9

Był w dużym jasnym pokoju; stał nieopodal skórzanej kanapy, za plecami słyszał szum telewizora. Tuż przed chłopakiem znajdował się stół, na którym leżał stos jakichś papierów. Szybko zorientował się, że mógł poruszać się z własnej woli i tknięty przeczuciem podszedł bliżej; to właśnie wtedy poczuł chłód w klatce piersiowej, tam, gdzie przeniknęło przez niego widmo. Zmarszczył brwi, gdy duch przechwycił większość kolorowych broszur, które pofrunęły ku jednej z szaf, by spocząć na jej szczycie. Zaraz potem cień uległ rozproszeniu, a gdy jasnowłosy spuścił wzrok, zauważył, że tylko jedna z ulotek pozostała na widoku.

Odwrócił się, gdy usłyszał kroki zbliżających się do niego osób; nadal nie widział twarzy, ale domyślał się po brzmieniu głosu, że byli to chłopak i dziewczyna. Wyższa postać zauważyła leżącą na podłodze stronę i schyliła się by ją podnieść; gdy Odd podszedł bliżej, zobaczył jedynie kolorowe plamy w miejscu, w którym powinny widnieć litery.

- Hej, spójrz. - odezwał się brunet, a ton jego głosu brzmiał dziwnie znajomo. - Do tej szkoły chodził Danny. Co myślisz?

- No nie wiem. To całkiem daleko. - odparła dziewczyna i serce chłopaka zamarło. Próbował przyjrzeć się twarzy postaci, ale im bardziej wytężał wzrok, tym mniej wyraźne stawały się kształty. Włosy dziewczyny nie były fioletowe, ale znał jej głos; czuł, że to była Alex. Tylko dlaczego mu się śniła? Dlaczego w takiej sytuacji? Co to miało znaczyć?

- To tylko dwie godziny. No i to szkoła z internatem, zawsze możemy ogarnąć sobie miejsca. - to musiał być Charlie. Chłopak przeszedł przez niego i usiadł na kanapie, kładąc nogi na stoliku i sięgając po coś, co prawdopodobnie było pilotem do telewizora. - Może być fajnie. Gadałem o tym z ojcem i właściwie to nic lepszego w okolicy nie ma.

- Niby tak. - westchnęła, zajmując miejsce obok przyjaciela i machając dłonią. Gdy Odd spojrzał w dół, jego oczom ukazał się mały szczeniak, który plątał się wokół jej nóg i jak na ironię, jego widział bardzo wyraźnie. Blondyn mimowolnie uniósł kąciki ust. Nic nie mógł na to poradzić, kochał psy i część niego żałowała, że nie mógł zobaczyć uśmiechu dziewczyny, gdy ta bawiła się ze zwierzęciem.

- Więc chcesz iść ze mną? - słowa bruneta wyrwały go z transu i chłopak wreszcie oderwał wzrok od tarzającej się czarnej kuli. - Muszę powiedzieć starym do jutra.

- Znasz odpowiedź.

***

William stanął przed drzwiami do pokoju, który (wierząc słowom Jeremiego) należał do Alex. Wziął głęboki wdech, nim zapukał dwa razy, w duchu przeklinając fakt, że to właśnie on musiał być tym, któremu powierzono zadanie przyprowadzenia dziewczyny. Nie lubił jej, odkąd ich światy zderzyły się po raz pierwszy i to dosłownie, gdy przywaliła mu prosto w splot słoneczny. Miał wrażenie, że ciemnowłosa została stworzona po to, by go drażnić; nigdy żadna osoba nie irytowała go tak mocno, niespecjalnie się starając (oczywiście poza Ulrichem, ale to był zupełnie inny przypadek). Denerwowało go, w jaki sposób unikała konfrontacji z nim. Nie odpowiedziała na żadną z jego zaczepek i nienawidził tego, nienawidził, gdy ludzie nie reagowali tak, jak oczekiwał. 

W głębi ducha wiedział, dlaczego tak jej nie znosił, choć w życiu nie przyznałby się do tego na głos; prawda była taka, że był obrzydliwie zazdrosny. Tak łatwo dostała to, na co on musiał pracować przez długi czas; miejsce wśród wojowników i miała czelność tym gardzić. I to był kolejny powód, dla którego William nie chciał zgodzić się na plan Jeremiego, bo czy dziewczyna w ogóle pójdzie z nim do fabryki? Z tym, że to on stał teraz przed jej drzwiami i nie mógł przestać myśleć o tym, że nie wylądowałby w takiej sytuacji, gdyby nie cholerny Della Robbia. Odd, który znów przyprowadził dziewczynę do fabryki, ten sam Odd, który zawsze musiał myśleć nie tą głową, którą powinien.

- Mogę cię na chwilę poprosić? - mruknął, gdy wreszcie przed oczami pojawiła się znajoma twarz. Gdy brunet zerknął ponad jej głową, zauważył, że nie była sama; przy biurku siedział jakiś chłopak i Dunbar dopiero po chwili przypomniał sobie, że był to ten sam typ, który zaatakował ich w fabryce. Na podłodze walały się zeszyty i pisaki, a gdy spojrzał na dłonie dziewczyny, zauważył, że były poplamione tuszem. Ach, artyści.

- Słucham? - jej brwi zmarszczyły się, a piwne oczy zmrużyły na niego nieufnie. Wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że nie życzyła sobie jego obecności w swoim pokoju; szkoda, że gówno go to obchodziło.

- Odd potrzebuje twojej pomocy.

- Niby w czym?

Uniósł brwi, które szybko opadły. Czy ona myślała, że żartował, czy co?

- No w... - zerknął na jej przyjaciela, który także spojrzał w jego stronę. - W wirtualnym świecie. - odchrząknął i odwrócił wzrok w bok, mając nadzieję, że to wystarczyło, by zrozumiała o co chodzi.

- W sensie... W wirtualnym wirtualnym?

- Tak, wirtualnym wirtualnym. - syknął zniecierpliwiony. - Wszystko ci wytłumaczę po drodze, ale musimy się spieszyć. Bez ciebie nie da rady. - jej oczy rozwarły się w szoku, a Charlie zmarszczył brwi ze swojego miejsca na krześle, przysłuchując się ich niecodziennej wymianie zdań.

- To najdziwniejsze wezwanie do gry jakie słyszałem. - wymamrotał pod nosem. - Pójść z tobą?

- Nie. Jestem pewna, że to nic takiego. - odparła, z całej siły starając się zabrzmieć spokojnie, choć w środku szalała w niej burza emocji, a w głowie roiło się od pytań. Odd miał kłopoty? Ale w takim razie dlaczego nie poprosił o pomoc innych? Przecież ona nie miała bladego pojęcia o wszystkich tych wieżach i lyoko! A co jeśli to jakaś pułapka? 

Jeszcze raz spojrzała Williamowi w oczy, który zdawał się tylko mocniej nachmurzyć. Nie wyglądał na spektrum. Jeśli już ktoś przypominał jednego, to była to ona, ze swoimi czarnymi jak smoła palcami. Jednak czy Della Robbia nie wspominał, że widma potrafiły wyglądać jak normalni ludzie?

- Na pewno? - głos Charlesa wyrwał ją z zamyślenia, a jego zielone oczy przesunęły się nieufnie po stojącym w progu nieznajomym. Pułapka czy nie, nie mogła wciągać w to przyjaciela.

- Daj nam minutę. - powiedziała, zamykając Dunbarowi drzwi przed nosem, nim zdążył powiedzieć choćby słowo. Wzięła głęboki oddech, a potem odwróciła się w stronę bruneta, który siedział teraz ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, wbijając w nią poważny wzrok. - Wyluzuj, idę do Odda.

- No to mogę pójść z tobą. - zaoferował i uniósł kącik ust. - Gram lepiej niż ty. 

- To nie jest potrzebne, serio. - syknęła, a gdy zobaczyła jego zaskoczoną minę, dodała nieco spokojniej. - Pewnie chodzi o jakąś pierdołę, na pewno nie zajmie mi to długo.

W milczeniu wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, obserwując, jak dziewczyna chodziła w tę i we w tę po pokoju. Patrzył, jak sięga po leżącą na łóżku bluzę i wkłada ją przez głowę. Potem chwyciła za telefon, poprawiła jakąś losową książkę na półce i dopiero wtedy raczyła na niego spojrzeć.

- Ukrywasz coś.

- Nie.

- Zawsze tak robisz, gdy coś kręcisz.

- Niby co?!

- Nie patrzysz na mnie! I skaczesz po pokoju jakbyś miała ADHD! - wypalił, a gdy dziewczyna przewróciła oczami i odwróciła głowę, wskazał na nią palcem. - I znowu!

- Przestań! Nic nie ukrywam. - prychnęła, ignorując narastającą w jej piersi panikę. Kurwa, jak tak dalej pójdzie, to on odprowadzi ją za rękę do tej cholernej fabryki.

- Nie każ swojemu chłopakowi czekać! - krzyknął Dunbar zza ściany i mogła przysiąc, że poczuła, jak krew zamarza w jej żyłach. Brwi Charliego poszybowały w górę, gdy w szoku spojrzał na twarz ciemnowłosej, która natychmiast odwzajemniła spojrzenie.

- Nie. - powiedział; nie znalazła w sobie siły, by zaoponować na czas. - Nie chodzisz z Della Robbią. Nie wierzę.

- Nie chodzę. - wydusiła wreszcie, czując, jak jej uszy płoną.

- Ja też nie wierzyłem, ale to prawda! - wtrącił się William, wykorzystując na swoją korzyść fakt, że ściany w tym akademiku były z kartonu. - Więc może dasz mi ją do niego zaprowadzić?!

- Alex. - chłopak złożył dłonie jak do modlitwy i wziął głęboki wdech. - Lubię Odda, ale kurwa, zdajesz sobie sprawę, że ten typ chodził z połową szkoły? Sam mówił, że był z dwiema laskami jednocześnie i to kilka razy! Poza tym on nawet nie jest w twoim typie... - mówił, a zaraz potem zrobił wielkie oczy i dziewczyna już wiedziała, co miał na myśli. - Nie. Tylko mi nie mów, że to jest tak jak z Randym.

- Nie mówię!

- Jasne, że tak jak z Randym! - potwierdził William, tym razem wpraszając się do środka i uśmiechając się szeroko do chłopaka, nim przeniósł uwagę na dziewczynę, a jego twarz natychmiast spoważniała - Możemy już iść

Moreau wbił w niego wzrok, ale nawet jeśli nieznajomy go irytował, nie dał tego po sobie poznać.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - burknął i już wiedziała, że zrobiło mu się przykro. Nienawidziła, gdy Charlie był smutny, a zawsze był, gdy dowiadywał się o faktach z jej życia z drugiej ręki. Szczerość była wartością, którą chłopak szczególnie sobie cenił i nawet jeśli to co powiedział wojownik było kłamstwem, nie mogła mu tego powiedzieć; przynajmniej nie teraz, kiedy ostrzegawczy wzrok Dunbara wypalał dziurę w jej plecach. 

- Wszystko ci wytłumaczę później dobra? - posłała mu przepraszający uśmiech, nim poszła za Williamem, zostawiając chłopaka samego w pokoju. Może i był zawiedziony, ale przede wszystkim był bezpieczny, w przeciwieństwie do Della Robbi i tej myśli się trzymała. 

- No więc... - zaczął brunet, gdy znaleźli się na zewnątrz, ale ta uniosła dłoń. Po chwili stanęła obok jednej z ławek i przyłożyła telefon do ucha, nie spuszczając chłopaka z oczu. Uniósł brwi, gdy zrozumiał, że ta zadzwoniła do Jeremiego, by upewnić się, że mówił prawdę. Dopiero po potwierdzeniu Einsteina jej stopy raczyły oderwać się od ziemi. 

- Dobra, chodźmy.

- Nie wiem czy pogratulować ci ostrożności, czy wyśmiać twoją paranoję. - prychnął, popychając ją w kierunku ścieżki prowadzącej do włazu, gdy ta zaczęła skręcać w złą stronę. Spięła się na jego dotyk, ale nic nie powiedziała, posłusznie zwalniając kroku, by iść za nim. Jak na kogoś, kto spieszył się by obronić przyjaciół i świat, chłopak szedł irytująco wolno. - Tak w ogóle kim jest Randy?

- Głupkiem o głupim imieniu.

- Masz słabość do chłopaków z durnymi imionami, co? - prychnął, ale go zignorowała. 

Gdy dotarli do włazu, wszedł jako pierwszy, a ona zaraz za nim. Skrzywiła się, gdy dotknęła czegoś obrzydliwie mokrego i cokolwiek to było, wytarła to w kurtkę stojącego przed nią chłopaka. Gdy brunet odwrócił się i spojrzał na nią spode łba, uśmiechnęła się szeroko.

- A więc... co się stało z Oddem?

***

Czuł się chory.

Miał wrażenie, że po jego ciele pełzały wirtualne mrówki, a głowa pulsowała w rytm każdego, choćby najcichszego dźwięku, jaki docierał do jego uszu. Przede wszystkim był jednak tak bardzo zdezorientowany. Stracił przytomność na kilka minut, a czuł, że równie dobrze mogły to być godziny lub sekundy. Musiał też mocno się skupić, jak w ogóle doszło do tego, że leżał bezwładnie w sektorze pustynnym. 

Gorzej było już tylko wtedy, gdy przypomniał sobie o swoim dziwnym śnie, odgrzebując go z otchłani umysłu kawałek po kawałku. Wspomnienie stawało się niezwykle wyraźne, jakby odtwarzał w głowie fabułę filmu, a nie stworzoną przez własną wyobraźnię sytuację. W dodatku był to już trzeci raz, kiedy coś takiego miało miejsce. Najpierw ta dziwna rozmowa, potem ucieczka, a teraz to. Być może było to coś pokroju świadomych snów, ale Odd nie wpływał w żaden sposób na zdarzenia. Z drugiej strony tak naprawdę ani razu tego nie próbował, zbyt oszołomiony tym, co działo się przed jego oczami. 

- Jeremy? - skrzywił się, gdy usłyszał swój własny głos. Był słaby i ochrypły, jakby nie używał go od kilku dni. - Jak długo mnie nie było?

- Jakieś piętnaście minut. - słysząc Della Robbię, okularnik natychmiast się ożywił. - Wszystko okej?

- Powiedzmy. - może i nie było kolorowo, ale bycie wirtualnym zdecydowanie miało swoje plusy. Podejrzewał, że na ziemi nie byłby w stanie nawet mówić, a co dopiero usiąść. - Czy coś ominąłem? 

- Niewiele. - westchnął. - Bloki nadal stoją pod wieżą. 

- Czyli jestem bezpieczny? 

- Póki co tak. Nawet jeśli wiedzą, że jesteś w Lyoko, to nie wiedzą gdzie. 

- A jak na ziemi?

- Nikt poza Williamem i Alex nie odpowiada na moje telefony. 

- Alex? - drgnął, a serce zabiło mocniej w jego piersi. - Spektrum ją goni czy jak?

- Nie, Odd. - westchnął, a ton jego głosu wahał się pomiędzy spokojnym a wyczerpanym. - Zamierzam wysłać ją do Lyoko.

- Co?! - odruchowo zerwał się, zbyt gwałtownie, o czym szybko dał znać jego biedny żołądek. - To żart? Nie możesz wysłać ją tu do Lyoko!

- Nie mamy wyjścia. - odparł z nutą znużenia, trochę jak nauczyciel, który po raz trzeci tłumaczył ten sam temat. - Ledwie się ruszasz, a Ulrich, Yumi i Aelita nie mogą uciekać wiecznie. Nie wiemy nawet, która z nich została dotknięta przez spektrum, a jeśli to Aelita... Jeśli jest sama... - ścisk w gardle nie pozwolił mu wyrazić swoich obaw na głos, więc zamiast tego powiedział. - To tylko trzy bloki, na pewno sobie poradzi.

Jasnowłosy syknął, próbując się podnieść, ale ostatecznie jego głowa znów opadła ciężko na skałę za plecami. 

- Nie w tym rzecz.

- To czemu nie chcesz odpuścić? - głos Einsteina był cichy, jak gdyby bał się, że ktoś zaraz wejdzie do pomieszczenia z superkomputerem i nakryje go na spiskowaniu. Wojownik wiedział, że Jeremy robił tak by ulżyć jego głowie, ale opcja pierwsza była bardziej zabawna w jego wyobraźni.

- Ja... - westchnął cicho, wbijając wzrok w swoje łapy, które były wielkimi fioletowymi plamami na równie rozmytym tle. - Miałem nadzieję, że może uda ci się wymazać jej pamięć i dzięki temu nie będziemy... wciągać jej w to bardziej. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Nie zaprzeczył, ale i nie potwierdził; nie żeby Odd tego wymagał. Sam nie był pewien, czy to co mówił miało jakikolwiek sens i szczerze mówiąc nie wiedział, skąd wzięły się u niego takie uczucia. Kiedyś pewnie byłby podekscytowany posiadaniem kolejnej przyjaciółki w drużynie; w dodatku ładnej? Nawet lepiej! Z tym, że za każdym razem, kiedy myślał o Alex w roli wojownika Lyoko, coś skręcało go w żołądku. Żadne słowa nie był wystarczające, by usunąć wspomnienie jej twarzy, gdy wpatrywała się w nieprzytomnego Charliego tamtego feralnego piątku. Nienawidził widoku tych smutnych, brązowych oczu.

- Odd. - głos Jeremiego przerwał jego rozmyślania. - Gdyby Alex nie chciała ci pomóc, nie przychodziłaby tutaj.

- Ona nie wie w co się pakuje...

- Wie lepiej, niż ty, Ulrich czy Yumi, kiedy poszliście za mną. Jeśli podejmuje dla ciebie takie ryzyko, to jej własna decyzja. 

Della Robbia wiedział, że Einstein miał rację. Rozumiał też, że był to obecnie jedyny sposób, by uratować jego przyjaciół i przez krótką chwilę był nawet gotów wyznać wszystko, co czuł, co zobaczył; że widział uciekającą Stones, że być może nadal ukrywała się w pustelni. Jednak strach i niepewność skutecznie zamykały mu usta; nie chciał dawać Jeremiemu złudnej nadziei, a tym bardziej przyznawać się skąd to wiedział. 

To mogły być halucynacje albo pułapka, myślał, choć każda komórka w jego ciele krzyczała w proteście. Niezależnie od powodu, postanowił, że nie wspomni o tym. Nigdy, nikomu.

Jeśli będzie trzeba, zabierze tę tajemnicę ze sobą do grobu.

***

Z każdym słowem Williama dziewczyna miała wrażenie, że zaczynała mieć coraz większy mętlik w głowie. Chłopak wyjaśnił jak do tej pory, że któraś z dziewczyn została dotknięta przez spektrum, a Odd leżał znokautowany w sektorze (jakim sektorze?). Nie szczędził jej jednak głupich szczegółów w stylu opowieści, jak to nie musiał przedzierać się przez całe Cadic z powrotem, żeby ją znaleźć, bo nie znała drogi przez kanały, więc musiał ją łaskawie przeprowadzić, przez co wszystkie ważne informacje mieszały się z tymi nieistotnymi i w konsekwencji traciły sens.

- Nie rozumiem. - przerwała mu, gdy po raz kolejny wdał się w dygresje o tym, jak sam załatwił pięć krabów, podczas gdy Della Robbia stał i czekał jak frajer. - Mówiłeś o wirtualnym świecie, prawda? Więc w czym ja miałabym pomóc?

- Wszyscy byliśmy w Lyoko i nie wrócimy tam przed upływem dwunastu godzin. Przed wieżą są jeszcze trzy bloki, ktoś musi je zniszczyć i pomóc temu debilowi wejść do wieży. - zatrzymał się przy jednej z krat i spojrzał na nią. - Jeremy uważa, że jesteś naszą ostatnią nadzieją.

- Jak rozumiem, ty tak nie uważasz? - zmrużyła oczy, gdy uśmiechnął się kpiąco, nim wznowił marsz, zostawiając ją w tyle z tą wymowną odpowiedzią.

- Szczerze mówiąc myślałem, że nawet ze mną nie pójdziesz. - odezwał się po dłuższej chwili. - Miałem cię za tchórza.

- Idę tam dla Odda, nie dla ciebie. Powiedz mi lepiej jak mam pomóc?

- Przecież już powiedziałem. - syknął. - Musisz zniszczyć potwory i zaprowadzić Odda do wieży.

- Tak, ale jak?

- Bloki są łatwe. Celuj w oko, unikaj laserów i będzie git.

- Ale czym mam celować? - z każdą sekundą w jego towarzystwie miała wrażenie, że spadało jej IQ, a w jego miejsce rosła frustracja i złość. Jedyną osobą, która potrafiła ją równie skutecznie wyprowadzić z równowagi, była jej siostra i matka.

- Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Każdy z nas ma inną broń. Wachlarze, pola energii, miecz...

- I ty pewnie masz miecz, co?

- Skąd wiedziałaś? - spytał, a zaraz potem przewrócił oczami. - A, no pewnie. Odd ci powiedział?

- Zgadywałam. - uśmiechnęła się do niego, na co posłał jej zmieszane spojrzenie. Tak, zdecydowanie, miecz był idealny dla takiego pozera jak on.

- Ta, dobra, nieważne. - kiwnął głową w kierunku szczebli, by pierwsza zaczęła się wspinać. - Tak czy siak, Jeremy wszystko ci wytłumaczy w Lyoko.

Tym razem przejażdżka windą była dłuższa, niż wcześniej. Zrozumiała dlaczego, gdy zamiast dotrzeć do pomieszczenia z superkomputerem, znalazła się w zupełnie nowym pokoju. Stres związał żołądek dziewczyny w supeł, gdy stanęła przed czymś, co Jeremy nazwał skanerem. 

Była zaniepokojona i pełna wątpliwości. Część tego niepokoju gromadziła się w niej przez zły stan Della Robbi, ale przede wszystkim była śmiertelnie przerażona z powodu całej tej odpowiedzialności, którą zrzucano jej na barki. Co stanie się z blondynem, jeśli nie podoła? 

- Wiesz, możesz się jeszcze wycofać. - odezwał się brunet, a na jego twarz wpłynął kpiący uśmiech. Wiedziała, że tak, ale wiedziała też, że ją podpuszczał. Gdyby sytuacja nie była podbramkowa, nie znalazłaby się tutaj. A skoro już tu przyszła, przynajmniej spróbuje; z takim postanowieniem przekroczyła próg maszyny. 

Po tym jak drzwi skanera zamknęły się za jej plecami, w tle usłyszała głos Jeremiego, który odpalał program wirtualizacji. Podmuch powietrza uniósł jej włosy, zmuszając do zaciśnięcia powiek, a zaraz potem palców na rękawach swojej bluzy. Jej kończyny zaczęły mrowić, a gdy wiatr zniknął i wreszcie mogła otworzyć oczy, była już w wirtualnym świecie. W chwili gdy jej stopy dotknęły ziemi, głos Jeremiego ucichł, a powitała ją cisza nieznanej krainy. 

Niebo było tutaj żółto-pomarańczowe, niemalże wolne od chmur. Stała na rozległym, piaszczystym obszarze, choć było to jasne, że nie był to zwykły piasek. Gdy przesunęła nogą po podłożu, mogła zauważyć wzbijającą się w powietrze chmurę drobnych pikseli. Wszędzie wokół znajdowały się różnej wielkości i kształtu kamienie i głazy, a w powietrzu pływały niewielkie wysepki.

Dopiero po chwili zwróciła uwagę na siebie samą; otulający jej ciało materiał był przecinany pasami neonowej zieleni, które odcinały dominujący matowy odcień czerni od bardziej śliskiego materiału, która pokrywała głównie jej ramiona i łapy.

No właśnie, łapy. 

Ze zdumieniem przyjrzała się przecinającym jej palce liniom, które miały nieco inny odcień zieleni niż te na jej ciele. Tuż pod nimi znajdowały się również jasnofioletowe znaki w kształcie rombów, które tańczyły razem z jej stawami, gdy ta zdecydowała się poruszyć dłonią. Na czterech palcach się nie skończyło, bo gdy tylko zerknęła do tyłu, zauważyła i ogon, a to co czuła na swojej głowie, musiało być uszami.

A więc była kotem.

Wielkim, wirtualnym kotem.

I w życiu nie przyznałaby się, jak wysoko i z jaką ekscytacją podskoczyła w miejscu z tego powodu. 

Musiała też przyznać, że kostium sam w sobie był naprawdę wygodny, trochę jak druga skóra. No i była przekonana, że w prawdziwym świecie jej talia i nogi nie wyglądały aż tak dobrze. Problem był jeden; nigdzie nie widziała broni, a jej fioletowe pazury były zdecydowanie za krótkie, by zadać jakiekolwiek obrażenia.

- Jeremy? Jakieś wskazówki? - powiedziała, ale jej prośba dotarła do głuchych uszu.

Okej, to już były dwa problemy.

Blondyn natomiast szalał ze zmartwienia, z pasją przeklinając złośliwość rzeczy martwych. Ikona dziewczyny podświetlała mu się na czerwono i szybko okazało się, że nie mógł się z nią w żaden sposób porozumieć. Co gorsza, nie widział jej na ekranie, nie wiedział więc nawet, czy w ogóle trafiła do Lyoko.

- Co jest? 

- Nie teraz, William. - syknął okularnik, a jego błękitne oczy śledziły wprowadzone linijki kodów w poszukiwaniu jakichkolwiek nieścisłości, ale szybko odkrył, że wszystko zostało wprowadzone prawidłowo. To było oficjalne, Bóg go nienawidził, nie widział innego wytłumaczenia.

- Co się dzieje? - głos Odda rozbrzmiał w jego uszach i nie był pewien jak oznajmić mu, że po raz kolejny coś się spaprało. Był tak pochłonięty próbą naprawienia błędu, w międzyczasie wymyślając odpowiednie wytłumaczenie dla Della Robbi, że nie zauważył, kiedy drzwi windy rozsunęły się za jego plecami.

- Jeremy...

- William, serio. To poważne.

- Może ja będę mogła pomóc? - głowa chłopaka natychmiast odwróciła się w kierunku właścicielki głosu, a gdy ujrzał znajomą, uśmiechniętą twarz, na moment zapomniał o wszystkich problemach tego świata

- Aelita! - szybko zszedł ze swojego fotela, by podbiec do dziewczyny i ją uściskać. Gdy przyjrzał się jej twarzy, poza czerwonymi od wysiłku policzkami nic nie wskazywało na to, by cierpiała w efekcie dotknięcia spektrum. A więc Bóg go jednak kochał. - Nic ci nie jest? Jak uciekłaś spektrum? Xana cię nie złapał? 

- E... Nie, zgubiłam go na szlaku razem z telefonem i nie. A kogoś złapał? - jej wzrok przesunął się na ekran superkomputera, a gdy zauważyła nieznany awatar i szereg błędów, jej usta otworzyły się ze zdziwienia. - Czy to jest to co myślę?

Einstein spojrzał w kierunku, w którym patrzyła i z trudem przełknął ślinę.

- Wszystko ci wyjaśnię. - zapewnił. - Ale najpierw musisz mi pomóc.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top