Prolog

- A tak w ogóle to skąd wiesz o tym miejscu? - zapytała, zatrzymując się na chwilę, by ocenić dokładność warstw fioletu i zieleni, pokrywających powierzchnię ściany. 

Musiała przyznać, że to było miłe z jego strony, że wybrał identyczne odcienie do tych, które pokrywały jej włosy. Gdy usłyszała jego mruknięcie, bez słowa podała mu różową farbę, doskonale rozumiejąc, co miał na myśli. W odpowiedzi posłał jej jeden ze swoich czarujących uśmiechów gwiazdy filmowej, nim szybko wrócił do pracy.

Czas powoli upływał, a na zewnątrz robiło się już ciemno. Spędzali razem ostatni dzień wakacji, a zarazem pierwszy dzień spędzony w tym miejscu. Kiedy chłopak pojawił się u progu jej pokoju, nie sądziła, że kilka godzin później wylądują w jakiejś starej, rozpadającej się fabryce na obrzeżach miasta. Nie mogła jednak narzekać, w końcu miała okazję obserwować mistrza graffiti Charlesa przy pracy, jak sam siebie nazywał. Właściwie to właśnie dzięki zamiłowaniu do rysunku poznali się w pierwszej klasie. Narysował wtedy jej postać, którą bazgrała w rogu zeszytu, twierdząc, że 'wygląda super, ale potrzebuje więcej kolorów'. Zawsze podziwiała zdolności chłopaka w tworzeniu świetnych i proporcjonalnych rysunków w większym formacie. Ona natomiast preferowała zdecydowanie mniejsze projekty, ale Charlie uważał, że była to jedna z wielu rzeczy, którymi się uzupełniali.

- Pamiętasz tego typa, którego spotkaliśmy dziś przy bramie i pomógł nam znaleźć pokoje? - jego słowa były przerywane odgłosami sprejowania co kilka sekund. - No to opowiedział mi o swojej dziewczynie i że ta ma brata, którego kumpel czasem jeździ tutaj na motorze. Czy coś w tym stylu.

- I zdążyłeś poznać historię życia jakiegoś frajera przy pierwszym spotkaniu? - spytała, sprawiając, że przestał malować na chwilę i spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. Kiedy tylko skinął głową, przewróciła oczami i z powrotem skupiła się na swoim rysunku. - Ta, no dobra. Ale założę się, że nawet nie pamiętasz jak miał na imię.

- Nie muszę, moja droga Alex. Mam co chciałem. - wzruszył ramionami. - A poza tym, nie tylko poznałem jakiegoś frajera. - przerwał i uniósł palec wskazujący, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Kiedy spojrzała w jego stronę, uśmiechnął się szeroko. - Poznałem też jego dziewczynę. I rodziców. Jego ojciec podał mi nawet rękę!

- Prawdziwa dusza towarzystwa. - prychnęła, nie spodziewając się po nim niczego innego. 

Chłopak zawsze przyciągał do siebie ludzi i zyskiwał ich sympatię szybciej, niż sami zdawali sobie z tego sprawę. Oczyma wyobraźni już widziała podążający za nim tłum osób po pierwszym tygodniu szkoły. Z uśmiechem objęła ustami zatyczkę markera, próbując poprawić kontur w kilku miejscach. Choć jej bazgroły nie mogły równać się z dziełem powstającym kilka metrów po jej lewej stronie, to nie chciała pozostawić tych wszystkich luk, a dalsze próby użycia spreju z jej brakiem umiejętności pewnie tylko pogorszyłyby sprawę.

- Wiesz, że tego się tak nie robi? - odezwał się głos za jej plecami, a jego właściciel przyglądał się jej z zainteresowaniem. - To odbiera cały sens...

- I tak skończyłam. - przerwała mu, ukradkiem chowając zrujnowany marker do kieszeni. Gdyby zobaczył, że to jeden z jego ulubionych, mógłby zemdleć.

- Ja w sumie też. - schował pustą puszkę do plecaka, nim cofnął się kilka kroków, ciągnąc ciemnowłosą za ramię, aby stanęła obok niego. 

Jego graffiti przedstawiało jedną z tych czerwonych masek Hannya, na pomarańczowo-różowo-żółtym tle. Cała dolna część rysunku spływała wraz z farbą po ścianie, ale znała jego styl i nie miała wątpliwości, że był to celowy zabieg. Jej obraz zaś przedstawiał zwykłą czaszkę z kłami i rogami, z których poprowadziła kilka barwnych plam w kierunku rysunku chłopaka. Zamiast ciepłych kolorów, ciemnowłosa użyła zieleni i fioletu, a róż był tym, co wiązało ich prace w całość.

- Znów namalowałeś swoją starą? - mruknęła, zwracając szczególną uwagę na kieł demona, który był wyraźnie krótszy od drugiego. 

Przypominał jej historię pani Moreau, która poznała pana Moreau w kolejce do dentysty po tym, jak ukruszyła jedynkę. Ojciec Charlesa powiedział jej wtedy, że nawet bez zębów byłaby najładniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkał i jakimś cudem ta dwójka pobrała się kilka lat później. Słyszała tą opowieść co najmniej milion razy, rodzice Charliego opowiadali ją przy okazji każdej rodzinnej wizyty, ale zawsze słuchała z równie dużym zainteresowaniem.

- A ty co narysowałaś? Śmierć na kwasie? - uniósł brew, a pionowa źrenica czaszki zdawała się ostrzegawczo łypać na niego z miejsca, w którym stali. - W każdym razie poszło ci naprawdę dobrze. U góry tylko dziwnie ścięłaś ten róg, poza tym nie mam zastrzeżeń.

- No wiem. To dlatego, że nie chciało mi się tego poprawiać. - broniła się, dopiero teraz zauważając, jak krzywo pokolorowała górną część, przez co całość przesunęła się zbyt mocno w prawo.

- Nie, to dlatego, że jesteś karłem i nie widziałaś gdzie kładziesz farbę. - roześmiał się serdecznie, gdy zmarszczyła na niego brwi w ten głupi sposób, jak zawsze, kiedy zaczynał się z nią drażnić. - Mogłaś mnie poprosić, żebym ci pomógł.

Zawsze powtarzała mu, że mógł się śmiać z ich prawie trzydziestocentymetrowej różnicy wzrostu, ale to on, ze swoim metr dziewięćdziesiąt, przyciągał wzrok, nie ona.  Z drugiej strony trzeba było przyznać, że Charlie po prostu przyciągał spojrzenia, ze swoją ciemną, gęstą czupryną, wyraźnymi kościami policzkowymi i głęboko zielonymi oczami, które były sto razy bardziej ciekawe niż jej piwne. Czasami jednak jego uroda i dobre serce stawały się dla niego klątwą, szczególnie w obliczu wyjątkowo natrętnych osób. 

Chłopak nie był naiwny; dostrzegał ukryte intencje innych ludzi, ale był po prostu zbyt miły, by stanowczo odrzucić narzucające się osoby. To właśnie wtedy do akcji zawsze wkraczała Alex, ratując go z opresji. Wiązało się to najczęściej z udawaniem jego dziewczyny, ale bywała bardziej kreatywna, kiedy miała na to ochotę. Raz udawała jego nieletnią narzeczoną, innym razem była w ciąży, a jeszcze innym - jego niewidomą, młodszą siostrą, którą musiał zaprowadzić do domu. Nigdy nie udawało jej się dokończyć swojej kwestii, nim ludzie magicznie znikali szybciej, niż się pojawili. Natomiast gdy to dziewczynie groziła niechciana uwaga, Charlie reagował zupełnie inaczej. Dziewczyna pamiętała aż za dobrze, jak w zeszłe wakacje brunet znokautował nieznajomego, który próbował pocałować ją, pijaną, po tym, jak kilka razy wyraźnie powiedziała 'nie'.

- Może innym razem. - parsknęła, zerkając na ekran swojego telefonu. - Swoją drogą kwas będziemy mieli oboje, jak nie wrócimy w końcu do tego internatu.

- No jasne. - prychnął, w międzyczasie schylając się, by zebrać swoje rzeczy. - Ale z tego co wiem, pilnują głównie dzieciaków. Nami nikt nie będzie się przejmował.

- Przed nami cały rok. Mamy mnóstwo czasu na wysmarowanie farbą tej rudery od fundamentów po dach, ale dzisiaj przydałoby się jeszcze rozpakować. - stwierdziła, na co westchnął zrezygnowany, kiwając głową.

- No ta, masz rację. - zgodził się, pomagając jej posprzątać rozrzucone puszki, nim zabrali swoje plecaki i ruszyli w stronę wyjścia. - To jak będzie, chcesz być uczniem mistrza graffiti? - rzucił, gdy pomagał jej wdrapać się na most. Jego oczy zalśniły, a twarz pojaśniała, gdy uniósł zachęcająco kąciki ust.

- Zależy czy mistrz znajdzie dla mnie czas. - odwzajemniła uśmiech, choć jej był zdecydowanie bardziej powściągliwy. Zrozumiał aluzję i westchnął teatralnie, poklepując ją po ramieniu.

- Daj spokój, osobne klasy to nie koniec świata. Na pewno znajdziesz kogoś wartego uwagi. - skrzywił się, świadomy, że zabrzmiał jak swoja własna matka. - W każdym razie to dobra okazja, a my i tak będziemy widywać się w wolnej chwili. No i teraz mamy to miejsce. Wielkie płótno, pod wielkie projekty.

Otworzyła usta, by sprostować, że wcale nie potrzebowała nowych przyjaciół, kiedy za ich plecami rozległ się głośny huk. Podskoczyli w miejscu ze strachu, spoglądając w stronę fabryki, jak gdyby cała miała się zawalić na ich oczach. Jednak struktura pozostała nieruchoma, choć teraz wydawała się znacznie mniej przyjazna, niż za dnia.

- Założę się, że to była ta stara winda. Dobrze, że trzymaliśmy się od niej z daleka. - Charlie gwizdnął, po czym wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie. 

Alex natomiast stała tam jeszcze przez chwilę, wpatrzona w ciemność, a dreszcz przeszedł jej po plecach. Musiał to być wytwór jej wyobraźni, ale przez chwilę miała wrażenie, że dostrzegła w przejściu jakiś ruch. Pewnie gra świateł, przeszło jej przez myśl, gdy odwracała wzrok.

- Idziesz? - krzyk Charliego przerwał jej rozmyślania, a cała jej uwaga skupiła się na powrót na jej przyjacielu, który z zapałem zaczął opowiadać jej o swoich pomysłach na przyszłe murale i o miejscach, w których mógłby je umieścić.

Przez myśl przeszło jej, że z nim u boku, Cadic może nie będzie takie złe...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top