20

Kiedy dotarła do głównego pomieszczenia, Aelita już znajdowała się przy Jeremim. Oboje trajkotali o systemie w Korze i choć Alex niespecjalnie się temu przysłuchiwała, tak uśmiechy na ich twarzach wskazywały na olbrzymi sukces i tyle potrzebowała wiedzieć.

Odd kroczył zaraz za nią, promieniując zadowoleniem, z zupełnie innego powodu. Jeszcze w windzie pochwalił się jej, że to on namówił Einsteina, by ich zdematerializował, podczas gdy pozostali zostali zmuszeni lądować w skanerach po zetknięciu z ostrzami przeciwnika. Uznał, że ich dwójka zasługiwała na znacznie lepsze traktowanie, dlatego kiedy Jeremy kazał im dołączyć do Williama na moście i dać się zdewirtualizować, stanowczo odmówił. Twierdził, że zrobili zbyt wiele dobrego dla tej misji, żeby tak skończyć, a ponieważ Belpois miał dobry humor (i mały dług u niego), odpuścił. Gdy zapytała, jak duża była różnica pomiędzy dematerializacją a dewirtualizacją, Odd uśmiechnął się okrutnie, zapewniając, że William z pewnością to poczuje.

Tak czy inaczej, Ninje w tym momencie prawdopodobnie świętowali zwycięstwo, nieświadomi swojej porażki; a to samo w sobie było niesamowicie satysfakcjonujące. Może nie bardziej, niż sesja psychicznego znęcania się nad Dunbarem, ale blisko.

- Napiłbym się kawy. - wymamrotał Della Robbia, automatycznie zajmując miejsce obok niej. Oparł głowę o ścianę, zamykając oczy, a na jego twarz wpłynął rozmarzony uśmiech.

Po kilku godzinach w lyoko, jego mózg był na tyle rozbudzony, że mógłby całkiem dobrze funkcjonować, gdyby nie zdrętwiałe kończyny i tępy ból głowy. Natomiast duże latte z wiśniowym syropem z pewnością pomogłyby mu rozwiązać ten drobny problem.

- Brzmi jak plan, możemy tam pójść. - odwzajemniła uśmiech, choć ten jej był zdecydowanie bardziej podekscytowany. - Zwłaszcza, że ktoś tu ma darmową...

Zerknął na nią, a kąciki jego ust prędko poszybowały w dół.

- Nie mogę, jestem umówiony. - jęknął, jakby cały świat właśnie zwalił mu się na głowę. - A potem muszę zrobić zadanie dla tej wiedźmy Hertz.

Zatrzepotała rzęsami, czym natychmiast przykuła jego uwagę. Zastanawiał się, czy wiedziała, jak bardzo lubił, gdy tak robiła.

- Czy to to, które mieliśmy oddać dwa tygodnie temu?

- ...Być może.

- Tego o transportach międzykomórkowych? - dopytywała. Kiedy kiwnął głową, zrobiła wielkie oczy. - Przypominałam ci o tym! Trzy razy!

- Wyleciało mi z głowy! Każdemu się może zdarzyć.

- Zdajesz sobie sprawę, że wystarczyło tylko uzupełnić tekst?

- Tak i Hertz uzupełni moje miejsce, jeśli jej tego nie oddam. - narzekał, a gdy zauważył jej minę, jęknął raz jeszcze. - Nie porzucisz mnie tak, prawda? Wiesz przecież, że jestem z tego beznadziejny.

- Za to jesteś najlepszy w robieniu sobie niepotrzebnie problemów. - stwierdziła, ale ton jej głosu wcale nie był tak ostry i stanowczy, jakby tego chciała. - Mogę ci wysłać notatki, co ty na to?

- Nie-e, wolę zrobić to z tobą. Wpadnę do ciebie koło... - tu zerknął na telefon, ignorując jej pełen niezadowolenia grymas. - Piątej. Pasuje ci?

Dał jej to błagalne spojrzenie, a ona przewróciła oczami, doskonale zdając sobie sprawę, do czego to zmierzało.

- Ostatni raz. - zmrużyła powieki, a on uniósł kąciki ust. Oboje wiedzieli, że to kłamstwo.

Problem z Della Robbią był taki, że naginanie woli ludzi do jego własnej przychodziło mu zbyt łatwo i Alex nie była wyjątkiem. Stąd w najlepszym wypadku skończy na dyktowaniu mu odpowiedzi, a w najgorszym, w przypływie frustracji, wypełni kartkę sama, jak zwykle. Sama Hertz powiedziała jej któregoś razu, że jeszcze trochę i Meyer opanuje pismo Odda do perfekcji.

- No proszę, drapieżnik w akcji. - usłyszała głos Sterna i niemal podskoczyła ze strachu, co Odd skwitował cichym śmiechem.

Musiał ją zahipnotyzować, inaczej nie potrafiła wytłumaczyć, jakim cudem nie usłyszała cholernej windy.

- Och, kurwa, litości. - cięty głos Dunbara dotarł do ich uszu zaraz potem. - Jeśli zaczną się lizać, zwymiotuję.

- Ty? - prychnęła Meyer, z przymrużeniem oczu. - Nasz fan numer jeden?

- Dla takiego mogę zrobić występ na żywo. - dodał natychmiast Odd, po czym szybko pochylił się i polizał ją w policzek.

Zrobił to tak niespodziewane, że nie mogła przestać się śmiać, gdy odpychała go od siebie, wolną ręką wycierając twarz. Narzekała przy tym, że był taki głupi, na co on odpowiadał, że w końcu to William mu kazał. Sam Dunbar w tym czasie przechodził przez pięć etapów żałoby, błędnym wzrokiem zerkając to na nich, to na Ulricha, który wzruszył jedynie ramionami. A kiedy stwierdził, że ma dość, bez słowa odwrócił się i podszedł bliżej Jeremiego, odprowadzany przez złośliwy chichot Della Robbi.

Chwilę później to Odd odbił się od ściany i usiadł przy holomapie, ciągnąc ją za rękę, by zrobiła to samo. A gdy Stern poszedł w ich ślady, dopiero wtedy Alex zauważyła Ishiyamę i powiedzieć, że poczuła się skrępowana, to jak nie powiedzieć nic.

Stała tam, wpatrując się w nią tymi ciemnymi oczami, z rękami w kieszeniach kurtki i nieczytelnym wyrazem twarzy. Była jedną z dwóch osób, które były wobec niej otwarcie wrogo nastawione, jednak w przeciwieństwie do Dunbara, ona miała w sobie coś, co ją onieśmielało. Sprawiała wrażenie kogoś o wysokim autorytecie i samo jej spojrzenie powodowało, że miała ochotę zejść jej z drogi.

- Więc... jakieś dobre wieści? - zapytał Ulrich, nieświadomie ratując Meyer z opresji, bowiem Yumi wreszcie przeniosła uwagę na Aelitę.

- Właściwie to tak. - przyznała Stones i brzmiała na całkiem zadowoloną z siebie. - Nasz stary szperacz działa, nie było żadnego alarmu. To oznacza, że system się nie zmienił.

- To skąd te ulepszenia, jak skan?

- Prawdopodobnie dodatkowe zabezpieczenie. - odparł Jeremy. - Pamiętacie, jak Tyron ustabilizował Korę, a my i tak weszliśmy do rdzenia? Wtedy nie wiedział jak, a skan jest dobrym sposobem, by na to odpowiedzieć.

- Dlatego mieliśmy dziś wielkie szczęście, że była z nami Alex. - tu Aelita podniosła głowę i uśmiechnęła się do Meyer, która choć odwzajemniła gest, mimowolnie uciekła wzrokiem. Nie była przyzwyczajona do spędzania z nimi wszystkimi tak dużej ilości czasu, a tym bardziej, gdy byli tacy mili.

- No właśnie. Jak dokładnie wykiwaliście ninje? - zapytał Ulrich, przez co zmieszała się jeszcze bardziej. Sądziła, że o takie sprawy zapytają Williama, a ją będą ignorować, jak zwykle.

Jej oczy mimowolnie pomknęły w kierunku Odda, licząc na ratunek z jego strony. On natomiast uniósł brew i skrzyżował ramiona na piersi, dając jej do zrozumienia, że jest równie ciekaw odpowiedzi, co jego współlokator.

Jebany Della Robbia.

- Ten mechanizm jest bardzo szybki. Wystarczyło zmusić któregoś, żeby wszedł w zasięg jego działania, a potem teleportować Aelitę, nic specjalnego. - wyjaśniła i szybko przeniosła wzrok na Stones, nim Stern zdołał zapytać o coś jeszcze. - Znalazłaś wszystko, czego potrzebowałaś?

- Z pewnością wzięłam wszystko, co mogłam. Teraz Jeremy musi to przejrzeć. - odparła uprzejmie, choć w jej tonie dało się wyczuć lekkie zmęczenie. Zresztą, nie była jedyna; każde z nich padało z nóg, nawet jeśli dopiero dochodziło popołudnie.

- Znalezienie tego, czego potrzebujemy, nie powinno zająć długo. - oznajmił Einstein, po czym dodał, z o wiele mniejszym entuzjazmem. - Ale pisanie programu już tak.

- Czyli ile?

- Nie wiem, Yumi. Na razie liczę, że to, co zebrała dla mnie Aelita, będzie się do tego jakkolwiek nadawać.

- Aha, że niby staraliśmy się na darmo? - rzucił zgryźliwie Odd. - Co za niespodzianka.

- Tego nie powiedziałem. Raczej uda mi się coś na tych danych zmajstrować, ale zawsze jest jakiś procent szans, że może to nie wyjść. - tłumaczył, a gdy ten przewrócił oczami, zmarszczył brwi. - No wiesz? Powinieneś wiedzieć, że nauka to niewdzięczna dziedzina.

- Dlatego nie cierpię tej twojej nauki. - prychnął, ignorując uwagę Ulricha, który przypominał mu, że przecież rozszerzasz biologię, debilu.

- A co z naprawą powrotu do przeszłości? Kiedy będziesz mógł cofnąć czas? - zagadnęła Meyer i nagle w pomieszczeniu zrobiło się niezwykle cicho. 

Wszyscy odwrócili głowy w jej stronę, zaszczycając ją prawdziwym wachlarzem emocji; od zaskoczenia, przez niedowierzanie, aż po nienawiść. To zdecydowanie nie wróżyło dobrze.

- Dlaczego? - błękitne oczy Jeremiego przeskoczyły na dziewczynę, przyglądając się jej o sekundę za długo, nim dodał; - Czy twój przyjaciel coś mówił?

- Nie, ale nie chcę ryzykować. - powiedziała, powoli i spokojnie, mimo wrażenia, że wszyscy słyszeli, jak szybko biło jej serce.

Wiedziała, że jej pytanie wcale nie było niestosowne, a jej intencje były szczere jak nigdy, a mimo to poczuła się zestresowana. Czasami nie znosiła swojego organizmu, ale jeszcze bardziej nie znosiła się tłumaczyć; stąd miała nadzieję, że tyle wystarczy, by przekonać Jeremiego. Lecz wtedy usłyszała westchnienie Odda i po samym wyrazie jego twarzy wiedziała, że jej plany legną w gruzach.

- Nie mogę.

Musisz, chciała powiedzieć, ale szybko ugryzła się w język. Jeszcze godzinę temu była zdeterminowana, by przystawić Jeremiemu pistolet do głowy i tym samym nakłonić do odpalenia tego cholernego programu - a teraz stała tuż przed nim i jedyne co z siebie wypluła, to;

- Ponieważ?

- Nie naprawię programu przed jutrem. - oznajmił i wydawał się równie niezadowolony z tego faktu, co ona.

- Chcesz powiedzieć, że powrót do przeszłości ma limit?

- Tak. Około czterdzieści osiem godzin.

Odd i Aelita zerknęli po sobie z podobnym, pełnym poczucia winy spojrzeniem. Byli tak zaaferowani walką i jej wynikiem, że zapomnieli o tych mniej przyjemnych aspektach misji, którymi musieli podzielić się z dziewczyną.

A kiedy Della Robbia odwrócił się do Meyer, by upewnić się, że wszystko z nią w porządku, usłyszał, jak mamrocze pod nosem coś, co brzmiało jak ciąg przekleństw. Chwilę później dziewczyna zdjęła dłonie z twarzy, przyjmując bardzo neutralną minę, ale on wiedział, które z jej neutralnych twarzy były pozytywne, a które negatywne. I cóż, w tym momencie z pewnością nie była szczęśliwa.

- W takim razie co mam robić, jak sobie przypomni? - jej głos brzmiał dokładnie tak pusto i bez wyrazu, jak się czuła.

- Jeśli nie pamiętał niczego po ataku, są duże szanse, że tak się nie stanie.

- A co jeśli się stanie?

- Wtedy będziemy mieć kolejnego wojownika na wynajem w teamie. - skomentował William, skupiając na sobie kilka par nieprzychylnych spojrzeń, włącznie z tym, należącym do głównej zainteresowanej.

Ostatecznie to jednak nie ona była przyczyną zniknięcia uśmieszku z jego twarzy, lecz gniewny wzrok Della Robbi, oraz ostrzegawcze mrugnięcie Jeremiego. Sam Einstein był zaskoczony tym, że dziewczyna, pomimo zdenerwowania (musiała być wściekła, nie na tyle naiwny, by wierzyć, że nie) zachowywała zimną krew, nawet teraz. Spodziewał się wybuchu złości, wyzwisk lub płaczu, ale niczego takiego od niej nie uzyskał i musiał przyznać, że była to całkiem przyjemna odmiana.

- Wtedy przyjdziesz do mnie i coś wymyślimy. - uciął stanowczo Belpois i nim ugryzł się w język, dodał; - Czy to wszystko o co chciałaś zapytać?

- Nie. - oczywiście, że nie. Pal licho jego uprzejmość. - Dlaczego powrót do przeszłości się zepsuł?

Uniósł brwi, wyraźnie skonfundowany. Nie spodziewał się tego i na długą, niezręczną chwilę zapomniał języka w gębie. W panice zerknął w kierunku Sterna, który pochwycił jego spojrzenie i powiedział;

- Oj, nie chcesz, żeby Einstein wchodził w techniczne szczegóły.

- Czy to była robota Xany? - dopytywała, puszczając jego słowa mimo uszu, a jej oczy wwiercały się w blondyna, czym świadomie wyprowadzała go równowagi.

Odd również zerknął w stronę przyjaciela i gdy zauważył jak czerwone były jego policzki, musiał przygryźć dolną wargę, by się nie roześmiać.

Jeremiemu zaś wcale a wcale nie było do śmiechu. Zastanawiał się nawet, czy nie zakończyć dyskusji tu i teraz, nim dziewczyna dotrze do punktu, gdzie chłopak nie będzie mógł dać jej odpowiedzi. Jednak zmotywowany lekkim skinieniem głowy ze strony Stones, doszedł do wniosku, że póki co ów punkt był poza zasięgiem Meyer; przynajmniej na razie.

- Nie. - oczyścił głos, nim dodał; - To problem z aktualizacją systemu.

- Przed atakiem czy po?

- Przed.

- I jesteś pewien, że to zwykła niezgodność programów? Nic celowego?

- Tak, jestem pewien. Xana nie miał z tym nic wspólnego, to był zbieg okoliczności. Komputer odpalił automatycznie po południu, kilka godzin przed tym, jak aktywowano wieżę. - wyjaśnił, a gdy dotarł do niego sens jej zainteresowania, dodał; - Nie martw się, to nie wy byliście celem spektrum.

- Mówisz? - mruknęła, a jej spojrzenie spoczęło na dziewczynie o różowych włosach. - Skoro to nie my byliśmy celem, dlaczego w takim razie przyszłaś do pustelni?

Niech to szlag.

- Ja jej kazałem. - odparł za nią Einstein i w tym momencie zrobił się dwa razy bardziej czerwony. - Potrzebowała pomocy, a ja... sądziłem, że zdążę z naprawą o wiele szybciej. Przepraszam.

Żal w jego głosie był zbyt szczery, by był kłamstwem, ale to w żadnym wypadku nie poprawiało paskudnej sytuacji, w której właśnie się znaleźli.

- Skoro sobie to wytłumaczyliśmy, to może wrócimy do rozmowy o programie? - mruknęła cierpko Ishiyama i najwyraźniej nie podlegało to negocjacji.

Nie miało to znaczenia, bowiem nawet gdyby chciała, Alex nie potrafiła wydobyć z siebie już ani słowa. W tej chwili jej serce zaczęło bić tak szybko, że wydawało się, jakby chciało wydostać się z jej klatki piersiowej, a policzki powoli zalewała gorąca krew. Nieszczęścia chodzą parami, a w jej przypadku zawsze ciągiem, powinna była się tego spodziewać.

Nie chciała tu być. Nie w tym miejscu, nie w tej sytuacji, nie w tym czasie.

Jeremy szybko zmienił temat, a wszyscy z powrotem skupili na niego uwagę, znów traktując ją jak powietrze. Wszyscy, poza jasnowłosym chłopakiem, który położył dłoń na jej plecach, stanowczo popychając w stronę windy. Pożegnał się w imieniu ich obojga, a gdy zostali sami, dotrzymywał jej towarzystwa w milczeniu całą drogę przez kanały.


- Nie miej im tego za złe. - poprosił, gdy znaleźli się przy włazie w parku. Mówił bardzo spokojnie, choć sam ledwo panował nad nerwami.

Wcześniej w lyoko był zły, ale teraz był zwyczajnie wkurwiony.

Jeremy po raz kolejny wrzucił go na minę i miał ochotę go za to zabić. Zamiast grzecznie odpowiedzieć na jej pytanie, a później się zamknąć i czekać na kolejne, on koniecznie musiał dorzucić swoich pięć groszy. I tak, rozumiał, dlaczego to zrobił - był poniekąd wdzięczny za to, że chciał ją uspokoić. Zdawał sobie też sprawę, że prędzej czy później Alex sama zapyta go o wczorajsze wydarzenia, ale wolał, by było to później i to z jego inicjatywy. A tak, Belpois po raz kolejny przyspieszył naturalną kolej rzeczy, wytrącając mu kontrolę nad sytuacją z rąk i to go irytowało.

Był też drugi powód, dla którego musiał natychmiast stamtąd wyjść. Mianowicie, obserwowanie tych samych paskudnych uczuć, rosnących w oczach dziewczyny, budziło w nim prymitywną potrzebę, by mścić się w jej imieniu. Bycie świadkiem ich dyskusji rozpaliło na nowo ogień w jego piersi i jeśli zostałby tam choć sekundę dłużej, zacząłby się z nimi wszystkimi kłócić, znowu. To nie miałoby absolutnie żadnego sensu, a tylko pogorszyłoby sprawę na wielu płaszczyznach.

- Jak na razie nie wiem co myśleć, Odd. Czemu tak zaryzykował?

Zatrzymał się, a ona stanęła obok, marszcząc nos, gdy wyciągnął paczkę fajek z tylnej kieszeni. Rozumiał jej dezaprobatę, rzadko palił trzeźwy. Niespecjalnie przepadał za tym drażniącym gardło uczuciem, który utrzymywał się przez kolejny dzień, ale dziś postanowił zrobić wyjątek.

- Alex, to jest... - cmoknął językiem, jednocześnie obejmując wargami filtr. Szybko jednak zmienił zdanie i zdecydował się nie mówić, że Jeremy tak naprawdę miał z tym niewiele wspólnego. - To nie jest takie proste.

- Owszem, nie jest. - prychnęła. - Każde spektrum do tej pory było szybkie, silne i wyglądało jak prosto z horroru. Więc dlaczego wysłał Aelitę akurat do nas? Jak mielibyśmy jej pomóc, w dodatku z Charliem?

- Sądził, że zdąży z programem. - przypomniał jej, ale ona stanowczo pokręciła głową, ruchem dłoni nakazując mu, by pozwolił się jej zaciągnąć, co uczynił bardzo niechętnie.

Właściwie nie miała nawet ochoty, ale uwielbiała go drażnić. Często odmawiał jej papierosów, nawet gdy byli pijani. Rodzice cię nie nauczyli, że to niezdrowe?, mówił wtedy, jednocześnie chwytając za drugą sztukę, jeszcze zanim skończył tą pierwszą. Pod tym względem był okropnym hipokrytą.

- Nawet jeśli, ta decyzja była chora. - oznajmiła, nieco zachrypniętym głosem. Robiła to celowo, rozbawiona grymasem na jego twarzy. - Ty zemdlałeś, Aelita była ślepa, a ja gówno mogłam zrobić, zwłaszcza z Moreau.

- Einstein nie wiedział, że byłem nieprzytomny. Nie było zasięgu, a to był pierwszy raz, kiedy byłem na ziemi podczas ataku.

- Za to wiedział, jak reagujesz na spektra w lyoko. - warknęła i tym razem jej złość nie była dla niego ani trochę zabawna. - Powinien był założyć ten sam scenariusz wczoraj, nie jest przecież idiotą.

- Może i nie, za to nie myśli zbyt trzeźwo, gdy panikuje. A robi to często, kiedy Aelita jest w niebezpieczeństwie. - uśmiechnął się ponuro, wiedząc, że to nie było żadne usprawiedliwienie. - Wiesz, jak to jest.

- No właśnie, co ona w ogóle robiła w tej części lasu? Jim zrobił im zajęcia na świeżym powietrzu? - ironizowała, dobrze pamiętając, w jakim stanie przybiegła do nich wczorajszego popołudnia. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie.

Zauważył to i uniósł kącik ust. Przez głowę przemknęła mu myśl, że gdyby poznała prawdziwy powód pośpiechu Aelity, uznałaby ją za niespełna rozumu, a on by się z tym zgodził.

- Właz jest niedaleko, a spektrum pewnie odcięło jej drogę. Często tak robiły.

- I co, gonił ją od sali gimnastycznej i nikt jej nie widział? Gdzie w tym czasie była reszta? - rzuciła, patrząc, jak płomień zapalniczki mienił się w jego jasnych oczach, gdy odpalał papierosa, jednocześnie depcząc resztki poprzedniego.

Wzruszył ramionami, a ona spojrzała na niego zaskoczona, gdy bez słowa wystawił dłoń w jej stronę. Nie odmówiła i nie przerwała kontaktu wzrokowego, jednocześnie pozostawiając bladoróżowy odcisk swoich ust na filtrze. A potem odsunęła się i cierpliwie czekała na jego odpowiedź, ale z jakiegoś powodu tego papierosa palił irytująco powoli.

- Malinowa? - zapytał nagle, a jego usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechu.

- Co?

- Twoja pomadka. - mruknął i zerknął na nią spode łba. - Gdyby wszystkie smakowały w ten sposób, uzależniłbym się szybciej.

Spojrzała na niego w mieszance rozbawienia i zażenowania, nim parsknęła śmiechem.

- To dlatego tak rzadko się ze mną dzielisz? - pomyślała, że może speszy się choć trochę, gdy spróbuje jego własnej taktyki, ale było wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a uszy zapiekły ją jeszcze bardziej. - Dobra, nie, Romeo, nie teraz. Nie zmieniaj tematu.

- Okej. - oparł się barkiem o drzewo za jego plecami i przechylił głowę. - Myślisz, że jest jakiś sposób, żebym mógł cię przeprosić?

Już miała odpowiedzieć, nim zamarła, a jego uśmiech stał się ostrzejszy, gdy ujrzał błysk zrozumienia w jej oczach.

- Boże, kurwa, Odd... - wymamrotała, wywracając oczami tak mocno, że niemal utknęły jej w tylnej części głowy. 

- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać. - przyznał i po tonie jego głosu mogła usłyszeć, że wcale mu nie było przykro. Nie żeby spodziewała się niczego innego.

Miała też świadomość, że choć teraz żartował i flirtował w ten śmieszny sposób, to na samym początku patrzył na nią z tym pustym wyrazem twarzy i żadna z jego sztuczek nie mogła zamydlić jej oczu. Nie tym razem.

- Kiedy powiedziałeś Jeremiemu o naszym wyjściu? - zapytała chwilę później, już w stu procentach poważna i nagle to on poczuł się zbity z tropu. Jeszcze ani razu nie spławiła go tak szybko.

- Po śniadaniu.

- A potem? Kontaktowałeś się z nim?

Miał wrażenie, że oddech utknął mu w gardle, gdy spostrzegł, jak intensywnie się w niego wpatrywała. Robiła coś z jego mózgiem, przez co nie potrafił skleić żadnej rozsądnej myśli.

- Czemu pytasz?

- Chcę wiedzieć.

- Nie rozmawiałem z nim. - powiedział wreszcie, gdy kolejny niedopałek lądował pod jego butem, decydując się, że było to nic wartego tajemnicy. Meyer kiwnęła głową i bardziej poczuł niż zobaczył, że skróciła między nimi dystans. - Do czego zmierzasz?

- Skoro nie kontaktowałeś się z Jeremim, to skąd Aelita wiedziała, gdzie nas szukać?

Zachichotał, ale wybrzmiało to zbyt ostro; zbyt wymuszenie, by było naturalne.

- Skarbie, każde z nas zna tę okolicę. - zapewnił, a gdy tylko słowa zawisły w powietrzu, zamarł.

Kurwa.

- Może, ale my nie zamierzaliśmy iść do domu, pamiętasz? - powiedziała, nie spuszczając z niego oczu. - I powiem ci, co myślę, Odd. Jeremy nie zostawiłby Aelity samej ze spektrum. Właściwie, żadne z was by tego nie zrobiło, zarówno przez wzgląd na nią, jak i na ciebie. A biorąc pod uwagę całą tą... uroczą atmosferę między waszą dwójką, która utrzymuje się od wczoraj, zgaduję, że to nie o spóźnienie była dziś zła, tylko o tamten dom. Mam rację?

Pytanie było retoryczne, bo wiedziała, że tak właśnie było.

Im dłużej się zastanawiała, tym mniej faktów kleiło się ze sobą. Odd planował zabrać ich do jakiejś szopy niedaleko opuszczonego domu. I nawet jeżeli wojownicy znali to miejsce, Stones od razu wbiegła do budynku, jakby spodziewała się ich tam zastać; a przecież nie planowali tam wchodzić. Meyer poddawała w wątpliwość to, że sprawdzałaby wcześniej okolicę, zwłaszcza, że cały ten czas dziewczyna była ślepa. Z kolei kiedy Odd odzyskał przytomność, oboje patrzyli na siebie, jakby lada moment mieli skoczyć sobie do gardeł, choć w szkole wszystko było między nimi w porządku.

Zresztą, nie tylko oni zachowywali się dziwniej niż zwykle. Jeremy ani razu nie wydawał się tak zestresowany, jak w momencie, w którym spojrzała na Aelitę. Nawet wtedy, gdy przyznawał się jej do zignorowania problemów z programem, czym naraził ich na olbrzymie niebezpieczeństwo. Yumi zaś bardzo szybko ucięła dyskusję, gdy temat zahaczył o wczorajszy atak Xany, a sama Stones zacisnęła zęby, gdy Alex wymówiła słowo 'pustelnia'.

- Tani chwyt, Meyer. - wycedził, mrużąc oczy.

Taki obrót sprawy zdecydowanie mu się nie podobał i teraz rozumiał, jak musiał się czuć Jeremy.

- Więc o co chodzi z tym wszystkim? To jakaś wasza kolejna kryjówka, tak? - kontynuowała i albo nie zdawała sobie sprawy z jego irytacji, albo miała to gdzieś.

Wiedział, że gdyby się postarał, nadal miał jeszcze szansę, by skłamać. Mógł wcisnąć jej jedną z tych wymówek, które wymyślił w Megapodzie, na przykład tą, że Jeremy użył superkomputera, by ich znaleźć. Napięcie między nim a Aelitą? Och, to przez to, że znów nie przyszedł na spotkanie z Yumi, nic specjalnego. Tamten dom? Ot, kolejne miejsce do spędzania czasu, jak tamto nad rzeką.

To byłoby takie proste, prawda?

Sęk w tym, że nie miał na to siły, dosyć już miał tego gubienia się w zeznaniach. Poza tym dziewczyna i tak połączyła już kropki i nie wiedział, czy być pod wrażeniem jej spostrzegawczości, czy mieć jej za złe, że złapała go na kłamstwie. Szybko jednak zdecydował się na to drugie.

- Mówił ci ktoś kiedyś, co zabiło kota?

Prawie się wycofała, gdy zacisnął szczękę, posyłając jej to twarde spojrzenie, jakby ostrzegał ją, by nie rozpoczynała tego tematu. Ale tylko prawie

- A tobie, co go wskrzesiło? - odparowała, próbując ukryć to, jak bardzo ją w tym momencie onieśmielał. - Co tam jest, że są na ciebie tacy wściekli?

- Nic, co leży w twoim interesie.

- Przestań, wiesz o co mi chodzi. - narzekała, zaskoczona nagłą niechęcią z jego strony. - Mam prawo wiedzieć, co sprawiło, że zdecydowali się zaryzykować życiem naszej trójki.

- Niczego tam nie ma. - powtórzył, pochylając się nad nią. - Ale jeśli tak bardzo zależy ci na szukaniu winnego, to śmiało, zrzuć to na mnie, jak reszta. - wychrypiał, praktycznie centymetry od jej twarzy. - Mam nadzieję, że to cię usatysfakcjonuje.

- Nie zamierzam. - spojrzała na niego, jakby postradał zmysły; tak też się czuł.

- Może powinnaś. - rzucił, tym wytartym z emocji głosem, który działał jej na nerwy. A potem wyprostował się i skrzyżował ramiona na piersi, mówiąc; - W końcu to ja zabrałem was do pustelni i to ja chciałem was tam zostawić, nie oni.

- Och tak, faktycznie! - sapnęła, decydując się zagrać w jego grę. - Najwyraźniej zapomniałam też, że to miejsce decyduje o tym, gdzie pojawi się następny atak. Z pewnością to sprowokowało Xanę, a nie różowy kapturek z kodami, sam w lesie. - powiedziała, ciężkim od sarkazmu głosem, który nie robił na nim żadnego wrażenia. - Dobra, wiesz co? Właściwie masz rację, gówno mnie obchodzi ten dom, ale chcę wiedzieć-

- To nie chciej. - przerwał jej. - Bo ja nie zamierzam z tobą o tym dyskutować.

- Ale dlaczego, o co ci teraz chodzi? - syknęła, wyraźnie zmieszana jego reakcją.

- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Nie chcę mi się w kółko pierdolić o tym samym, rozumiesz? - rzucił i nie miał bladego pojęcia, jakim cudem mówił to tak spokojnie. - Miałem chujową noc i jeszcze gorszy poranek i kurwa, ostatnie, czego teraz potrzebuję, to przechodzić przez to wszystko od nowa. Myślałem, że chociaż ty dasz mi święty spokój, zamiast męczyć mnie o coś, czego i tak nie mogę naprawić.

Czuł się jak na przesłuchaniu i miał już tego dość. Wszyscy pytali go o rzeczy, o których nie chciał rozmawiać i które nie miały już żadnego znaczenia, może poza zaspokojeniem ich własnej ciekawości, kosztem jego nerwów. To było takie bezcelowe, aczkolwiek nie to złościło go najbardziej.

Po tym wszystkim, co powiedziała mu wtedy w Korze, Alex robiła coś takiego. Nie znosił faktu, że nawet osoba, którą nosił na rękach przez cały dzień i która pozwalała mu oderwać myśli od całego tego gówna, w tym momencie robiła to, co wszyscy inni. Zwracała się przeciwko niemu.

- Okej. - powiedziała, z trudem powstrzymując drżenie głosu. - W porządku, chyba źle to ujęłam. Jak powiedziałam, nie obchodzi mnie ten dom...

- Dobrze.

Nie patrzył na nią i cieszyła się z tego powodu. Inaczej zauważyłby, jak zeszklone były jej oczy, a nie potrafiłaby się z tego wytłumaczyć. W końcu to nawet nie była kłótnia, ani razu nie podniósł na nią głosu, więc dlaczego była taka zdenerwowana?

Nie chciała płakać i nie potrzebowała płakać, ani teraz ani w ogóle. Natomiast łzy były jej naturalną reakcją zawsze, kiedy mieszanka wściekłości i frustracji przysłaniały jej racjonalne myślenie. Tak było wczoraj z Moreau, tak było nieomal w fabryce i tak było teraz. Nienawidziła tego.

- ... Ale Charlie to inna sprawa. - dokończyła i choć nie mogła spojrzeć mu w twarz, tak jej stanowczy ton uderzył ze zdwojoną siłą. - Kiedy tam wróci, ja muszę wiedzieć, czy grozi mu niebezpieczeństwo.

Westchnął zniecierpliwiony. Widziała jak po raz trzeci sięga po paczkę camelli, tylko po to, by zakląć pod nosem i wyrzucić puste opakowanie za siebie.

- Skąd pomysł, że tam wróci?

Zaśmiała się krótko. Cokolwiek było w tym domu, było jasne, że wojownicy nie chcieli, by ktokolwiek się tam zbliżał. A jeżeli ona domyśliła się tego teraz, to oznaczało tylko tyle, że Moreau już to wiedział.

- Zapytaj Aelity. - prychnęła, ale zanim zdążył odpowiedzieć, szybko dodała; - Nie wiesz, jaki potrafi być. Jeśli coś sobie ubzdura... - urwała, nim wzięła ostry wdech. - Nie odpuści, jasne?

- Jak słońce. - wymamrotał, nieco sarkastycznie, ale ona puściła to mimo uszu.

Po dłuższej chwili milczenia, odważyła się, by spojrzeć na jego twarz i z trudem przełknęła ślinę, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.

- Więc?

- Co więc?

- Czy w pustelni jest coś, co naprowadziłoby go na Xanę? Lub fabrykę?

- Nie ma tam żadnego superkomputera, jeśli o to pytasz. - mruknął beznamiętnie, co przyjęła lekkim skinieniem głowy.

- Super. Tyle chciałam wiedzieć. Jeśli czegoś się dowiem od Charliego, dam ci znać w poniedziałek. - widząc jego zdezorientowanie, dodała; - Nie martw się, wyślę ci odpowiedzi dla Hertz.

Nie podobało mu się, jak na niego spojrzała. W ten protekcjonalny, chłodny sposób, z jakim zawsze odnosiła się do nieznajomych, do reszty wojowników; czasami nawet do Charlesa, gdy bardzo ją zdenerwował, lecz nigdy do niego. Nawet po tym, jak unikał jej przez tydzień, nie patrzyła na niego z takim dystansem jak teraz, jakby był dla niej zupełnie obcym człowiekiem. A gdy przyjrzał się lepiej, dostrzegł również bolesne rozczarowanie, które próbowała ukryć za poważną miną

Och.

Nagle to, co odebrał jako pastwienie się nad nim, stało się tym, czym było od samego początku; próbą szczerej rozmowy. O nic go nie oskarżała, choć wiedziała, że coś przed nią ukrywał. Nie manipulowała nim, od początku grała w otwarte karty i to on jej nie słuchał, to on próbował odwrócić jej uwagę. Nie chciała udowodniać winy - ani jemu, ani wojownikom, nawet kiedy sam ją do tego popychał. Interesowały ją tylko te aspekty, które mogły jej się przydać, aby w przyszłości ochronić Charlesa, a tym samym ich tajemnicę.

I świadomość tego sprawiła, że ogarniająca go złość momentalnie wyparowała, pozostawiając po sobie duszący go żal.

- Alex, proszę... - powiedział, a jej dolna warga mimowolnie zadrżała, sprawiając, że poczuł się dwa razy gorzej. Podniósł dłonie, jakby chciał ją przytulić, ale szybko je opuścił, gdy zauważył jak bardzo jest spięta. - Ja... - przepraszam, chciał powiedzieć, ale nie potrafiło mu to przejść przez gardło. - Słuchaj, jestem dziś zmęczony. Może... porozmawiamy o tym później, zgoda?

Kiwnęła głową, choć sprawiała wrażenie, jakby wcale go nie słuchała. Następnie dała mu najsmutniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział, a potem odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w kierunku głównej ścieżki. I choć wszystko w nim krzyczało, by za nią pobiec, zmusił się do pozostania w miejscu, obserwując ją, póki nie zniknęła mu z oczu.

Przesunął dłonią po twarzy, mamrocząc przekleństwa pod nosem. Świetnie, kurwa, fantastycznie. Niesamowity koniec fenomenalnego dnia, lepiej być nie mogło.

Przegryzł wnętrze policzka i wsunął dłonie do kieszeni kurtki. Yumi miała rację, naprawdę zachowywał się jak bachor, który w dodatku nie potrafił uczyć się na błędach. Powtórzył dokładnie ten sam schemat, jak przy wczorajszym spotkaniu, z identycznie beznadziejnym finałem. I sądząc po tym, jak potraktował Alex, sprawa ich wtorkowej randki właśnie uległa wyjaśnieniu i z jakiegoś powodu wcale go to nie ucieszyło. Mogliby się całkiem dobrze bawić, nawet jeśli zaprosił ją tylko po to, żeby-

Drgnął, a jego oczy rozwarły się szeroko, gdy w panice zaczął przeszukiwać materiał, nigdzie jednak nie znajdując znajomego kształtu.

Cholera.

Cholera jasna, nie. To musiał być żart.

Gdzie koperta?

***

Wzrok Jeremiego podążał za Oddem i Alex, dopóki nie zniknęli za zamykającymi się drzwiami windy. Nawet po jej odjeździe zaczekał jeszcze kilka sekund, nim zwrócił się do Williama.

- I jaka jest twoja opinia?

- Poza tym, że jest psychopatką? - parsknął, jednak szybko spoważniał, gdy ten uniósł brwi. - Muszę przyznać, że ma łeb. To ona wymyśliła cały ten plan i zrealizowała go solo. - umilkł na moment, rozważając kolejne słowa, zanim dodał: - Ale nie potrafi się bić, a na pewno nie bez tej swojej teleportacji.

- Dlaczego tak mówisz? - zainteresował się Stern. - Myślałem, że po prostu się nad tobą znęcała.

- Dlatego przez większość czasu siedziała i patrzyła jak zbity kundel w stronę Odda, zamiast iść i mu pomóc? Proszę. - przewrócił oczami, a Aelita nie mogła powstrzymać cichego chichotu.

- Mądrze zrobiła, że nie używała mocy, dopóki Jeremy mnie nie zmaterializował. Dzięki niej zyskaliśmy na czasie, a skoro nikt mnie nie wykrył, być może będziemy mogli zrobić to samo w przyszłych misjach. To znaczy... - tu ze wstydem spuściła wzrok. - O ile będzie chciała nam jeszcze pomóc.

- No właśnie, ktoś mi wytłumaczy co się właściwie stało? - wtrącił się Dunbar, niezadowolony, że najwyraźniej był jedynym w pomieszczeniu, którego coś ominęło. - Skąd ona wie o pustelni?

- Nawet nie pytaj. - mruknął Jeremy, a gdy chłopak zmarszczył brwi, ten machnął ręką. - Później ci opowiem. W każdym razie co sądzisz o tamtym chłopaku, Aelita?

- Myślę, że nie pamięta spektrum, ale z pewnością pamięta mnie.

- Z tym raczej niewiele zrobi. - stwierdził Ulrich, a Stones skrzywiła się w odpowiedzi.

- Cóż, nasze koty są innego zdania. - westchnęła z lekkim uśmiechem, przecierając nerwowo dłonią po ramieniu.

- Skoro o niej mowa, nie uważacie, że coś za szybko rozgryzła, jak to wszystko działa? - zapytała Yumi, lecz Dunbar natychmiast zaprotestował;

- No już bez przesady, nie jest znowu taka mądra. - narzekał i widać było, że był rozdrażniony. - Po prostu obserwowała. Zresztą, całe to zabezpieczenie Tyrona nie było zbyt trudne. Zwykły blok Xany ogarnąłby się o co chodzi.

- Ty nie ogarnąłeś. - prychnął Ulrich, na co ten uniósł środkowy palec, a Stern uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Więc co, Jeremy?

Belpois otworzył usta, lecz szybko je zamknął i westchnął, pocierając palcami powieki.

- Nie wiem, Aelita. Chyba nic. - odpowiedział w końcu i tyle musiało im wystarczyć, bowiem nic więcej nie potrafił w tym momencie wymyślić.

- Chyba nic? - nie dowierzał Dunbar, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. - Daj spokój! Musi być coś za to, jak mnie potraktowała!

- Masz na myśli to, jak ci wkręciła, że skanery się zjebały? Właściwie to było nawet zabawne.

Na samo wspomnienie jego przerażonej miny, kiedy ninja zdewirtualizował go tuż po ich przybyciu, Stern parsknął śmiechem.

- Poza tym zasłużyłeś sobie. - dodał Belpois. - Zachowałeś się jak palant.

- Jak to ty kazałeś mi ją podpuszczać!

- A ty wybrałeś sposób.

- Co zrobił? - zainteresował się Stern, a kiedy Einstein opisał mu sytuację podczas ich przejazdu Megapodem, gwizdnął przeciągle. - Kazałeś lasce Odda prosić? I to przed nim? Lepiej pilnuj, żeby się nie dowiedział, bo cię zabije.

- Chciałbym zobaczyć, jak próbuje. - odparł i nie wydawał się szczególnie skruszony.

Właściwie brzmiał na zadowolonego z siebie, nawet mimo spojrzeń pełnych dezaprobaty, szczególnie ze strony dziewczyn.

- Przecież już raz cię znokautował. - przypomniał mu, a gdy ten zmarszczył brwi, dodał; - Na wyjeździe, dwa lata temu. Mówi ci to coś?

- Nie.

- Akurat ty mogłeś zapomnieć, William. Nieźle wtedy dostałeś. - stwierdził Jeremy. - Dobrze, że to wtedy nagraliśmy.

- Po pierwsze, zrobił to z zaskoczenia! - warknął, na co chłopcy spojrzeli po sobie z powątpiewaniem. Ciężko było nazwać wzięciem z zaskoczenia sytuację, w której ktoś stał naprzeciwko swojego przeciwnika, krzycząc przy tym 'no dawaj, nie zrobisz tego'. - A po drugie, miał kurwa szczęście, że był wtedy takim karłem i nie mogłem mu oddać, bo wywaliliby mnie za znęcanie się nad dziećmi. - dodał, a jego czerwona ze wstydu (lub złości) twarz jeszcze bardziej ich rozbawiła.

Jednak uśmiech szybko zniknął z twarzy Einsteina w momencie, w którym zauważył markotną minę chłopaka po jego prawej.

- Nie sądzicie, że trochę przesadziliśmy? - zapytał, odpowiadając na nieme pytanie blondyna. - W sensie, rozumiem Alex, ale oszukiwanie Odda?

- To nie było do końca oszustwo.

Uniósł brew.

- Naprawdę, Aelita? Kłamanie, że łączność się zepsuła, kiedy Jeremy podsłuchiwał całą rozmowę?

- No... To było... Tak, dobra, to było oszustwo. - westchnęła i rozłożyła ręce. - Ale zdała test, prawda?

- Tylko się upewnialiśmy. - zapewnił Einstein. - A gdyby Odd o tym wiedział, w życiu by się nie zgodził.

- No i miałby powód.

- Zresztą, to nie była znowu taka wielka sprawa. - kontynuował, ignorując jego słowa. - Gdyby Yumi mi nie przypomniała, kompletnie wyleciałoby mi to z głowy.

Ulrich westchnął cicho i spuścił wzrok.

- No nie wiem. Źle się z tym czuję. - przyznał, chowając ręce głęboko w kieszeniach.

- Na to już za późno, prawda?

- Kurwa, William...

- On ma rację. - przerwała Ishiyama, a jej spojrzenie skupiło się na Sternie, który od samego rana drażnił ją swoim niezdecydowaniem. - A właściwie, dlaczego twoim zdaniem mielibyśmy tego nie robić? Skoro on od początku bardziej troszczy się o bycie fair w stosunku do obcej osoby niż do nas, my możemy odpłacać się tym samym.

- Przecież go znasz. Im bardziej go ciśniesz, tym mniej powie. I najwyraźniej Alex to rozumie.

- Lub nim manipuluje, by mówił jej więcej. - zauważyła. - Poza tym takie podejście wcale mu nie pomaga. Odd musi się wreszcie ogarnąć, zamiast wiecznie uciekać od odpowiedzialności. Nawet teraz to ty tłumaczysz się za niego, jak zwykle.

No tak. Ciężko było się z nią nie zgodzić.

- Póki co, ani razu nie pytała go o fabrykę, ani nic w tym stylu. - powiedział wreszcie, decydując się przemilczeć kwestię życiowego podejścia Della Robbi. Kiedy usłyszał parsknięcie dziewczyny, zerknął na nią i dodał z naciskiem; - Tak powiedział, a ja mu wierzę.

- W każdym razie... - wtrącił się Jeremy, decydując się przerwać dyskusję tych dwojga, zanim jeszcze na dobre się rozpoczęła. Jego uszy nie zniosłyby kolejnej kłótni. - Dzisiaj Alex miała idealną okazję, by nam zaszkodzić, a mimo to nie zrobiła niczego podejrzanego. Wręcz przeciwnie. Nie wiem, czy bez niej ta misja w ogóle by się udała.

- Jesteś pewien, że nie chciała w ten sposób uśpić naszej czujności? - mruknęła Yumi, na co Belpois z wahaniem pokręcił głową.

- Obserwowałem ją i ani razu nie zbliżyła się do żadnego z ninjy. Przez większość czasu była z którymś z chłopaków i mówiła im o planie, a gdy była sama... - tu wzruszył ramionami. - To głównie wyzywała Williama.

- Serio? Jak mnie nazwała?

- Spytaj lepiej, czym cię nie nazwała. - w jego głosie brzmiał z trudem tłumiony śmiech, który zniknął natychmiast, gdy z powrotem zerknął na Yumi.

- A co z Xaną? - ciągnęła, ignorując przy tym narzekania Williama. - Dowiedziałeś się już, skąd wiedział, że będziemy w Korze?

Jasnowłosy zacisnął usta, przez moment wpatrując się we własne dłonie, nim oznajmił;

- Przypuszczam, że się przygotował. Wiedział o naszej misji w czwartek, kiedy próbował zniszczyć Skida. Od wczoraj siedzę przy kompie i po ataku nie było powiadomienia o żadnej aktywnej wieży. Zakładam, że od tamtej pory czaił się na nas i tyle.

- Myślisz że miałby na tyle siły?

- Raczej tak. Kora to nadal jego dom. Logiczne, że tam czuje się silniejszy. - zastanowił się chwilę, nim dodał, nieco swobodniej; - W sumie to zwykłe prawdopodobieństwo. Domyślił się, że zamierzamy dostać się do Kory jak najszybciej, zwłaszcza że zabrał kody Aelicie.

- No dobra, ale w takim razie skąd wiedział o misji w czwartek? - odezwał się Ulrich i chłopak z olbrzymim trudem powstrzymał się od spiorunowania go wzrokiem. Liczył, że nikt nie zada mu tego pytania.

- Tego nie wiem. - przyznał Belpois. - To było podczas ataku...

- Który zaplanował tak, żeby dobrać się do Skida. - przypomniała Aelita. - Więc musiał wiedzieć wcześniej.

- Tak jak wtedy, gdy poszliśmy do rdzenia. - dodał Stern i wszyscy spojrzeli na Einsteina, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej poirytowany.

- Słuchajcie, nie wiem, nie mam pojęcia. Może nawet nie wiedział o tej misji, tylko nie chciał, żebyśmy wracali do Kory? Jak naprawię programy, przejrzę dane i superskan, a jeśli coś znajdę, wtedy pogadamy. W porządku? - gdy nikt nie zaprotestował, odwrócił się z powrotem do komputera, wznawiając pracę tam, gdzie skończył.


Dwie godziny później Ulrich ponownie zawitał do fabryki. W milczeniu przemierzał pomieszczenie, aż zatrzymał się obok holomapy, obserwując, jak Jeremy pracował skupiony nad monitorami, kompletnie nie zwracając na niego uwagi. Były to jednak pozory, bowiem chłopak był boleśnie świadomy obecności przyjaciela za plecami, a to sprawiało, że nie mógł się skoncentrować.

- Jak długo zajmie ci program? - zagadnął Stern, ale tonem niezobowiązującego zainteresowania.

- Mówiłem już, że nie wiem. - rzucił i nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. - Tych plików jest mnóstwo. I najpierw muszę naprawić wszystko inne, zanim się tym zajmę.

- Czaję.

- Dlatego chciałbym popracować, jeśli to nie problem. - dodał, z wyraźnym sarkazmem w głosie.

- Pięć minut. - odparł, a gdy chłopak spojrzał na niego przez ramię, zauważył wyciągniętą w jego stronę papierową torbę i kubek kawy. Zabawne, że dopiero teraz poczuł jej zapach.

- Nie musiałeś. - burknął, a po jego twarzy było widać, że pomysł zrobienia sobie przerwy nie przypadł mu do gustu. Mimo to obrócił fotel i przyjął wręczane mu rzeczy, z niemrawym podziękowaniem na ustach.

Nawet nie wiedział, jak długo siedzieli tak w milczeniu, ale sądząc po zjedzonych rogalikach i na wpół wypitej kawie, minęło trochę czasu.

Jako dziecko nienawidził, gdy ktoś kontrolował jego proces twórczy, a zwłaszcza pod kątem spędzonego nad nim czasu, dlatego zawsze pracował sam. Wydawało mu się, że przez cały okres walki z Xaną udało mu się z tego wyrosnąć; ale ostatnimi czasy łapał się na tym, że powoli wracał do starych nawyków. Była to niezwykle łatwa droga ku wykończeniu, stąd bardzo doceniał troskę Ulricha, nawet jeśli nie pokazywał tego otwarcie.

- To, co mówiłeś wcześniej o Alex, to prawda? - zapytał, wyrywając Jeremiego z zamyślenia.

- To znaczy?

- Że bez niej nie dalibyśmy rady. Serio tak myślisz? - spojrzał na niego, na co Belpois kiwnął głową. - A i tak ją podejrzewasz.

- Może. - odparł lakonicznie, jedną ręką trzymając kubek, drugą wracając do pisania.

Był to bardzo wymowny gest z jego strony, ale Ulrich nigdy nie należał do osób, których łatwo było się pozbyć.

- Wiesz co, nie rozumiem cię, Jeremy. - przyznał, na co ten dyskretnie wywrócił oczami. - Myślałem, że od początku uważałeś cały ten pomysł ze szpiegiem za jeden wielki żart i dlatego dosłownie zapytałeś ją o to wprost.

- Bo tak było.

- Więc co się zmieniło?

- Xana się zmienił.

Ulrich westchnął, przecierając dłonią czoło. To było jak mówienie do ściany.

- I co to ma do rzeczy?

- To, że Alex wiecznie znajduje się tam, gdzie nie powinno jej być i mnie to denerwuje. - warknął i zmienił ton tak nagle, że gdyby Stern nie znał go lepiej, uznałby go za niestabilnego psychicznie.

- Masz na myśli pustelnię? Przecież to Odd ją tam zabrał, a my...

A my pogorszyliśmy sytuację, chciał dodać, lecz pozwolił, by słowa zawisły niewypowiedziane w powietrzu. Jeremy tego nie potrzebował. Zdawał sobie sprawę ze swojej winy, tak jak oni wszyscy.

- Pustelnie, fabrykę, Lyoko... - wymieniał, mocniej zaciskając palce na plastikowym kubku, gdy zauważył, że jego dłoń zaczęła się trząść. - W dodatku z jakiegoś powodu jest ścigana przez Xanę i-

- I zgodziliśmy się na wersję, że to przez obecność Odda. - powiedział, krzywiąc się przy tym, co Einstein dobrze rozumiał.

To była kolejna rzecz, którą ukrywali przed przyjacielem. Nie było to zresztą takie trudne, biorąc pod uwagę, że chłopak unikał spotkań z Yumi, a wówczas bardzo często poruszano temat Meyer.

Po nieudanym opętaniu dziewczyny, Belpois doszedł do wniosku, że Xana wiedział o jej odporności na powrót do przeszłości. Być może sam to spowodował - biorąc pod uwagę jego obecny stan, już niczego nie mogli być pewni. W każdym razie Einstein uważał, że to dlatego wirus zaatakował ją, gdy powróciła do fabryki. Wziął ją za niedoświadczonego członka wojowników, łatwego do wyeliminowania, którym niedługo później faktycznie się stała.

- Tak, ale... sam już nie wiem. - wymamrotał, bo choć miało ręce i nogi, tak wyjaśnienie oparte w dużej mierze na domniemaniach, nie mogło uspokoić jego logicznego umysłu. A zwłaszcza, kiedy dodatkowo zatruwały go pesymistyczne podszepty innych. - Co chwilę słyszę, że popełniłem błąd, wysyłając ją wtedy do Lyoko. Że powinienem był się lepiej upewnić, że może coś przeoczyłem, że za bardzo ryzykuję. I może mają rację, ale... kurwa, nie słyszeli jego krzyku.

Od tamtej pory minęły jakieś trzy tygodnie, a ten dźwięk nadal potrafił prześladować go nocami, spędzając sen z powiek. Spektrum przytrzymało wtedy Yumi dobrych kilkanaście sekund, a przez cały ten czas Odd wrzeszczał, jak nigdy wcześniej. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić tej agonii, w jakiej chłopak się wtedy znajdował. Brzmiał, jakby umierał, w najbardziej bolesny sposób. Na samą myśl Jeremiemu robiło się słabo, a żołądek podchodził do gardła. 

Nikomu nie życzył czegoś takiego .

- I dlatego nie powinieneś ich słuchać. Gdyby nie twoja decyzja, wszyscy mogliśmy skończyć o wiele gorzej. - mruknął ze współczuciem Ulrich, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Podobnie było dzisiaj. Nie sądzisz więc, że choćby z tego powodu powinna dostać szansę?

- Nie wiem. - przyznał. - A jeśli Yumi ma rację i zrobiła to dla zmyłki?

- Nie sądzę. To znaczy, no weź, ją interesuje tylko Odd. Widziałeś, jak na siebie patrzą, nawet William to przyznał. - parsknął, a Belpois uśmiechnął się blado. - No i słyszałeś go. Prosił, żebyśmy mu zaufali, a on wydaje się ufać jej.

- W tym problem. Ufam mu, poważnie. - wytknął palcem Sterna, kiedy uniósł brwi. - Ale nie ufam jego intuicji, zwłaszcza jeśli chodzi o dziewczyny.

- Więc zacznij. Nie jesteśmy już tacy tępi jak w gimnazjum. - stwierdził, a gdy zauważył minę Jeremiego, zmrużył powieki. - Nawet Odd. Poza tym on wydaje się serio ją lubić.

- Nie pierwszą, nie ostatnią.

- Daj spokój, nie chcesz mu tego psuć - powiedział, nim dodał ciszej. - Pamiętasz przecież, jak z nim było, gdy rozstał się z Sam.

Zacisnął usta. Oczywiście, że pamiętał.

To był moment, kiedy po raz pierwszy naprawdę zaniepokoił się psychicznym stanem Odda. Zresztą, jak oni wszyscy, lecz poza Ulrichem nikt tak naprawdę nie wiedział, co wydarzyło się pomiędzy nim a Samanthą, po prawie dwóch latach związku. Jednak cokolwiek to było, od tamtej pory Della Robbia nie był już taki sam. I gdyby nie był tego świadkiem, prawdopodobnie nie uwierzyłby, że to właśnie dziewczyna będzie powodem utraty blasku w oczach Odda, ale tak właśnie było. On sam chyba nie do końca potrafił w to uwierzyć.

Aczkolwiek na koniec dnia, to chłopak był odpowiedzialny za uporządkowanie własnych uczuć. Do Einsteina natomiast należało zapewnić mu bezpieczeństwo, dlatego usiadł z powrotem przy superkomputerze, bez słowa wracając do pracy.

- Obiecaj, że zostawisz ich w spokoju.

Belpois wstrzymał pisanie na klawiaturze i odwrócił się, by spojrzeć na przyjaciela, jakby w tym momencie wyrosła mu druga głowa.

- A co jeśli-

- Obiecujesz?

Milczał przez chwilę, nim wyrzucił powietrze z płuc z irytacją.

- Ta.

Ulrich ponownie zmierzył go wzrokiem.

- I nie powiesz mi, co naprawdę cię gryzie, co?

- ...Nie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top