Rozdział 46
Nie jestem gotowa.
W ogóle nie jestem przygotowana na tą rzeź.
Na początku sądziłam, że będę pierwsza parła, aby zaatakować, a teraz? Modlę się, żeby wszystko już się zakończyło. Nie potrafię pójść tam i najzwyczajniej patrzeć, jak moi bliscy są ranieni. Wcześniej sobie tego nie uświadomiłam, ale teraz, kilka minut od rozpoczęcia misji, jestem całkowicie obeznana z tym faktem. I mogę z ręką na serce rzec, że jest to przerażające.
Uważałam siebie za silną kobietę z charakterem i mogę zaświadczyć, że aż do tej chwili właśnie taka byłam. Jednak moment, w którym zobaczyłam, jak James chowa broń pod bluzą, albo Daniel i Calum przytulają się, potwierdził to co czułam podświadomie.
Przegramy.
Będziemy walczyć, ale nie dość dobrze. Ich są setki, nawet tysiące, a nas ledwie dwustu set. Cała wiara, jaką miałam w naszą małą grupę, podupadła. Strach za bardzo opanował moje ciało. Szybko wciągnęłam na siebie bluzę, która utknęła pomiędzy moimi ramionami podczas moich rozmyślań. Miałam na sobie czarne spodnie i tego samego koloru bluzę. Na nogi założyłam zwykłe tenisówki, a w ręku dzierżyłam gładki nóż. Za pasem tkwił pistolet, a z tyłu stanika, na zapięciu dodatkowa amunicja.
Fizycznie nic nie przeszkadzało w walce, ale psychicznie byłam w rozsypce. Tak dużo scenariuszy przewijało się przez moją głowę i ani jeden nie był pozytywny.
- Jezu... - szepnęłam do siebie.
Muszę wziąć się w garść. Nie dla siebie, lecz dla nich. Zbyt dużo czasu i wysiłku zostało zmarnowane, abym teraz uciekła z krzykiem, jak mała dziewczynka.
Wzięłam głęboki wdech i próbowałam się uspokoić. Kilka sekund później drzwi od mojego pokoju otworzył się i wszedł najprzystojniejszy brunet jakiego dotąd widziałam. Ciekawe czy kogoś ma. No tak, mnie.
- Hej, piękna. - szepcze m ido ucha James i delikatnie całuje w szyję.
- Witaj, przystojniaku. Od dawna tu jesteś?
James pojechał godzinę przed misją do swojego domu. Chciał się na własnej skórze przekonać co u rodziców. Uważał, że może jest jakaś nikła szansa, że nie maczają oni palców w całym tym bałaganie. Ale po wyrazie jego twarzy mogę założyć się, że jest na odwrót.
- Wróciłem kilka minut temu. - odpowiada.
Nie chcę o nic pytać, ale z natury jestem ciekawską osobą.
- I?
- Oni są z nim. W pewnym sensie rozumiem to. Sam stałem po jego stronie zanim was, ciebie poznałem, ale liczyłem na to, że oni nie maczają w tym palców. Zresztą nie ważne. Akurat jak wszedłem do domu, ojciec rozmawiał przez telefon. Jestem pewny, że z wujem Tristanem. Cholera, Ava. Oni gadali o zabijaniu, jakby to było najzwyklejsze na świecie. Matka sprzątała w kuchni i podśpiewywała do utworu Rihanny, a on mówił jak to wspaniale będzie, gdy krew bachorów w końcu się przeleje. A na końcu dodał, że ma nadzieję, że stanie się to szybko oraz liczy na to, że nie ucierpi jego garnitur, bo plamy z krwi trudno schodzą. - mówi przez zęby James. - Chciałem wyjść z mojej kryjówki i rzucić się na niego, ale nie potrafiłem. To mój ojciec. Ja nie mogę, ale ktoś inny tak. I nie będę tamtej osoby obwiniać o jego śmierć. On na to zasługuje, lecz nie z mojej ręki.
Jedyne co mogę zrobić, to go przytulić.
- Będzie dobrze. Masz mnie, kocham cię. - mówię i go całuję. - Zapomnij o wszystkim i oczyść umysł.
Umiem dawać innym rady, a sama nie potrafię ich wysłuchiwać i się podporządkować. Stoimy w swoich ramionach przez kilka dłuższych chwil. Podnoszę delikatnie głowę i się uśmiecham. Właśnie tu, teraz, jest mój raj.
- Idziemy. - i oczywiście taką piękną chwilę musiał zepsuć Calum.
- Dzięki. - mruczę sarkastycznie.
- Ups... Wszyscy już są gotowi, pora wyruszać.
Ostatni raz całuję usta James'a i się odsuwam. Odwracam głowę w kierunku przyjaciela i widzę zdecydowanie malujące się na jego twarzy. Coś w jego oczach dodaje mi siły. Po sekundzie dociera do mnie co to jest. Wiara.
Łzy napływają do moich oczy, ale biorę głęboki wdech i się ich pozbywam. Zdecydowanym krokiem idę do drzwi, a po drodze łapię James'a dłoń.
***
Wszyscy jesteśmy już na swoich pozycjach i teraz tylko czekamy na dogodny moment. Z tego co udało nam się dowiedzieć, w magazynie jest około trzystu ludzi, a jednymi z nich są rodzice James'a, jego wuj, pani Green oraz mój ojciec. Każda osoba z mojej czarnej listy w tym samym miejscu. W mojej głowie to brzmi za łatwo, ale przecież oni nas się nie spodziewają. Na tym właśnie polega atak z zaskoczenia.
- Kocham cię. - słyszę od mojego ukochanego.
Odwracam głowę w prawo i całuję go.
- Ja ciebie też. - szepczę.
Czy tylko dla mnie zabrzmiało to, jak słowa pożegnania? Mam nadzieję, że tak.
Nie mogę oderwać wzroku od oczy James'a, jednak na szczęście coś mnie otrzeźwiło, albowiem wibracje telefonu. Na wyświetlaczy wyskoczyła biała koperta,a pod spodem zdjęcie Caluma. Chłopak wraz z Dannym, jest w całkowicie innej części terenu niż ja.
Otworzyłam sms'a i od razu jedna łza wypłynęła mi spod oka.
KOCHAMY CIĘ MAŁA DZIEWCZYNKO!
DAJ IM POPALIĆ!
DO ZOBACZENIA W PIEKLE,
TWOI ZBOCZEŃCY :*
- Zaczyna się. - mówi James, gdy słychać pierwsze strzały.
Ostatnie spojrzenie.
Ostatni buziak.
Ostatni uścisk dłoni.
I biegniemy w sam środek piekła, aby wesprzeć przyjaciół i pomścić bliskich.
*****************************
Napisałam!
Specjalnie dla Was!
Jest 22:16 i wstawiam wam w końcu coś do poczytania.
Przed nami jeden rozdział i epilog. To już pewne :D
Liczę na wasze:
KOMENTARZE!
GWIAZDKI!
Na wszystko ^^
Pozdrawiam,
Klaudia :***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top