7

- Czyli co, zaatakował z jej powodu? - mruknął Ulrich, siedząc na łóżku i bawiąc się telefonem. Był sobotni poranek, dzień po ataku w fabryce i Jeremy poprosił wszystkich o przyjście do swojego pokoju, jak zwykle, gdy mieli coś istotnego do omówienia. 

Atmosfera była napięta za sprawą ostatnich wydarzeń, ale przede wszystkim z powodu dwójki skłóconych ze sobą nastolatków, które odmawiały patrzenia na siebie przez ostatnich pięć minut. Nie pomagał też fakt, że przyszli tak wcześnie z powodu pracy Yumi, z czego Odd był co najmniej niezadowolony, a jego narzekania tylko pogarszały sytuację.

- Tak uważam. Myślę, że Xana chciał wykorzystać to, że była sama. No, prawie. Na szczęście tamten chłopak nic nie pamięta. - potwierdził Jeremy.

- W takim razie możemy wykluczyć odporność na powrót w czasie przez opętanie. To już coś. - ucieszyła się Aelita, ale okularnik pokręcił głową.

- Nie do końca, bo jej opętanie nigdy nie doszło do skutku.  

- No i nadal woli kraść kody niż ją gonić. - zauważył William, dobrze pamiętając, jak spektrum rzuciło się na Yumi, kiedy tylko ją zlokalizowało.

- Jest też inny problem. - oznajmił Odd, skupiając na sobie uwagę zebranych, w tym Ishiyamy, która niechętnie wbiła w niego wzrok. - Charlie wyglądał podobnie do spektrów, ale jednocześnie... gorzej

- To znaczy? 

- Jakby Xana niechcący go zabijał. Kiedy tam przyszedłem, typ wyglądał jak trup i ledwie oddychał.

- Niechcący? - Ulrich uniósł brwi. 

- Tak. Gdyby Xana nie był do tego zmuszony, nie stworzyłby nowego polimorfa.

- Przecież to okropne! - sapnęła Aelita. - Jeśli to ma związek z kodami...

- Zbadam to. - oznajmił natychmiast Jeremy. - Jeśli to prawda, obawiam się, że nie tylko ofiary opętania mogłyby na tym ucierpieć. - tu spojrzał znacząco na Della Robbię.

- A co robimy z dziewczyną Odda? - zagadnął William, zerkając na jasnowłosego z głupim uśmieszkiem na twarzy, jak zwykle próbując dolać oliwy do ognia.

- To nie moja dziewczyna. 

- Gdybyś na nią nie leciał, to byś jej tak nie bronił. 

- Gdybym na nią leciał, to bym się z tym nie krył. 

- Odd mówił, że zmieniła zdanie. Właściwie mogłaby nam pomagać, ale nie sądzę, by wszyscy się zgadzali. - stwierdził Belpois, zerkając na Yumi, która stała oparta o drzwi ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami i zaciśniętymi ustami.

- Masz rację, nie zgadzam się.

- Ta, no właśnie, prawie bym zapomniał. Co wy z Williamem robiliście wczoraj w fabryce przed nami? - syknął Odd, wreszcie mając okazję poruszyć temat, który zaprzątał mu głowę przez cały wieczór. - Jeśli dobrze pamiętam, to ty Yumi zadzwoniłaś do Jeremiego, nie na odwrót. - milczenie z ich strony było aż nadto wymowne. 

- To był mój pomysł. William usłyszał ich na stołówce, a ja chciałam przekonać się na własne oczy czy Alex nas zdradzi.

- Wiedziałem. - westchnął, sfrustrowany. - Ja pierdole, ile wy macie lat, żeby kogoś śledzić?

- Nie narzekaj, laska miała szczęście, że tam byli. - zwrócił mu uwagę Ulrich, ale jasnowłosy go zignorował.

- Yumi, powtarzam po raz ostatni, to nie jest nasz wróg!

- Dasz sobie rękę uciąć, Odd? - odparła tym samym tonem, piorunując go wzrokiem. Pozostali w pomieszczeniu dyskretnie przewrócili oczami, będąc świadkami kolejnej kłótni między tą dwójką.

- Och, daj spokój, ile znasz siedemnastolatek chcących rozwalić świat?

- Po prostu nie będę współpracować z kimś, komu nie ufam, jasne?

- I na pewno dalej rozmawiamy o Alex? 

- Co masz na myśli? 

- Daliśmy szansę dwóm osobom, które same wpychały nam się do skanerów. Jednym z nich był twój znajomy (zamknij mordę William), a drugą była Laura, którą przyprowadził Jeremy (nie teraz, Aelita) i która dosłownie namieszała w programach, żeby stać się częścią grupy a mimo to i tak ją przyjęliśmy. Alex dosłownie nie ma wyboru! Polimorfy dostają wścieklizny na jej widok i ja nie chcę jej tak zostawiać. Z tymi cholernymi kodami nie mogę za nią łazić sam, więc moja propozycja jest taka, że będziemy jej mówić o atakach i ewentualnie wołać do fabryki, jeśli zajdzie potrzeba. Nie obchodzi mnie co o niej myślicie, ale jeśli nie chcecie jej zaufać, to zaufajcie chociaż mi, tak? 

Zacisnął zęby, nie odrywając wzroku od Ishiyamy, która patrzyła na niego z mieszanką zdumienia i niepokoju, ale przede wszystkim złości. Złapała oddech, unosząc lekko dłoń, jakby chciała go powstrzymać od dalszych słów, by samej móc zebrać myśli. To wtedy jasnowłosy zerknął na współlokatora, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że to jego moment na zabranie głosu.

- To nawet gorsza akcja niż z Laurą. - westchnął Ulrich. - Ale jestem za. Nawet ją polubiłem.

- Nie wydaje się chcieć nam zaszkodzić, przede wszystkim. - dodał Jeremy. 

- Jeśli tak stawiacie sprawę, to nie widzę problemu. - stwierdziła Aelita. - Byle niech nie dotyka komputera i trzyma się z dala od fabryki, gdy nas tam nie ma. Lepiej nie ryzykować.

- Cokolwiek. - burknął William.

- Dobra. Dobra, niech ci będzie, Odd, ale to ty jesteś za nią odpowiedzialny. - Ishiyama nie wierzyła, że powiedziała to na głos. Nie dała mu również szansy na odpowiedź, gdy odwróciła się na pięcie i wyszła, mamrocząc coś o spóźnieniu się do pracy. Nie żeby go to obchodziło; był zbyt zadowolony, że wreszcie postawił na swoim.

***

Podjął decyzję, by nie iść na lunch do kawiarni wraz z resztą. Jeremy powiedział mu, że to jak wkładanie kija w mrowisko, ale nie martwiło go to; nie miał ochoty widzieć się z Yumi. Nie był to pierwszy raz, kiedy krytykowała decyzje blondyna, tylko dlatego, że były jego. W jej oczach zawsze był tym nierozważnym młodszym bratem, który nie miał nic mądrego do powiedzenia i powoli zaczynał mieć tego dosyć. 

Zamiast więc odwiedzić dziewczynę w pracy, poszedł na stołówkę, zadowolony, że będzie miał chwilę ciszy i spokoju od wszystkich tych spraw związanych z Lyoko. Cóż, nie do końca wszystkich, bo gdy rozglądał się za wolnym miejscem, kątem oka zauważył znajomą fioletowowłosą dziewczynę, siedzącą przy oknie. 

- Ty tutaj? Bez Charlesa? - przywitał się, gdy dziewczyna ściągnęła słuchawki. 

- A co z tobą? Nie pomyliłeś stolików? - uśmiechnęła się, nim wróciła do zapisywania notatek w swoim zeszycie. Chyba nie chciał pytać, dlaczego zajmowała się matmą w sobotę.

- To zależy, czy pozwolisz mi zostać. Jeśli powiesz nie, ja powiem tak.

- Więc mówię tak. - stwierdziła, choć ten już przysuwał krzesło by usiąść, za blisko jak na jej gust; gdyby tylko przesunęła się odrobinę w lewo, praktycznie siedziałaby mu na kolanach. Nie był to pierwszy raz, gdy jasnowłosy rażąco naruszał jej przestrzeń osobistą, ale zwracanie mu uwagi i tak nigdy nie działało, dlatego przestała to robić. Chłopak oparł twarz o dłoń, w międzyczasie upijając łyk jej kawy i skanując wzrokiem notatki; była dumna, że tym razem nie drżała jej ręka. - Wiesz, jak mówiłeś, że pójdziemy na kawę, nie tak to sobie wyobrażałam. - uniosła kąciki ust, gdy ten zachichotał, nie odrywając oczu od zeszytu. - Nie wiedziałam, że tak cię interesują funkcje?

- A w życiu, nie czytam tego. Po prostu ładnie piszesz. 

- Naprawdę? - jej oczy zabłyszczały na komplement. - Jeśli te bazgroły ci się podobają, powinieneś zobaczyć zeszyty Charliego. Ma świetne pismo!

- Może, ale mi się podoba twoje. - powiedział. Zauważyła, że rzadko trzymał głowę prosto, gdy rozmawiał z nią sam na sam, świdrując oczami. To sprawiało, że stawała się onieśmielona, nagle niepewna swoich słów i nie lubiła tego. Czuła się wtedy jak skończona idiotka.

- Gdzie zgubiłeś resztę? - zagadnęła, próbując ukryć zmieszanie, w międzyczasie kreśląc błędne obliczenia i przepisując je od nowa. 

- A no właśnie... - zmusił się do przekazania ich wstępnego planu działania, który obmyślili zaledwie parę godzin wcześniej. Oczywiście starał się przekazać informacje w nieco jaśniejszych barwach (to jest nie wspominał o Yumi), podał jej nawet numer do Jeremiego, aby czuła się bezpieczniej. Musiał przyznać, że naprawdę nieźle to wszystko przyjęła. 

- Ja pierdolę. - powiedziała, ale nie w złości, raczej w niedowierzaniu. Nie uciekła też ze stołówki, a to już był duży plus. 

- Zobaczysz, nie będzie tak źle.

- Nie wiem, czy za każdym razem będę mogła ot tak sobie uciekać, Odd. - skrzywiła się na samą myśl, co musiałaby mówić Charliemu, żeby nie próbował za nią iść.

- Luz, będziemy unikać wplątywania w to innych, a w razie czego zawsze mamy powrót. - zapewnił, biorąc ostatni łyk napoju, nim kontynuował. - No i przecież nie będziemy biec za każdym razem do fabryki. Wystarczy, że ktoś z tobą zostanie.

- Ty nie możesz? - tym razem to ona przechyliła głowę i wbiła w niego wzrok, umyślnie powtarzając jego ruchy. 

- To skomplikowane...

- To chyba najlepszy moment, żeby mi wytłumaczyć. - zauważyła. Zamilkł, spojrzał na nią a później na stołówkę, do której zaczęło schodzić się więcej ludzi.

- Nie tutaj.

- Dobra. - zaraz potem zamknęła zeszyt i wsunęła go do torby, zdeterminowana, by dowiedzieć się tego jak najszybciej. - Chodź.

- Gdzie? 

- Do mojego pokoju.

- Teraz?! Nawet jeszcze nic nie zjadłem!

***

Pierwsze wrażenie nie było powalające, delikatnie mówiąc. Kremowe ściany, niepokryte żadnymi plakatami czy nawet zdjęciami. Łóżko było przykryte fioletową kołdrą i był to jedyny wyraźny element poza bałaganem na biurku, który i tak w jego oczach nie można było uznać za bałagan z tak małą ilością rzeczy. Żadnych ubrań na wierzchu, żadnych rzeczy na półkach, co najwyżej dwie pary butów stojących w kącie. Z jakiegoś powodu nie pasowało mu to do dziewczyny, uważał ją raczej za maksymalistkę albo chociaż bałaganiarę.

- Ale tu jest pusto. I smutno.

- Bo wszystko chowam w półkach. - odparła, a na dowód swoich słów otworzyła jedną z nich i jego oczom ukazała się drobna kolekcja notatników i książek. Nie przekonało go to.

- Nie chcesz powiesić jakiegoś plakatu? Albo nie wiem, ogarnąć jakiegoś pluszaka na łóżko? - uniósł brew, ale dziewczyna nie zwracała na niego uwagi, szukając czegoś pośród sterty zeszytów.

- Przyjechałam tu tylko na rok, Odd. Im mniej rzeczy, tym łatwiej jest posprzątać. A jak chcesz misia-pysia w moim łóżku, to zawsze mogę się na nim położyć.

Prychnął, nim przeniósł wzrok na jej biurko, na którym walało się kilka cienkopisów, markery, parę eyelinerów i puszki po energetykach. Jego uwagę szybko przykuła fotografia stojąca w rogu, tuż obok laptopa i kubka z pędzlami.

- To twoja rodzina? - zagadnął, choć domyślał się odpowiedzi. Brunet i blondynka po lewej, o miłych twarzach, na oko trzydzieści pięć, maksymalnie czterdzieści lat. Po prawej chłopak, blondyn o jasnych oczach i ciemnowłosa dziewczyna, oboje może w ich wieku. A po środku... - Czy to ty? - wyszczerzył się, wskazując na dziewczynkę o ciemnych, brązowych włosach, której wyraz twarzy wręcz krzyczał, jak bardzo nie chciała tam być. Zdecydowanie odziedziczyła rysy twarzy po matce, choć oczy, zarówno kształt jak i kolor, miała swojego ojca. - Ale wyglądałaś uroczo w tej grzywce!

- Daj spokój. - przewróciła oczami. - Sama ją obcięłam, bo nie chciałam wyglądać jak Vanessa. - zachichotała na samo wspomnienie wyrazu twarzy jej ojca, gdy znalazł ją w łazience przed lustrem, z nożyczkami w jednej dłoni i puklem włosów w drugiej. - W każdym razie to zdjęcie to dowód, że nosiłam dresy od zawsze, dlatego je trzymam. 

- Vanessa? Twoja siostra, tak?

- Tak, brat to Lucas. Spoko ziom, a przynajmniej zanim się wyprowadził i dorobił dzieci. W każdym razie na pewno prędzej byś się z nim dogadał, niż z Vanessą. - jasnowłosy miał wrażenie, że za każdym razem wypowiadała to imię przez zaciśnięte zęby. - A ty? Masz jakieś rodzeństwo?

- Pięć starszych sióstr.

- Ooo, damskie wersje Odda Della Robbi?

- Chciałbym. - odłożył ramkę na swoje miejsce i skrzyżował ramiona na piersi, odwracając się do niej. - Może wtedy byłoby zabawnie. Szczytem humoru Louise było nakłonienie starych, żeby nazwali mnie Odd, bo to dziwne, że chcieli mnie zatrzymać. - zaśmiała się, nawet nie próbując się z tym kryć. - No mówię właśnie, że to był jej najlepszy żart. - przewrócił oczami, a kąciki jego ust drgnęły, gdy próbował zachować powagę.

- Przynajmniej łatwo cię zapamiętać. - zauważyła, nim zaczęła odkładać notatniki z powrotem na swoje miejsce, wyraźnie niezadowolona.

- Czego właściwie szukasz?

- Zadania z matmy. - westchnęła. 

- Dlaczego zajmujesz się tym w sobotę? To chore! 

- Po prostu lubię mieć to szybciej z głowy. No i robię tylko z te, które mają sens, jak matma. - broniła się, ale jego mina sugerowała, że niespecjalnie w to wierzył. - Wal się, też byś czasem spróbował! - wypaliła, siadając na łóżku, gestem zachęcając go, by zajął miejsce obok. - Czy to ryzykowne, że zapraszam Odda Della Robbię do swojego łóżka w biały dzień?

- Nie atakuję współpracowników. - oznajmił z głupim uśmiechem, aż nadto świadomy swojej sławy w tej szkole. - Poza tym skąd pomysł, że jesteś w moim typie?

- Z tego co słyszałam, każda jest w twoim typie. 

- Nieprawda! Mam gust, wiesz?

- Och? A więc nie jestem dość ładna dla szkolnego kasanowy? - uniosła brwi. Jasnowłosy natychmiast wyprostował się i zamrugał kilkakrotnie, próbując przetworzyć to, co przed chwilą powiedział. Kurwa, nie tak to miało zabrzmieć. 

- Nie? Nie! Nie to miałem na myśli... - bronił się, nim zaczęła chichotać, jawnie śmiejąc się z jego zakłopotania. Odetchnął z ulgą, orientując się, że tylko żartowała. Czasami gdy czuł się zbyt komfortowo, zapominał ugryźć się w język i z autopsji wiedział, że dziewczyny wyjątkowo tego nie lubiły. - No wiesz? To nie było miłe.

- To ty nazwałeś mnie brzydką. - droczyła się, nie powstrzymując uśmiechu, gdy ten się nachmurzył, patrząc na nią spode łba. 

- Bawisz się moimi uczuciami. - westchnął dramatycznie, obejmując dłonią klatkę piersiową. - Poza tym wcale tak nie myślę. 

- Jak ja cię nienawidzę, Odd. - jęknęła wreszcie, rozbawiając go jeszcze bardziej. Zaraz potem przesunęła się twarzą do chłopaka, opierając się plecami o ścianę i wyciągając nogi, by oprzeć je o jego uda. - Wolę żebyś zamiast robienia tego co robisz, wyjaśnił mi co się dzieje. 

- A co ja niby robię?

- Dobrze wiesz. Stale mnie analizujesz.

- Może próbuję rozgryźć, czy jesteś szpiegiem? - zasugerował.

- Wiem, że robisz tak odkąd zaczęliśmy się spotykać. 

- Wiem, że wiesz. - westchnął. Nawet nie zauważyła, kiedy jego dłonie spoczęły na jej nodze. - Właściwie to zabawne, że pytasz dopiero teraz, ale wyjaśnienie może cię rozczarować. Po prostu to lubię. - wzruszył ramionami.

- Nie robisz tak z innymi. 

- Czyli ty też mnie obserwujesz? - jego uśmiech stał się arogancki, wytrącając ją z równowagi.

- Nie odwracaj kota ogonem! Przyznaj, że zwyczajnie lubisz mnie dręczyć.

- Lubię? - przechylił głowę, a ten głupi uśmieszek nie schodził z jego twarzy.

- Odd!

- Dobra, przyznaję. - zaśmiał się, widząc, jak zmarszczyła brwi i wydęła dolną wargę, naburmuszona. - Lubię zgadywać, co ci chodzi po głowie. Czy to źle?

- Tak! Gdybym chciała ci coś powiedzieć, to bym to zrobiła. 

- I tak to robisz, masz naprawdę szczerą twarz. 

- Teraz to po prostu ze mnie żartujesz!

- Nie rozumiem czemu mi nie ufasz. - powiedział z sarkazmem. - I to po tym jak płakałaś mi w ramię.

- To był pierwszy i ostatni raz, kiedy widziałeś jak płaczę. - warknęła, zażenowana na wzmiankę o wczorajszym incydencie. Niewiele osób widziało ją w takim stanie, ona sama mogła policzyć na palcach jednej ręki, ile razy płakała, zwłaszcza odkąd skończyła trzynasty rok życia. Jednak to właśnie dzięki temu czuła, że Odd stał się jej nieco bliższy, jakby znała go od lat; mimo to nadal było jej wstyd.

- W takim razie powinienem był to nagrać.

- Wtedy nie dożyłbyś pokonania Xany. - prychnęła. - No właśnie, Xana! Powiesz mi skąd pomysł, żeby pilnowali mnie twoi przyjaciele? Wczoraj wyraźnie dano mi do zrozumienia, że nie jesteś powodem dla którego spektrum mnie ściga, więc czemu nie mogę chodzić z tobą?

- Naprawdę powinnaś walczyć z tą swoją nieśmiałością, wiesz? - droczył się i dopiero teraz zorientowała się, jak ciepła jest jego dłoń na jej skórze. 

- Nie jestem nieśmiała, Della Robbia! - syknęła, ignorując pojawiającą się gęsią skórkę z powodu jego dotyku. - Po prostu oni mnie nie interesują i jestem pewna, że nie lubimy się z wzajemnością. 

- Za mną też nie przepadałaś na początku. - zauważył. Zrobiła wielkie oczy, gdy uświadomiła sobie, że to była jedna z tych rzeczy, którą powiedziała mu podczas imprezy, kiedy zdecydowanie bawiła się zbyt dobrze, by uważać na to co mówi. - Myślę, że za bardzo lubisz siedzieć w swojej strefie komfortu. - kontynuował, wytrącając ją z równowagi, choć starała się nie dać tego po sobie poznać. Jakimś cudem wszystkie jego opinie na jej temat trafiały zbyt blisko prawdy.

- Co w tym złego?

- Czy powiedziałem, że to coś złego? Stwierdzam fakt. Wychodzisz z inicjatywą tylko wtedy, gdy masz obok siebie Charliego albo gdy jesteśmy sami. - wzruszył ramionami. - To nawet słodkie. 

Czuła, jak piekły ją policzki, ale zdecydowała się przewrócić oczami. 

- Przecież znajomość z tobą to moje wyjście z komfortu.

- Nie do końca. Zaczęłaś ze mną rozmawiać jak byłaś pijana i obok Charliego.

- Próbujesz zmienić temat. - syknęła, zginając nogi tak, by stopami oprzeć się o jego udo, a dłońmi objąć kolana. - Gadaj o co chodzi. I nawet nie próbuj mi wciskać kitu o poznawaniu nowych przyjaciół.

- Jak chcesz. - z jękiem poprawił pozycję, narzekając przy tym na jej niewygodne łóżko, nim w końcu przeszedł do rzeczy. - Pamiętasz, jak Jeremy mówił ci o powrocie Xany dwa lata temu? - kiwnęła głową. - No więc nie wspomniał, że wrócił nie tylko za sprawą superkompa, ale też dzięki kodom źródłowym. Powiedzmy, że to taka cząstka Xany, dzięki której mogliśmy dezaktywować wieże. Kiedyś robiła to tylko Aelita, więc w pewnym sensie naprawdę nam to ułatwiło robotę. Żeby je odzyskać, wysyłał spektra, choć tamte akurat wyglądały jak ludzie, nie demony z otchłani piekieł, które widziałaś. Za każdym razem jak cię taki dotykał, zabierał kody, przez co Xana rósł w siłę, a ty miałeś schizy, dopóki ktoś nie dezaktywował wieży. Gdyby udało mu się zabrać wszystko, byłby niepokonany, dlatego musieliśmy zniszczyć kompa Tyrona. 

- Nie rozumiem. Dlaczego ten typ miałby pomagać Xanie? - wtrąciła, wyraźnie zmieszana tą częścią opowieści.

- Bo nie wierzy w jego istnienie. To stary wariat, ale jest z nim mnóstwo problemów i to nie tylko w Lyoko. W każdym razie zawirusowaliśmy superkomputer, ale Tyron wyłączył system i nie mieliśmy pojęcia, czy zadziałało, aż do września. Wtedy Xana wszczepił swoje kody tylko mnie; i to mnóstwo.

- Więc dlaczego spektra nie goniły cię wtedy w fabryce? Myślałam, że chcą je odzyskać?

- Bo chcą, z tym że nie ode mnie. Robię za jakiś tymczasowy magazyn i nie wiemy dlaczego. Wszystkie kody, które Xana kradnie od dziewczyn, lecą do mnie i zaufaj mi, to nic przyjemnego.

- No a co po dezaktywacji tej wieży? Objawy nie znikają? - zmarszczyła brwi, na co ten pokręcił głową.

- Mam ich tyle, że to nie działa. 

- To strasznie chujowe.

- Wiem.

- Jak ty w ogóle radzisz sobie z tym wszystkim?

- Hm? To znaczy?

- Po prostu... No nie wiem, wszyscy wydajecie się tacy opanowani. Niby jesteście w tym długo i tak dalej, ale kurwa, przysięgam, że na waszym miejscu skończyłabym z co najmniej ciężką paranoją.

- Wiesz, jestem przekonany, że jakąś mają. - skrzywił się.

- A ty?

- Też. - mruknął, nim odchrząknął i włożył ręce do kieszeni. Wiedziała, że nic więcej jej już nie powie. - W każdym razie zawsze mogło być z nami gorzej, no nie?

- W sensie śmierć?

- Na przykład. 

Spuściła wzrok na swoje dłonie, rozmyślając o tym, co właśnie jej powiedział. A więc to dlatego nie chciał zostawać z nią sam? Na początku sądziła, że był na nią zły, jak reszta jego przyjaciół, za wtargnięcie z butami w ich życie. Jednak po wszystkim co jej powiedział, po wszystkim co zrobił, przyszło jej do głowy, że mógł czuć się winny za to, co ją spotkało i dlatego chciał ją chronić. Nie mogła zaprzeczyć, że w dużej mierze przyczyniłaby się do takiego myślenia, po tym jak urwała z nim kontakt. 

- Dobra, niech ci będzie. Masz rację, Odd. - westchnęła, zdejmując nogi z łóżka, by znów usiąść bokiem do niego. Spojrzał na nią zaskoczony, ale nie przerywał. - Lubię swoją strefę komfortu i boję się siedzieć sam na sam z twoimi przyjaciółmi, to prawda; ale obiecuję, że zrobię wszystko, by nie robić kłopotu.

- Wow. Skąd ta zmiana? - jego głos był niski i cichy. Siedział niemal na drugim końcu łóżka, ale w tamtym momencie i tak wydawał się być zbyt blisko.

- Po prostu nie chcę tego utrudniać. - wyjaśniła. - Mam nadzieję, że wiesz też, że za nic cię nie obwiniam? - nie odpowiedział, a ona nie miała odwagi na niego spojrzeć. - Właściwie to pożałowałam swoich słów od razu po wyjściu od Jeremiego, ale miałam przynajmniej czas, żeby wszystko przemyśleć. Chcę móc coś zrobić, zrobię wszystko, żeby ochronić Charliego i... cóż, ciebie. To znaczy, wiem, że nie potrzebujesz akurat mojej ochrony, bo nawet nie wiem co powinnam robić, ale chcę ci się jakoś odwdzięczyć. No i całkiem cię lubię, więc wolałabym, żeby nic ci się nie stało. - westchnęła, prawdopodobnie nic co powiedziała nie miało sensu. - Dlatego chyba zacznę od tolerowania twoich znajomych, żeby nie robić ci problemów. 

Kurwa. Nagle serce zaczęło bić niespokojnie w jego klatce piersiowej i jeśli ciepło na twarzy oznaczało, że się rumienił, to zabiłby się od razu. Kompletnie zbiła go z tropu, nie miał zielonego pojęcia co odpowiedzieć. Nie wiedział jak długo milczał, po prostu gapiąc się na ciemnowłosą, ale chyba za długo, bo po chwili zerknęła na niego niepewnie. Zacisnął usta i skinął jej głową, próbując sprawiać wrażenie opanowanego, choć było to dalekie od prawdy. 

- Ja też cię lubię. - wydusił wreszcie, nim zorientował się, że prawdopodobnie nie jest to rzecz, od której powinien był zacząć, ale miał pustkę w głowie. - I... doceniam, naprawdę. 

Mógł przysiąc, że jego serce zatrzepotało, gdy uśmiechnęła się do niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top