rozdział piętnasty
- Wpuść mnie! Muszę z nim porozmawiać!
Wysoki barczysty koleś z tatuażem na skroni złapał mnie nagle za boki i uniósł. Zachłysnąłem się powietrzem, gdy moje stopy oderwały się od ziemii. Otworzyłem szeroko oczy, uderzając go w te wielkie ramiona, gdy zaczął mnie nieść, ostatecznie prawie rzucając na ziemię przy windzie.
Traktował mnie jak jakąś szmacianą lalkę, która nic nie waży. Chociaż rzeczywiście w porównaniu do niego byłem cieniem człowieka.
Wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem, gdy odwrócił się na pięcie by wrócić znów pod drzwi mieszkania Liama. Zacisnąłem wargi i przez moment myślałem, żeby się poddać, jednak musiałem się z nim zobaczyć. To wszystko dzieje się przez niego. Wstałem powoli z podłogi, nie odrywając wzroku od, prawdopodobnie, ochroniarza Payne'a.
Rzuciłem się jednak biegiem znów do drzwi w korytarzu i zacząłem walić w nie pięściami, póki mężczyzna nie przerzucił mnie sobie przez ramię klnąc głośno.
- Co tu się do cholery dzieje? - usłyszałem nagle. Drzwi nagle były uchylone, a w nich stał brunet ze zmarszczonymi brwiami.
Nareszcie.
- Postaw mnie! - wysyczałem, bo koleś wciąż trzymał mnie nad ziemią, stojąc tuż obok windy.
- Czego chcesz Harry? - Liam wyszedł z mieszkania, trzymając w ręce sportową torbę. Opuściłem na nią wzrok, zastanawiając się co w niej może być. Broń? Pieniądze? Czyjąś głowę?
A może po prostu rzeczy na siłownię, zakpiła ze mnie moja podświadomość. Mogło to być bardziej prawdopodobnie, szczególnie, że miał na sobie dresy i koszulkę.
- Była u mnie policja - powiedziałem, uderzając znów w plecy mężczyzny, nadal czekając aż mnie postawi. Już pomijając to, jak beznadziejnie czułem się będąc nad ziemią, to musiało to wyglądać komicznie.
Liam wpatrywał się we mnie chwile, stojąc wciąż w progu.
- No i? - spytał w końcu brązowooki, nawet nie spoglądając w moją stronę, gdy obrócił się do drzwi by je zamknąć.
Moje serce biło szybko ze zdenerwowania. Czemu się tym nie przejmował? Powinien! Przecież powinien zmartwić się policją śledzącą go, skoro zajmuje się tym czym się zajmuje.
- No i? - sapnął, patrząc na niego z niedowierzaniem - Pytali o ciebie! Widzieli nas w klubie!
- Co wieczór wychodzę z kimś z jakiegoś klubu Harry - pokręcił z politowaniem głową, a we mnie coś się zapadło. Poczułem jak mężczyzna w końcu odstawia mnie na ziemię, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Wciąż stał przy moim boku, by w razie potrzeby znów mnie zatrzymać, jednak ja nie mogłem się ruszyć, wpatrując w bruneta - Co zrobili, pokazali ci nasze zdjęcia? Nie tobie jednemu - powiedział ruszając do windy i mijając mnie - Czekaj - przystanął nagle, zerkając na mnie przez ramię - Wyszedłem na nich dobrze, prawda?
- Ty pieprzony dupki! - zawołałem robiąc trzy kroki w jego stronę, by go popchnąć. Ramię ochroniarza momentalnie owinęło się wokół mojego brzucha. Szarpałem się, gdy odciągnął mnie od Liama, który z kolei pokręcił głową, patrząc na kolesia. Ten puścił mnie, na co zacisnąłem pięści, patrząc prosto w ciemne oczy Payne'a - To wszystko przez ciebie.
- Przeze mnie? - prychnął z rozbawieniem igrającym w jego oczach. Przełożył sportową torbę do drugiej ręki i zrobił krok w moją stronę - Wszystko masz na swoje życzenie Harry.
- Gdzie jest Andrew? - zapytałem, czując jak brakuje mi tlenu przez to jak wpatrywał się we mnie i jak blisko stał. Też przez tą całą sytuacje i jego podejście do sprawy. Liczyłem, że się przejmie, doradzi mi co zrobić albo chociaż powie czego nie, by nie musiał mnie zabić. Jednak byłem mu.. obojętny - Nie było jego samochodu pod moim domem, nie było nikogo.
- Chciałeś żebym dał ci spokój, nie ma za co - powiedział, obracając się i ruszając do windy. Stałem bez ruchu dopóki drzwi windy nie rozsunęły się. Wbiegłem za nim do małego pomieszczenia, popychając na ścianę, w chwili, gdy ochroniarz nie mógł już tam wtargnąć, przez zamykające się drzwi - Radzę ci się uspokoić Harry - warknął, rzucając torbę na podłogę i łapiąc nagle za moje gardło, by przycisnąć mnie do ściany tuż obok guzików z których można było wybrać piętro.
- Policja przychodzi do mojego domu, mówiąc, że wyszedłem z klubu z pieprzonym mordercą, a ja mam być spokojny?! - wykrztusiłem, próbując wyrwać się z jego uścisku, jednak wyłącznie bardziej go zdenerwowałem.
Wiedziałem, że gdyby chciał mógłby mnie zabić. Tu i teraz. Jego ludzie wyciągnęliby moje ciało z windy i wyrzucili z okna, mówiąc pewnie, że sam skoczyłem.
Na myśl o tym, że gdyby jeszcze mocniej zacisnął dłoń na mojej szyi, straciłbym oddech, przestraszyłem się. Był do tego zdolny.
- Byłem miły i nawet trochę mnie to bawiło, ale przesadzasz. I skąd do cholery wiesz gdzie mieszkam?! - wysyczał, a ja kątem oka widziałem jak naciska jeden z nich, a winda szarpnęła, zatrzymując się.
Automatycznie złapałem za jego przed ramię, jednak on nie zamierzał mnie puścić. Nie brakowało mi jeszcze tlenu, ale jasnym było, że chce pokazać kto tu rozdaje karty i znów mnie przestraszyć.
Nie będę kłamał, udało mu się.
- Widok z okna - wykrztusiłem tylko, patrząc mu w oczy. Zmarszczył brwi, nierozumiejąc. Moje serce biło jak nienormalne obijając się o żebra. Uniosłem wyżej brodę chcąc by poluzował uścisk, jednak on wyłącznie go zacieśnił, na co rozchyliłem wargi, jednocześnie zamykajac oczy - Z-z tam tego pokoju - wyszeptałem - M-można z niego wy-wywnioskować, że to c-centrum miasta - wymamrotałem, czując jak pod powiekami wzbierają mi łzy, ale nie umiałem zatrzymać potoku słów - A w centrum s-są tylko dwa t-tak wys-okie budynki, z czego j-jeden to biuro, a d-drugi to a-apartamenty.
Szarpnięciem puścił moją szyję, a ja złapałem się poręczy, jednak nie uchroniło mnie to od osunięcia się na ziemię. Łapałem powietrze, jakbym wynurzył się spod wody. Otworzyłem oczy, unosząc je na bruneta, który wpatrywał się w panel w zamyśleniu.
Chciałem by to wszystko okazało się złym snem.
Byłem pewien, że wszystko już będzie dobrze, że się ułoży, nawet jeżeli musieliśmy już mieć na karku Liama i jego ludzi. Jednak wszystko się znów totalnie spieprzyło.
- Wysiadaj - powiedział, uruchamiając ponownie windę. Ta dojechała na kolejne piętro, a gdy się nie ruszyłem, Liam złapał mnie mocno za ramię i podniósł na nogi by zaraz wypchnąć na korytarz - I nie przychodź tu więcej - warknął, patrząc mi w oczy przez zasuwające się powoli drzwi. Rozchyliłem wargi, wpatrując się w srebrne drzwi, czując ściekające po policzkach łzy.
Jak mogłem choć przez moment pomyśleć, że mogę na nim polegać?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top