Rozdział 47


Próbowaliśmy się trzymać razem, ale już na początku zostaliśmy rozdzieleni. Moje oczy szukały jego sylwetki, ale na próżno. Wszystko działo się tak szybko, że ledwo nadążałam unikać pchnięć czy kul posłanych w moją stronę. To już nie była walka, to apokalipsa. Każdy chronił siebie i ranił innych. Zdarzało się nawet, że ktoś trafił swojego sojusznika. Działam jak na autopilocie.

Unik.

Wystrzał.

Krok do przodu.

I tak za każdym razem.

Nagle słyszę krzyk. Moja uwaga zostaje zachwiana przez tak znajomy odgłos. Odwracam się w tamtą stronę i widzę ostatni zarozumiały uśmiech Vincenta posłany w moją stronę. Spojrzenie, które mi posyła mówi, że teraz moja kolej, aby wygrać, potem jego oczy stają się bez wyrazu, a on upada martwy na ziemię. Nie zastanawiam się długo, biegnę dalej przed siebie, aż do celu.

Jedyne miejsce w jakim mogli ukryć się ci mordercy, to schron pod samą powierzchnią budynku. Nie jest łatwo do niego wejść, tym bardziej teraz. Każde wejście jest obstawione przez tych goryli, a poza tym mam lekkie trudności z chodzeniem. Jedyne co pamiętam, to to, że w w jednej sekundzie biegłam, a w drugiej zostałam postrzelona w nogę. Ból rozszedł się po mojej kończynie z prędkością światła.

Upadłam.

Powstałam.

Ruszyłam naprzód.

W głowie zaczęłam powtarzać mantrę "Jesteś bliżej, niż dalej. Dawaj Ava." Z każdym kolejnym krokiem traciłam mnóstwo krwi, kula musiała wyrządzić większe szkody niż się spodziewałam. Ale jestem już za daleko, aby się wycofać. Zbyt wiele istnień dzisiaj poległo. Nie mogę uciec.

- Stój! - dotarł do mnie krzyk.

Odwróciłam się i oddałam strzał. Jeden mniej. Poczłapałam dalej. Było mi coraz trudniej podnieść nogę i  zrobić kolejny krok do przodu.

- Kurwa. - klnę opierając się o ścianę. Z każdej strony docierają do mnie krzyki i dźwięki walki. - Jestem już tak blisko. - mruczę pod nosem.

Gdy przed moimi oczami pokazuje się wejście do piwnicy, czuję ulgę, która mija kiedy uzmysławiam sobie, kogo znajdę na dole.

- Tylko raz się żyje. - słyszę za sobą. Nie muszę się odwracać, aby wiedzieć kto to powiedział.

- Tristan. - mówię jedynie.

- Doszły do mnie słuchy, że przekabaciłaś mojego bratanka na swoją stronę.

- Nie jest głupi. Wie, co jest dla niego lepsze. - warczę.

- Naprawdę? - popchnął mnie.

Czuję, jak moje nogi ledwo mnie podtrzymują. Ale idę dalej, tam gdzie mnie prowadzi. Wszystko rozciąga się w ciemnym, długim korytarzu. Obijam się tylko o ściany, nie zdolna do zobaczenia czegokolwiek. Nie wiem, jak ten mężczyzna się tu porusza, chyba z przyzwyczajenia, albo z noktowizorem. W powietrzu unosi się zapach stęchlizny. Mój nos błaga o pomoc, a ja jedynie się krzywię.

Wydaje się, że szliśmy godzinami, gdyż zapewne były to tylko minuty. Z niedaleka słyszę głosy. Przez krótka chwilę nie potrafię ich rozróżnić. Na szczęście w końcu udaje mi się je rozszyfrować, jednak za późno. Gdy w głowie dopasowałam głos do twarzy, staję naprzeciwko nich. Znalazłam się w dość trudnej sytuacji.

Ja jedna.

Ich czterech.

Ja ranna.

Oni cali.

- Witam. - mówię hardo.

- Ava, prawda? - pyta jeden.

- Tak, a co? Plotki o mnie, aż tutaj dotarły? Chcesz autograf? - pyskuję, za co dostaję nagrodzona uderzeniem w twarz. - Sukinsyn. - warczę.

- Jak uważasz co powinniśmy z tobą zrobić?- pyta retorycznie mój ojciec.

- Wypuścić wolno i popełnić samobójstwo.

I w ten sposób zarobiłam na kolejne uderzenie. Jak tak dalej pójdzie, to nie będę musiała iść do dentysty na wyrwanie zęba. Jeszcze tylko kilka takich dobrych ciosów.

- Tylko na tyle cię stać? - syczę przez zęby.

Powinnam nauczyć się trzymać usta na kłódkę. Może wtedy łatwiejsze miałabym życie. Musiałam jakoś zakończyć tą sytuację. Jednak teraz znajdowałam się na przegranej pozycji. Gdybym tylko mogła dosięgnąć do noża schowanego za paskiem spodni.

- Jakieś ostatnie słowa? - pytam z uśmiechem cisnącym się na usta.

Moje słowa zdziwiły mężczyzn. W jednej sekundzie leżę na ziemi trzymając się za brzuch, a w drugiej rzucam nożem w klatkę piersiową jednego z mężczyzn.

Jeden mniej, myślę.

Podczołguję się do ciała i wyciągam ostrze tak szybko jak zdołam. W ostatniej chwili dźgnęłam faceta obok mnie. Okazało się, że to ojciec James'a, nie chciałam tego robić, ale nie miałam wyboru.

- Przepraszam. - szepczę zanim zadaję ostateczny cios. Moje całe ciało jest we krwi. Zdecydowanie mogłabym się ubiegać o rolę Carrie. Zanim mój zarejestrować jakikolwiek ruch, zostaję postrzelona w ramię. Rzucam szybkie spojrzenie w kierunku strzelca i wykonuję zgrabny ruch nadgarstka i wypuszczam narzędzie. Nóż trafia prosto w czoło Tristana. Jego pistolet wylatuje w powietrze, co wykorzystuję i łapię broń.

- Żegnaj. - mówię w kierunku własnego ojca i oddaję, aż trzy strzały dla pewności, że ten sukinsyn już nie wstanie. Kiedy jest już po wszystkim osuwam się po poplamionej ścianie i głośno wzdycham, aby w następnej chwili się skrzywić z bólu.

Właśnie teraz minęła duża dawka adrenaliny i zastąpiła ją agonia.

- O kurwa... Gorzej być chyba nie może. - syczę, ale i tak się uśmiecham.

Nareszcie koniec.

Zemściłam się.

Pomściłam bliskich.

Żyję.

- Ava! - do moich uszu dobiega wrzask, tak bardzo znajomy, że łzy szczęścia wypływają spod mojej powieki. Zanim mam chociaż szansę odpowiedzieć, drzwi od pokoju otwierają się i wpada przez nie trójka mi najbliższych osób.

- Kocham was. - mówię.

Oni w szoku rozglądają się po pomieszczeniu, lecz potem szybko ruszają w moją stronę by pomóc.

- Wracajmy do domu. - słyszę słowa Calum'a, które działają na mnie, jak zaklęcie.

- Tak. Do domu. - mruczę sennie i wtulam się w James'a.

Potem już tylko była ciemność.


*******************************************************

No i mamy ostatni rozdział :D

Przed nami został epilog ^^

To już będzie koniec opowieści Avy i James'a <3

Liczę na wasze komentarze i gwiazdki :D

Im więcej, tym szybciej pojawi się EPILOG <3

Pozdrawiam,

Klaudia :***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top