Rozdział 8

Woźny

Nacisnął na pedał gazu, pędząc ulicami miasta. Czuł się, jak król życia. Za pomoc w śledztwie dostał wyrok w zawieszeniu, prokurator przychylnie na niego spojrzał, wsadził tego całego Wen Chao za kraty i zaraz miał odebrać kasę, dzięki której odejdzie z pracy z tego zasranego liceum i w końcu zazna życia. Zasługiwał na to po tych wszystkich upokorzeniach, upodleniach. Skomlał, jak mu Wen Chao kazał za marne grosze, kiedy sam wydawał miliony tatusia w sekundę.

Wyjechał poza miasto. Według wskazówek, które wcześniej otrzymał, miejscem spotkania był stary most na granicy miasta i wsi, w mało uczęszczanej części prowincji. Trzydzieści lat temu ta okolica słynęła ze spotkań triad i wymiany broni i narkotyków. Nikt oficjalnie nie potwierdził, że miały one miejsce, szczególnie po śmierci Wen Hui, który wtedy przewodził triadą, ale słuchy chodziły. W każdej plotce jest ziarnko prawdy, a skoro każdy, kto próbował zbadać w tamtych czasach tę tajemnicę, ginął w niewyjaśnionych okolicznościach, to musiało być coś na rzeczy.

Śmierdziało pułapką na kilometr. Na zaś wziął ze sobą broń. Wyciągnął ją ze schowka, a potem sprawdził godzinę. Przez zabawę na drogach był już spóźniony dziesięć minut. Na szczęście to niedaleko.

Ona już czekała. Przepiękna kobieta ubrana w fioletową suknię z głębokim dekoltem, który odsłaniał jej jędrne, piękne piersi. Twarz miała pociągłą, bardzo kobiecą, a spojrzenie erotyczne. Potrafiła zakręcić w głowie niejednemu facetowi. Też by się nie bronił, gdyby go zaczepiła.

Ten Ten siedziała na masce od nowego mustanga i paliła. Na widok nadjeżdżającego samochodu schowała papieros do torebki. Uśmiechnęła się kusząco.

Ledwo zdążył wyhamować.

Chyba mu nie stanął? To by było obrzydliwe!

— Witam, piękna pani — rzucił złośliwie, wychodząc z auta.

— Widzę, że nastrój dopisuje? — Przechyliła głowę na bok, odsłaniając nagą szyję. Jej skóra była mlecznobiała, gładka i delikatna.

— Lepiej być nie mogło, a jak jeszcze dostanę kasę, to będzie idealnie.

Nie widział nikogo poza Ten Ten, ale i tak wziął ze sobą broń. Może wykorzysta ją w innym celu? Żadnych świadków, kobieta nie zgłosi tego na policje, bo już jest podejrzana. Cudowne ciałko kusiło mężczyznę jak żadne inne. Z przyjemnością by jej zasmakował.

Podszedł bliżej, wyobrażając sobie, co zaraz zrobi.

Ten Ten zaśmiała się donośnie. Przyłożyła palec do ust.

W krzykach zaszeleściło. Odwrócił się w obawie o swoje życie i wtedy ktoś go pochwycił. Pchnęli go na ziemię i przydusili tak, że nie dał rady się ruszyć. Broń wytrącili mu z rąk.

Ten Ten podeszła do niego i przykucnęła.

— Spokojnie, nikt nie odnajdzie twojego ciała — powiedziała słodkim, niewinnym głosikiem, który przyprawił go o dreszcze.

— Dlaczego?! Wykonałem swoją robotę! — wrzasnął.

— Właśnie o to chodzi. Wykonałeś swoją robotę, a ja teraz muszę wykonać swoją.

Pstryknęła palcami.

Trzeci z mężczyzn — ten, który ukrywał się w samochodzie — naszykował broń. Założył tłumik i przycisnął lufę do głowy chłopaka. Płakał, jęczał żałośnie, próbował się wyrwać, ale trzymali go za mocno.

— Czekaj, czekaj. Chodzi o kasę? Kasę zarobię tylko...

Padł strzał. Ciało chłopaka opadło bezwładnie.

— Proszę pani? — zwrócił się do kobiety jeden z mężczyzn.

— Pozbądźcie się ciała. Niech to wygląda na wypadek albo rabunek. Nie wiem, jak tego dokonacie, ale liczę na was, kochani. Potem możecie do mnie wpaść po nagrodę.

Mrugnęła kusząco do mężczyzn. Uśmiechnęli się chytrze, zabierając do roboty, by ta nie trwała zbyt długo. Kuj żelazo, póki gorące — jak to się mówi.

Wsiadła do samochodu i wnet jej twarz przybrała smutny i znudzony wyraz. Kierowca zerknął na nią, podejrzewając, że coś się wydarzyło, ale prawda kryła się w czymś zupełnie innym. Kobieta była zmęczona udawaniem. Czekała ją wielka kariera, miała marzenia i plany, a do tej pory zmuszano ją do pracy z jakimiś gówniarzami, którzy na dodatek byli słabi w łóżku.

— Zawieź mnie do szefa. Na kolację — dodała, mając nadzieję, że czeka ją coś oprócz kolacji.

— Tak jest, proszę pani.

Skręcił w boczną drogę, jadąc na granicę prowincji Anhui, przy jeziorze Chao Hu, gdzie rozciągała się jedna z największych współczesnych rezydencji w Chinach. Dojechali do punktu kontrolnego. Zatrzymało ich dwóch ochroniarzy, ale na widok kobiety, szybko otworzyli bramę. Zaprowadzili ją do wschodniego skrzydła, do sali ceremonialnej, do której wieczorem udał się Wen Ruohan.

Mężczyzna siedział na rozścielonym łożu otoczony trzema kobietami, które na zmianę częstowały go raz herbatą, a raz winem. Emanowała od niego władcza energia, którą w dawnych czasach mogli się pochwalić tylko najwięksi generałowie bądź cesarzowie. Ta istota spoczywająca na okrytym w złocie siedzisku nadawała się na prawdziwego króla. Przed nim nie wahała się klękać, składać pokłonów czy umierać.

Ach, jak to cudownie, że znalazła swoje miejsce w jego wielkim planie.

Wang Lingjiao, nie Ten Ten, jak ją zwał ten głupi synalek, wypięła dumnie pierś, wkraczając do środka bez zapowiedzi.

— Usiądź, moja droga — zaprosił ją na siedzenie obok siebie.

Pozostałe kobiety spojrzały na nią z zazdrością.

— Wyjdźcie — rozkazał im Wen Ruohan.

Wang Lingjiao prychnęła, żegnając kobiety zwycięskim spojrzeniem.

— Nasz jedyny świadek został wyeliminowany. Chłopcy się nim zajęli — oświadczyła. — A Wen Chao nie wyjdzie z więzienia przez kilka lat.

Nalała mężczyźnie wina z nadzieją, że wzniosą toast za sukces misji.

— To dobrze, to dobrze. — Skinął głową, a potem się napił. — Mój syn przynosił mi tylko wstyd. Robił wszystko bez zastanowienia, popełniał przestępstwa, o których ludzie opowiadali.

— Był obrzydliwy — prychnęła. — Nawet mnie wykorzystywał, jakbym była jego zabaweczką. Sądził, że mu pomogę wydostać się z Chin. Co za naiwny gnojek.

— Nie tylko naiwny — wysyczał mężczyzna. — Głupi. A głupota to największa zaraza tego świata. Ten idiota sądził, że mu pomogę. Niech teraz zbiera plony swojej pracy. Dałem mu wszystko, co najlepsze, a on nie umiał tego wykorzystać.

— Ale na pewno tego nie żałujesz? Był twoim następcą.

— Nie potrzebuję takiego następcy

— A więc kogo wyznaczysz na kolejnego następcę? — zapytała obsuwając sukienkę, by uwydatnić swoje piersi jeszcze mocniej. — Może czas na kolejne dziecko?

— Nie! — Uderzył o siedzenie. — Wen Qing to nie moje dziecko, ale nosi w sobie krew naszej rodziny. To zaradna, mądra dziewczyna, która przypomina mnie, kiedy byłem młody. Myśli nieszablonowo, jak przedsiębiorca. Nie jest jakimś przywódcą triady, a biznesmenem.

Wang Lingjiao syknęła pod nosem. Tego jej plan nie zakładał.

— Nie przeszkadza ci, że to kobieta? — próbowała zasiać w nim ziarno niepewności.

— Nie — odparł stanowczo. — To silna kobieta, która udowodniła, że płeć nie ma znaczenia.

Tym razem zmarszczyła czoło. Wszystko wymykało się spod kontroli. Nie podda się tak łatwo. Ma plan na życie i nic jej nie odbierze tego, czego sobie zamarzyła.

— Ruohan — szepnęła mu słodko do ucha. — Wiesz, że mogę dać ci wszystko, czego sobie tylko zamarzysz.

Pochwycił ją i przyciągnął do siebie. Z wrażenia pisnęła. Objęła go szyję, próbując nie spaść z łoża. Jednak i mężczyzna w porę ją przytrzymał. Pochylił się nad nią i złożył na jej ustach najsilniejszy pocałunek, jakiego w życiu doznała.

Z zaskoczenia zamarła. Wszystkie jej wdzięki wyparowały. Stała się bezbronnym dziewczęciem, które miała zostawić dawno za sobą. Wen Ruohan obudził w niej coś, co uśpiła w sobie lata temu...

Odsunął się od niej.

Zamrugała niepewnie, oglądając jego męską, silną twarz i to spojrzenie, od którego nie dało się uciec. Ujęła jego policzek, gładząc szorstką skórę.

— Zapewniam cię, otrzymasz ode mnie wszystko, czego zapragniesz — zadeklarował.

— Nawet tę noc?

Wziął ją znowu do siebie.

— Nawet tę noc — obiecał. — A w zamian, spełnisz kilka moich próśb.

PLAN NA WEEKEND: Napisać ze 3 rozdziały MDZS. W ogóle planuję opublikować także taką jedną wstawkę, w sensie rozdział, którego nie planowałam, ale wpadł mi do głowy!

Poza tym... Mam nadzieję, że zaskoczyłam! Wen Ruohan od początku chciał się pozbyć synalka, buduje swoje imperium. Brzmi... groźnie?

 Wybaczcie, że krótki rozdział, wynagrodzę to wam ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top