Rozdział IV


RozdziałIV


TOMMASO

Poobfitym śniadaniu i krótkiej pogawędce w strefie wypoczynkowejdziewczyny udały się na siestę, a my do mojego gabinetu.Przeglądam papiery dotyczące moich klubów. Szukam czegoś, copomogłoby mi swobodniej obracać zarobioną gotówką, w sensie...Żeby ją tak zwyczajnie wyprać. Pablo dolewa nam wódki i wrzucaplasterki limonki. Podobno gentelmani nie piją przed południem,ale... Jacy z nas gentelmani? Stawia przede mną szklankę i usadawiasię wygodnie w fotelu stojącym naprzeciwko biurka. Upijam łyk.

– Wpiątek lecimy do San Francisco. – Przyjaciel marszczy brwipytająco. – Nie patrz tak na mnie. Dzwonił Carter. Dziś rano.Chciał się spotkać. Miałem lecieć sam, ale Rosa i dzieciakidawno nie widzieli się z rodziną Provenzano, więc to będzie dobraokazja. Spędzimy tam weekend.

Ochroniarzpotakuje i rozsiada się wygodniej w fotelu. Przeglądam kolejnekartki. Kilkuminutową ciszę przerywa Pablo.

– Ti,wyjaśnisz mi ten ogon? – Na te słowa krztuszę się i kaszlę.Rozbawiony Pablo pociąga łyk ze swojej szklanki.

– Niepytaj.

– Nieno, jestem ciekaw, skąd u Bianki taka... ciekawa nazwa?

– Miej,kurwa, litość, Pablo. Ja wczoraj miałem z nią rozmowę. Bracie,jakie ona zadawała mi pytania. – Pocieram twarz i zsuwam się zfotela. – Ja będę miał traumę do końca mojego pierdolonego,mafijnego życia. Sześciolatka pytająca o siusiaka, czujesz to?

– Siusiaka?– Wybucha śmiechem na słowo „siusiak", które pada z moichust.

Kutas,penis, fiut... To są określenia, jakich, kurwa, używam. Wyobrażamsobie tekst „och... a teraz wsadzę ci siusiaka głęboko" albo„possij mojego siusiaka". Jak to brzmi?! Rosa pewnie posikałabysię ze śmiechu, klękając do loda.

Powracamdo rozmowy:

– Pytała,czy Vin i Adi też mają. Na co odpowiedziałem, że tak, a ona potem„tatusiu, takie duże ogony? Gdzie oni je chowają?". Ty wiesz,co się wtedy, kurwa, wydarzyło w mojej głowie? – Opieram sięłokciami o dębowe biurko.

Falconiśmieje się jeszcze głośniej.

– Wyobrażamsobie. Na szczęście mnie taki problem nie dotyczy.

– Amoże już czas, żeby dotyczył? – zmieniam temat i upijam kolejnyłyk wódki. Mrużę oczy i przyglądam się siedzącemu naprzeciwkomnie Pablowi.

– Tonie dla mnie, Ti. Masz szczęście, że trafiłeś na taką kobietęjak Rosa. Jest jedyna w swoim rodzaju. Fakt, jest strasznie pyskata,ja to bym się chyba bał mieć taką wyszczekaną żonę, taki twójdomowy szef. Dzięki Bogu, że babom dajemy włazić sobie na łebtylko w czterech ścianach, jak kastraci. – Szczerzy się. – Takakobieta trafia się jedna na milion.

– Camillajest tą kolejną milionową, nie uważasz? –

Namoje słowa przewraca oczami, upija łyk wódki, po czym wbija wzrokw leżące na biurku pióro i marszczy brwi, jakby nad czymś myślał.Więc może jednak. Pablo Falconi pierwszy raz w swoim gangsterskimżyciu poczuł do kobiety coś oprócz chęci bzyknięcia i nie umiesię zachować. Chwytam pióro w dłoń i obracam nim międzypalcami. Pablo zerka na mnie i znów przewraca oczami. Ja pierdolę,odkąd pojawiła się Rosa w naszym domu wywracanie jebanymi ślepiamistało się chyba nawykiem każdego. I dobrze, że ta czarownica niezna naszych myśli, bo za przekleństwa by nas stawiała do kąta.

Podejmujętemat ponownie:

– Niezachowuj się jak dziecko, Pablo. Robisz sobie pod górkę, stary.Dlaczego Cam i Rosa się przyjaźnią? – Na moje pytanie wzruszaramionami. – A dlaczego my się przyjaźnimy, bracie?

Uśmiechasię, poprawia na skórzanym fotelu i kwituje:

– Bojesteśmy tacy sami, Ti.

Klaszczęw dłonie. Pablo chyba załapał, o co chodzi. Pociera palcami brwi igłęboko wzdycha. Mam nadzieję, że mój monolog trochę rozświetlimu tunel, którym powinien kroczyć. Chciałbym, naprawdę chciałbym,aby mój przyjaciel jeszcze w tym życiu poznał smak prawdziwejmiłości i był szczęśliwy.

– Maszjakieś pytania?

Wstaje,poprawia koszulę, która delikatnie wysunęła się ze spodni, ikieruje się do wyjścia. Czyli mam rozumieć „nie"? Okej.Otwieram pióro, żeby złożyć kilka podpisów na sterciedokumentów, które leżą na biurku. Pablo zatrzymuje się w progu,a ja podnoszę głowę i patrzę na przyjaciela z pytająco uniesionąbrwią.

– Chociaż...– waha się chwilę – ...mam jedno pytanie, Ti. – Kiwam głową,aby mówił. – Coś w tym jest, że Camilla i Rosa są podobne dosiebie. Bez urazy, ale obie to psychopatki. Jak one nam ostrzelałydupy... Do dziś mam kilka siniaków. – Mrużę oczy, zastanawiającsię, do czego zmierza, ale no cóż. Unoszę ręce, dając mu dozrozumienia „co ja na to poradzę". – Więc, powiedz mi, stary...Śpisz z bronią przy łóżku?

Przekręcamgłowę i spoglądam na niego pytająco, bo nie wiem, o co mu chodzi.Wzrusza tylko ramionami i wychodzi, zostawiając mnie z tym pytaniem.Włączam przycisk na odtwarzaczu. Cicha melodia utworu PostaMalone'a WOW roznosisię po gabinecie. Osuwam się na oparciu fotela i wbijam wzrok wpióro leżące przede mną. Co Pablo miał na myśli, pytając...

Ha!Dobry żart. Choć w sumie... Na wszelki wypadek... Nie byłby totaki zły pomysł.


ROSA

– Ruchjak w Rzymie – mruczę do siebie pod nosem, prowadząc białegoescalade'a. Zaciskam dłonie, na których tradycyjnie mam założonebiałe rękawiczki, które dostałam od Tommasa w swoje pierwsze,wspólnie spędzone z nim urodziny. Nakładam je do każdej jazdy, bofaktycznie przekonałam się, że kierownica zdecydowanie lepiej leżyw dłoniach. Zerkam w tylne lusterko. Sznur samochodów ciągnie sięz przodu i z tyłu, ale trzy auta jadą za nami już od dłuższegoczasu. To znaczy, tak mi się wydaje, ale może po prostu wpadam wparanoję przez Tommasa i jego obsesję na punkcie ochrony. Przenoszęwzrok na mniejsze lusterko, które jest skierowane tak, abym widziałatylną kanapę, a na niej...

– Vincent!– drę się na syna, który właśnie wetknął gumę we włosyBianki. Zatrzymuję się na poboczu. Sznur aut mija nas, a wraz znimi czarne range rovery. Jego przewrażliwienie na punkciebezpieczeństwa doprowadzi mnie kiedyś do zaburzeń psychicznych.Naprawdę wpadam w paranoję przez Colettiego i całą tą ochronę.Przez tyle lat nie wydarzyło się w naszym życiu nic, co mogłobyzwiastować cokolwiek złego. Zupełnie jakby ktoś, kto podejmującsię nieudanej próby zamachu na życie Tommasa, zwyczajnie z tegozrezygnował, bo mój mąż chyba jest nieśmiertelny.

DonColetti miał kilka ważnych spraw, więc razem z Camillą, signiorąNinettą, Patrizią, Sylvią i małą Alejandrą wybrałyśmy się domieszczącego się około pięćdziesięciu kilometrów od naszegodomu w San Gimignano centrum handlowego na zakupy. Dzieciaki rosnątak szybko, że nie nadążam ogarniać nowych ubrań. A w sumie imnie przyda się jakaś nowa bielizna dla pobudzenia wyobraźni dona.

– Totylko dzieci, Rosa. Zetniemy ten kołtun, a jej włosy tak szybkorosną, że nim się obejrzysz, znów będą idealne. – Jadąca znami w samochodzie Cam próbuje mnie uspokoić.

Czasaminaprawdę nie mam już na to siły. Opieram głowę o kierownicę ikilka razy delikatnie pukam czołem w skórzane obicie.

– Itak – dodaje – podziwiam cię za cierpliwość i za to, że sobieradzisz. Gdybym ja sama miała sobie poradzić z trójcą, to bymchyba zamknęła takie szatany w piwnicy. Serio, mając je przez całądobę... – Chichocze, a w ja w ślad za nią.

Przekręcamgłowę na bok.

– Dzięki,Cam. Nawet nie wiesz, jak daleko człowiek ma granice swojejcierpliwości, które odkrywa dopiero przy dzieciach. – Unoszęgłowę, zerkam w boczne lusterko i widząc, że nic nie nadjeżdża,włączam się z powrotem do ruchu.

Kilkasetmetrów dalej mijamy stojącego na poboczu SUV-a, który rusza tużza nami. Sięgam do telefonu wiszącego na zamontowanym pod szybąuchwycie i wybieram numer komórkowy Tommasa. Po kilku sygnałachwłącza się poczta głosowa. Wzdycham. Pewnie znów te mafijneinteresy.

Podjeżdżamyna parking galerii, gdzie czeka na nas reszta damskiej ekipyzakupowej. Całą zgrają wparowujemy do okazałego budynku, a zanami, zapewne niczym cienie, nasza wspaniała ochrona. Zahaczamy okażdy sklep po kolei. Witryny zachęcają do wejścia, więcodwiedzamy wszystkie. Najpierw dziecięce butiki. KsiężniczkaBianca i księżna Alejandra buszują w sukienkach, a chłopaki...Zerkam na tę niesforną dwójkę i uśmiecham się pod nosem.Chłopaki przebierają w spodniach typu bojówki, bluzach dresowychi... garniturach? Podchodzę do nich, kucam i odgarniam kosmyki z obumałych czółek.

– Garnitury?– pytam z uśmiechem.

Vinniełapie za jeden z nich i przykłada do siebie, sprawdzając, czybędzie pasował. Zupełnie jakbym widziała Tommasa, który szykujesię na swoje biznesowe wyjście.

– Chcemybyć jak tata – odpowiada Adriano, który w ślad za bratemprzykłada do siebie garnitur, ale w innym kolorze. Niesamowite,jakie to dwa małe kloniki Colettiego. Potakuję i zgadzam się, abywybrali taki strój, jaki chcą.

Kiedyjuż udaje nam się kupić niezbędne rzeczy dla mojej trójcy iAlejandry, nie mam już siły na zakupy, ale w związku z tym, żeSylvia postanowiła pójść z naszymi dziećmi do małpiego gaju,razem z Patrizią, Camillą i swoją „wystrzałową" teściowąpodchodzę do witryny najbliższego butiku, na której, o dziwo, niestoją żadne manekiny. Szyby obklejone są złotą folią iwyglądają bardzo kusząco, ekskluzywnie i tak tajemniczo, żemimowolnie przekraczam próg. Idąca obok mnie Patrizia zerka na mnieniepewnie. Hm... Krwistoczerwone ściany i czarne obicia sprawiająwrażenie, jakby przebywało się w salonie rozkoszy. Na wieszakachwisi mocno skąpa, bardzo seksowna bielizna dostępna tylko w dwóchkolorach – czarnym i czerwonym. Przechodzimy w głąb pięknegownętrza, kiedy... O, zgrozo. Jak się okazuje to... sexshop. Zalewamsię rumieńcem, kiedy przypominam sobie, że jest z nami matkaTommasa. No cóż, to był zły pomysł, więc odwracam się napięcie, a w tym samym czasie wyrasta przede mną ekspedientka.Drobna, mocno umalowana dziewczyna sprawia wrażenie sukowatej itakiej...

– Dzieńdobry, jestem Teresa. Czy szukają panie czegoś na wyjątkowąokazję?

...takiejmiłej? Anielski głosik zupełnie nie pasuje do „wyuzdanego"wyglądu kobiety stojącej przede mną.

– Nie,dziękuję. Chciałyśmy tylko...

– Ależoczywiście, kochanieńka, że szukamy – wtrącasignoraColetti, na co unoszę brew pytająco. – Czy znajdzie się tutajcoś dla takiej leciwej sexbomby jak ja? – pyta chyba całkiempoważnie.

Dziewczynanie wydaje się zaskoczona, a my wręcz zbieramy szczęki z podłogi.Jak to niby?

– Dlatakiej jak pani,signiora Ninetta,zawsze się znajdzie. – Ekspedientka szczerzy się i zabiera mojąteściową ze sobą.

Spoglądamyna siebie z Camillą i Patrizią.

– Czy...– zaczyna Cam.

– E...czy one się znają? – wtrąca Patrizia.

– Y...Mama? Ale z kim? – dodaję.

Ktoś,kto obserwuje nas z zewnątrz, na pewno teraz myśli sobie, że stojątu trzy „niedowłady", które nie umieją się nawet ze sobąporozumieć. Mój mózg potrzebował chwili, aby otrząsnąć się zwyobrażenia mamy Ninetty w... Potrząsam głową, odganiając myśli.Na brodę Merlina, nie i nie!Niepewnym krokiem podchodzę do drążków, na których rozwieszonajest bielizna. Piękne, koronkowe, mocno skąpe komplety pobudzająmoją wyobraźnię, a co dopiero działoby się z wyobraźniąTommasa... Chwytam za jeden z wieszaków i przyglądam się bliżejczarnemu stanikowi z gorsetowym dołem. Do kompletu są wysokie,czarne stringi z tyłu wysadzane diamencikami.

– Wow,Tommaso spuści się od samego patrzenia – stwierdza Camilla, jakzawsze bezpośrednia. Aczkolwiek, pewnie ma rację. – Idź zmierzyć– zachęca.

Wahamsię chwilę, ale dołącza do niej Patrizia i obie namawiają mniena przymiarkę. Wchodzę do przymierzalni i zdejmuję ubranie. Wsuwamna siebie wybrany komplet i przeglądam w lustrze. Jasna cholera.Tommaso padnie...

– Mogęzobaczyć? – pyta Cam, wsuwając głowę za kotarę.

– Em.Tak, już – odpowiadam.

– Orany boskie! – Pisk zachwytu przyciąga Patrizię, która równieżwsuwa głowę.

– Rosa!Wyglądasz jak gwiazda porno.

– Ciszej,wariatko! – syczę. Nie wiem dlaczego, ale wstydzę się jak jasnacholera. Niby nic takiego nie powinnam czuć, bo w przymierzalni obokjest przecież matka Tommasa, która mierzy właśnie jakiś sexiciuszek i zupełnie się nami nie przejmuje. Przeglądam się jeszczeraz w lustrze. Nagle czerwona zasłona rozsuwa się, odsłaniającprzede mną...

– Namiłość boską, mamo! Zakryj się! – Patrizia zasłania oczy.Przede mną stoi Ninetta Coletii w gorsecie i czymś na wzórkrótkiej spódniczki. Muszę przyznać, że jak na swój wiek manaprawdę zgrabne ciało, pomimo lekkiego brzuszka.

– TyBoga w to nie mieszaj, dziecko – odpowiada Patrizii. Opiera dłoniena biodrach i dodaje. – Boga w tej sypialni wtedy nie będzie. –Porusza wymownie brwiami.

– Mojeoczy tego nie odzobaczą, moje uszy nie odsłyszą! Będę miałakoszmary w nocy! – krzyczy Pat i wychodzi, zostawiając mnie zCamillą i swoją matką.

Ninettalustruje mnie wzrokiem. Czy ona właśnie ogląda swoją synową wbieliźnie?

– Otak. – Cmoka. – Tommaso na pewno będzie zachwycony. – Czuję,jak moja twarz zaczyna się robić purpurowa. – Och, nie martw się,dziecko. Ta bielizna zakrywa sporo. Na początku, kiedy byliście taksamo spragnieni siebie jak ja i mój świętej pamięci mąż, panieświeć nad jego duszą, widziałam ciebie i Tommasa w kuchni...Potem w salonie... Na patio. – Teraz robię się jeszcze bardziejpurpurowa, bo skoro widziała to ona, to jego ochroniarze na pewnoteż! Szczerzy się, a jej siwe brwi komicznie podskakują. –Młodym dziewczynom zawsze było trudno się oprzeć Tommasowi, ojtak. – Wzrusza ramionami i znika w swojej przymierzalni, a ja iCamilla nie dowierzamy w to, co się tu właśnie wydarzyło.

Jakbyto teraz ujął mój mąż? „Jezu,kurwa, Chryste".


***

Poponad trzech godzinach spędzonych w galerii wracamy do naszejposiadłości. Święta trójca Colettich – Adriano, Bianca iVincent – poległa. Zmęczeni i wyhasani zasnęli w swoichfotelikach, a ja z Camillą rozmawiamy o... Pablu. Wysłuchuję żali,jakim jest aroganckim dupkiem. Jak ją wkurza. Bla, bla, bla. I niechktoś mi powie, że ta dwójka nie ma się ku sobie.

Zerkamw tylne lusterko i znów zauważam czarne auta, które jechałyprzedtem za nami. Toto i jego ludzie potrafią być jak cienie. Wgalerii handlowej nie wiedziałam, gdzie są ani skąd nas obserwują.Ruch na drodze zmalał. Mijamy jakieś auta dosłownie raz na jakiśczas. Wymija nas jeden z range roverów i trzyma dość blisko zprzodu. Z tyłu też jedzie drugie takie auto. Tak, Tommaso naprawdęzaczyna popadać w paranoję. I ja przez niego!

Awłaśnie.

Sięgampo telefon do torebki i wybieram numer dona.Po kilku sygnałach słyszę niski, seksowny głos mojego gangstera.

– PaniColetti, zakupy się udały? Stęskniłem się... Wieczorem będzieniespodzianka?

– Oczywiście,donie Tommaso.Będziesz rozpakowywał ją długo i powoli – odpowiadam,chichocząc. Po drugiej stronie słyszę tylko świst wydychanegopowietrza. Zerkam kątem oka na Cam, która właśnie wkłada sobiepalec do ust i udaje, że wymiotuje. Przewracam oczami. – Skarbie,wiem, że uwielbiasz mieć wszystko pod kontrolą, ale następnymrazem daruj sobie proszę wysyłanie z nami tylu ochroniarzy. Niejestem żoną prezydenta...

– Tylu???Oprócz Tota i jego dwóch żołnierzy nikogo nie wysyłałem –przerywa mi. Marszczę brwi i nerwowo zerkam w lusterko. – Rosa?

– Y.Tak jestem. Widocznie mi się zdawało. Wiesz... Te SUV-y są dosiebie takie podobne.

– Japierdolę... – Milknie na chwilę. – Ile ich jest?

– Terazdwa. Jeden z przodu, drugi z tyłu. Myślałam, że wysłałeś Totai kilku ludzi. Pablo jest przecież z tobą, tak?

– Gdziejesteście? – Słyszę, jak woła Pabla i pozostałych ochroniarzy.– Rosa, mów do mnie cały czas. Kurwa, gdzie jest Toto.

– Jakieśdwadzieścia kilometrów od domu. Jedziemy główną drogą.

– Żebyśsię nie pomyliła, kilku ludzi jedzie do was białym SUV-em Artura,rozpoznasz go? – Odpowiadam twierdząco. – Ja, Pablo, Dario iFilippo będziemy moim escalade'em. To auto też rozpoznasz,prawda? – Ponownie potwierdzam. – Jak dzieci? – Zerkam wlusterko, nerwowo przełykając ślinę.

– Śpiąjak... – Zanim kończę, gryzę się w język. – Śpią.

– Dobrze.A teraz posłuchaj. Namierzę za chwilę, gdzie jesteście. Escaladejest mocnym autem, więc o to się, kochanie, nie martw. Mamnadzieję, że macie zapięte pasy. – Omiatam szybko wzrokiemdzieciaki drzemiące z tyłu oraz przyjaciółkę. – Spróbujwyminąć auto jadące przed tobą.

Przyśpieszami wrzucam kierunek do wyprzedzania. Samochód jadący przede mnązajeżdża mi drogę, uniemożliwiając manewr wyprzedzania. Sercepodchodzi mi do gardła. Zerkam na Camillę, której oczy właśniezachodzą łzami. Moje też zaczynają piec od słonych kropel, któredo nich napływają. Pociągam nosem...

– Tommaso...– mówię łamiącym się głosem.

– Kurwa– warczy w telefon i słyszę, jak pogania swoich ludzi. –Jedziemy. Nie rozłączaj się.

TRZASK.

– Rosa?!

– Ktośuderzył nas w tył. – Chlipię. Niby jestem taka twarda, a teraztak cholernie się boję. Chyba dlatego, że z tyłu mam swojedzieci, za które jestem w stanie wygryźć tętnicę, a w tymmomencie pozostaję tak po prostu bezsilna. Miałam świadomość, żekiedyś może nadejść taki dzień. Tommaso nieraz przestrzegałmnie i mówił, że mimo trwania rozejmu, mimo że wszystko ucichłoi jest spokojnie, to ktoś może go zwyczajnie nie uszanować. A wświecie mafii prawie na każdym kroku ma się wroga. Miałamświadomość, że nasze pozornie spokojne życie, które kiedyśktoś już raz próbował rozwalić, w końcu przestanie być takiespokojne i pojawi się burza, którą będziemy musieli przetrwać.Miałam świadomość, ale nie spodziewałam się, że to stanie sięwtedy, kiedy będę sama z dziećmi...

TRZASK.

Cadillacmiota się po drodze, a mnie trudno utrzymać kierownicę. Auto,które jedzie z przodu, gwałtownie hamuje. Escalade maską wjeżdżaw tył SUV-a, a auto jadące z tyłu uderza w mój bagażnik.Poduszki powietrzne otwierają się, uderzając mnie w twarz.Upuszczam telefon. Czuję, jak świat wiruje, a pod nosem zaczyna byćmokro. Rozmazanym wzrokiem dostrzegam Camillę, która oparta czołemo boczną szybę nie rusza się i nie reaguje na swoje imię. Silnewstrząśnięcie wybudza dzieci, które zdezorientowane zaczynająlekko panikować. Dostrzegam, jak z auta wysiada trzech mężczyzn.Pośpiesznie wciskam blokadę drzwi, aby nikt nie dostał się dośrodka. Mam nadzieję, że ten pierdolony samochód jest cholernymczołgiem. Odwracam się do Vincenta, Adriana i Bianki.

– Będziedobrze, słoneczka. Ktoś nie uważał i w nas uderzył. Tata jużjedzie i wrócimy do domu.

– Mamo,Camilla śpi? – pyta Vinnie.

Zaciskamusta w wąską linię. Wyciągam dwa palce, aby sprawdzić jej puls.Przykładam je do szyi. Ledwie wyczuwalny, ale jest.

– Vincent,jest okej. Zaraz będzie tata, wujek Pablo... Wrócimy do domu. Vin,Adi... – zwracam się do chłopaków. – Wiem, że jesteściedzielni jak tata, więc musicie być podporą dla siebie i dla Biani– Serce mi pęka, kiedy widzę przestraszoną Biancę, którejtrzęsą się ręce. – Jesteście synami najdzielniejszegomężczyzny, jakiego znam, wy też tacy jesteście. – Adrianopodaje rękę Biance, która pośpiesznie ją chwyta. Siedzący pojej drugiej stronie Vincent robi to samo. Rozczula mnie ten widok, żemoi trochę ponad sześcioletni synowie właśnie zdobyli się nataki gest.

Mocnepukanie w szybę sprawia, że podskakuję na siedzeniu. Dzieci głośnowciągają powietrze i odruchowo krzyczą ze strachu. No,kurwa, nie. Odwracamsię twarzą do drzwi. Wysoki, szczupły mężczyzna stoi na zewnątrzauta, wymachując bronią i wskazując, abym otworzyła drzwi. Pomoim trupie. Kiedy dociera do niego, że wcale nie zamierzam tegozrobić, podchodzi i szarpie za klamkę. Odsuwa się i wymierza kilkastrzałów. Zaciskam powieki. Metaliczny dźwięk dudni w uszach.Chwilę później czuję szarpnięcie za włosy. Zostaję wywleczonana asfalt. Upadam, uderzając kolanami o twarde podłoże. Widząc,jak drugi mężczyzna siłuje się z tylnymi drzwiami escalade'a,krzyczę:

– Czegowy, do jasnej cholery, chcecie? Nie ma z nami Tommasa. Co wam takiegozrobił?! – Będę grała na czas. Oby to się udało. Stojącyprzede mną mężczyzna uśmiecha się z pogardą, wyciąga broń,przeładowuje i mierzy mi prosto między oczy. To będzie mójkoniec. Ojcze nasz...

– Coletti?– Opuszcza nieznacznie broń i parska. – Kogo teraz obchodziColetti. Szefowa chce, żebyś to ty zdechła. Twoje bachory, apóźniej ty. Colettim zajmie się sama i tym razem tego niespierdoli.

– Kimjest szefowa? – pytam. Chcę przed śmiercią dowiedzieć się, ktochciał mojej głowy. Mojej i moich dzieci. Zapewne ta sama szefowachciała zabić Tommasa kilka lat wcześniej na ślubie Michelego.Łkam cicho. Nie pomogę im teraz, choć tak bardzo bym chciała.Pierwszy raz w swoim życiu czuję, że nie umiem wstać na nogi izadziałać. Nie umiem być tą silną Rosą, która walczy. Dokońca.

Kochamcię, Adriano. Kocham cię, Vincencie. Kocham cię, Bianco. I kochamcię... Tommaso.Mężczyzna ponownie unosi broń, celując w moje czoło. Podnoszęwzrok i spluwam na buty stojącego przede mną debila.

– Mamnadzieję, że Tommaso nie będzie miał dla was litości, kiedyzacznie zemstę. A wtedy spotkamy się w piekle. Będę tam na wasczekać, na tronie, i przysięgam, że będziecie mieli przejebane. –Uśmiecham się złowieszczo. To jedyne, co mogę zrobić.

Zamykamoczy. Oby koniec nastąpił szybko.

BANG.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top