8

Zaczęło się od siedzenia przy biurku i przeszukiwania szuflad. Przez chwilę miał wrażenie, że nadal był w swoim pokoju, ale to nie były jego ręce, które tasowały papiery. Nie był też w akademiku, a sądząc po układzie mebli i dużej przestrzeni, było to jakieś biuro i przypominało mu gabinet Delmasa. Wszystko wokół było rozmyte ale jednocześnie ostre, jak gdyby przeżywał wspomnienie, choć podświadomie wiedział, że nie było ono jego.

- Jak najbardziej możesz dokończyć ten rok, chłopcze, ale w przyszłym nie chcę cię tu widzieć. - mówił, ale to nie był jego głos; ten był o wiele głębszy i bardziej chrapliwy, jakby wydobywał się z gardła długoletniego palacza. Gdy podniósł głowę, zobaczył siedzącego przed sobą bruneta, lecz nie wiedział, kim był; jego twarz była zniekształcona i rozmazana. Wyciągnął dłoń, w której trzymał jakieś broszury, ale one także były niewyraźne i nie miał pojęcia, czego mogły dotyczyć. Chłopak wziął je od niego i coś powiedział, nie był pewien co. 

A potem się obudził.

Dzień nie zapowiadał się dobrze. Jego gardło wydawało się szorstkie, a przełykanie wywoływało irytujący ból. Usiadł z jękiem, zgarbiony chowając twarz w dłoniach, ukrywając zmęczone oczy przed intensywnym światłem. Pozwolił sobie pozostać w tej pozycji dłuższą chwilę, korzystając z okazji, że był sam i nikt nie zada mu głupich pytań. 

Wstał dopiero, gdy w pokoju rozbrzmiał kolejny budzik, przypomniawszy o nadchodzących zajęciach. Plecy bolały go od ciągłego przewracania się w łóżku i nie pomagało żadne rozciąganie. Leniwie zebrał się do łazienki, krzywiąc w odpowiedzi na własne odbicie w lustrze. Jego oczy były podkrążone, a skóra trupioblada, włosy nie chciały dać się ułożyć w żaden sensowny sposób, mięśnie twarzy nie pozwalały mu na uśmiech. Tęczówki natomiast błyszczały radośnie, jak gdyby chciały zapewnić, że wszystko jest w porządku. Nie byłby to pierwszy raz, gdy okłamywał samego siebie.

Nie miał czasu by zjeść na stołówce, zamiast tego zgarnął kilka rogalików z automatu i powłóczył nogami w kierunku sali gimnastycznej. Normalnie nie przejmowałby się czymś tak mało istotnym jak zajęcia z Jimem, ale obiecał Ulrichowi, że zagra z nim w nogę i nie mógł się spóźnić. Po drodze przyciągnął spojrzenia kilku dziewczyn, był do tego przyzwyczajony, ale tym razem miał ochotę zapaść się pod ziemię. Czuł się okropnie, wyglądał okropnie i nienawidził tego. 

- No cześć Jeremy dwa. - przywitał go Ulrich, rzucając w jego stronę piłką, którą ledwie zdążył złapać. - Gotów zmierzyć się z mistrzem?

- Co? Niby czemu Jeremy dwa? - spytał Einstein, który jakimś cudem usłyszał go ze swojego miejsca na ławce. 

- Bo wygląda jak zombie. - zaśmiał się Stern, nim oboje spojrzeli w kierunku jasnowłosego, który kończył jeść swoje skromne śniadanie, niespecjalnie zwracając na nich uwagę. - Znów grałeś do późna?

- Ta. - burknął, z grymasem ciskając piłką w stronę siatki. 

Kłamstwo.

No dobra, półkłamstwo.

To prawda, że od jakiegoś czasu noce spędzał głównie na graniu w gry i oglądaniu zaległych seriali, lecz wcale nie dlatego, że chciał to robić; po prostu nie mógł zasnąć. Gdy to mu się nudziło, kładł się do łóżka i gapił bezmyślnie w sufit, czekając na sen, który nadchodził najczęściej w okolicy czwartej nad ranem i nawet wtedy zmuszał się do odpoczynku. 

W taki sposób dotarł do momentu, w którym przesypiał trzy-cztery godziny maksymalnie lub wcale, nieważne jak wyczerpany by nie był. Dzisiejsza noc nie była wyjątkiem, może poza faktem, że ten głupi sen zmęczył go bardziej, niż gdyby nie spał w ogóle. Ulrich nie mógł tego wiedzieć, ze swoimi zatyczkami w uszach nic nie było w stanie go obudzić oprócz porannego alarmu, a sam blondyn nie chciał o tym wspominać; już i tak ściągnął mu na głowę kłopot w postaci narzekającej Yumi.

- Dobra drużyno, pora na rozgrzewkę, jazda! - donośny głos Jima wdarł się do jego czaszki, pozostawiając po sobie irytujący ból głowy, od którego swędziały go zęby. 

- Lepiej przygotuj się na porażkę. - uśmiechnął się Ulrich, ale chłopak nie podzielał jego entuzjazmu.

Było wiele rzeczy, których Odd Della Robbia nienawidził i wśród nich wysokie miejsce na podium zajmowało bieganie. Szybko też zorientował się, że zjadł zdecydowanie zbyt mało, by podejmować taki wysiłek przy takiej ilości odpoczynku. Po niespełna pięciu minutach musiał się zatrzymać, w obawie, że serce wyskoczy mu lada moment przez gardło. Udało mu się przejść kawałek i usiąść pod materacami, podczas gdy reszta uczniów w dalszym ciągu robiła kółka wokół sali. Kilka osób zwróciło na niego uwagę, ale nie zauważył tego, zbyt skupiony na patrzeniu w podłogę i unormowaniu oddechu.

- Nic ci nie jest? - to była Aelita, jej różowe adidasy pojawiły się w zasięgu jego wzroku. 

- Wiesz, że w taki sposób nie wymigasz się od naszego zakładu? - dołączył do nich Stern, ale szybko porzucił żartobliwy ton, gdy zrozumiał, że w istocie coś było nie tak. - Ej, wszystko gra?

- Jasne, ja tylko... - podniósł głowę, by spojrzeć w ich stronę i nagle ogarnęły go mdłości. Mruganie stało się wyczynem godnym herkulesa, a cała energia zdawała się opuścić go w chwili, w której świat zawirował mu przed oczami.

Tym razem biegł przez las. Nie, nie biegł, on uciekał, a ktokolwiek go gonił, był blisko, czuł to. Skręcił w prawo i zaczął przedzierać się przez gęste zarośla; syknął i spojrzał w dół, gdy jedna z gałęzi boleśnie zahaczyła o jego skórę. 

Chrzęst liści nieopodal sprawił, że znów zaczął biec, choć obraz był rozmazany, a kilka razy potknął się na swojej drodze. Kimkolwiek był, miał poważne problemy ze wzrokiem.

Gdy wreszcie dotarł do celu, z impetem otworzył bramę i wbiegł do budynku, który wyglądał bardzo znajomo, ale był zbyt niewyraźny, by mógł mieć pewność. Obraz zamykanych drzwi był ostatnim, co zapamiętał.

Gdy otworzył oczy, powitał go widok obdrapanego sufitu i charakterystyczny zapach środków do dezynfekcji. Nie musiał się rozglądać, aby wiedzieć gdzie się znajdował, ale musiał mocno się skupić, by przypomnieć sobie dlaczego. Z jękiem usiadł na krawędzi łóżka i zauważył, że nadal miał na sobie spodenki i najbardziej obrzydliwy t-shirt, jaki posiadał w swojej szafie. 

Zielony to nigdy nie był jego kolor.

- Wszystko dobrze, Odd? - zapytała Yolanda, niemal od razu wciskając chłopakowi termometr, który chwycił bez słowa. Nie, nie było dobrze, skoro tu wylądował, ale z całej siły starał się powstrzymać od złośliwych uwag - sojusznik w postaci szkolnej pielęgniarki był mu bardzo na rękę i wolał tego nie psuć.

- Tak, wszystko okej. - wydusił wreszcie. - Zemdlałem, prawda?

- Owszem. - odparła, ton jej głosu był jak zawsze poważny ale i spokojny, przyjemny dla ucha. - Boli cię głowa?

Jak cholera

- Nie. - zapewnił, siląc się na słaby uśmiech. - Chyba w nic nie uderzyłem. W każdym razie to nic takiego, często mdleję, gdy nie zdążę zjeść śniadania. 

Gówno prawda, ale nie mógł jej powiedzieć, że to był pierwszy raz, gdy stracił przytomność bez pomocy Xany. Nigdy wcześniej mu się to nie przydarzyło, ale nigdy też nie darował sobie jedzenia przed wysiłkiem, więc wnioski nasuwały się same. 

Wcześniej nie miałeś też problemów z zasypianiem, odezwał się cichy głos w jego głowie, lecz postanowił go zignorować.

- Dobrze sypiasz? - o wilku mowa. - Obudziłeś się na chwilę, ale nie reagowałeś na moje pytania i poszedłeś spać z powrotem. Do tego strasznie się wierciłeś. - mówiła, zabierając od niego termometr i rzucając okiem na wynik. - Na szczęście nie masz gorączki.

- Nie. Wie pani jak to jest, nauczyciele mnóstwo zadają, do tego egzaminy i takie tam. Chyba za bardzo się stresuje. - wyznał; równie dobrze mógł wykorzystać sytuację na swoją korzyść, prawda?

- Spróbuję pogadać o tym z dyrektorem. - obiecała, ale miał świadomość, że brała jego słowa z przymrużeniem oka; nic dziwnego, chyba wszyscy w tej szkole wiedzieli, że ostatnim, czym przejmował się Odd Della Robbia, były zadania domowe. - Dam ci też zwolnienie, żebyś nie miał kłopotów.

- Hm? To którą mamy godzinę?

- Jest dziesiąta. - kobieta podała mu kartkę, która przyjął z małym uśmiechem. - Proszę. Zjedz coś i odpocznij. - grzecznie podziękował, nim ruszył do wyjścia. Zatrzymał się krok przed drzwiami, gdy usłyszał swoje imię i spojrzał na nią przez ramię. - Twój przyjaciel Jeremy prosił, byś do niego zadzwonił, kiedy się obudzisz.

Kiwnął głową i pożegnał się raz jeszcze. Na korytarzu sięgnął po telefon i rzucił okiem na powiadomienia. Przewrócił oczami, widząc kilkanaście wiadomości o podobnej treści, od mniej lub bardziej bliskich mu osób, którzy pytali o jego samopoczucie; nie żeby go to zdziwiło, ale większość naprawdę mogła sobie darować zawracanie mu głowy. Jedna z nich natomiast przykuła jego uwagę, gdy na ekranie mignęła mu znajoma kompozycja fioletu i zieleni.

- Wszystko ok? - przeczytał wiadomość od Alex, wysłaną jakąś godzinę temu. Jeśli dobrze pamiętał, nie widział jej na sali (nie żeby się rozglądał oczywiście), więc albo jej nie zauważył, albo wieści w tej szkole naprawdę szybko się rozchodziły. Sądząc po ilości spamu, stawiał na to drugie.

- A co, martwiłaś się o mnie? - odpisał, nim wrócił do ekranu głównego, by zadzwonić do Einsteina; gdy już wciskał słuchawkę, zobaczył kolejne powiadomienie. Uniósł brwi, gdy zauważył, że to znowu ona. 

- Jasne. 

Czekał, czy może doda coś więcej, lecz nie; tylko krótkie przyznanie mu racji. Zagryzł dolną wargę, by powstrzymać wpływający na jego twarz szeroki uśmiech i odpisał zwykłym;

- Cute.

Po czym wreszcie zadzwonił do Jeremiego.

- Jak dobrze, że jesteś. - nawet nie zdążył się przywitać, gdy zdenerwowany głos chłopaka rozbrzmiał mu w słuchawce. - Musisz biec do fabryki i to szybko!

- To pilne? - skrzywił się na samą myśl o przedzieraniu się przez kanały w obecnym stanie. - Właśnie miałem pójść...

- To bardzo pilne, Odd. - wycedził, używając swojego 'nie czas na żarty' tonu. - Ulrich, Yumi i Aelita są w szkole, uciekają przed spektrum. 

- To czemu ich nie zwirtualizujesz? 

- Bo byli już wirtualni. 

- Co? Naraz

- Xana ukrył sygnał drugiej wieży za tą pierwszą, a William nie był dostępny. - wytłumaczył i chłopak wyraźnie słyszał żal w jego głosie; musiał czuć się winny, że tego nie przemyślał. - Było za dużo potworów, żeby...

- Dobra, Einstein, nie panikuj, damy radę. Dzwoniłeś do Alex?

- Tak. Spektrum goni tylko dziewczyny, ale na wszelki wypadek kazałem jej się trzymać z daleka parku. Pospiesz się proszę, William już czeka! - po tych słowach się rozłączył. Brwi jasnowłosego uniosły się, by zaraz potem znów opaść. 

- William? - syknął pod nosem, ale po drugiej stronie słuchawki odpowiedziała mu cisza. Ze wszystkich wojowników akurat z nim lądował w parze? Ten dzień to był jakiś koszmar. 

***

- Gdzieś ty był?! - naskoczył na niego Dunbar, gdy tylko dotarł do pomieszczenia z superkomputerem. - Ile można na ciebie czekać?

- Przyszedłem najszybciej jak mogłem. - wzruszył ramionami; nie mógł im przecież powiedzieć, że musiał pójść coś zjeść, inaczej nie dotarłby do fabryki. - Jak się ma reszta?

- Nie jest najlepiej, spektrum siedzi im na ogonie. - oznajmił Jeremy, a jego rozczochrane od ciągłego przeczesywania włosy świadczyły o tym, że martwił się o Aelitę. - Biegnijcie do skanerów. 

- Jasne, o ile Odd nie ma ważniejszych planów.

- Skoro mowa o planach, gdzie byłeś rano rycerzu? - prychnął, naciskając guzik. Brunet skrzyżował ramiona na piersi i obrzucił go pogardliwym spojrzeniem.

- Tak się składa, że pisałem sprawdzian, śpiąca królewno. 

- Którego nie musiałbyś pisać, gdybyś nie przejebał klasy. - zauważył, uśmiechając się złośliwie. Dunbar zacisnął zęby i odwrócił wzrok.

- Chuj. - warknął pod nosem, gdy wchodził do skanera. 

- Pies. - syknął Della Robbia i był przekonany, że w innych okolicznościach Dunbar pewnie by go walnął, a to czyniło tę sytuację jeszcze zabawniejszą. Zwirtualizowali się w sektorze pustynnym, pośród wysokich skał, nieopodal wieży. Było to całkiem dobre miejsce na kryjówkę, ale niestety na tym ich szczęście się kończyło.

- Bierzmy się do roboty. - mruknął William, wychylając się zza głazu, by ocenić z czym dokładnie mieli do czynienia. - Pięć krabów. 

- Pięć krabów?! - wykrzyknął Odd. - Myślałem, że Xana miał być słaby.

- A co, to dla ciebie za dużo? 

- Martwiłem się raczej o ciebie. - drażnił, rozbawiony patrząc, jak ten zaciskał pięści; pierwsza oznaka, że zaczynał się denerwować. 

- Tak jakbym cię potrzebował do czegokolwiek, poza dezaktywowaniem wieży.

- Gdybyś nie potrzebował, to już dawno posprzątałbyś przed nią, prawda? - prowokował, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.

- Odd przestań! - zaoponował Jeremy, zmęczony wysłuchiwaniem ich wymiany zdań. 

- Masz rację, to jak kopanie leżącego. - zaśmiał się.

- Za kogo ty się kurwa uważasz, co? - warknął brunet, ośmielając się go popchnąć i to w momencie, w którym chciał okazać serce i łaskawie przestać mu dokuczać. - Nie jesteś w żadnym stopniu lepszy ode mnie, szczurze!

- William, nie słuchaj go! - wtrącił się Einstein, po raz kolejny próbując ich uspokoić, ale na próżno; sam zaczynał się złościć przez tą dwójkę. Od kiedy to Odd zajął miejsce Ulricha w graniu Williamowi na nerwach?

- W czymś jednak jestem lepszy. - Della Robbia uniósł brew. - Ja przynajmniej zdałem. - wiedział, że to był cios poniżej pasa, ale nic nie mógł na to poradzić. Dunbar był taki zabawny, kiedy się denerwował. 

- Przestań wreszcie mi to wypominać! - krzyknął. - Jesteś takim...

- Kurwa, chłopaki! - ostry ton Jeremiego wreszcie zwrócił ich uwagę, zwłaszcza, że ten niemal nigdy nie przeklinał. - Przypominam, że jesteście na misji, a nie w przedszkolu!

- Dobra, dobra, już. - skapitulował, żartobliwie unosząc łapy do góry. Jednak zaraz potem wbił wzrok w bruneta i zmarszczył brwi. - Zakład, że zabiję więcej od ciebie?

- W twoich snach!

Zanim zdążył zareagować, wojownik aktywował swój super dym i ruszył w stronę wroga, zostawiając chłopaka z tyłu. Odd przewrócił oczami, w milczeniu obserwując jak ciemnowłosy atakował najbliższego potwora, by zaraz potem przenieść się ponad drugiego, uderzając prosto w oko Xany.

- Jeremy, wyślij mi deskę. Pomogę mu, zanim wywali się na głupi ryj. - prychnął, ale odpowiedziało mu milczenie. Gdy po kilku sekundach nie zobaczył nigdzie swojego pojazdu, oparł łapy na biodrach. - Jeremy? - syknął z wyrzutem, ale brak reakcji. Spojrzał w stronę wieży, William zdołał zabić trzy kraby, ale pozostałe dwa były zbyt blisko, by udało mu się je ominąć. Odkąd miał swoje działa nie potrzebował być już tak precyzyjny jak kiedyś, ale nadal musiał trafić w oko Xany, a nie mógł tego zrobić bez odpowiedniej wysokości. - Einstein, co jest?

- Dzwonił Ulrich. - oznajmił, wreszcie przerywając milczenie. Jego głos drżał ze zmartwienia i Odd już wiedział, że nie przynosił dobrych wieści. - Aelita odłączyła się od reszty. Rozdzielili się w parku i nikt nie wie gdzie pobiegła! Jej telefon nie odpowiada, a tamci nie mogą jej nigdzie znaleźć.

Nagle przypomniał sobie swój dzisiejszy sen, w którym biegł przez las, a szczególnie moment, w którym zauważył na swoich stopach różowe buty. Mógł się mylić, ale sądził, że widział takie u Aelity na sali gimnastycznej, zanim zemdlał. Myśli przelatywały mu przez głowę, a niepokój narastał, im dłużej się nad tym zastanawiał. Tłumaczył sobie, że to nic wielkiego; dziewczyna była ostatnim co zobaczył tuż przed utratą przytomności, nic dziwnego, że pojawiła się w jego wyobraźni. Odd nie był kimś, kto normalnie przejmował się czymś tak mało istotnym jak sny, więc dlaczego do cholery przyszło mu to do głowy? 

- Spokojnie, Einsten. - powiedział, decydując się nie wspominać o swoim przeczuciu. To było głupie, to nic nie znaczyło. - Wyślij mi deskę, to spróbuję przejść do wieży. 

- To nie będzie potrzebne. - oznajmił William, a gdy jasnowłosy zerknął w jego stronę, zobaczył, jak zadowolony z siebie opiera się o własny miecz. Rozejrzał się, nawet nie starając się ukryć zaskoczenia, ale gdzie okiem sięgnąć nigdzie nie było potworów. - Jak tam? Nie bolą cię nogi od czekania?

- Bolą. Coś długo ci zeszło. - odparł, ale tym razem nie był złośliwy; właściwie to był pod wrażeniem. - Dobra robota. - uśmiechnął się, wprawiając Dunbara w chwilowe zaskoczenie, nim odwzajemnił gest. 

Odd ruszył w jego stronę, ale nagle stanął jak wryty, a jego klatkę piersiową zaczęło wypełniać uczucie czystego przerażenia. Jego intuicja podpowiadała mu, że stanie się coś złego, całe jego ciało krzyczało by uciekać, choć nic takiego się nie działo; to nie miało sensu. Zatoczył się do tyłu, jego oddech przyspieszył, oczy rozwarły się szeroko, a gdy zorientował się, że nie był to zwykły strach, było już za późno. 

Powietrze przeszył wrzask i Della Robbia niejasno zdawał sobie sprawę, że to on krzyczał. Zaraz potem upadł na kolana, jego ciałem wstrząsnął dreszcz i skulił się tak, że czołem niemal dotykał ziemi. Było gorzej niż ostatnio, palący ból rozsadzał jego klatkę piersiową i gorsza od tego było już tylko jego głowa. Nie mógł się na niczym skupić, zęby zdawały się pękać od siły z jaką je zaciskał i gdyby tylko mógł, prawdopodobnie by się rozpłakał. Wszystko wokół było takie jasne i głośne, i wszystko bolało. 

Einstein podskoczył na swoim fotelu i przestraszony spojrzał na ekran, gdy głośny dźwięk wyrwał go z zamyślenia. 

- Odd? William? Co się stało? - nikt nie odpowiedział, a co gorsza, w okolicy wieży pojawiły się trzy nowe potwory. Chłopak obserwował poruszające się czerwone ikony, a sekundę później ten sam odcień przybrał awatar Williama. Palce okularnika zawisły nad klawiaturą, gdy w szoku rejestrował, co się właśnie wydarzyło. 

Nie.

Nie, nie, nie, NIE!

- Przepraszam, Jeremy, naprawdę. - głos Dunbara wyrwał go z odrętwienia, gdy chłopak wpadł jak burza do pomieszczenia. - Ale Odd mnie zaskoczył, a potem ten cholerny blok mnie zamroził i...

- To nie twoja wina. - wymamrotał blondyn, ściskając nasadę nosa między kciukiem a palcem wskazującym. Zresztą, nawet jeśli William zachował się nieodpowiedzialnie, to Jeremy miał teraz o wiele ważniejsze rzeczy na głowie. Della Robbia został sam w lyoko i nie był w stanie ruszyć się z miejsca, a co dopiero walczyć. Wszyscy wojownicy byli już wirtualni, a jedna z dziewczyn musiała zostać złapana przez spektrum i w głębi ducha przepraszał za to Yumi, ale z całego serca modlił się, by nie była to Aelita. 

- Co teraz? Chowamy się i czekamy?

- Nie możemy. - syknął i zdarł słuchawkę, nie mogąc już dłużej słuchać bolesnego szlochu swojego przyjaciela. Mimo tego mrożący krew w żyłach krzyk nadal dzwonił mu w uszach, cisnąc do oczu łzy bezsilności.

- No to co proponujesz? Bo skoro nie przydam się tutaj, to chociaż pomogę tamtym. - zaoferował, ale wyciągnięta dłoń Einsteina powstrzymała go od pobiegnięcia z powrotem do windy. Chłopak uniósł brwi, czekając na to co jasnowłosy miał do powiedzenia, ale prawda była taka, że Belpois sam nie wiedział co robić. Odd cierpiał, w życiu go takim nie słyszał, nawet podczas ostatniego ataku spektrum nie było tak źle jak teraz i Jeremy był pewien, że blondyn nie zniósłby czekania dwunastu godzin na ziemi. Nie, nie mógł mu tego zrobić; a skoro nie mógł dewirtualizować Odda, musiał znaleźć kogoś, kogo mógł do niego wysłać. I była tylko jedna osoba, która mogła to zrobić.

- Pójdziesz po Alex. - oznajmił, jego głos był cichy, ale zdecydowany. Wiedział, że w tym momencie podejmował decyzję sam i zdawał sobie sprawę, że mogła być ona błędna, a konsekwencje opłakane. Jednak w tym momencie była to niewielka cena za życie jego przyjaciół.

- Co? Jesteś pewien? Wiesz przecież, że Yumi...

- Nie obchodzi mnie to, co powie Yumi. Nie mamy wyboru! - zacisnął szczękę, nim wziął głęboki wdech i założył na powrót słuchawkę. - Odd? Odd, słyszysz mnie? 

Słyszał i na dźwięk jego głosu wojownik skulił się jeszcze bardziej. Oddech miał płytki, a skroń pulsowała, gdy próbował zmusić się do wydobycia z siebie dźwięku. Mógł to zrobić, dałby radę, niech da mu jeszcze tylko chwilkę... 

- Odd, wiem, że to trudne, ale musisz się schować. Bloki nie wiedzą, że tam jesteś, ale to kwestia czasu, zanim cię zauważą. - jakoś zdołał obejrzeć się przez ramię i choć wszystko wokół wirowało, widział, że Jeremy miał rację; naprzeciwko niego znajdowała się wieża i gdyby którekolwiek z potworów przesunęło się odrobinę w prawo i spojrzało w górę, od razu by go zauważyło. - Trzymaj się, zaraz przyślemy ci wsparcie.

Nie, czekaj, chciał powiedzieć, ale jedyne co wyszło z jego ust, to chrapliwy jęk. Udało mu się przeczołgać kawałek dalej, choć obraz rozmazywał mu się przed oczami, ilekroć unosił powieki; ale był w stanie zrobić to sam, mógł to zrobić. Potrzebował tylko... tylko chwili odpoczynku.

- Idź po nią. - echo głosu Jeremiego brzmiało w jego uszach, gdy tracił przytomność.



Muszę się wytłumaczyć z nuty, przysięgam, że znalazłam ją wczoraj i musiałam wstawić z sentymentu, nothing more ok 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top