rozdział szósty
Od autorki: Mam dla Was w końcu trochę interakcji Lirry'ego, bo jak na razie dość go mało jak na fanfiction o Lirry'm 😅
Starałem się nie pokazać po sobie, jak bardzo niekomfortowo się czuję. Tapicerka jakby paliła żywym ogniem, więc starałem się nie dotykać jej bardziej niż potrzebowałem tego by siedzieć prosto.
Mężczyzna obserwował mnie, obróciony lekko w moją stronę z dłonią zaczepioną o zagłówek od strony pasażera. Wciągnąłem niepewnie powietrze, zbierając się na odwagę by odezwać.
- Ale nie usypiaj mnie tym razem, proszę - powiedziałem cicho, patrząc mężczyźnie w oczy. Zmarszczył brwi, spoglądając w bok, aż po chwili kiwnął głową.
- No dobra. Ale musisz zamknąć oczy, bo nie możesz wiedzieć gdzie jedziemy.
Rozchyliłem wargi, zaskoczony tym, że się zgodził. Powoli zamknąłem oczy, czując jak moje serce wali w żebra ze strachu. Nasłuchiwałem jakiegokolwiek dźwięku.
Spodziewałem się usłyszeć przekręcany w stacyjce kluczyk, jednak usłyszałem wyłącznie krzątanie się na przednim siedzeniu.
Zdążyłem na sekundę uchylić oczy, gdy blondyn nachylił się w moją stronę i łapiąc za moje włosy, pociągnął mnie do siebie i przycisnął do mojej twarzy nasączoną chloroformem szmatkę.
Zanim odpłynąłem, zdążyłem pomyśleć o tym, że jestem pieprzonym idiotą.
- Hej, wstawaj śpiąca królewno - usłyszałem nad głową, gdy zacząłem się przebudzać. Skrzywiłem się, jeszcze zanim otworzyłem oczy.
- Nie jestem śpiącą królewną - wymamrotałem, rozumiejąc, że leżę z buzią opartą na stoliku. Moje powieki były ciężkie. Z trudem rozchyliłem je na tyle, by zauważyć, że nie jestem w tym pomieszczeniu co poprzednim razem i poczuć, że moje ręce i nogi nie były skrępowane.
Byłem ciekaw czemu aż tak mi zaufali? Wiedzieli, że zastraszyli mnie poprzednim razem tak bardzo, że bałbym się unieść dłoń lub położyć ją w innej pozycji? A może byli pewni, że i tak nie będę w stanie dobiec do drzwi. Słyszałem ściszone głosy, ale byłem pewien, że jest tu co najmniej parę osób. Parę niebezpiecznych osób.
Usłyszałem uderzające o siebie bile i skrzywiłem się, uświadamiając sobie jak potworny ból głowy czuję.
- Jesteś. To drugi raz, gdy cię widzimy a ty za każdym śpisz - zaśmiał się ktoś, a ja widziałem niewyraźną postać krążącą po pomieszczeniu.
- Przestańcie mnie usypiać, to nie będę spał - mruknąłem, nie będąc w stanie ugryźć się w język. Nagle byłem odważny jak na osobę, będącą na łasce gangsterów.
Oparłem dłonie na podłokietnikach i ściskając je, gdy powoli usiadłem prosto. Musiałem zamrugać kilkukrotnie, by złapać ostrość i zobaczyłem paru mężczyzn. Dwóch grało w bilard, na ustawionym niedaleko stole, a paru innych siedziało przy stoliku niecałe dwa metry ode mnie.
Nie byłem pewien, który do mnie mówił. Ale to nie był tamten ważniak, rozpoznałbym jego głos. Miałem dreszcze na samo jego wspomnienie.
Moje serce zabiło szybciej, gdy zauważyłem, że jednym z mężczyzn grających w bilard jest on. Wciąż miał na sobie spodnie od garnituru, jednak czarną koszulę zastąpił idealnie przylegający tshirt z krótkim rękawem.
Mimowolnie przesunąłem wzrokiem po jego wytatuowanych rękach, tłumacząc to sobie tym, że powinienem zapamiętać jak najwięcej szczegółów na wypadek, gdybym musiał go opisać policji.
Patrzyłem jak stojąc do mnie bokiem, pochyla się nad stołem, nakierowując kij na wybraną przez siebie bilę. Mimo słabego światła, widziałem jak jego koszulka napięła się, przykrywając i obrysowując idealnie mięśnie.
Wzdrygnąłem się, gdy uderzenie bil o siebie wyrwało mnie z transu. Oderwałem od niego wzrok i zatrzymałem go na mężczyznach siedzących przy stoliku obok. Rozchyliłem wargi rozpoznając jednego z nich. To jego portfel ukradliśmy. Wyglądał prawie tak samo jak tamtego wieczora. Z tą różnicą, że dziś miał podbite oko.
Domyśliłem się, że jego szef nie ucieszył się na wiadomość, że tamten zgubił portfel.
- Wybacz za zmianę lokalu, ale zaskoczyłeś nas swoją chęcią spotkania na długo przed terminem - spojrzałem w kierunku ich szefa, zmierzającego w moją stronę z dłońmi schowanymi w kieszeniach spodni. Przełknąłem ślinę, wpatrując się w niego. Teraz wydawał się straszniejszy, gdy mogłem dokładnie widzieć jakiej budowy jest. Mógłby mnie połamać bez użycia dużej siły.
Mężczyzna zajął miejsce po przeciwnej stronie stołu, wyjmując dłonie z kieszeni, ale zanim splótł je razem, układając na blacie, na samym środku położył tą przeklętą kartę SD. Mój oddech zamarł na widok małego kwadracika. Szybko oderwałem od niego wzrok, spoglądając brunetowi w oczy. Miałem udawać, że widzę to pierwszy raz. Na pewno nie pomogłoby mi to, że grzebałem w tym portfelu, a potem sprawdziłem zawartość karty pamięci.
- Wiesz ile to jest warte? - spytał. Pod jego ciężkim spojrzeniem, czułem jak mój żołądek zawiązuje się w ciasny supeł.
Znów opuściłem wzrok na kartę, starając się oddychać równomiernie.
- Siedem funtów? Zależy od wielkości - odparłem w końcu, a gdy uniosłem wzrok, wargi mężczyzny były wygięte w rozbawionym uśmiechu. Zauważyłem malutkie zmarszczki wokół jego oczu.
- Miliony.
Zmarszczyłem brwi, jeszcze raz spoglądając na kartę, która leżała może piętnaście centymetrów ode mnie. Przecież nie było na niej nic prócz przypadkowych znaczków.
- Czemu mi to mówisz? - zapytałem - Masz to czego chciałeś, oddałem ci portfel wraz z zawartością.
Brunet wpatrywał się we mnie chwilę, a ja marzyłem by wiedzieć, co w tej chwili dzieje się w jego głowie. Chciał mnie zabić? Zastanawiał się czy to zrobić? Może jak?
Odchylił się nagle, przylegając plecami do oparcia krzesła, z dłońmi wciąż na stole, jakby obawiał się, że mógłbym nagle sięgnąć po kartę.
- Sprawdzałeś co na niej jest.
- Nie - skłamałem, mimo iż moje serce przestało bić na parę sekund.
- Nie wierzę ci - parsknął, a we mnie uderzyło deja vu z poprzedniej naszej rozmowy.
- To twój problem - pociągnąłem to dalej, chociaż tym razem już nie płakałem. Byłem spokojny, zadziwiająco, jak na to, że znowu zostałem porwany. Chociaż czy dobrowolne wejście do samochodu gangstera to wciąż porwanie?
- Widać każde zmiany czy otwarcie plików, Harry - odparł, a ja nie byłem już taki opanowany. Jeden z mężczyzn siedzących niedaleko parsknął śmiechem, a ja zrozumiałem, że przysłuchiwali się naszej rozmowie. Ciszę wokół przerywała wyłącznie partia bilarda toczona przez Zayna i kolesia, który wcześniej grał z ich szefem.
- Chcę tylko wrócić do domu - wyszeptałem, ściskając podłokietniki tak mocno, że poczułem ból między palcami. Payne zacisnął wargi, kiwając głową.
- Wiem. A ty powinieneś wiedzieć, że nie mogę aż tak bardzo ryzykować puszczając cię wolno bez pewności, że nie pójdziesz na policję.
- Przecież dobrze wiem, że zginę jeżeli to zrobię - wykrztusiłem, czując jak w moich oczach wzbierają łzy.
Nie chciałem umierać, nie teraz, miałem jeszcze tyle przed sobą. Tyle błędów do popełnienia, tyle rzeczy do osiągnięcia. Chciałem się zakochać, ale nie umierać w wieku dwudziestu dwóch lat z rąk gangsterów.
- Nie płacz Harry.
- Chcesz mnie zabić, jak mam nie płakać?
- Nie chcę - powiedział, kręcąc powoli głową. Cały drżałem, wciągając niepewnie powietrze nosem jakby to miało decydować o moim życiu - Ale muszę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top