27. Przeszywanie na wskroś i całowanie klamek
Hunter
Daj ludziom władzę, a potraktują cię jak psa. Tak się właśnie czułem. Jak zwierzę w klatce, zamknięte z drapieżnikami, które tylko czekają na jakieś potknięcie, sposobność do walki. Wolałem stać po drugiej stronie, bo już dawno przysiągłem sobie, że nie będę tym, który obrywa. A teraz tak fatalnie dostawałem od losu po jajach.
Dźwięk przesuwanych krat był tak nieprzyjemny, że na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Złapałem za metal, obejmując dłońmi ich chłodny, chropowaty materiał, pomalowany dziwną, zielonkawą farbą, która już dawno zaczęła odchodzić. Walecznie spojrzałem w stronę funkcjonariusza, zamykającego wejście na cztery spusty. Gnój nawet na mnie nie zerknął, ale na jego twarzy malowało się coś w rodzaju... dumy.
Pieprzonej dumy, że wsadził kolejnego palanta za kraty. Miał powody, jasne. W końcu w tak spokojnym mieście jak Lancaster można było przymknąć kogoś w areszcie co najwyżej za karmienie gołębi, deptanie trawników i niesprzątanie po swoim pupilu. A tym razem? No proszę, włamanie do akademika, prawdopodobna próba ucieczki i obrażanie funkcjonariuszy. To ostatnie było zarzutem wyssanym z palca, bo ja nie odezwałem się słowem od zakończenia przesłuchania.
Nie wierzyli mi, kiedy mówiłem, że właściciel pokoiku mnie zna, nie wierzyli, kiedy mówiłem, że miałem klucze. Zasłaniali się zeznaniami stróża, nagraniem z kamery, o której w życiu nie słyszałem. Argumenty goniły argumenty, a ja i tak wiedziałem, że słowne potyczki są zbędne. W najlepszym przypadku i tak miałem zostać w areszcie na czterdzieści osiem godzin, mając do dyspozycji długą, drewnianą ławę, metalowy klozet i własne towarzystwo.
W celi siedziało jeszcze trzech mężczyzn, widziałem ich, kiedy tutaj wchodziłem, ale nie śmiałem się do nich odwrócić, nie w tamtym momencie. Stałem w tym samym miejscu, opierając głowę o kraty i starając się coś wymyślić.
Nic jednak nie przychodziło mi do głowy, miałem w niej kompletną pustkę. Zostałem pokonany. Właśnie dziś, po naprawdę mile spędzonym dniu, skończyłem za kratkami. Na dobrą sprawę miałem nietypowe wrażenie, że tutaj było lepiej, bezpieczniej. W końcu w niektórych klatkach zwierzęta mogły ochronić się przed tym, co czekało je na zewnątrz. A ja wiedziałem, że wkrótce przyjdzie mi się zmierzyć ze wściekłą Hillary Scott, która tym razem nie da mi już taryfy ulgowej na kłamstwa.
Policjant ściągnął czapkę, odkrywając swoje przerzedzone, tłustawe włosy w mysim odcieniu blondu, a później rzucił ją na zabałaganione biurko. Grubym paluchem sięgnął do radia, które pamiętało lepsze czasy, a kiedy w końcu je włączył, przy okazji wydłużając antenę, usłyszałem dość znajomą piosenkę The Rolling Stones. Mężczyzna klapnął sobie na obrotowym fotelu, odwróconym do nas tyłem, by następnie położyć giry na blacie biurka i wygodnie rozłożyć się na skrzypiącym pod jego ciężarek krześle.
Był dupkiem, tak jak pozostali. Funkcjonariusze, którzy mnie aresztowali, przez całą drogę na komisariat rozmawiali żywo o tym, jak to chciałem pewnie przed nimi uciekać. Chwalili się, że z nimi nie było żartów, byli szybcy jak kobry i wściekli jak lwy. W jednej kwestii musiałem przyznać im rację – uciekałem przed nimi, ale zajechali mi drogę, a gdybym ich wyminął i uciekał dalej, miałbym jeszcze większe kłopoty, Hillary również.
Podczas przesłuchania spokojnym głosem starałem się wszystko wyjaśnić, rękoma w kajdankach próbując gestykulować. Wciskałem im bajeczkę o tym, że faktycznie wróciłem do domu z wycieczki, ale zdecydowałem jeszcze pojechać do sklepu, dlatego nie poszedłem prosto do domu. Na pytania "co robiłeś tamtego dnia w akademiku", "czy włamałeś się do pokoju pana Frazera", "dlaczego tam wszedłeś i czego szukałeś" i tym podobne, odpowiadałem tak, jak ustaliłem to sobie w radiowozie. Nie zamierzałem wynajmować adwokata, w końcu to nie była sprawa tego wymagająca, ale i ja zasłaniałem się wytłumaczeniami, które były nie w smak policjantom. Zdecydowanie nie lubili odpowiedzi "nie włamałem się, miałem zapasowe klucze, Ben o wszystkim wie, chciałem pożyczyć książki".
– Ej, ty. – Usłyszałem za sobą ponure mruknięcie, wywołujące spięcie. Wiedziałem, że to do mnie się zwracali. A ja nie miałem ochoty na starcia ze współwięźniami. – Dzieciaku!
Mój świszczący oddech mnie niepokoił, jak samo jak ból w żebrach. Miałem już dość. Byłem zmęczony wieloma godzinami chodzenia po Filadelfii, nabuzowany przez to całe aresztowanie i miałem dość ciągłego bólu. Teraz byli jeszcze tamci faceci, po których mogłem spodziewać się wszystkiego. Mogłem ignorować ich przez resztę czasu, ale moja nijaka wiedza z filmów podpowiadała, że to nie zawsze było dobrym pomysłem.
Odwróciłem się więc w ich stronę, nadal trzymając się krat. Pierwszy z nich, wyglądający jak wyrwany z lat dziewięćdziesiątych, wsunął dłonie do kieszeni niemożliwie luźnych spodni, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Jego flanelowa koszula już na pierwszy rzut oka wydawała się umorusana, podobnie jak skóra mężczyzny, a na jego białej koszulce znajdowały się jakieś plamy, które przypominały krew. Mam nadzieję, że jadł dżem, to na pewno był dżem.
– Coś ty za jeden, co? – zapytał znudzonym głosem, poprawiając swoją przekrzywioną czapkę, bo zaczęła zsuwać mu się z głowy. Jego wyraz twarzy oznaczał raczej, że wcale nie interesowało go to, kim byłem.
– Nikt szczególny – wydusiłem wreszcie, próbując zachować podobny ton głosu.
– Za co cię zgarnęli?
Czarnoskóry mężczyzna, stojący pod zakratowanym oknem, uśmiechnął się krzywo, błyskając swoim złotym zębem. Trzymał w dłoni coś, co przypominało papieros, ale zdecydowanie nim nie było. W końcu wszystkie rzeczy osobiste, nieważenie od tego, czym by nie były, zostały skonfiskowane.
– Czy ja wiem? – Oderwałem dłonie od krat, by oprzeć się o nie i mieć trochę lepszy widok na pozostałych. – Odwiedziłem swojego kumpla. A wy? Długo tutaj siedzicie?
Czarnoskóry opadł ciężko na ławę, wzruszając ramionami. Dopiero wtedy spojrzałem na trzeciego mężczyznę, który okazał się zwyczajnym nastolatkiem. Nie mógł mieć osiemnastu lat i wyglądał na wystraszonego. Siedział wciśnięty w kąt, z nogami podwiniętymi do brody, obejmując się ramionami. Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego, co nie uszło uwadze podróbce Jamesa Bourne'a z dwa tysiące drugiego.
– Psy nie lubią, jak ktoś gazuje im Cadillakiem Eldorado pod budą – odparł, krzyżując ramiona. Splunął w stronę policjanta. – Andy jestem.
Nie przedstawiłem się, ale skinąłem głową, przy okazji wskazując na chłopaka, siedzącego pod ścianą. Andy spojrzał na niego, prychając pod nosem.
– Tak kończysz, kiedy jarasz zioło na środku ulicy – powiedział tylko, brzmiąc dla mnie jak ostatni hipokryta.
Ale kto nim nie był?
~*~
Kiedy usłyszałem jakiś rumor na korytarzu, uniosłem głowę. Miałem zamglony wzrok i chyba przysnąłem na podłodze, oparty o chłodne kraty, które pachniały jak gówno. Andy i ten drugi, który wkrótce przedstawił się jako Tom, rozmawiali o czymś bardzo wygórowanym językiem, a nastolatek nie ruszył się ani na milimetr. Czujnie obserwował otoczenie i chyba trochę zmieszał się, gdy zorientował się, że patrzyłem w jego kierunku.
Nie odezwał się ani słowem, a ja zastanawiałem się, dlaczego nikt nie próbował go stamtąd wyciągnąć. Wyglądał na naprawdę młodego i chyba nie powinien był spędzać nocy w areszcie, a zbliżała się już północ, co dojrzałem na zegarze, powieszonym nad biurkiem policjanta.
Ten siedział ciągle w swoim miejscu i zajmował się jakąś papierkową robotą, od czasu do czasu odwracając się w naszą stronę. Byłem w areszcie po raz pierwszy i nie bardzo wiedziałem, co mnie czeka. Skoro miałem pozostać tutaj na dwa dni, zamierzano mnie gdzieś przenieść? A pozostali? Miałem zostać z nimi?
Westchnąłem, słysząc, że głosy z korytarza stawały się coraz głośniejsze. Im bliżej były, tym bardziej znajome mi się wydawały, chociaż na początku myślałem, że należały do policjantów lub kolejnych zatrzymanych. Dopiero gdy w przejściu zobaczyłem rudawą czuprynę Terry'ego, gwałtownie podniosłem się z podłogi, podbiegając do krat. Zaraz za chłopakiem pojawiła się Hillary, wkraczając do pomieszczenia z celami z taką miną, że natychmiast obleciał mnie strach.
Za nimi szedł jeden z policjantów, który od razu wziął na słówko tego, który nas pilnował.
– Terry! – zawołałem, wyciągając ku niemu dłoń.
– Boże, ty idioto – syknął, ale złapał mnie za nadgarstek, posyłając mi zmartwione spojrzenie. – Wszystko w porządku? Jak się trzymasz?
– A jak myślisz? – Ściszyłem głos, starając się unikać wzrokiem rozzłoszczonej Hillary. – Należało mi się.
– Doprawdy, wreszcie na to wpadłeś?! – Hill podniosłam głos, zaciskając dłoń na kracie obok mojej głowy. – Terry wszystko mi powiedział, ty... ty idioto!
– Hill, proszę, nie podnoś głosu – wyszeptałem, próbując dotknąć jej policzka. Odsunęła się, dając mi do zrozumienia, że nie tego teraz ode mnie chciała. – To nie tak, jak myślisz, okej? Zamierzałem powiedzieć ci o wszystkim, ale... Przepraszam, naprawdę przepraszam.
– Nie przepraszaj, przecież obydwoje dobrze wiemy, że rzucasz słowa na wiatr. Wreszcie doczekałeś się nauczki.
Przymknąłem na moment oczy, czując gorzki smak na języku. Nigdy nie sądziłem, że mogłem ranić ją tak dotkliwie, jak robiłem to teraz.
– Posłuchaj, Hunter. Gliniarz dał nam tylko pięć minut na rozmowę, nie stać nas na kaucję, ale nie zostaniesz tutaj dłużej, niż czterdzieści osiem godzin. Rozmawiałem przez telefon z Benem, kiedy przyjedzie tutaj z Pittsburgha, natychmiast to wszystko załatwi, ale będziesz wisiał mu poważną rozmowę.
– Wiem, Terry... Jakoś to załatwię.
– Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? – Hill wtrąciła się do rozmowy, ale z jej twarzy zniknęła złość. Zastąpił ją smutek, kiedy przewiercała mnie na wskroś. – Myślałeś, że się nie dowiem?
– Od razu po powrocie z Filly. Nie chciałem psuć tego dnia.
Jeden z policjantów przerwał rozmowę i spojrzał w stronę moich przyjaciół, od razu ponaglając ich do wyjścia. Terry położył dłoń na ramieniu Hill, skinął do mnie, a następnie pokierował się do wyjścia. Dziewczyna przez chwilę patrzyła mi w oczy, dopiero po chwili poczułem jej usta na swoich, więc zamknąłem oczy.
Niestety jej ciepłe wargi zniknęły, pozostawiając za sobą nieznośny chłód i kłucie w sercu. Hillary odwróciła się, jej włosy zawirowały, a później to wszystko zniknęło. Ona zniknęła, zniknął Terry, moja pewność siebie i hamulce, na które na próżno liczyłem.
Człowiek dostrzegał swoje błędy, kiedy było już za późno. Kiedy nawarzyło się piwa, trzeba było je wypić. A potem zapić najmocniejszą wódką, którą można było znaleźć w osiedlowym sklepiku z alkoholem. Bo kiedy następnego ranka miało wstać się z kacem, nieważne było, czy wypije się jeden kieliszek więcej czy mniej. Ale tym razem wypiłem zdecydowanie zbyt dużo i nie wiedziałem, kiedy urwie mi się film. Nie miałem też pewności, czy w ogóle się obudzę.
Hillary
Po tak upalnym dniu nawet noc w Lancaster była gorąca. Nie miałam na sobie nawet swojej dżinsowej kurtki, którą nosiłam w każde lato. Wyglądało na to, że nadchodziły najcieplejsze dni, bo w końcu mieliśmy już końcówkę czerwca. Praktycznie lipcowa pogoda dopisywała i była idealna na urządzenie imprezy lub pójście na którąś z nich. Niestety do pełni szczęścia brakowało mi humoru i mojego chłopaka. Bo w końcu Hunter naprawdę nim był, czyż nie? Nawet jeśli nie wiedziałam, na jak długo.
Zeszłam ze schodów, prowadzących na komisariat, a kiedy wreszcie stanęłam na chodniku, ukryłam twarz w dłoniach, przy okazji tupiąc głośno, jakby to miało mi w czymś pomóc.
– Kurwa! – krzyknęłam, mając gdzieś to, że mogło usłyszeć mnie całe miasto.
Terry nawet się nie przejął, kopał przed sobą kamień, idąc w nieumówioną wcześniej stronę. Mój dom i mieszkanie Huntera znajdowały się po drugiej stronie miasta, ja wprawdzie skontaktowałam się z rodzicami, powiadamiając ich, że zostanę u przyjaciela, ale nie miałam nic przeciwko włóczeniu się po Lancaster. Pomijając niebezpieczeństwa, które mogły czyhać na nas w ciemnych alejkach, lubiłam to robić.
Tylko tym razem to nie przynosiło ukojenia, a ja nie miałam ochoty na żarty. Byłam wpieniona, ledwo hamowałam się na posterunku, ale wiedziałam, że gdybyśmy byli tam tylko we trójkę, urządziłabym prawdziwą awanturę, wcale się tego nie wstydząc. Bo chyba miałam powody, prawda? Nie robiłam z siebie kozła ofiarnego, nigdy tego nie chciałam. Czasem obwiniałam się za coś, ale w gruncie rzeczy raczej starałam się trzymać od tego z daleka. Wcale nie mówiłam, że to ja w tej sytuacji miałam najgorzej.
Mimo to jednak ciągle miałam wrażenie, że coś wbijało szpile tylko mnie. A raczej ktoś, nie coś. Hunter Ajax Davis. Wierzyłam w to, że nie taki był jego zamysł. Hunter był zbyt porządnym facetem, by umyślnie krzywdzić kogoś, na kim u zależało. Poza tym dał słowo mojemu bratu. Nie wiedziałam, czy ma to jakieś znaczenie, kiedy w końcu jednak mnie oszukiwał, obiecując mi, że kończy z tajemnicami, ale miałam nadzieję, że to, co łączyło Jamiego i Huntera było silniejsze.
– Pocałowałaś go?
Głos Terry'ego zdecydowanie przedarł się przez barierę moich myśli, więc spojrzałam na niego kątem oka, szukając w głowie słów, które mogłyby ułożyć się w odpowiedź. Szedł tuż obok ze zwieszoną głową, którą okrył kapturem, z rękoma w kieszeniach spodni. Nie wyglądał jak Terry-przytulanka, którą bywał.
– Tak – odparłam w końcu, krzyżując ramiona. Przeszliśmy przez pustą ulicę, prawdopodobnie zmierzając do parku. – Dokąd właściwie idziemy?
– Nie mam pojęcia, nie znam tego miasta – zaśmiał się w odpowiedzi chłopak. – Czyli to między tobą a Hunterem to tak na poważnie?
– Chcesz doszukiwać się tutaj powagi? Ja jej nie widzę i jest mi z tego powodu naprawdę przykro.
Mówiłam w końcu prawdę. Nawet jeśli tworzyliśmy swego rodzaju związek, nie przypominał typowego. I chociaż kochałam tego palanta, nie wiedziałam, czy byliśmy w stanie stworzyć relację chłopak-dziewczyna.
– Nie zamierzam was oceniać – oznajmił Brytyjczyk, wzdychając ciężko. – Po prostu zapytałem. Nie bądź zła, ale Hunter trochę opowiadał mi o tym, co się między wami stało.
– Powiedział ci, że ze sobą spaliśmy?
Mój głos był trochę zbyt piskliwy, a ja czułam, jak policzki zapiekły. Nie miałam pojęcia, że Hunter mu o tym powiedział. Nie miałam nic przeciwko ich męskim rozmowom, ale teraz nieswojo czułam się z faktem, iż Terry doskonale wiedział o wszystkim, co łączyło mnie z Hunem, chociaż nie było to w stu procentach oficjalne.
– Dobra, to nie jest odpowiedni moment na taką rozmowę, to zresztą i tak nie moja sprawa. – Terry uśmiechnął się do mnie ciepło, obejmując mnie ramieniem.
Wtuliłam się w niego, nalegając, byśmy skręcili w kierunku parku. Szliśmy wolnym krokiem, delektując się ciszą. Spoglądając na Terry'ego, dostrzegałam jego posępny wyraz twarzy.
– Ben będzie czekał na wyjaśnienia – powiedział po dłuższej chwili, kiedy w końcu siadaliśmy na jednej z ławek przy głównym wejściu do parku. Przetarł twarz dłońmi, by następnie oprzeć się wygodnie i mocniej mnie objąć. – Jak wiele zamierzamy mu powiedzieć?
– Tyle, ile będzie trzeba?
– Czyli ile? Nawet jeśli będzie naciskać, nie możemy przecież wyśpiewać mu wszystkiego. Słuchaj, możesz jeszcze raz przeszukać rzeczy Jamesa?
– Po co, co to da?
Terry wzruszył ramionami, odwracając wzrok. Jego rzęsy rzuciły cień na blade policzki, kiedy przymknął powieki.
– Nie wiem, Hilary. Najwyżej znów pocałujemy klamkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top