rozdział dziesiąty

Rzadko upijałem się do stanu, w którym mój umysł się wyłączał, jednak ciało wciąż pracowało. Nienawidziłem tego braku kontroli.

Wieczór w klubie był najgorszym momentem do straty świadomości i kontroli. A jednak tak się stało.

Obudziłem się przez nagły, głośny dźwięki. Skrzywiłem się, naciągając na swoje skulone ciało, mocniej puchaty koc i momentalnie otworzyłem oczy. Pokój zalało krótkie, jasne światło, znikając momentalnie, a ja zdałem sobie sprawę, że za oknem szaleje burza. Nie bałem się burzy, jednak przeraził mnie fakt, że nie byłem w swoim łóżku.

Moje serce biło szybko, gdy bardzo powoli i ostrożnie siadałem na miękkim, szerokim materacu. Słyszałem wyłącznie deszcz uderzający w szybę. Zadrżałem, ale nie byłem pewien czy ze strachu czy zimna, przez jak się okazało, uchylone okno.

Przez panujący mrok i okazjonalne rozbłyski nie widziałem zbyt wiele. Nie byłem w stanie określić czy jestem w czyjejś sypialni czy może w pokoju hotelowym. Ani na ścianach ani na komodzie czy półkach nie było żadnych znaczących drobiazków czy rzeczy prywatnych.

Nawet ekspozycje w sklepach meblowych miały więcej charakteru czy duszy niż to pomieszczenie.

Wstałem z łóżka, które ustawione było w średniej wielkości pokoju. Złapałem za koc, owijając się nim i podszedłem do okna, łapiąc za klamkę i zamykając je. Zacisnąłem wargi, wytężając wzrok by może zrozumieć gdzie jestem. Dreszcz niepokoju przeszedł po moich kręgosłupie, gdy zrozumiałem jak wysoko jestem. Przełknąłem ślinę i mimowolnie zacisnąłem dłonie na kocu, którym szczelnie się otuliłem.

Zacisnąłem powieki na kolejny głośny grzmot i gdy tylko umilkł, stanąłem na palcach spoglądając w dół by określić lokalizacje na podstawie budynków wokół.

Wszystko było maleńkie z tej wysokości, jednak udało mi się na podstawie sklepów czy innych witryn dojść do tego, że jestem dość niedaleko centrum.

Uderzyła we mnie nagle straszna myśl, a mianowicie to, że przez to co działo się przez ostatnie parę dni, nawet nie przejąłem się tym, że znalazłem się w obcym miejscu nie wiadomo jak. Nie dziwiło mnie to, większą konsternacje wywołało jedynie to, że nie obudziłem się w swojej sypialni.

Andrew miał rację, moje życie już nigdy nie będzie takie samo.

Podszedłem do drzwi, dotykając niepewnie chłodnej klamki. Wziąłem głęboki oddech i zdecydowałem się ją nacisnąć, opuszczając pomieszczenie. Poza nim panował jeszcze większy chłod, w korytarzu też panował mrok, a ja zacząłem myśleć, że może gram w horrorze. Spodziewałem się mordercy lub jakiegoś potwora, który wyskoczy na mnie zza uchylonych drzwi po przeciwnej stronie.

Zassałem dolną wargę, zanim popchnąłem niepewnie dłonią drzwi i znalazłem się w dwa razy większej sypialni. Łóżko stojące naprzeciwko drzwi było w nieładzie, a drzwi na taras były szeroko otwarte. Zmarszczyłem brwi, ciesząc się, że na ramionach mam koc, bo inaczej bym zamarzł. Skrzywiłem się słysząc kolejny grzmot, uświadamiający mnie jak blisko jest ta burza.

Zamrugałem kilkukrotnie widząc mężczyznę stojącego na tarasie, z dłońmi zaczepionymi o barierkę, wpatrującego się w burzę szalejącą nad panoramą miasta.

- To niebezpieczne - rzuciłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Powinienem był wrócić do pokoju, udawać, że wciąż śpię, czekając na ruch osoby, która mnie tu przyprowadziła. Ale nie, przecież jak zawsze musiałem wejść prosto w paszczę lwa, a teraz jak się okazało do sypialni szefa gangu. Brunet spojrzał na mnie przez ramię - Stanie w czasie burzy na zewnątrz.

- Nie udawaj, że się o mnie martwisz Harry - powiedział, a w kolejnym rozbłysku mogłem zobaczyć uśmiech na jego twarzy. Westchnąłem, pokonując odległość od wejścia na taras i przysiadłem na wyłożonej poduszkami plecionej, ogrodowej kanapie i spojrzałem znów na bruneta, który wzrokiem powrócił do burzy.

Mimo iż wciąż byłem ukryty przed deszczem, bo taras był częściowo zadaszony, to czułem na skórze mżawkę, którą z ulewy znosił wiatr. Podcinąłem nogi pod siebie, by utrzymać jak najwięcej ciepła i wpatrywałem się w mężczyznę.

- Nie martwię - odparłem i usłyszałem jego cichę parsknięcie - Ale jeżeli trafi cię piorun i tu umrzesz, twoi ludzie na pewno nie uwierzą, że przed śmiercią zgodziłeś się bym wrócił spokojnie do domu - dodałem, uśmiechając się słabo.

Mężczyzna zaśmiał się głośno i obrócił w moją stronę, opierając plecami o barierkę. Ponownie zaczepił o nią dłonie, napinając mięśnie ramion a przy okazji klatki piersiowej, co widziałem przez rozpiętą koszulę z krótkim rękawem, którą miał na sobie. Uśmiech znikł z moich warg, zacisnąłem je, starając się nie myśleć o tym jak przyjemne dla oka było jego wyrzeźbione ciało.

- Andrew czekał aż się obudzisz, może cię w każdej chwili odwieźć - powiedział, patrząc mi w oczy. Kiwnąłem głową, jednak się nie ruszyłem.

Zaskoczony zarejestrowałem w myślach wizję tego jak podchodzi do mnie, popycha, bym położył się wzdłuż kanapy. Zawisłby nade mną i patrząc mi w oczy, rozpiąłby zamek moich spodni..

Otworzyłem szerzej oczy w szoku, w który wprawiły mnie moje własne myśli. Chciałem tego? By człowiek, który groził mi śmiercią, przycisnął mnie do poduszek i sprawił bym krzyczał z przyjemności?

Ale to wszystko przez to, że stał przede mną świecąc klatą i jeszcze ten pocałunek- Cholera, no tak. On mnie pocałował. Całkiem o tym zapomniałem. Jednak nie zamierzałem o tym wspominać. Do niczego dobrego ta rozmowa by nie doprowadziła.

Zdecydowałem się zapytać o coś innego przed powrotem do domu.

- Spłaciłeś moje mieszkanie, bym był ci dłużny tak? - spytałem, zaciskając mocniej dłonie na kocu, którym byłem otulony. Brunet uśmiechnął się znów - Dlaczego? To sposób bym siedział cicho? I tak bym nic nikomu nie powiedział.

- Wiem, ale teraz jesteś mi coś winien, więc oprócz pewności, że dzięki temu mogę liczyć na twoje milczenie, to wiem, że nasza historia tak szybko się nie skończy - powiedział, wpatrując się we mnie intensywnie, a po moim kręgosłupie przeszedł dreszcz. Bez odpowiedzi zostało pytanie czy był on spowodowany chłodem, strachem czy może podnieceniem - Przecież już mówiłem, że lubię zielone oczy, Harry.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top