21

Był cholernie wdzięczny sobie z przeszłości za trzymanie języka za zębami w sprawie zdjęć rodziców Aelity. Gdyby reszta wojowników usłyszała, co z nimi zrobił, prawdopodobnie już by nie żył, a z jego napiętym grafikiem nie mógł sobie pozwolić na śmierć. Zwłaszcza na okrutną i okrutnie bolesną śmierć z rąk Yumi.

Jego plany na wieczór legły w gruzach, nie miał więc powodu, by odkładać akcji ratunkowej na później. Jeszcze tego samego dnia postanowił przeszukać wszystkie możliwe miejsca, w których mogła znajdować się nieduża, aczkolwiek bardzo rzucająca się w oczy, krwistoczerwona koperta. Zaczął od swojego samochodu, zaglądając do każdej możliwej szpary, do której coś tej wielkości mogłoby przypadkiem wpaść. Nic specjalnego nie znalazł, nie licząc małego, pustego opakowania z tyłu pod fotelem.

Podniósł je i przez dłuższą chwilę wpatrywał się błędnym wzrokiem w ciemną folię prezerwatywy, nim ta wylądowała pod jego butem. Myślami przeszukiwał kto do cholery mógł to po sobie zostawić, lecz do głowy przychodziło mu tylko jedno wytłumaczenie.

- Zapierdolę go. - wymamrotał pod nosem i mimowolnie zerknął na samo siedzenie, ale szybko odwrócił wzrok. Zdecydował, że lepiej nie roztrząsać, co musiało przeżyć jego biedne, biedne auto. A przynajmniej do momentu, w którym nie spotka jego oprawcy.

Potem przeszedł całą trasę do pustelni, a na końcu obejrzał samą pustelnię. Przeszukał wszystkie pokoje, w których wówczas przebywał, a nawet i te, które znajdowały się po drodze. Do niektórych zaglądnął dwa razy, wszędzie bez rezultatu. Koperta wydawała się zniknąć z powierzchni ziemi, rozpłynąć w powietrzu, jak kamień w wodę. Po dwóch godzinach intensywnych poszukiwań, pełnych frustracji, dwóch załamań nerwowych i rzucania przekleństw w eter, zdecydował, że zrzuci ten problem na barki przyszłego siebie. I och, już wtedy mu współczuł.

Natomiast teraźniejszy Odd wrócił do akademika. Kiedy przekroczył próg swojego pokoju, nawet nie zwrócił uwagi na siedzącego przy biurku Ulricha. Chyba coś do niego powiedział i był prawie pewien, że pamiętał uderzenie poduszką w ramię, na co i tak nie zwrócił uwagi. Jedynym, czym się przejmował, był jego cudowny materac. Właściwie nigdy nie lubił tego łóżka, zawsze wydawało mu się zbyt twarde i niewygodne, lecz w tamtym momencie był niczym sam anioł, kołyszący go w ramionach do snu. Nie pamiętał, skąd znalazł energię, żeby się umyć i przebrać przed położeniem się, jednak nigdy wcześniej nie zasnął tak szybko.

***

Gdy się obudził, było wcześnie rano, a on dla odmiany był wreszcie wypoczęty. Może też odrobinę obolały, ale to mu nie przeszkadzało. Leżał przez jakiś czas pod dziwnym, acz dziwnie wygodnym kątem, rozkoszując się miękkością poduszek i ciepłem kołdry. W sumie to mógłby spędzić w ten sposób cały dzień, to było takie przyjemne, takie bezstresowe. A może tak właśnie powinien zrobić? Zasłużył sobie na odrobinę odpoczynku, w końcu mieli weekend, a on nie miał nic...

Otworzył szeroko oczy. Kurwa mać. A właśnie, że miał COŚ do zrobienia.

Zaklął i z ciężkim westchnieniem odrzucił kołdrę na bok. Usiadł na skraju łóżka i przetarł twarz dłońmi, próbując pozbyć się resztek snu. A potem wstał, wpierw sięgając po swój plecak, w poszukiwaniu zadania z biologii. W międzyczasie chwycił za telefon i mógł przysiąc, że jego serce zabiło szybciej, gdy ujrzał nieodczytaną wiadomość od Meyer. Natomiast gdy kliknął w dymek czatu, okazało się to być wyłącznie zdjęciem zaległej pracy dla Hertz, niczym więcej. Szkoda. Liczył, że będzie coś więcej.

Przegryzł dolną wargę, wpatrując się przez dłuższą chwilę w ekran urządzenia, nim schował go do kieszeni spodenek, ignorując wszelkie nieprzyjemne uczucia, wzbierające w nim wskutek wczorajszego incydentu. To było irracjonalne. Przecież napisała, prawda? Wysłała mu odpowiedzi, tak, jak obiecała. A skoro to zrobiła, to oznaczało, że nie była na niego zła, tak?

Dźwięk przekręcanego zamka wyrwał go z zamyślenia i chłopak natychmiast zabrał się za kartkowanie zeszytów. Na to przyjdzie czas później, jeśli kiedykolwiek. Teraz miał inne rzeczy do roboty.

- Wyglądasz tragicznie. - oznajmił Stern, wchodząc do pokoju i trąc ręcznikiem wilgotne włosy. Dzięki temu Odd nie potrzebował spoglądać na zegarek, by wiedzieć, że dochodziła siódma rano.

Ulrich na przestrzeni kilku ostatnich lat wypracował sobie rutynę, której niemal religijnie przestrzegał. Dzień w dzień, nawet w dni wolne. Wstawał o szóstej, bazgrolił coś w swoim dzienniku, brał prysznic i wychodził biegać. Wracał na śniadanie, pił gorzką kawę i jadł swoje obrzydliwe, pozbawione smaku jedzenie. Potem szedł na zajęcia, trenował pencak silat, wybierał równie mdły obiad i wracał do pokoju. Wieczorem znowu trening (tym razem piłki nożnej), prysznic, kolacja (nadal niedobra), zadania, sen.

Odd znał już ten cykl na pamięć, ale tym razem żaden błyskotliwy żart nie przychodził mu do głowy na ten temat. Chociaż nie. Właściwie to miał ich kilka w zanadrzu, ale tak jakoś nie potrafił zmusić się do ich wypowiedzenia.

- Jesteś coraz lepszy z tymi komplementami. - powiedział zamiast tego, z łagodnym sarkazmem, owijającym się wokół każdej sylaby. - Trochę wprawy i może kiedyś będziesz w stanie porozmawiać z dziewczyną, bez liścia na pożegnanie.

Usłyszał prychnięcie, lecz nie podniósł głowy, zbyt zajęty pełnym pasji przepisywaniem odpowiedzi. Zupełnie tak, jakby każda minuta spóźnienia miała jakiekolwiek znaczenie w momencie, w którym był kolejnych siedem godzin po terminie.

Ulrich zajrzał mu przez ramię.

- Niesamowite, że w końcu się za to zabrałeś. - zagadnął, rzucając przelotne spojrzenie wymiętej kartce, a potem przenosząc wzrok na twarz blondyna. - Idziesz coś zjeść, jak skończysz?

- Raczej nie.

- Serio? Dziś są gofry.

- Nie mam ochoty.

- Okej. - spuścił wzrok gdzieś w dół. - Swoją drogą, Simon ci to przyniósł. - kopnął lekko torbę przy jego łóżku.

Odd zerknął w tym kierunku i zmarszczył brwi.

- Dubois?

- Tak, on. - mruknął kwaśno, siadając przy biurku.

Odd nie odpowiedział. Szybko wrócił do zadań, chcąc nadal sprawiać wrażenie o wiele bardziej zajętego, niż w rzeczywistości był. Mimo wszystko czuł wzrok współlokatora, wypalający mu dziurę w plecach, ale go ignorował. A po upływie kilku minut, spędzonych w ciszy, dał się oszukać, że chłopak pozostawi go w spokoju. Zwłaszcza, że nic nie powiedział po tym, jak skończył wysyłać maila nauczycielce i poszedł do łazienki.

Spędził pod prysznicem wyjątkowo długo, a kiedy mył zęby, robił to z myślą, że Ulricha już dawno nie ma. Dochodziła siódma trzydzieści pięć, Stern powinien był wyjść biegać jakieś dziesięć minut temu. Z pewnością wybrał swoją standardową trasę przez park, ale z taką różnicą w czasie, Odd powinien go bezpiecznie minąć. Z tym przekonaniem wchodził z powrotem do pokoju, a serce podskoczyło mu do gardła, gdy ujrzał widok przed sobą.

- Kurwa! - krzyknął, łapiąc się za pierś. - Przestraszyłeś mnie!

Stern obrócił się na krześle, spojrzał na niego i znów się odwrócił.

- Kurwa, nawzajem! - syknął z wyrzutem. - Czy ty nigdy nie możesz przebrać się w łazience?

- Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś? - parsknął, podchodząc do szuflad i wybierając ostatnią, czystą koszulkę, jaką posiadał. Cholera, naprawdę powinien zrobić pranie. Nic dziwnego, że wczoraj przyszedł do Alex ubrany jak clown. - Niektórzy zapłaciliby, żeby mnie takim widzieć.

- A ja zapłaciłbym, żeby wymazać ten obraz z pamięci za każdym razem, gdy to robisz. - powiedział bezbarwnym głosem, pochylając się nad biurkiem i ukrywając twarz w dłoniach. - Powinienem zgłosić cię do Jima o molestowanie.

- Dobra. - odparł, w międzyczasie wciągając na siebie spodnie. - Powodzenia ze znalezieniem równie przystojnego współlokatora, który będzie znosił twoje cotygodniowe zalewanie łazienki.

- Moje zalewanie łazienki to nic, przy twoim zalewaniu pokoju śmieciami. 

- Widzisz, jak świetnie się dobraliśmy?

Stern otworzył usta, by zaprotestować, ale szybko się rozmyślił.

- Fair.

- No właśnie.

Kiedy czerń jego t-shirtu mignęła mu w polu widzenia, Ulrich oderwał spojrzenie od ściany i zamiast tego obserwował, jak blondyn zakłada skarpetki i buty. Przy tym ostatnim, Odd podniósł głowę, wychwytując jego pytający wzrok.

- Idę się przejść. - wyjaśnił, gdy sięgał po bluzę, w duchu błagając wszystkich znanych mu bogów, by Stern na tym poprzestał.

- Och? To znaczy, że czujesz się lepiej?

Jasnowłosy znieruchomiał na moment, nim kontynuował ściąganie materiału w dół. Wystarczył jeden rzut oka w stronę Ulricha, by wiedzieć, że dobra passa kończyła się tu i teraz.

- Tak. - odparł, jednocześnie wysyłając bogom wiadomość zwrotną, że mogą iść się pierdolić. - Zapytaj mnie o to samo, kiedy będę po kolejnym tankowaniu. - zażartował, ale wyraz twarzy Ulricha był daleki od rozbawionego.

- Pogadaj ze mną. - poprosił, krzyżując ramiona na piersi, nawet na moment nie spuszczając z niego oczu. Właściwie było to całkiem imponujące, jak długo potrafił wytrzymać bez mrugnięcia.

- A możemy wrócić do tego później? - zapytał Odd, ukradkiem zerkając w stronę jego kurtki, która leżała na oparciu krzesła. Tego samego, na którym siedział jego współlokator.

- Wolałbym teraz.

- Spieszę się.

- Usiądź. - kiwnął głową w kierunku łóżka.

- Ale-

- Siadaj.

Zacisnął zęby, przez krótką chwilę zastanawiając się, czy protestować. Powiedzieć nie i wyjść, nie patrząc się za siebie, ale zbywanie Sterna było wyłącznie odkładaniem problemów na później. Odd nie cierpiał, gdy zaczynały się one nawarstwiać, przytłaczając go w najmniej odpowiednim momencie.

Della Robbia od zawsze był zwolennikiem milczących porozumień. Traktowania wszelkich nieprzyjemnych sytuacji niczym tabu, o którym nie wolno wspominać, aby z biegiem czasu mogły umrzeć śmiercią naturalną i zniknąć na dobre. Lecz to nigdy nie było rozwiązaniem w przypadku Ulricha. I choć nie był z tego powodu zadowolony, tak mimo wszystko był rozsądny. Jeśli odpowie na pytania teraz, to będzie mógł z większym prawdopodobieństwem odwrócić jego uwagę od siebie na przyszłość.

- W porządku. - powiedział, z ociąganiem wykonując jego polecenie, pomimo napięcia w całym ciele, gdy to robił. - O czym chcesz rozmawiać?

Wystarczy, że przedstawi mu taką wersję wydarzeń, jaka była dla niego najbardziej przychylna. Potrzebował tylko zachować spokój...

- Chcę wiedzieć, co się z tobą działo w piątek.

...no i chuj.

Tamta noc stała się motywem przewodnim jego własnego piekła, nieustannie powracającym koszmarem, który nie dawał mu spokoju. W kółko przeżywał tę samą, irytującą dyskusję, niezależnie od tego, co powiedział w jej trakcie, co było tak absurdalne. Wyznał im wszystko, co powinni byli wiedzieć, wszystko, co był w stanie z siebie wyartykułować. 

Każdej innej osobie powinno to wystarczyć, ale Ulrich najwyraźniej był obdarzony jakimś szóstym zmysłem, który zawsze kazał mu kopać tam, gdzie nie powinien, aż do skutku. Był przy tym taki, cholernie, namolny, nieustannie badając granice jego wytrzymałości i gdyby był kimkolwiek innym, Odd pokusiłby się o uduszenie go we śnie. Nie żeby kiedykolwiek się nad tym zastanawiał, oczywiście.

- Mówisz poważnie? - powiedział, w dalszym ciągu spokojnie, lecz jego spojrzenie stwardniało, gdy zerknął na niego z ukosa. - Już o tym rozmawialiśmy w Lyoko. Masz alzheimera?

- Przeciwnie, pamiętam bardzo dobrze. - stwierdził beznamiętnie Stern, ignorując jego pogardliwe prychnięcie. - I nie zapomniałem, że wtedy też unikałeś odpowiedzi.

- Przecież powiedziałem, że jeździłem po mieście. Ile razy mam się powtarzać?

- Do momentu, aż wypadnie to wiarygodnie, bo jazda po mieście to gówno nie wymówka.

- Ale tak właśnie było! Miałem sprawy do załatwienia, więc pojechałem i je załatwiłem, bo taką miałem ochotę. Co chcesz wiedzieć więcej?

- Sprawy? Takie jak podwiezienie tego gnoja, który był tu wczoraj? Z twoimi rzeczami? - syknął, tonem zarezerwowanym dla tego rodzaju kwestii, którymi szczególnie gardził. A wysokie miejsce na podium zajmowali ludzie, którzy lubowali się w wykorzystywaniu jego przyjaciół. - Nie mogę uwierzyć, że znów zadajesz się z tym zjebem!

- Nie zadaję! Spotkałem go przypadkiem.

- A konkretnie to gdzie? W twoim aucie?

- Owszem, zmaterializował mi się na tylnym siedzeniu. - zmrużył oczy i przechylił głowę. - Nie wiem, co masz za problem, stary.

- Z tym ćpunem mam problem.

- Jak dla mnie może być sobie ćpunem, zjebem albo samym papieżem. Mam w to wyjebane tak długo, jak daje forsę.

- I zioło. - dodał z naciskiem Stern, na co Odd przewrócił oczami.

- Już prawie nie jaram.

- Prawie to słowo klucz. - zadrwił.

Oczy jasnowłosego chłopaka zwęziły się, gdy przejechał językiem po zębach, przyglądając mu się przez chwilę. Stern był złośliwy i uparty jak nigdy, a intuicja podpowiadała mu, że kryło się za tym coś więcej.

Po części był jednak zadowolony, że cokolwiek przyszło mu do głowy, miało się nijak do tego, co trapiło go w rzeczywistości, a o czym zdecydował się zapomnieć na zawsze. Wizje? Jakie wizje? Żadnych wizji nie miał. Z kolei inną kwestią było to, że jego sugestie były równie irytujące, a rozmowa o tym wykręcała mu wnętrzności.

- Nie zachowuj się tak, jakbyś sam tego nie robił. - warknął ostrzegawczo. - To żałosne.

- Nie zachowuję. - zaprotestował Ulrich. - Po prostu nie chcę, żebyś znowu się w to wkręcał. Oboje wiemy, że nie masz żadnych hamulców, a zwłaszcza, kiedy tyle się dzieje.

Nawet nie drgnął, słysząc przeciągły, sfrustrowany jęk Della Robbi i jego dramatyczny upadek plecami na materac.

- Brzmisz jak Yumi. - kpił, lecz spotkało się to z brakiem odzewu, co tylko pogorszyło rosnącą w chłopaku, obrzydliwą pogardę. - Poza tym, czegokolwiek bym wtedy nie robił, dlaczego miałbym się przejmować odpisywaniem takim zdrajcom jak wy?

Podniósł się na łokciach i dał mu spojrzenie, które mogłoby odstraszyć niejednego dorosłego faceta, gdyby nie fakt, że powiedział to tonem obrażonego pięciolatka.

- Proszę cię. Gdyby chodziło tylko o to, że sprzedaliśmy cię Aelicie, pierwsze co byś zrobił, to przyszedł na mnie szczekać.

- Wcale nie. - odparł, choć oboje doskonale wiedzieli, że właśnie tak by zrobił. - Zresztą, jakie to miało znaczenie, czy byłem pod telefonem? Wieża była dezaktywowana, wszyscy przeżyli. Tylko wy zrobiliście problem z niczego, rozdmuchując-

- Z niczego? - rzucił sucho Ulrich. - Czy ty masz pojęcie, jak oni wariowali, kiedy nie odbierałeś telefonów?

- No i co z tego?

- No i co z tego? - powtórzył, zaciskając szczękę. - Kurwa, Odd! Jak myślisz, kogo wypytywali gdzie jesteś, co robisz i czy na pewno nie ma cię w pokoju?

- Uuuu, nie wiem. - uśmiechnął się krzywo. - Kogo?

- A ja tak samo zastanawiałem się, dlaczego nie wracasz i czy nic ci nie jest, bo nie chciałeś wysłać jednej, cholernej wiadomości! Nawet do mnie! Nie wspominając o tym, że Aelita miała rację i nie powinieneś był przychodzić w takim stanie, do którego sam się doprowadziłeś.

Jasnowłosy otworzył usta i rozwarł oczy, w przesadnym wyrazie zaskoczenia.

- Nie! - wykrzyknął. - Serio?

Stern zacisnął pięści, wcale nierozbawiony.

- Wyjebię ci zaraz.

- Śmiało. Wyjeb mi za to, że nie potrafisz być asertywny. - powiedział, jego ton był na powrót swobodny, gdy bawił się sznurówkami swojej bluzy.

- Tu nie chodzi o asertywność, tylko-

- W ogóle czy to nie jest zajebiście ironiczne, że ze wszystkich osób, akurat TY mi to wypominasz? - wtrącił, a w jego głosie wybrzmiewała złośliwość. - Jakoś ty mogłeś chować się po kątach, płacząc za Yumi i nie odbierać telefonów, kiedy reszta była na misji. MISJI przypominam. A kiedy ja tak robię i to PO ataku, to jestem nieodpowiedzialny?

- Owszem, jesteś! - wycedził i Della Robbia nie miał pojęcia, kiedy ten wstał, rzucając nad nim groźny cień. - Dobrze wiesz, że to jest inne. Odkąd mamy te cholerne kody, nigdy przedtem nie było tak źle i fakt, że tym razem mogłeś być-

Urwał, gdy nagle zabrakło mu słów. To był moment, w którym potwierdził przypuszczenia Odda, że nie był jedynym, który coś ukrywał.

- No jaki?

Stern opadł z powrotem na krzesło. Przesunął dłonią po twarzy, przez dłuższą chwilę wbijając w niego nieruchome spojrzenie ciemnych oczu. Widać było, że bił się z myślami, nie będąc pewnym, czy chciał wypowiedzieć następne słowa na głos.

- Nie powinienem ci mówić.

- Aha.

- Obiecałem Jeremiemu, że nikomu nie powiem.

- W porządku.

- Byłby zły, jakby się dowiedział.

- Racja. Nie powinieneś mi mówić tego, co powiedział o mnie Jeremy. - westchnął, niby od niechcenia odwracając głowę gdzieś w bok. Zamilkł, jeszcze przez moment wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt na ścianie. - W końcu to twój najlepszy przyjaciel.

- Niech ci będzie. - odparł natychmiast Ulrich, a Odd uśmiechnął się szeroko. Zawsze działało. - Ale masz tego nikomu nie mówić.

- Git.

Przyrzekanie komuś, kto właśnie zamierzał sprzedać tajemnice innej osoby wydawało się śmieszne, ale Ulrich nie był byle kim, tak samo jak Odd. Jeśli coś zostało powiedziane przez jednego, drugi miał pewność, że cokolwiek to jest, nigdy nie wyjdzie poza te cztery ściany. Inni byli pozbawieni tego immunitetu, ale nie musieli o tym wiedzieć.

- Po tym, jak wyszedłeś wtedy z pokoju, zostałem chwilę u niego. Trochę gadaliśmy, coś tam narzekał na Aelitę, gadał o tych swoich informatycznych pierdołach. Jak zwykle.

- Do rzeczy.

- No I. - syknął, machnięciem dłoni każąc mu się przymknąć. - Opowiedział mi, jak zareagowałeś na ostatnie spektrum i że ma wątpliwości, jak zniesiesz kolejny taki atak.

Della Robbia przechylił głowę, zaciekawiony.

- To znaczy?

- Z każdym zabieraniem kodów było coraz gorzej, a ostatnio to była jedna wielka katastrofa. Więc kiedy Jeremy ogarnął, że Xana zabrał kody, a ty byłeś na ziemi, to trochę mu odbiło. Żadne z was nie odbierało i przez chwilę sądził, że...

Przerwał, wbijając w przyjaciela nieczytelne spojrzenie, irytując go tym niemiłosiernie.

- No wypluj to!

- Że mogłeś paść. Na amen. - dokończył, krzywiąc się. - Prawie się tam rozpłakał, gdy Aelita dała znać, że wszystko z wami w porządku.

Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie na tę informację i była to jedyna oznaka, że to, co powiedział Ulrich, jakkolwiek do niego dotarło. Później Odd zerknął na dłonie chłopaka, które drżały odrobinę, a czego starał się po sobie nie pokazywać. Cokolwiek stało się wtedy w fabryce, jasnym było, że miało równie mocny wpływ na niego samego.

To kazało mu się zastanowić nad tym, komu jeszcze Belpois powiedział te wszystkie bzdury.

- Dalej nie rozumiem, co to ma wspólnego z tym, że nie odbierałem o czwartej rano. - oznajmił, unosząc brew. - Przecież Aelita powiedziała mu, że wszystko ze mną okej i było okej. Nawet lepiej niż zwykle.

A przynajmniej fizycznie, dodał w myślach.

Ulrich tymczasem spojrzał na niego w taki sposób, jakby chłopak mówił w tym momencie w innym języku. Pokręcił głową w niedowierzaniu, a potem rozłożył ręce i pochylił się nad nim.

- Mam ci to rozrysować? Za każdym razem Xana robił ci śmigło z wnętrzności, po którym leżałeś i płakałeś w kącie jak mała suka, przez następnych kilka godzin!

- Tak, ale w Lyoko. - uściślił, nadal niewzruszony. - I zawsze bolało od razu.

- No właśnie, w Lyoko, więc to logiczne, że na ziemi powinno być gorzej. - wyprostował się i złożył dłonie, czubkami palców dotykając podbródka, nadal się w niego wpatrując. - A ty nagle wstajesz sobie po drzemce i uciekasz, nic nikomu nie mówiąc. A kiedy ktokolwiek próbuje się do ciebie dodzwonić, nie odbierasz.

- Bo wiedziałem, że i tak prędzej czy później zobaczycie sygnał.

- I ani razu ci kurwa nie przyszło do głowy, że i tak się o ciebie martwiliśmy! - podniósł głos. - Z sygnałem czy bez, skąd mieliśmy wiedzieć, że ci się nie pogorszyło? Równie dobrze ktoś inny mógł prowadzić auto, durniu!

- Dobra, jezu, nie zesraj się! - warknął. - Następnym razem będę odbierał, żebyście przypadkiem nie ustawili mi pogrzebu za wcześnie. Mogę ci nawet obiecać, chcesz? Pasuje ci?

Ulrich obrzucił go spojrzeniem z góry do dołu, zastanawiając się, czy naprawdę powinien go w tym momencie uderzyć.

- Ale z ciebie kawał chuja. - splunął.

- Wiem. - odparł Odd, najwyraźniej dumny z siebie.

- Ssiesz.

- Ty bardziej.

- Spierdalaj

- Sam spierdalaj.

Och tak, Stern totalnie powinien go walnąć. Może wtedy coś dotarłoby to tego pustego łba.

- Skoro to wszystko, to ja spadam. - dodał Della Robbia po chwili, wstając i decydując się zostawić kurtkę w paszczy lwa. 

Może i był środek listopada, ale na zewnątrz nie wiało, a pustelnia nie była znowu tak daleko. Jakoś przetrwa

- Nie, kurwa, nawet nie próbuj! - warknął lew, powodując, że blondyn zamarł w połowie obrotu w kierunku drzwi. - Najpierw to mi odpowiedz, czemu cię nie było tu przez całą noc, tak naprawdę. Inaczej przysięgam, że dowiem się tego na własną rękę.

Chłopak jęknął, chowając twarz w dłoniach. Już czuł zbliżającą się migrenę.

- Dlaczego ci tak na tym zależy?

- Bo tak! - odparował. - Bo mi się to nie podoba! Znikanie na całą noc NIE jest w twoim stylu. No chyba, że pijesz albo palisz, czego NIE robiłeś, bo byłeś za kółkiem, mam rację?

To uderzyło w czuły punkt. Opuścił ręce i zacisnął szczękę, zerkając na niego przez ramię.

- Oskarżasz mnie o coś? - zapytał niskim i niebezpiecznym głosem, który nie robił na Ulrichu żadnego wrażenia.

- Ja tylko powtarzam twoje słowa.

Odd zamierzał powiedzieć coś o powtarzaniu czyichś słów, ale szybko ugryzł się w język. Ostatnim, na co miał teraz ochotę, było przywoływanie w tej dyskusji Ishiyamy.

- Więc nie mamy o czym mówić.

- A ja sądzę, że mamy. - rzucił za nim Ulrich, na co tylko prychnął i przewrócił oczami, szarpiąc za klamkę. - Od dłuższego czasu się tak zachowujesz. Mniej się ruszasz, mniej śpisz, nie potrafisz się skoncentrować.

Zamarł w połowie drogi, a coś stanęło mu w gardle. Powoli odwrócił się, wpatrując się w przyjaciela szeroko otwartymi oczami

- O czym ty-

- Nie jesz. Nie chodzisz na zajęcia. Nie odpisujesz nikomu na wiadomości i w ciągu dwóch tygodni prawie dwa razy zemdlałeś u Jima, z czego ten raz był udany. - wyliczał na palcach, a jego ton przeskoczył z zirytowanego na coraz bardziej rzeczowy. - Nigdy wcześniej nie zemdlałeś.

- A ty co, pielęgniarka czy Jim? - splunął, zamykając z powrotem drzwi, na co ten jęknął przeciągle.

- I myślisz, że kto mi tym nieustannie truje dupę, ojciec święty?

- Już im to tłumaczyłem, że zapomniałem wtedy zjeść. To wcale nie jest takie skomplikowane, a oni robią problem z niczego. - zmrużył oczy. - Jak ty teraz.

- Przestań. - powiedział stanowczo. - Znowu to robisz, znowu się od nas izolujesz, a ja...

- No co ty?! - podszedł bliżej, Ulrich zrobił to samo. - Nigdy cię nie prosiłem, żebyś robił to wszystko!

- Bo nie musiałeś! Robię tylko to, co ty byś zrobił dla mnie.

Jasnowłosy zacisnął zęby, a jego twarz opadła, gdy zrobił krok w tył. 

Poczuł się trochę jak wtedy, gdy po raz pierwszy i ostatni kłócił się z ojcem. To było trzy lata temu, w dodatku z powodu ocen. Mieszanina oburzenia, żalu i głębokiego poczucia niesprawiedliwości, która ściskała mu płuca, gdy ten śmiał podnieść na niego głos, mówiąc o czymś, o czym nie miał bladego pojęcia. Lecz w przeciwieństwie do niego, Ulrich wiedział, o czym mówił. A to sprawiało, że wszelkie inne uczucia stały się nic niewartym, rozmytym tłem dla kiełkującego w nim wstydu, którego nie potrafił powstrzymać.

- Więc co się dzieje? - zapytał, w jego głosie nadal dało się słyszeć pilny ton, ale był on jednocześnie o wiele delikatniejszy. - Jeśli to nie narkotyki, to co?

- Litości. - syknął Odd, ale nie miało to nawet w połowie takiej mocy, jak cokolwiek, co wygadywał jeszcze przed chwilą. - Mów na zioło po imieniu, bo jak mówisz narkotyki, to czuję się, jakbym walił w nos.

- I dobrze. Może dzięki temu wyjdziesz z nałogu.

- Nie jestem uzależniony! Nic nie brałem od października. - powtórzył, opierając plecami o drzwi i zwiesiwszy głowę. - A nawet wtedy były to tylko dwa blanty, z Alex. Mówiłem ci już, że się ograniczam.

- Wiem.

- Och, naprawdę? - zapytał, na co ten kiwnął głową, najwyraźniej nie wyłapując ironii w jego głosie. Albo po prostu ją zignorował.

- Chciałem się tylko upewnić, że nie siedziałeś znowu z Simonem i resztą. - wyjaśnił, a jego usta wygięły się w grymasie. - Nie cierpię tych pasożytów.

- Nie siedziałem. Spotkaliśmy się na stacji, pożyczyłem mu bluzę, podwiozłem go i tyle. - mruknął z przekąsem. - I tak wyjeżdża dziś z miasta, więc wątpię, że spotkamy go w najbliższym czasie.

- Czyli cały ten czas byłeś sam w aucie? W taki mróz?

- Owszem.

Ulrich mrugnął.

- Ale po co? I czy to ma związek z całą resztą?

Odd otworzył usta, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Cholera, Stern naprawdę był dziś w formie.

- Bo byłem wściekły, nie mogłem spać i nie chciało mi się z nikim gadać. - powiedział wreszcie, a kiedy ten machnął ręką by kontynuował, jęknął z niezadowoleniem. - A wściekły byłem, bo pokłóciłem się z Moreau. Potem przyszła Aelita, wszyscy się poobrażali, a ja potrzebowałem pomyśleć, co mam wszystkim powiedzieć w fabryce. W spokoju. - podkreślił i posłał przyjacielowi zirytowane spojrzenie. - Ale jak widzisz, to nie pomogło.

- No dobra, a-

- W dodatku wczoraj zgubiłem gdzieś zdjęcia Hoppera, więc jeśli się łaskawie odwalisz, to pójdę ich poszukać. - uśmiechnął się szeroko, ironicznie. - Mogę?

Stern rozwarł oczy, a jego brwi poszybowały w górę.

- Rozwiń. - poprosił i Odd to zrobił.

Opowiedział o całej sytuacji, jaka miała miejsce w pustelni. Z początku niechętnie, omijając takie szczegóły, jak to, że zaprosił Alex na randkę, by odwrócić jej uwagę. Oznajmił za to, co takiego znalazła. A kiedy Stern napomknął o kwestii związanej z kłótnią, język blondyna natychmiast się rozplątał i zaczął śpiewać.

Powiedział mu, jak ogromną, paskudną kupą gówna był Charles Moreau, który najwyraźniej miał problem, gdy ktokolwiek płci męskiej oddychał przy Meyer i nie był Charlesem Moreau. Jak sama dziewczyna wstawiła się za nim, choć w zasadzie to groził jej przyjacielowi i nie robił tego zbyt subtelnie. W miarę jak mówił, coraz bardziej odchodził od toru rozmowy, jaki ułożył w myślach, by skupić się na tym, co obecnie ciążyło mu na sercu. I nawet nie zorientował się, że wszystko to dotyczyło jednej i tej samej osoby.

Wspomniał o incydencie, który miał miejsce tuż po misji, kiedy dziewczyna przejrzała kłamstwa wojowników wylot i jak okropnie zareagował. Opisał, jak pozwolił Meyer odejść bez słowa, co teraz wydawało mu się ogromnym błędem, z którym nie wiedział, jak sobie poradzić. Jak mógłby, kiedy nie potrafił nawet ująć swoich myśli w słowa.

Wszystko przez to, że przed oczami nadal miał jej twarz. Jej pełne podziwu spojrzenie, kiedy mówiła mu, że był niesamowity, a potem wyraz jej rozczarowania, gdy odmówił udzielenia jej odpowiedzi. Jej zaciśnięte usta i błyszczące oczy, gdy broniła go przed człowiekiem, dla którego zdecydowała się wywrócić swoje życie do góry nogami, a on tak po prostu wyszedł. Kiedy nie wspomniał o tym słowem, gdy przychodził do niej następnego dnia, bo nie był gotów, a ona go nie pospieszała. Kiedy zgodziła się współpracować z jego przyjaciółmi w Lyoko, dla niego, by później dowiedzieć się, że to przez nich nieomal nie zginęli. Albo kiedy unikał jej przez tydzień, by wrócić do niej jak pies, prosząc o przysługi, których mu nie odmówiła.

- Chodzi mi o to, że to za dużo krzywych akcji, nawet jak na mnie. - mówił, z nogami opartymi o ścianę i wzrokiem wbitym w sufit. - Musi być na mnie wściekła. - dodał cichym, niemal gorzkim tonem.

- Nie ona jedna. - zanucił Ulrich, przewijając kolejną kartkę komiksu, który złapał gdzieś pomiędzy 'jak ja nienawidzę Moreau', a 'No i wtedy wyszedłem, rozumiesz to?'.

- Zamknij się. To zupełnie co innego! - jęczał. - Wy to wy! Za bardzo mnie kochacie i prędzej czy później odpuścicie.

- No co ty nie powiesz. - prychnął beznamiętnym tonem, który zmienił się w o wiele bardziej podekscytowany, gdy zobaczył następną stronę. - Ty, niezłe. Świetnie narysowane.

- Ale Alex? - kontynuował Odd. - Jestem jedyną osobą, której ona może zaufać w sprawie Xany i wszystkiego, co się z nim wiąże, i mam wrażenie, że tym razem naprawdę zjebałem. Co zrobię, jeśli obraziła się na mnie na amen?

Chłopak spojrzał na niego z wyraźnym oczekiwaniem, stąd dla dobra swojego komiksu, Ulrich odłożył go na bok.

- Chyba nie rozumiem. - przyznał, marszcząc brwi. - Boisz się, że mogłaby nas wydać?

- Nie, no co ty. Zrobi wszystko, by trzymać tego śmiecia z daleka. - odchrząknął, starając się utrzymać neutralny ton głosu, gdy dodał. - Poza tym wydaje się być naprawdę... wdzięczna, że go uratowaliśmy.

- Ty uratowałeś. - uściślił Ulrich i potrzebował olbrzymich pokładów samokontroli, by się nie uśmiechnąć, gdy zauważył jego minę.

- Ta, dokładnie.

- No dobra. - powiedział, powoli i ostrożnie. A następnie zadał mu pytanie, które sprawiło, że krew z kolei odpłynęła mu z twarzy. - Więc czego się boisz?

Poczuł, że serce podchodzi mu do gardła, a żołądek ściska znajomy niepokój.

- Ja... w sumie to nie wiem. - mruknął, lecz bez przekonania. Sęk w tym, że nie wiedziałby nawet, od czego zacząć.

Odd lubił myśleć, że w dalszym ciągu posiadał większą część siebie, którą pozostawiał w ukryciu przed wszystkimi. Potrafił bardzo dobrze oszukiwać, a udawanie, że wszystko jest w porządku doprowadził do perfekcji. Udawanie przed przyjaciółmi, przed rodziną, przed obcymi ludźmi. Nie był jednak głupi i wiedział, że tak naprawdę pozostało mu niewiele rzeczy, które mogły umknąć bystrym oczom Sterna. I to nie tylko dlatego, że był jego współlokatorem. Przez dziesięć lat dzielił pokój ze swoimi siostrami i żadna z nich nie potrafiłaby wymienić połowy rzeczy, które wiedział o nim Ulrich, a które nigdy nie wyszły z jego własnych ust.

Oczywiście, nie wszyscy mieli okazję zaglądać z nim śmierci w oczy. Widzieć go w sytuacjach, w których nie chciałby być widziany. Obserwować najlepsze i najgorsze momenty jego życia, ale to można było powiedzieć o każdym z wojowników Lyoko. Rzecz w tym, że Stern po prostu zwracał na niego uwagę, nawet jeśli nic nie mówił i Odd to wiedział. I to potrafiło być naprawdę frustrujące i czasami nie chciał, by tak było. Czasami żałował, że tak bardzo się przed kimś odkrył, jak w tej chwili, gdy Stern patrzył na niego z całą cierpliwością tego świata w oczach. 

Przed tym jednym wieczorem nad rzeką, tylko Ulrich wiedział, jak bardzo bał się wody. Tylko Ulrich wiedział, jak naprawdę bolało go rozstanie z Sam i tylko jemu mógł powiedzieć, co tak naprawdę siedziało mu na sercu.

Ale teraz nie potrafił. Nie potrafił wyznać na głos, jak bardzo zaczynał bać się tej rosnącej sympatii do dziewczyny, której reszta wojowników nie mogła zaakceptować. Jak bardzo w nią wierzył i jak bardzo bał się, że jakikolwiek zły ruch mógłby ją doszczętnie zniszczyć; tak, jak kiedyś zniszczono ich.

Jak bardzo bał się przyszłości. Jak bardzo bał się, że sobie nie poradzi, że nie będzie dość dobry, dość odpowiedzialny, dość dość dość.

Więc milczał, po raz kolejny tego ranka uchylając się od odpowiedzi. A Stern był na tyle wyrozumiały, by mu tego nie wytknąć.

- Okej. - uderzył dłonią w kolano, powodując, że Odd wzdrygnął się na nagły dźwięk. - W takim razie zajmijmy się tymi zdjęciami, co?

Jasnowłosy mrugnął na niego, a na jego usta wpłynął szeroki uśmiech.

- Poważnie? Chcesz mi pomóc szukać?

- Niech stracę.

- Mówiłem ci kiedyś, że jesteś super? - gdy ten nie odpowiedział od razu, Odd poświęcił tę chwilę i przyjrzał mu się dokładniej, zwracając szczególną uwagę na jego brwi. - Piękny kolor. Co to za odcień? Miedziany brąz? Bardzo twarzowy.

Ulrich spojrzał na niego, westchnął i pokręcił głową.

- Jesteś chory. - oznajmił, wciskając mu kurtkę, nim sięgnął po swoją własną.

- A to tylko jedna zaleta.

***

Przemierzali park w niespiesznym tempie, krocząc po wąskiej, wydeptanej ścieżce, lecz z dala od głównych szlaków. Szron pokrywał trawę i krzewy, połyskując w pierwszych promieniach słońca. Liście, które jeszcze kilka tygodni temu były pełne kolorów, teraz leżały na ziemi w brązowych i szarych odcieniach, szeleszcząc cicho pod ich stopami. Gałęzie drzew były niemal nagie, tylko niektóre z nich trzymały się ostatnich liści, które drżały na wietrze. Niektórzy być może doceniliby ten widok, dla samego piękna natury i jako obietnicę zbliżającej się zimy. Natomiast dla Odda był on zwyczajnie żałosny i przygnębiający.

- Pozytywna wiadomość jest taka, że raczej nie zgubiłem tego w lesie.

Kopnął niewielki kamień, obserwując, jak toczy się przed nim i znika w wyższych kępach trawy. Powietrze było rześkie, a ostry wiatr smagał go po policzkach, cisnąc mu przekleństwa na język. Podsunął zamek pod samą brodę, ciesząc się, że nie posłuchał swoich demonów i nie wyszedł w samej bluzie.

- To ma być ta dobra wiadomość? - zapytał Ulrich i sądząc po odgłosie szczękających zębów, on również nie był fanem tej pogody. - W takim razie boję się pytać o tą złą.

- Zła jest przyczyną naszej wędrówki.

- Mądrala. - prychnął, uważnie omiatając wzrokiem teren, podczas gdy Odd szedł kilka metrów przed nim. - Jesteś pewien, że Alex jej nie ma?

Della Robbia przystanął, czym zwrócił na siebie jego uwagę. Następnie rzucił mu przez ramię błyszczące spojrzenie, niemo wyzywając go, by skończył tę myśl.

- Och, spierdalaj. Mówię tylko, że może znalazła ją przez przypadek lub coś w tym stylu.

- A może wstrzymaj się ze swoimi teoriami spiskowymi, dopóki nie poszukamy w pustelni? - odparł Odd, odwracając się z powrotem twarzą do ścieżki, nim prychnął pod nosem; - Jeremy dwa.

- Za to ty choć raz mógłbyś nie zwalać wszystkiego na mnie.

- Przecież to ty chciałeś ze mną iść. 

- Nie o to mi chodziło. - wymamrotał i tym razem to Odd zaczął jęczeć.

- To bądź bardziej konkretny, nie czytam w myślach! Albo czekaj, wiesz co? Spróbuję zgadnąć. - udał, że się zastanawia, nim pstryknął palcami. - Znowu gadałeś z Yumi i wjechała ci na psychę. Mógłbyś się jej postawić kiedyś, wiesz?

Usłyszał pogardliwe prychnięcie z ust Sterna.

- Powiedział typ, który pali lasy i doliny, bo ktoś ośmiela się źle spojrzeć na jego dziewczynę.

- Po pierwsze, nie mam dziewczyny. - uniósł palec wskazujący, nadal patrząc przed siebie. - A po drugie, to było bez związku. - dodał palec środkowy i schował wskazujący, szybko uskakując, nim Ulrich zdołał go popchnąć.

- To tak jak ty. - powiedział i zamarł, niemal natychmiast tego żałując.

Ale Odd tylko się roześmiał.

Kiedy dotarli na miejsce, pierwsze kroki skierowali ku gabinetowi, gdzie postanowili dokładnie prześledzić trasę z piątku. Pomieszczenie było wypełnione książkami, dokumentami i różnorodnymi przedmiotami, które przez lata nagromadziły się w tym miejscu. Większość z nich zbierała się przy ścianach, do których Della Robbia wprawdzie się nie zbliżał, natomiast było mnóstwo innych potencjalnych kryjówek, takich jak na przykład dziury w podłodze. Starannie przeszukiwali każdy zakamarek, jednak nic czerwonego nie rzuciło im się w oczy.

Ulrich, zniecierpliwiony brakiem postępów, szybko znudził się tym miejscem i ruszył dalej, pragnąc przeszukać inne części pustelni. Odd zaś, będąc o wiele bardziej zdesperowanym, postanowił, że na wszelki wypadek przejrzy pudła, znajdujące się pod szafką i obok biurka. W końcu to była koperta – mogła wysunąć się z jego kieszeni i utknąć dosłownie wszędzie.

- Jak Aelita nie znalazła tego wcześniej? - mamrotał pod nosem, z grymasem na twarzy rzucając jedną z trzymanych desek na inny stos.

Rozumiałby, gdyby dziewczyna nie przepadała za fizyką czy historią, tak jak on. Jednak Stones kochała te bzdury, zwłaszcza, że były one częścią kolekcji jej rodziców. Każdą z tych półek musiała przeglądać przynajmniej raz. Jakim cudem przeoczyła coś tak ważnego? Co więcej, w zeszłym roku przeprowadziła wielkie sprzątanie z Jeremim, który był tak zafascynowany każdą z książek, że najchętniej lizałby ich okładki, gdyby nie spora warstwa kurzu. Odd nie mógł pojąć, dlaczego z nich wszystkich to akurat Alex, i to w jego obecności, znalazła te zdjęcia.

Westchnął i zatrzymał się, gapiąc na porysowaną podłogę. Jego wzrok był nieco zamglony, gdy w zamyśleniu żuł dolną wargę, a słowa Ulricha kołatały mu w głowie. Wcześniej kompletnie nie brał pod uwagę możliwości, którą zasugerował Stern. Wydawała mu się zbyt idiotyczna, by w ogóle się nad nią zastanawiać. Lecz teraz, w ciszy pomieszczenia, zaczynał rozważać, czy mogła je mieć.

Po tym, jak z nią rozmawiał, Meyer nie wydawała się być zbytnio zainteresowana odzyskaniem fotografii. Nie wierzył też, że mogłaby je znaleźć, zabrać (był prawie pewien, że miał je w kieszeni, nim zemdlał) i nie zająknąć się słowem na ten temat. A tym bardziej nie wierzył, by mogła je ukraść.

A co jeśli było tak, jak mówił Stern?

Ale Alex go lubiła i ufała mu, był o tym przekonany. Inaczej nie zareagowałaby w ten sposób po misji, a tamta dyskusja w ogóle nie miałaby miejsca. Nawet jeśli miała te cholerne fotografie i nie powiedziała mu o tym wcześniej, bo nie zdawała sobie sprawy z ich wartości, to po ich kłótni z pewnością uległoby to zmianie. Była bystra. Domyśliłaby się tego, tak jak domyśliła się całej reszty, a wtedy na pewno dałaby mu znać. Wszystko dlatego, że - jak powiedział Ulrichowi w pokoju i jak powiedziała ona sama przed misją - zawdzięczała mu dużo. Zbyt wiele, by go zdradzić, i to w taki sposób. A on odwdzięczył się jej za tę lojalność, zachowując się jak ostatni, pierdolony debil, który...

Nie, stop! Nie pora na roztrząsanie tej części piątku. Teraz musiał myśleć o-

Zacisnął zęby, a jego palce zbielały od siły, z jaką objął okładkę jednej z książek. Nawet nie wiedział, kiedy ją podniósł, ale był pod wrażeniem, że jeszcze nie rozerwał jej na pół.

Ona by tego nie zrobiła.

W przeciwieństwie do...

- Mam coś! - usłyszał krzyk Ulricha i mrugnął kilka razy. Ostrość obrazu wróciła, a on natychmiast rzucił książkę na podłogę i zerwał się na równe nogi.

W mgnieniu oka pobiegł na górę, znajdując go w pokoju Aelity, trzymającego cel ich podróży w ręku.

- To to?

- Pokaż.

Praktycznie wyrwał mu ją, nie wierząc własnym oczom. Obejrzał kopertę z obu stron i rzucił okiem na jej zawartość, tak na wszelki wypadek. Wszystko wydawało się w porządku.

- Nie ma sprawy. - prychnął zadowolony z siebie Ulrich, mijając go i kierując się w stronę wyjścia, by oprzeć się barkiem o framugę.

- Gdzie była?

- Na środku pokoju. - parsknął, patrząc na niego z pobłażaniem. - Nie wiem, jak to przegapiłeś.

Odd nie skomentował tego. Właściwie nie wiedział nawet, jak na to odpowiedzieć.

Jego poszukiwania trwały późnym popołudniem. Na dworze było ciemno, a on był wściekły, zmęczony i nie potrafił już myśleć. To była naprawdę słaba wymówka, ale właśnie tak wyglądała jego wczorajsza rzeczywistość. Nawet teraz, gdy się nad tym zastanawiał, nie potrafił stwierdzić, czy był wtedy w pokoju Aelity, czy może tylko rzucił na niego okiem i wyszedł. Niczego nie był pewien, ale to nie miało już znaczenia. Kamień spadł mu z serca, gdy chował odzyskaną zgubę do wewnętrznej kieszeni kurtki, upewniając się, że tym razem jest solidnie zasunięta. Odetchnął głęboko, czując, jak napięcie opuszcza jego ciało.

- Przysięgam, że chyba pójdę do jakiegoś kościoła po tym wszystkim.

- Już to widzę. - powiedział Stern i kiwnął głową w lewo. - Swoją drogą niezłe graffiti. - dodał z wyraźnym sarkazmem w głosie, jako pierwszy wychodząc na korytarz.

Della Robbia zerknął przelotnie na ścianę po swojej prawej i zacisnął zęby. Zastanawiał się przez chwilę, kiedy jego autor zdążył się pod tym cholerstwem podpisać. Przed czy po tym, jak zemdlał?

Gdy wracali z powrotem ścieżką, zawartość kieszeni jego kurtki zdawała się ważyć tonę i wypalać znak na jego piersi. Każdy krok zdawał się być trudniejszy od poprzedniego, a świadomość, co musi zrobić, ściskała go za gardło. Powinien przeprosić Stones, gdy będzie wręczał jej te fotografie. Najlepiej jak najszybciej, to powinno być jego priorytetem. A mimo to jego myśli wędrowały w zupełnie innym kierunku.

- Idziesz zanieść to Aelicie? - zapytał Stern, tym samym potęgując to głupie poczucie winy u Odda, spowodowane tym, że jego pragnienia działały wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Najbardziej logicznym posunięciem byłoby skonfrontować się z Aelitą teraz, zwłaszcza że miał w rękach jej własność, którą należało jej zwrócić. W dodatku to ona poniosła największe straty, to jej prywatność została naruszona. To także jej odebrano kody, zaatakowano ją we własnym domu i to ona, do jasnej cholery, przeprosiła go pierwsza, pomimo całej tej złości i żalu. Dzięki zawartości tej koperty, Odd byłby w stanie choć trochę zrekompensować jej krzywdy. Jednak wspomnienie całej tej złości i smutku dziewczyny bladło, bowiem jedynym, o czym mógł myśleć, był ten bolesny, zawiedziony wyraz twarzy Alex.

- Może później. - wychrypiał, a jego spojrzenie wydawało się nieskupione, odległe. - Póki co wątpię, że będzie chciała mnie widzieć.

- Ma sens. - przyznał.

Przez jakiś czas szli w milczeniu. Z każdą minioną sekundą, otwarte spojrzenie Sterna wydało mu się coraz cięższe, lecz zdecydował się to ignorować.

- Ulrich? - powiedział, gdy weszli na główną ścieżkę.

- Tak?

- To się nigdy nie wydarzyło.

- Ma się rozumieć.

- Dobrze. - spuścił wzrok na swoje buty i zagryzł wnętrze policzka. Nie był to wyraz skruchy, nawet nie poczucie wstydu; Della Robbia był już myślami po prostu gdzie indziej.




tego rozdziału miało nawet nie być, a zabrał mi z parę tygodni i ostatecznie i tak musiałam go podzielić, bo mi nie pasuje fragment w drugiej części. Pluję na niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top