłosa nie narażała siebie i wówczas nienarodzonego dziecka.
Jego dłoń delikatnie pogładziła materiał koca i zaraz po tym zatrzymała się w miejscu. Natalia spojrzała na jego twarz i po sposobie, w jaki zacisnął szczękę, zrozumiała, że coś jest nie tak.
— Chodź, nie możemy tutaj tak stać.
Kiwnęła jedynie głową, dając zaprowadzić się do budynku, do którego najpewniej chciał ją zabrać od początku. Natalia starała się powstrzymać fale zmęczenia i skupić na Barnesie, by tylko nie dopuścić się do zatrzymania w miejscu.
Odetchnęła dopiero, gdy znalazła się w starej kamienicy. James odłożył torbę pod ścianę, wyszarpując z kieszeni klucze, które szybko podał Natalii.
— Zostań tu i się nie ruszaj — powiedział, odgarniając kosmyk włosów z jej policzka. — Zaraz wrócę.
— James...
— Muszę tam iść — przerwał jej szybko, wyciągając z kieszeni pistolet. — Wrócę, zanim wypowiesz „kocham cię”.
Nie czekał na odpowiedź Natalii, bo wiedział, że gdyby to zrobił, nie wyszedłby poza bezpieczne drzwi kamienicy. Pocałował ją jedynie w czoło, zanim bezszelestnie wyparował ze środka, znikając w ciemnej aurze nocy.
Natalia czekała. Serce w klatce piersiowej dudniło zdecydowanie za szybko i za głośno – miała wrażenie, że obudzi tym malca, który i tak już postękiwał cicho. Wyszeptywała rosyjskie obietnice, ze łzami w oczach wyczekując powrotu Jamesa.
Gdyby wtedy nie zaczęła z nim rozmawiać, nigdy nie doszłoby do tego wszystkiego. Nie musieliby uciekać przed Czerwoną Komnatą i Hydrą, nie musieliby chować się w starych kamienicach czy tanich, zaniedbanych hotelach. Mogli to ukrócić trzy lata temu, kiedy to wszystko powoli się rozpoczynało i nie byliby teraz zbiegami, poszukiwanymi przez dwie organizacje.
Romanova zamknęła oczy, usilnie starając się powstrzymać chęć rozpłakania się. Nie mogła tak myśleć. Doskonale wiedziała, że nawet gdyby mogła cofnąć czas, zrobiłaby dokładnie to samo w tej samej kolejności i nie zastanawiałaby się nad konsekwencjami, zupełnie jak za pierwszym razem.
Ktoś nagle złapał za klamkę. Natalia otworzyła oczy, cofając się o dwa kroki i przyciskając dziecko do piersi jeszcze mocniej.
Do środka wszedł James.
— Nic ci nie jest? — zapytała zaraz, podchodząc do bruneta i kładąc dłoń na prawym policzku.
— Wszystko jest w porządku. Nikt nas nie śledził — powiedział cicho, zakrywając wierzch jej ręki własną ręką. — Jesteśmy bezpieczni.
Spomiędzy jej warg uciekł cichy śmiech, nasięknięty łzami wielkości grochów. James ponownie pocałował ją w czoło.
— Chodź do środka, ogrzejecie się — powiedział, podnosząc z podłogi torbę i otulając Natalię ramieniem w pasie. — Jak się czujesz?
— Zmęczona — odpowiedziała, opierając się całym ciałem o bruneta. — Cholernie zmęczona.
— Już możesz odpocząć. Zajmę się nim, kiedy będziesz spała — powiedział, uśmiechając się delikatnie. — Przygotowałem kilka rzeczy w razie, gdybym miał odbierać poród, ale... znowu poradziłaś sobie sama.
— Nawet mi o tym nie mów — powiedziała stanowczo, zatrzymując się razem z nim przed drzwiami jednego z mieszkań. — To było najgorsze kilka godzin mojego życia.
— Powinien cię zobaczyć lekarz — stwierdził, otwierając szybko drzwi i po wprowadzeniu jej do środka, z powrotem je zamknął.
— Żadnych lekarzy — zarządziła, po raz kolejny idąc za nim do prawdopodobnie jedynej sypialni w niewielkim mieszkanku. — Nie możemy tak ryzykować. Dam sobie radę.
— Natalia, jesteś świeżo po porodzie, ktoś musi zbadać ciebie i dziecko — powiedział, odstawiając torbę na podłogę.
— Nie. — Jej głos zabrzmiał niesamowicie stanowczo. — Najpierw upewnimy się, czy na pewno jesteśmy bezpieczni.
— Zawiadomiłem już mojego przyjaciela — powiedział, ściągając z siebie ubranie wierzchnie, by odebrać od młodszej noworodka. — Za kilka godzin tutaj będą, a wtedy polecimy prosto do Stanów. Na pewno będą mieli ze sobą lekarza.
— Czyli wreszcie nie będziemy musieli uciekać? — zapytała cicho, z wahaniem podając Jamesowi maleństwo.
— Dokładnie tak, skarbie — odpowiedział podobnym tonem. — A teraz prześpij się trochę — dodał, zerkając krótko na maleńką twarzyczkę, ledwo widoczną z fałd koca.
— Na pewno dasz sobie radę? — zapytała. Tym razem nie udało jej się pozbyć zmęczenia w głosie.
— Oczywiście — odpowiedział pewnym siebie tonem, całując kolejny raz Natalię w czoło. — Mam tu wszystko, czego mały potrzebuje. Łącznie z jedzeniem.
— Okej — westchnęła w końcu, ściągając wreszcie z siebie płaszcz. — Chyba nie musi mieć koca w mieszkaniu.
— Spokojnie, wszystkim się zajmę — powiedział, uśmiechając się delikatnie do rudowłosej.
Wychodząc z sypialni nie zamknął za sobą drzwi. Wiedział, że młodsza nienawidziła być sama w czterech ścianach i wcale nie pomagała jej myśl, że brunet jest na wyciągnięcie ręki.
— Jesteśmy wolni, mały — wyszeptał, wbijając spojrzenie w maleńką twarz. — Cudownie wolni.
Natalia uśmiechnęła się, słysząc głos Jamesa.
━━━━━━━━━━━━
as y'all can see, i
love winterwidow
with kids-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top