17. Rodzina idealna i niespodziewane decyzje

Hunter

Zbiegałem po schodach, sunąc dłonią po poręczy z ciemnego drewna. Stając na równie ciemnych panelach, które błyszczały w promieniach słońca, niemal machinalnie zerknąłem na niewielki stoliczek, stojący tuż obok. Białe róże były nieodłącznym elementem tego miejsca, odkąd tylko pamiętałem. Na ich zapach byłem już wyczulony, chociaż nigdy nie byłem fanem kwiatów.

Całe to miejsce wiele się nie zmieniło – przeszło jedynie niewielki remont, polegający na odświeżeniu bieli ścian – i od lat pozostawało takie samo. Szedłem długim korytarzem, przechodząc obok rozłożystej palmy w pięknie zdobionej donicy. Przez moment skupiłem na niej wzrok, bo tylko jej ciemnozielone liście odznaczały się na tle bieli. Tutaj wszystko było białe, za wyjątkiem ciemnych podłóg i mebli. Na końcu korytarza wisiał obraz, przedstawiający widok na jezioro, oczywiście utrzymany w szarych odcieniach. Przywykłem do tych szpitalnych warunków, przesadnej elegancji i minimalizmu.

Moi rodzice od zawsze przykładali wagę do wystroju wnętrz i idealnego porządku. W swoim mieszkaniu, które dla mnie wynajęli, też nie miałem zbyt wielu kolorów, wszystko było nowoczesne, rozbielone i przestronne. Przesiąknąłem ich uwielbieniem, chociaż zawsze brakowało mi w tym wszystkim jakiegoś charakteru. Drogie obrazy i dziwne figurki ze stali były przecież tak bezosobowe względem tego, co widziałem u Scottów. Tam zewsząd spoglądały na mnie czyjeś oczy – z porozwieszanych wszędzie zdjęć – a wiekowe pamiątki i ciepłe kolory ścian sprawiały, że czuło się tam rodzinną atmosferę. Tutaj nigdy jej nie było.

Wszedłem do równie przestronnej kuchni, połączonej z jadalnią. Blaty już na pierwszy rzut oka świeciły czystością, kiedy promienie słońca wpadały do pomieszczenia przed panoramiczne okno, wychodzące na ogród. W kilku krokach doszedłem do ekspresu, chcąc zrobić sobie poranną kawę, która trochę by mnie rozbudziła. Nie spałem zbyt dobrze, co zresztą wcale nie było dla mnie nowością, odkąd na stałe zamieszkałem w Lancaster. A poza tym nie potrafiłem tak spokojnie tutaj leżeć, kiedy ciągle targały mną nerwy.

Nie miałem apetytu, by cokolwiek zjeść, więc w końcu zabrałem swoją gorącą kawę, a potem przeszedłem do części jadalnianej. Nie usiadłem przy stole – przygotowanym dla dwunastu osób – a usadowiłem się na niskim i bardzo szerokim parapecie, na którym leżało kilka ozdobnych poduch. Widok na ogród rzeczywiście mógł zapierać dech w piesiach jakiejś przypadkowej osobie, nie wszyscy w końcu mogli pozwolić sobie na taki luksus.

Marmurowa dróżka, stworzona z kwadratowych płyt, oddzielonych korą, prowadziła do kilku miejsc: sporego jacuzzi, które i tak było używane raz na ruski rok, nowoczesnego paleniska, a także do niewielkiej, zadaszonej przestrzeni, w której można było usiąść na wygodnych kanapach. Nieczęsto jednak mogliśmy korzystać z tych udogodnień. Za czasów mojej młodości, nim wyjechałem do Pensylwanii, każde lato w Baltimore było dość deszczowe, nie licząc kilku dni afrykańskich upałów. A ja i tak wolałem przesiadywać w swoim pokoju, grając na komputerze.

Nigdy nie miałem tutaj nic więcej do roboty i chyba przez to tak bardzo nienawidziłem tego miejsca. Bezosobowe wnętrza przytłaczały mnie, nawet widok na zadbany ogród nie był w stanie mi tego zrekompensować. Nosiło mnie na samą myśl powrotu do rodzinnego domu, a przebywanie tutaj kończyło się permanentnym skrzywieniem psychicznym.

Poza tym w ciągu ostatnich sześciu lat nauczyłem się jednak, że domu nie tworzył jedynie budynek, a także osoby, które w nim mieszkały.

O wilku mowa; usłyszałem stukot obcasów swojej matki. Przymknąłem na moment oczy, a rozmarzony wzrok ukryłem pod obojętnością. Tego się tutaj nauczyłem. Wśród tych wszystkich białych ścian panował chłód.

Emily Davis w końcu wkroczyła do kuchni, ubrana w idealnie wyprasowaną spódnicę, sięgającą jej kolan, elegancką koszulę i żakiet z broszką, przedstawiającą jakiś liść. Jej niedługie, złote włosy podwijały się przy linii szczęki, trochę odmładzając kobietę.

– Dzień dobry – przywitała się, kiedy tylko mnie zobaczyła. Dumnym krokiem podeszła do lodówki, a potem otworzyła ją, by wyciągnąć ze środka lód w kostkach. Położyła silikonową foremkę na blacie, następnie sięgając jeszcze po wysoką, przezroczystą szklankę. Dość sprawnie zrobiła sobie wodę z lodem, dodając do niej kilka listków świeżej mięty, rosnącej nad okapem. – Jadłeś już śniadanie?

– Nie jestem głodny – odpowiedziałem, czujnie obserwując każde drganie na jej twarzy. Mama skrzywiła się tak, jak zakładałem, a potem poprawiła włosy.

– Ojciec chciał zjeść z nami, zaraz zejdzie na dół. – Odwróciła się, chcąc zapewne zabrać się za przygotowywanie posiłku. Nie była dobrą kucharką i od zawsze tego w sobie nienawidziła; matka w każdym calu chciała być idealna. Od lat ciepłe obiady gotowała dla nas gosposia, pracująca tutaj od lat.

– Ja dziękuję – rzuciłem, wiedząc, że nie zdołam niczego przełknąć. Byłem zbyt nabuzowany, nawet poranna kawa nie przynosiła chwili ukojenia.

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Słyszałem tylko szczęk talerzy, uderzenia garnków i strzelające iskry, kiedy mama włączała palnik. Ja uparcie patrzyłem na piękną, soczyście zieloną trawę, która była ohydnie sztuczna. Nigdy nie rozmawiałem zbyt często z własną matką, bo ta przeważnie nie potrafiła podejmować się innych rozmów od tych, które zwykle prowadziła. Kiedy byłem młodszy i wracałem ze szkoły, ona tym samym wyniosłym tonem pytała, co u mnie. Czasami miałem wrażenie, że szukała tylko wymówki, by wytknąć mi jakiś błąd.

Ale mama była tym mniejszym czynnikiem, dla którego nie cierpiałem powrotów do Baltimore. Drugim był mój ojciec, który w końcu wszedł do kuchni, zapinając mankiety na jakieś fikuśne spinki, które pewnie dostał.

Jego ciemnobrązowe włosy w kilku miejscach pokrywała wyraźna siwizna, ale zdarzało się, że tata próbował zakryć ją farbą. Chociaż na mnie nie patrzył, wiedziałem, że dalej miał ten zacięty wyraz twarzy, a chłodne, zielone oczy potrafiły przeszyć kogoś na wskroś.

– Dzień dobry – rzucił donośnym głosem, całując matkę w policzek. Spuściłem wzrok, nie chcąc przypadkiem nawiązać z nim jakiegoś kontaktu. I tak wiedziałem, że prędzej czy później to się stanie.

Rozmowy z ojcem nigdy nie należały do przyjemnych, bo zawsze kończyły się kłótnią. Thomas nie był tatą, z którym można było siedzieć przed telewizorem, oglądając powtórkę meczu. Thomas nie był jak Alec Scott, był... kimś, kogo ledwo trawiłem.

– Dlaczego Hunter ci nie pomaga? – Miał oburzony wzrok. – Może pomógłbyś swojej matce? Nie będzie cię obsługiwać.

– Wcale nie musi – odpysknąłem, nie patrząc w jego stronę. Wiedziałem, że powoli przecinałem kabelki, z premedytacją robią wszystko, by tykająca bomba wybuchnęła.

– Rusz się i pomóż jej, zrozumiano? – warknął. Kiedy zwróciłem głowę w jego kierunku, on usiadł na przy stole, splatając swoje dłonie na szklanym blacie. Nie ruszył się z miejsca, tylko bezczelnym wzrokiem przypatrywał się matce.

Nie chciałem robić zbyt wielkich awantur, więc w końcu dopiłem kawę, a potem udałem się w stronę blatu, przy którym mama dwoiła się i troiła, robiąc najzwyklejszą jajecznicę. Nie mogłem na to patrzeć, nie mogłem przyglądać się, jak krzywo kroiła nawet zwyczajną paprykę.

– Daj, ja to zrobię. – Wyciągnąłem jej nóż z dłoni, co nie spotkało się z jej sprzeciwem; ona po prostu usiadła przy stole, czekając, aż to ja ją obsłużę.

– Jak idzie ci nauka? Zaliczyłeś wszystkie egzaminy? Dalej masz stypendium, prawda? Nie dostajemy ostatnio żadnych listów gratulacyjnych – zaczął wypytywać ojciec. Przewróciłem oczami, ucieszony, że on nie mógł tego dostrzec.

– Przekierowałem wszystkie listy na swój adres – wytłumaczyłem oschłym tonem. – Dalej mam stypendium, a nauka idzie świetnie. Zdałem wszystko najlepiej, jak mogłem.

– Przynajmniej tyle – westchnął.

– Cokolwiek zmieniło się w tym twoim Lancaster? – dopytała matka, a mnie aż ścisnęło w gardle.

Zastanawiałem się przez chwilę, czy im powiedzieć. Czy wyżalić się, oczekując jakichkolwiek uczuć. I głupio pomyślałem, że właśnie tak powinienem zrobić.

– Mój przyjaciel nie żyje... – Przez moment w kuchni dało się usłyszeć jedynie stukot noża o deskę do krojenia. – James popełnił samobójstwo jakiś czas temu. – Oczekiwałem jakiejś reakcji, ale minuty mijały, a rodzice milczeli. Odwróciłem się przez ramię, napotykając ich równie obojętny wzrok. – Dziękuję za kondolencje.

Wcale nie byłem zdziwiony. Rodziców nie obchodził Jamie ani cała jego rodzina. Nie lubili Scottów, chociaż wcale ich nie znali, nie widzieli ich nawet na oczy. Od zawsze się wywyższali, traktowali się za lepszych, dlatego szybko zdeptali Scottów i mieli do mnie dziwny żal, że ja zaprzyjaźniłem się z nimi. Nie potrafili zrozumieć, dlaczego wybrałem rodzinkę z Lancaster, obcych ludzi, którzy przecież nie znali mnie tak, jak oni.

Ale na dobrą sprawę Emily i Thomas nie znali mnie wcale, mniej więcej tak samo, jak ja nie znałem siebie. Odziedziczyłem po nich wiele cech wyglądu i charakteru, ale rodzice nie wiedzieli, jaki byłem. Nie wiedzieli, jak wiele uczuć mną kierowało, bo dla nich pierwszorzędna była obojętność. Oni po prostu się z nią urodzili.

– Dalej jeździsz tym starym rzęchem? – Tata postukał palcami o blat, słyszałem to bardzo wyraźnie, chociaż w kuchni na moment zapanował hałas, kiedy wlewałem jajko na rozgrzaną patelnię.

– Motocykl jest w świetnym stanie – zaoponowałem, broniąc swojej maszyny.

Tata nienawidził mojej Hondy z całego serca, a ja nie przepadałem za jazdą samochodem. Miałem prawo jazdy – robiłem je jeszcze w Baltimore – ale na motocyklu czułem się lepiej. Łatwiej mi się parkowało, mogłem omijać korki i jeździć nieco szybciej. A poza tym liczył się też styl. Motocykl po prostu do mnie pasował, nieważne, ile miał lat. Zbierałem na niego, odkładając pieniądze ze stypendium, niejednokrotnie zresztą odmawiając rodzicom, że nie chcę żadnego Audi czy Volvo, które mi proponowali.

Szybko dokończyłem robienie jajecznicy, a potem przełożyłem ją na kwadratowe talerze.

– Idę przejść się po okolicy – oznajmiłem, podając rodzicom ciepłe śniadanie. Natychmiast wyłapałem ich wzrok i zniesmaczone miny.

– Dopiero co przyjechałeś i już zamierzasz się gdzieś szlajać – syknął ojciec, wstając, by wyjąc z szuflady sztućce.

– Przecież to tylko spacer.

Nie powiedziałem nic więcej, tylko chamsko im pomachałem, wychodząc z kuchni. Nie zamierzałem spędzić w domu więcej czasu, niż musiałem. Właśnie dlatego nigdy nie mówiłem o swojej rodzinie. Nawet James nie znał moich rodziców, a ja raczej unikałem ich tematu.

Rodzice nigdy nie byli tymi z bajki. Wychowywali mnie surowo, twardą ręką, chcąc zrobić ze mnie swoją marionetkę, olśniewającą ludzi sztucznym uśmiechem, wypacykowaną i będącą ich młodszą kopią. Oczekiwali ode mnie, że będę tak samo chłodny w obyciu, jak oni, nieczuły na cierpienie innych. Rodzice kierowali się w życiu zasadą "bierz, bo życie i tak nie da ci nic w zamian", a ja... chociaż nie chciałem, i tak odziedziczyłem kilka ich przekonań i w pewnym sensie byłem wyrachowanym gnojem, na jakiego mnie wychowywali.

Ich idealny synalek chodziłby do UPenn, studiując tam jakieś prawo, jeździłby najnowszym Lexusem i towarzyszył ojcu w wystawnych bankietach, zabawiając towarzystwo wyszukanymi żartami o klasie robotniczej. Ale ja taki nie byłem. Może, gdyby mieszkał z rodzicami dłużej, niż szesnaście lat, w krew bardziej wszedłby mi ich sposób bycia? W każdym razie cieszyłem się, że nie byłem zbyt mocno podobny do moich starych. I cieszyłem się też, że byłem jedynakiem.

Wróciłem na górę, do swojego starego pokoju. Miejsce, które określałem tym mianem, było dla mnie obce. Nawet jeśli na ścianach wisiały jeszcze moje stare plakaty, półki zastawione były pucharami, a komody figurkami z komiksów.

Otworzyłem drzwi, wchodząc do środka. Teraz pierwszy raz od jakiegoś czasu panował tam lekki nieład – moja torba podróżna leżała na środku podłogi, a niektóre cichy wysypywały się z niej, łóżko także było nieposłane. Pokój wydawałby się tak samo pusty i smętny, jak reszta domu – utrzymany w szarych kolorach – jednak dzięki kolorowym plakatom to miejsce nabierało jakiegoś charakteru. Sporo nakłóciłem się z mamą, kiedy byłem dzieciakiem, by cokolwiek przywiesić na ścianach, ale ona w końcu uległa, zgadzając się. Większość trzymała się pewnie tylko na słowo honoru, ale nie wyobrażałem sobie, by nagle zniknęły.

Mimo wszystko po skończeniu liceum mówiłem rodzicom, by jakoś zagospodarowali sobie mój pokój, zrobili w nim, co tylko chcą. Nawet gdybym po studiach miał wrócić do Baltimore, bo w końcu w Lancaster w swoim zawodzie nie miałem zbyt wielu możliwości, aby znaleźć pracę, to i tak nie mieszkałbym z nimi. I to za żadne skarby.

Westchnąwszy, podszedłem do szafki nocnej, na której leżała moja komórka. Zgarnąłem ją, chcąc zadzwonić do Terry'ego, a potem skierowałem się z powrotem do drzwi. Nie wiedziałem, jak długo mnie nie będzie, ale teraz, po naprawdę krótkim czasie pobytu w Maryland, chciałem stamtąd wyjechać.

Hillary

Gdyby ktoś obserwowałby mnie przez okno, z pewnością pomyślałby, że jestem szalona albo mocno zdesperowana. Poniekąd mogłam zgodzić się z każdym z tych stwierdzeń, dodając przy okazji słowo "zdenerwowana". Nie miałam prawa zaprzeczyć i skłamać, że było odwrotnie, bo targało mną zbyt wiele uczuć. A ja przecież od prawie godziny chodziłam tam i z powrotem pod domem Huntera, nie wiedząc, czy powinnam wejść na górę.

Od półtora dnia zastanawiałam się nad tym wszystkim, nie spałam, nie jadłam, tylko ciągle myślałam. Próbowałam to sobie ułożyć, na razie nie wchodząc w żadne szczegóły i ograniczając się do prostych pytań. Kłopot w tym, że, im dłużej to analizowałam, tym więcej się tego gromadziło, a to sprawiało, że przegrzewał mi się umysł. Nie potrafiłam już trzymać tego w tajemnicy i jeszcze niedawno rozważałam powiedzenie rodzicom prawdy, ale teraz w grę weszły rzeczy, o których nie miałam pojęcia.

List, który Hunter znalazł, tylko pobieżnie przeskanowałam wzrokiem, tak naprawdę nawet nie skupiając się na nim. Przeczytałam tylko pierwszą połowę, gdzieś u dołu zauważając jakieś cyfry. Bardziej zainteresował mnie bowiem fałszywy dokument, który przyniósł Terry, i to o nim ciągle myślałam.

James i pistolet pasowali do siebie jak pięść do nosa. Mój brat od zawsze był przeciwny posiadania jej, w ostrych słowach komentował wszystkie programy telewizyjne, w których informowano o jakiejś strzelaninie, i od zawsze był zdania, że w Ameryce dostęp do broni nie powinien być tak łatwy. Ale to było kiedyś, takiego Jamesa znałam. Teraz dowiadywałam się o nim czegoś zupełnie nowego. I nie rozumiałam, po co bratu byłby potrzebny pistolet! Czy to właśnie nim... popełnił samobójstwo?

Zerknęłam w stronę drzwi budynku, które właśnie się otwierały. Jakaś kobieta z dzieckiem wychodziła na zewnątrz. Puściłam się biegiem, chcąc wejść do środka. Musiałam wreszcie stawić temu czoła, nie mogłam ciągle uciekać. W ciągu ostatnich dni stało się tak wiele, że teraz nie pozostawało mi już nic więcej, jak zagryźć zęby i wziąć to wszystko na klatę. Nie potrafiłam już nawet płakać, nie w obliczu tego, z czym mogłam się mierzyć. Musiałam zachować trzeźwość umysłu i wymusić na Hunterze pełną szczerość.

Nie chciałam, by zaufanie do niego podupadło, a nasza relacja ochłodziła się tylko przez to, że nie spoczął w poszukiwaniach. Rozgrzebywał wszystkie brudy, ale prawda jest taka, że gdyby nie on, nie mielibyśmy o tym wszystkim pojęcia. Policja mówiła, że wystarczyły jakiekolwiek wskazówki, a ten list i pozwolenie na broń były świetnymi motywami, by wznowić śledztwo. Tylko... czy ono powinna zostać wznowione? Co, jeśli James miał jakieś kłopoty, a teraz to wszystko pogorszyłoby tylko sytuację?

Weszłam na drugie piętro, a wreszcie zapukałam pod drzwi z numerem trzynaście. Nie czekałam zbyt długo. Chwilę później usłyszałam wyraźne kroki za drzwiami, w które zapukałam, bo na klatce schodowej panowała głucha cisza. Zrobiłam głęboki wdech, a potem splotłam ze sobą dłonie, pochylając lekko głowę. Kiedy usłyszałam szczęk zamka, uniosłam wzrok.

Terry wyglądał na zaspanego, skinął do mnie, a potem bez słowa wpuścił mnie do środka. Na moment czułam się tam kompletnie obco, jakbym nie wchodziła do mieszkania Huntera.

– Zastanawiałem się, kiedy przyjdziesz – oznajmił chłopak, głosem zachrypniętym i wyrażającym podziw. – Szybko ci to poszło.

– To?

– Zrozumienie, że tak naprawdę musisz tutaj wrócić – wyjaśnił, wsuwając dłonie do kieszeni dresowych spodni. – Przemyślałaś to wszystko?

– Terry, nie zrozum mnie źle, ale chciałabym pogadać z Hunterem. – Delikatnie starałam się przekserować rozmowę na inne tory.

– Domyślam się. Ale Huntera nie ma.

– Gdzie jest? Kiedy wróci?

– Cóż – westchnął, odchodząc w stronę salonu. – Hunter wyjechał do Baltimore na kilka dni, rodzice kupili mu bilet i zażądali przyjazdu.

– Co? – Otworzyłam szerzej oczy. – Wyjechał tak bez słowa?

– Mówił mi o tym, Hillary. Ale wolał nie kontaktować się z tobą, kiedy wybiegłaś stąd wściekła już po raz kolejny – zaznaczył dobitnie. Usiadł na kanapie, a potem skrzyżował ramiona na piersi. – Reagujesz strasznie emocjonalnie.

– Nic na to nie poradzę, mam to w genach – usprawiedliwiłam się szybko. Chyba chciałam stamtąd wyjść, ale nie potrafiłam zignorować faktu, że Hunter wyjechał.

Nie miałam o tym pojęcia, kompletnie nic mi nie mówił. Zresztą niewiele wiedziałam o jego rodzicach, znałam jedynie imię jego matki, to tyle. Jamie zawsze mówił, że Hunter po prostu nie dogadywał się z nimi, a nie wracał do Maryland zbyt często ze względu na naukę.

– Ja nie jestem typem, który będzie was sądzić, Hillary – zaczął, rozsiadając się wygodniej – ale musicie sobie wiele wyjaśnić. I nie mówię tu tylko o kwestii z tymi SMS-ami. Tak się nie da żyć, okej? Mówię to jako osoba postronna. Wiem, że ci na nim zależy, ale w ogóle nie starasz się go zrozumieć.

– Jak to nie? Oczywiście, że się staram! – oponowałam.

– Nie, Hillary, nie starasz się – warknął. – Odkąd Hunter zaczął drążyć w sprawę twojego brata, ty ciągle zapierasz się, krzyczysz i robisz z niego swój worek treningowy. Do jasnej cholery, bujasz się w nim, a jednocześnie zachowujesz się tak, jakby był ci zbędny.

– Bujam? Skąd możesz wiedzieć, że się bujam? – prychnęłam, siadając na rogu kanapy.

– Myślisz, że nie wiem o tym całym liście, który kiedyś napisałaś? – zaśmiał się głośno, a ja spaliłam buraka niemal w tej samej sekundzie. – Obserwowałem was. Nie róbcie sobie ze mnie jaj i nie wmawiajcie mi, że jesteście tylko przyjaciółmi. Wiem, że wiele zmieniło się podczas mojej nieobecności, ale wy nadal trzymacie się tego samego.

Kiedy rozmowa na temat nieobecności Huntera i moja chęć porozmawiania na temat tajemniczego listu przeszła na życie miłosne?

– Terry, gówno wiesz, więc proszę, nie próbuj mi niczego wmawiać, rozumiemy się? – Mój głos był zdecydowany, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Nie chciałam, by w pewnym momencie zadrżał i wszystko zdradził.

– Wiem więcej, niż ci się wydaje, Hillary. I jeśli naprawdę zależy ci na Davisie, to powiem tyle: nie odsuwaj go od siebie przez to, że chce odkryć prawdę. I nie udawaj, że nic do niego nie czujesz.

Przymknęłam oczy, jednocześnie mocno zagryzając szczękę. Zacisnęłam dłonie w pięści, a kiedy na powrót otworzyłam powieki, zerknęłam prosto na Brytyjczyka, który przeczesywał miedziane włosy rękami.

– Znasz rodzinny adres Huntera? – Skinął głową. – Więc pomóż mi kupić jakiś tani bilet do Baltimore. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top