19
Musiał przyznać, że był z siebie całkiem zadowolony. Wyeliminował sporo potworów za sterami Megapodu, nim tarcze pojazdu padły, a wojownicy zostali zmuszeni do wyjścia na zewnątrz. Oprócz tego, przez pierwszych piętnaście minut był w stanie podjąć się tradycyjnej walki i naprawdę nieźle sobie radził, nawet jeśli z czasem musiał nieco odpuścić. Niestety, mając takich przeciwników, ciężko było mu oszczędzać sił i nie ruszać się gwałtowniej, niż powinien. A to był dopiero początek jego kłopotów.
Sporym problemem był megaczołg, który kilka razy nieomal zdewirtualizował Stones i który konsekwentnie atakował ich maszynę, dopóki ta nie rozpadła się w cyfrowy pył. Z początku czuł się na tyle śmiały, by próbować się z nim zmierzyć, ale gdy nieomal skończył pod toczącą kulą śmierci, postanowił przekazać to zadanie komuś innemu. Poza tym byli jeszcze ninja, którzy powoli zmierzali w ich stronę i tylko cud mógł go ochronić przed ich mieczami. Nawet u szczytu swoich możliwości, jego strzały nigdy nie były dla nich wyzwaniem, a podejście na odległość mniejszą niż parę metrów, niemal zawsze równało się dewirtualizacji.
Właściwie cała sytuacja była niezwykle ironiczna. Nie był to pierwszy raz, kiedy Ninje na własne oczy obserwowały działalność czegoś, przed czym ostrzegali ich przywódcę, a w co ten nadal nie chciał uwierzyć. Niemniej jednak wykorzystywanie potworów Xany jako pierwszą linię ataku, było z ich strony bardzo mądrym posunięciem. Czekały, aż wojownicy zużyją większość sił, by później ich dobić i marnie widział swoją przyszłość, kiedy wreszcie zdecydują się to uczynić. Stąd też wzięcie na siebie odpowiedzialności eliminacji potworów, podczas gdy reszta mogła oszczędzać się dla cięższych przeciwników, wydawało się najrozsądniejszą decyzją, jaką od dawna podjął.
- Einstein! Naprawisz kiedyś tą łączność czy nie? - syknął, jednocześnie wodząc spojrzeniem za lecącą w stronę Aelity mantą. Zestrzelił ją, nim ta uderzyła w dziewczynę, czego zresztą i tak nie zauważyła.
- Mówiłem już, że to skomplikowane!
- Nie próbowałem być złośliwy.
Choć zdecydowanie mógłby.
W związku z ich dyskusją w Megapodzie i faktem, że Belpois koniecznie chciał w niej uczestniczyć, odciął połączenie z Alex i Williamem. Niestety, biorąc pod uwagę problemy techniczne, z którymi mierzył się superkomputer, przywrócenie łączności z powrotem okazało się o wiele trudniejszym, o ile nie niemożliwym na ten moment zadaniem. Dzięki Jeremiemiu wiedzieli natomiast, że w dalszym ciągu oboje byli wirtualni, lecz z jakiegoś powodu nie wychodzili z ukrycia. I wersją scenariusza, jakiej trzymał się Odd było, iż Meyer musiała mieć plan i musiał mieć on sens. Albo to, albo zostali zamrożeni w czasie; nic innego nie byłoby w stanie zmusić Dunbara do pozostania w miejscu.
Z biegiem czasu każdy ruch stawał się coraz bardziej wymagający od poprzedniego, pozostawiając go wycieńczonym i wyjątkowo obolałym. Na domiar złego dal się zapędzić na skraj lądu, gdzie unikanie laserów nie było już takie łatwe, zwłaszcza mając za plecami ogromną przepaść.
Dostał strzał w łydkę, a zaraz potem w ramię, nawet nie wiedział skąd i od kogo - choć sądząc po impakcie, prawdopodobnie była to któraś z mant. Ich lasery zawsze wydawały się silniejsze. Ten ostatni sprawił, że stracił równowagę i spadł, w ostatniej chwili łapiąc się jednej z poniższych platform. To wtedy potwór zdecydował się zostawić go w spokoju i zmienić target. Sama myśl, że Della Robbia nie stanowił dla niego celu wartego zachodu sprawiała, że jego pierwszym odruchem było wrócić i walczyć dalej, ale zmęczenie wzięło górę nad chwilową desperacją.
Potrzebował przerwy.
Toteż zacisnął zęby i mocno chwycił pazurami ściany, wspinając się tych parę metrów w górę, by dotrzeć do niewielkiej wnęki w ścianie. Upadł niemalże na twarz, biorąc głębokie wdechy, by odpędzić ciemne plamy sprzed oczu. Wewnętrzne strony łap praktycznie pulsowały z wysiłku, w dodatku miał wrażenie, że zaraz wypluje płuca - i wirtualne czy nie, to na pewno nie będzie dobry widok.
W głębi ducha wiedział, że stanowczo przesadził, ale Jeremiemu zależało na tych danych - a Oddu zależało na tym, by ukończyć misję z powodzeniem, nie dbając o to, jaki rodzaj informacji był tu priorytetem. I wprawdzie potworów po stronie Xany ubywało, tak każdy jeden atakował nadzwyczaj agresywnie, a on był zdeterminowany, by dotrzymać im kroku. Był zbyt uparty, by odpuścić i kompletnie zignorował, jak bardzo jego ciało nie nadawało się dziś do tego rodzaju aktywności. Ta niesubordynacja z pewnością zemści się na nim, kiedy tylko wrócą na ziemię, czego normalnie nie mógł się tego doczekać.
Po jakimś czasie wstał z westchnieniem na ustach, gotów do powrotu, kiedy do jego uszu dotarł dźwięk znajomego głosu, wołający jego imię poddenerwowanym szeptem. Z początku sądził, że się przesłyszał, zwłaszcza że Jeremy o niczym takim go nie poinformował. Jednak potem zauważył ją i zapomniał o zawrotach głowy, gdy zerwał się do przodu, by chwycić dziewczynę za rękę.
- Też lubię się spóźniać, ale z waszej strony to trochę przesada. - powiedział, kiedy wciągał ją do swojej kryjówki, nim zdążyła go minąć po raz drugi.
- A co, tęskniłeś? - rzuciła, z psotnym błyskiem w oku i tym zarozumiałym uśmiechem, którego odpowiednik gościł na jego własnej twarzy.
I wprawdzie oddech chłopaka nadal był ciężki, a serce zdawało się lada moment wyskoczyć z piersi, ale miał to gdzieś. Cała ta frustracja i zniecierpliwienie? Te wszystkie pytania, które zaprzątały mu głowę i rozpraszały podczas walki? Nie miały znaczenia w momencie, gdy stanęła przed nim, wyraźnie podekscytowana na jego widok.
- Jasne. Mam wrażenie, że nie widziałem cię całe wieki.
- Pewnie dlatego, że byłeś naprawdę zajęty. - odparła, a oczywisty sarkazm w jego głosie nie robił na niej wrażenia.
- Mogłem być zajęty tobą, gdybyś przyszła wcześniej. - wymruczał, a jego uśmiech tylko się poszerzył, kiedy usłyszał jej chichot. - Właściwie to chyba powinienem być na ciebie zły.
- Słusznie, ale jeśli cię przeproszę, odpuścisz mi, prawda?
Zanucił cicho, rozbawiony. Miała zdecydowanie zbyt dobry humor, by przychodzić do niego z pustymi rękami; i cokolwiek to było, już mu się podobało.
- Nie jestem pewien.
- Czy pomoże, jeśli powiem, że ja i William walczyliśmy z demonami? - zapytała, zaglądając mu głęboko w oczy i trzepocząc na niego rzęsami, w prześmiewczej próbie błagania go o wybaczenie.
- Chyba własnymi?
- Blisko, to były demony jego bezdennej głupoty. - zmrużyła oczy, a kąciki jej ust natychmiast opadły, prowokując cichy śmiech, wydobywający z głębi jego gardła.
- I jak rozumiem, udało ci się z nimi wygrać?
- Owszem, ale nie mam pojęcia na jak długo, dlatego słuchaj mnie uważnie. - powiedziała i nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Doskonale znał ten ton.
- Zamieniam się w słuch.
***
- Okej, czekaj. - mruknął po dłuższej chwili, próbując przetworzyć wszystko, co do tej pory zostało mu przekazane. - A więc zamiast zniszczyć potwory najpierw i pójść do rdzenia razem, chcecie wysłać Aelitę samą, tak?
Kiwnęła głową.
- I my w tym czasie będziemy walczyć tutaj, żeby ona mogła w spokoju pracować tam?
Znów kiwnięcie.
- Okej, ma sens. - zastanowił się chwilę, nim dodał. - A jak zamierzacie ukryć to, że będzie otwierać przejście?
- Nie ona będzie je otwierała. - odparła stanowczo, ale nie kwapiła się do tego, by wyjaśnić mu więcej.
A może już to mówiła, a on był zbyt roztargniony, by to zapamiętać? Trudno powiedzieć.
- Skoro tak, to dlaczego właśnie ją chcecie tam wysłać?
Zmarszczyła brwi. Ze wszystkich pytań, nie spodziewała się akurat takiego.
- Właściwie William to zasugerował. - przyznała. - A ja założyłam, że ona zna się na tym najlepiej i zrobi to najszybciej. Poza tym wydaje się radzić sobie najgorzej.
Uniósł brew.
- Ona? Najgorzej? Z nas wszystkich ma prawdopodobniej najwięcej punktów.
- Może i tak, ale nie trafia zbyt często, w dodatku jest ciągle na celowniku. Lepiej ją stąd zabrać, zanim ta wielka kula w końcu trafi i zostanie nam zero opcji. - powiedziała i chyba po raz pierwszy od dawna starała się przy nim uważać na słowa, tak na wszelki wypadek.
Część niej spodziewała się powtórki z dyskusji z Williamem, któremu musiała tłumaczyć, że wcale nie uważa, że byłaby lepsza od Aelity, a to co mówi, to zwyczajne fakty. Lecz Della Robbi najwyraźniej to nie obchodziło; co najwyżej był jej podejściem trochę rozbawiony, czego też niespecjalnie starał się ukryć.
- Czyli potrzebujecie, żeby Aelita stąd zniknęła, na przykład, jakby została zdewirtualizowana, tak? - kontynuował, czym zaskarbił sobie jej dozgonną wdzięczność, jednocześnie wbijając kolejny gwóźdź do trumny Dunbara.
- Dokładnie!
Milczał przez chwilę, pocierając podbródek, a jednocześnie patrząc na nią w ten niepokojąco uważny sposób, jak gdyby pragnął wedrzeć się do jej czaszki i przechwycić myśli.
- Wiedziałem, że wpadniesz na coś mądrego, kotku. - powiedział wreszcie, ze szczerym uśmiechem na twarzy, który rozwiał wszelkie wątpliwości, jakie szumiały jej w głowie przez ostatnich dwadzieścia minut.
- Jezus Chrystus, Odd... - jęknęła z dezaprobatą, wywracając oczami, pozostawiając go wyraźnie zadowolonym z siebie.
Natomiast nie umknęło jej uwadze, że chłopak od razu domyślił się, kto stał za tym planem, co pozostawiało ją z rozpierającym poczuciem dumy, wykrzywiającym kąciki ust.
- Ale nie rozumiem, czemu nie mogę ci pomóc, zamiast Dunbara. - dodał, krzyżując ramiona na piersi i dając jej ten przesadnie naburmuszony grymas. - Jestem lepszy od niego w odwracaniu uwagi.
Nie byłby sobą, gdyby nie wytknął jej tego punktu; nawet jeśli w rzeczywistości był najgorszą możliwą opcją w tym przypadku.
- Boże, tak! Uwierz mi, sto razy bardziej wolałabym pracować z tobą, niż z tym kretynem.
- Aż tak cię zdenerwował?
Jej prychnięcie było aż nadto wymowne, ale nie oddawało w pełni nienawiści, jaką darzyła tego człowieka. I nie pomagał fakt, że im dłużej stała tu i rozmawiała z Oddem, tym bardziej nie chciała tam wracać, by przeżywać ten horror od nowa.
W ciągu niespełna godziny dnia dzisiejszego, William Dunbar oficjalnie stał się jej wrogiem numer jeden. Ten cholerny idiota, hańba dla własnej rodziny, pierdolony marnotrawca tlenu i złodziej jej cennego czasu, śmiał grozić jej meczem. Zmusił ją, by błagała go o wysłuchanie tylko po to, by potem w kółko kwestionować każde wypowiedziane przez nią zdanie, jak również te, które on sam wkładał jej w usta, jak w przypadku Aelity. I gdyby jeszcze punktował coś sensownego, ale prawie każda jego uwaga sprowadzała się do idei, że bezpośrednie natarcie na wroga było lekiem na wszystko.
Ciężko było ja zdenerwować - tak naprawdę zdenerwować, ale ten człowiek był obdarzony szczególnym darem, którego nie wahał się wykorzystywać. Był nieznośny, torturując ją bezmyślnymi komentarzami i idiotycznymi przezwiskami; i nie miało to nic wspólnego z tym, co robił Odd. W ustach Della Robbi, każdy durny przydomek brzmiał jak niewinny żart; coś, co było zrozumiałe tylko dla nich (i każdego, kto miał sprawne oczy i widział ją w Lyoko, ale to nieistotne). I tak, nadal było to żenujące, ale nigdy do tego stopnia, że miała ochotę go udusić.
Przede wszystkim jednak, Odd drażnił ją, gdy chciał to robić. Metodycznie popychał jej granice, zafascynowany tym, jak za każdym razem przesuwały się one dalej i dalej, bowiem dziewczyna nigdy tak naprawdę nie mówiła mu nie. Głównie dlatego, że owszem, był złośliwy, ale robił to celowo, a ona potrafiła to docenić. No i miał poczucie humoru.
Dunbar z kolei znajdował się po przeciwnej stronie muru, doprowadzając ją do szału ignorancją w najczystszej postaci. Zachowywał się, jakby pozjadał wszystkie rozumy świata, z dumą wygłaszając swoje opinie, które były najprostszymi spostrzeżeniami lub zwykłymi bredniami, niczym pomiędzy. I może dostrzegłby to i zamknął wreszcie mordę, gdyby kiedykolwiek spróbował posłuchać sam siebie.
- Tak, ale potrzebuję go na tym moście. - wycedziła w końcu, przez zaciśnięte zęby, jak gdyby samo przyznanie tego sprawiało jej fizyczny ból.
- Dlaczego?
Wszystko w niej wrzało i paliło, by wypluć tuzin kolorowych uwag pod adresem Williama, zwłaszcza że nie była typem osoby, która łatwo puszczała konflikty w niepamięć. Jednak dźwięk strzałów w oddali przypominał jej, że w gruncie rzeczy żadne z nich nie miało na to czasu.
Odd natomiast wydawał się wyczuć jej wahanie, bowiem skrzyżował ramiona na piersi i oparł plecami o ścianę, dając do zrozumienia, że nigdzie się nie wybierał. I znów; jej pierwszym odruchem było wyspowiadać mu się ze wszystkiego, natychmiast, ale szybko ugryzła się w język.
- Zobaczysz. - ucięła, litując się nad blondynem i oszczędzając mu swoich narzekań. Nie zasługiwał na takie męki, przynajmniej na razie. - Poza tym ty pozabijasz ich wszystkich, a nie o to tutaj chodzi.
- Daj spokój. Ninje to nie mój poziom.
- Wiem, dlatego nie mogę ci ufać. Zrobisz to za szybko, a przypominam, że nasza główna robota to udawanie, że próbujemy tam wejść, nie rzeź. - parsknęła.
- Słońce, nie to miałem na myśli. Jestem najgorszy, jeśli chodzi o miniony Tyrona. - wyjaśnił i choć utrzymywał lekki ton, tak wypowiedzenie tego na głos kosztowało go więcej, niż chciałby przyznać.
Aczkolwiek jeżeli wyniósł jakąkolwiek lekcję z dzisiejszego dnia, to to, że kłamstwa w tak łatwych do zweryfikowania kwestiach są absolutnie nieopłacalne. Dlatego wolał ostudzić jej zapał już teraz, niż rozczarować ją później, jak wszystkich innych.
- Wow, nie sądziłam, że potrafisz być taki skromny. - dokuczała, kompletnie nie biorąc go na poważnie; - Ale nie musisz, bo widziałam, jak walczyłeś.
Niemal zakrztusił się powietrzem, gdy to usłyszał.
- Czyli... patrzyłaś?
Czy patrzyła? Ona nie mogła zdjąć z niego oczu.
Sposób, w jaki atakował, był dla niej absolutnie niepojęty. Miał wszystko, co niezbędne, by zdejmować potwory z daleka, bądź z powietrza, kiedy Jeremy poczuł się na tyle hojny, by zwirtualizować mu deskę. Nie dysponował umiejętnościami, które mogłyby łatwo wydostać go z niebezpieczeństwa, jak teleportacja, superdym, czy skrzydła. Mimo to nie wahał się skoczyć w sam środek walki, kierowany pobudkami, których z początku nie potrafiła zrozumieć.
Widziała, jak trafił mantę, unikając przy tym laserów tych, które Dunbar określił jako kraby. To one posiadały oko Xany, które były zdecydowanie trudniej dostępne dla strzał, jednak nie stanowiło to przeszkody dla Della Robbi. Nie bał się skoczyć na jednego z nich, by zniszczyć bloka nieopodal, a następnie uderzyć w cel pod swoimi stopami i uciec w kierunku kolejnego przeciwnika. Był przy tym sprytny, szybki i skuteczny, pozostawiając ją z pełnym podziwu spojrzeniem i westchnieniem na ustach.
- Tak. - przyznała, decydując się absolutnie nie wspominać o tym, jak długo to robiła. - Szczerze mówiąc, na początku myślałam, że ci odbiło, kiedy zacząłeś biec prosto na te bloki, ale kiedy ogarnęłam, że to dla odwrócenia uwagi? Kurwa, genialne!
To stwierdzenie zamknęło mu usta, ale tylko na chwilę.
- E, cóż, dzięki? - miał wrażenie, że język mu się plątał, a silne poczucie zażenowania wykręcało mu wnętrzności. - Jak rozumiem, spełniłem twoje oczekiwania?
- Żartujesz? - sapnęła z tym niefiltrowanym zachwytem w głosie, który robił coś dziwnego z jego żołądkiem. - Dalej mam przed oczami, jak trafiłeś tą mantę i kraba, w powietrzu! Byłeś cholernie niesamowity!
Zmroziło go. Mógł przysiąc, że jego zawroty głowy powróciły ze zdwojoną siłą, gdy wpatrywał się w nią, a jakakolwiek trzeźwa myśl opuściła jego umysł.
Nagły huk lasera tuż nad ich głowami sprawił, że oboje podskoczyli w miejscu, a Alex przerwała swój monolog, w którym bełkotała coś o jego strzałach, a czego nawet nie wychwycił.
- Okej, chyba powinnam lecieć, zanim skasują nam Aelitę na dobre. - westchnęła, nie ukrywając rozczarowania, gdy odsuwała się od niego. - Ale musisz mnie kiedyś tego nauczyć! - dodała i pomachała mu na odchodne.
Następnie jej sylwetka zniknęła mu sprzed oczu, a Odd poczuł, że znów może oddychać.
Nie miał pojęcia, jak długo stał i wpatrywał się w to samo miejsce, próbując przełknąć to, co się przed chwilą wydarzyło. Nie pamiętał, kiedy ostatnio usłyszał słowa pochwały, a co dopiero coś takiego i był wdzięczny, że dziewczyna zdecydowała się odejść. Nie wiedział bowiem, czy prędzej rzuciłby się na nią, czy może zapadł pod ziemię ze wstydu.
Uderzyło go to, jak bardzo jej ton głosu nie pasował do treści. Mówiła te rzeczy z taką pewnością, jakby przedstawiała mu najbardziej oczywiste fakty na świecie, podczas gdy nic co wychodziło z jej ust, nie miało żadnego sensu.
On? Niesamowity?
Powiedziała mu to, tak po prostu i nie wycofała swoich słów. Nie wyśmiała go. Nie kłamała, by podbudować jego ego. Ona naprawdę to powiedziała i wydawała się mieć to na myśli. W dodatku cały ten czas patrzyła na niego z czymś, co określiłby jako szacunek, gdyby miał na tyle śmiałości.
I nie mógł powstrzymać cichego, niezręcznego chichotu, który odbił się echem od ścian pustego pomieszczenia, gdy sobie to uświadomił. Zaraz potem śmiech przerodził się w pełne goryczy prychnięcie, słyszalne tylko dla niego, gdy ukrył twarz w dłoniach.
Boże, co z bzdury.
***
Przekonanie wojowników do propozycji Alex było o wiele łatwiejsze, niż mu się wydawało.
Tak jak podejrzewał, z początku Einstein był niezadowolony, jak zwykle, kiedy sytuacja wymagała od Stones działania w pojedynkę. Mimo jego obaw, sama zainteresowana zgodziła się na przedstawiony plan, a reszta obiecała pomóc w jego realizacji. Stąd też Jeremiemu nie pozostało nic innego, jak płynąć z prądem, z czym pogodził się wyjątkowo szybko. Może dlatego, że rzeczywiście wierzył w powodzenie tego pomysłu, a może dlatego, że nikt nie zaproponował niczego lepszego. Nie żeby miało to znaczenie.
Policzyła do trzech, a następnie wzleciała w powietrze i zanurkowała w jednym z korytarzy, by po chwili wyfrunąć zza jednej ze ścian i zaatakować pierwszą napotkaną mantę. Celowo chybiła, spodziewając się szybkiej reakcji ze strony potwora, podczas gdy ten zostawił ją i uciekł w kierunku cyfrowego morza. Dwie pozostałe także gdzieś zniknęły, być może zdewirtualizowane, nieszczególnie ją to obchodziło.
Zawróciła więc w kierunku Megaczołga, który był jak jej drugi cień, od kiedy stanęła na powierzchni Kory. Posłała w jego stronę pole energii, chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale potwór zdążył zmienić swoje położenie w tak pechowy sposób, że trafiła go prosto w oko Xany. Skrzywiła się, mając nadzieję, że nikt z wojowników tego nie zauważył. Nigdy nie była tak rozczarowana z powodu zdewirtualizowania celu.
- Aelita? Co robisz? - syknął Stern, kiedy dziewczyna wylądowała obok niego, uderzając w ninje, który próbował zaatakować go od tyłu. - Uciekaj stąd, nie zdążysz zwiać przed nimi.
Jednak ta nie słuchała jego ostrzeżeń, a jej upór, choć godny podziwu, był frustrujący.
- Pozwól jej. - powiedział Einstein, dezorientując go.
Równie zdezorientowana była Meyer, która w dalszym ciągu czekała na sygnał - jakikolwiek - by móc przenieść się miejscami z dziewczyną, jednocześnie pozostając niezauważoną. Natomiast Aelita wróciła do centrum pola bitwy, kompletnie przekreślając jej plany i przeciągając wszystko bardziej, niż było to potrzebne. Rozwarła szeroko oczy, podobnie jak wojownicy, kiedy jednemu z awatarów udało się odepchnąć Ulricha na bok, podczas gdy drugi przeciął dziewczynę wpół.
Nagle czas wydawał się zwolnić. Kraby przestały strzelać, podobnie jak wojownicy, wszyscy wpatrzeni w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała Stones. I w pierwszej chwili Meyer poczuła się zwyczajnie urażona. Czy jej plan wydawał aż tak zły, że dziewczyna wolała dać się zdewirtualizować, niż pomóc w jego realizacji?
Lecz natychmiast wyrzuciła tę myśl z głowy, to byłoby absurdalne. Jeremy nie odpuściłby tak łatwo tej misji. Człowiek, który specjalnie werbował ją, obcą osobę, przez wzgląd na swojego przyjaciela, na pewno zrobiłby wszystko, by zdobyć te cholerne dane. Tak samo jak Aelita.
Była przekonana o swojej racji; to nie mogło być takie proste, na jakie wyglądało. Zaczęła się więc rozglądać, świadoma badawczego spojrzenia Dunbara. On również pozostawał zbyt spokojny, jak na to, co właśnie rozegrało się przed ich oczyma, tylko potwierdzając jej przypuszczenia. Jej wzrok przykuł błysk różu na platformie nieopodal i uśmiechnęła się pod nosem, wychodząc jej naprzeciw.
***
Trójka awatarów spojrzała po sobie, gdy pojawiająca się znikąd chmura ciemnego dymu przesunęła się po platformach nieopodal, by w końcu spocząć na początku mostu. Kiedy dym opadł, cyfrowe cząsteczki zaczęły znów łączyć się w jedną całość, formując postać Williama. Następnie chłopak przywołał swój miecz, uderzając falą energii w kierunku jednego z ninjy. Chociaż nie trafił, udało mu się zrobić dokładnie to, co zamierzał - odwrócić uwagę przeciwników.
Zaalarmowani ninja ruszyli w jego stronę, przemierzając niemal całą długość mostu, mijając jednocześnie punkt, w którym przejście automatycznie skanowało ich sylwetki. Sprowokowane przez znajomą taktykę, przejście otworzyło się kilka sekund później. Jednak żadne z awatarów nie zwracało uwagi na ten fakt; byli zbyt zajęci obecnym zagrożeniem, jakim był intruz przed nimi.
Cóż. Ich błąd.
Alex zaczekała dokładnie sekundę, nim przeniosła się na ziemię tuż za bramą. Minęła kolejna sekunda, zanim na jej miejsce trafiła Aelita. I kiedy dziewczyna wracała na górną platformę, w tym samym czasie Stones bezpiecznie ruszała w stronę transportera.
Gdy dziewczyna zniknęła jej z oczu, Meyer poświęciła kilka chwil, by ocenić, jak radzi sobie William. Chociaż miał potężną broń, chłopak był zdecydowanie wolniejszy od awatarów. Mimo to udało mu się trafić i zdewirtualizować jednego z nich, zanim musiał wycofać się w postaci dymu i przystąpić do kolejnej rundy.
Wejście do rdzenia zostało zamknięte, a sam William z pewnością zauważył, jak Aelita wchodziła do środka; niemniej jednak nie odpuszczał. Nie była pewna, czy miało to związek z ich planem, czy może robił to dla samej walki, ale był w tym wszystkim cholernie zawzięty. Nie, żeby ją to obchodziło - najważniejsze, że był wiarygodny i musiała przyznać, że wbrew jej oczekiwaniom całkiem nieźle mu szło; przynajmniej do czasu, gdy dwoje awatarów przemieniło się w pięciu.
Część niej była usatysfakcjonowana widokiem przykrych okoliczności, w jakich znajdował się chłopak, lecz ta druga czuła frustrację z powodu braku możliwości działania, zwłaszcza gdy patrzyła na resztę wojowników Lyoko. Nie była jak Odd, nie potrafiła szybko myśleć, atakować i jednocześnie chcieć wyjść z tego cało. Ona potrzebowała czasu, pomysłu, a przede wszystkim przewagi - a bez teleportacji nie miała żadnej z tych rzeczy. Nie mogła jawnie używać swojej umiejętności na oczach inteligentnych awatarów; szybko zorientowaliby się, że coś jest nie tak, nawet mimo drobnego pokazu Stones. Nie chciała ryzykować, dlatego dopóki Aelita znajdowała się w środku, miała związane ręce. Aczkolwiek wojownicy i tak jej nie potrzebowali, prawda? A to dawało jej okazję kontrolować sytuację i działać w razie absolutnej konieczności, tak?
Skrzywiła się, gdy broń Dunbara wylądowała z łoskotem na ziemi, a wraz z nią jej właściciel. O wilku mowa...
William jęknął z bólu, gdy jeden z przeciwników kopnął go w brzuch. Głowa zachwiała się boleśnie na jego karku, a miecz wypadł mu z ręki, nawet nie zauważył kiedy. Podniósł wzrok w chwili, w której ninja unosił ostrze - tylko po to, by jego odsłonięty tors przebił grad fioletowych sztyletów, wbijając się w podłogę tuż za nim.
Zamrugał oczyma, równie zdziwiony, co stojący przed nim awatarzy, którzy zaczęli jeden po drugim znikać sprzed jego oczu, kiedy Alex pojawiła się za ich plecami, przywołując pociski do siebie. Dwoje z nich zdołało zrobić unik i jeśli byli zdziwieni, jakim cudem dziewczyna się tam znalazła, to nie zaprzątali sobie tym głowy, natychmiast nacierając w jej stronę.
Meyer postanowiła zdezorientować ich jeszcze bardziej, skacząc z platformy prosto w przepaść; przynajmniej tak wyglądało to z ich perspektywy. W tym czasie William wziął się w garść i zdewirtualizował jednego z nich. Wtedy drugi odruchowo obrócił się w jego stronę i nie zdążył nawet drgnąć, nim dostał strzałą prosto w tył głowy.
- Ej, co ty odpierdalasz!? - wrzasnął, wzdrygając się na widok tego ostatniego. - Tak się nie robi!
- Bo? - prychnęła i wdrapała się z powrotem na ścieżkę, strzepując niewidzialny kurz z ramion. - Czy tak nie jest skuteczniej?
- To niehumanitarne. Wiesz, jaką ma się po tym migrenę?
Samo spojrzenie wystarczyło, by dać mu do zrozumienia jak mało ją to obchodzi.
- Lepiej byś zrobił, gdybyś mi podziękował za uratowanie życia.
- Co? - prychnął, opierając o swój miecz i uśmiechając się kpiąco. Obie rzeczy robił zdecydowanie zbyt często, jak na jej gust. - Ktoś tu chyba nie odrobił lekcji? Mamy po dwa życia, sierściuchu.
- Czyli nie słyszałeś Aelity. - rzuciła i to nie było pytanie.
To przyciągnęło jego uwagę. Widziała to po sposobie, w jaki rysy jego twarzy zastygły na moment, zanim odpowiedział, próbując utrzymać pozory obojętności.
- To znaczy?
- Jak myślisz, William? Ile punktów ci zostało?
Oczy chłopaka rozszerzyły się nieznacznie i przez chwilę poczuł się zdezorientowany nagłą zmianą tematu. Ale potem na jego twarz wpłynął pewny siebie uśmiech, gdy zrozumiał, do czego zmierzała.
- Daj spokój. - westchnął, mrużąc powieki. - Nie przestraszysz mnie.
- Przestraszyć? - uniosła brwi, spoglądając mu prosto w oczy. - Po prostu się zastanawiam.
- Nad czym?
Zmusił się, by nie drgnąć żadnym mięśniem, gdy dostrzegł oślepiający fiolet w swoim polu widzenia. Kiedy zdążyła się zbliżyć?
- Jak sądzisz, jak bardzo będzie boleć czyjaś głowa, jeśli strzelę o tu? - zapytała, przesuwając dłoń odrobinę w górę, na wysokości jego prawego oka. - A może przekonamy się, czy można w Lyoko rozszarpać kogoś na strzępy? - dodała, a ton jej głosu był równie ostry, jak jej długie pazury, które widział przed sobą.
I gdyby nie wiedział lepiej, tak jej nonszalancka postawa i pełen powagi głos być może wywołałyby w nim niepokój, do czego nigdy w życiu by się nie przyznał.
- Śmiało. - uśmiechnął się ironicznie. - Ten ktoś z pewnością zda ci raport ze skanera.
- Może. - odwzajemniła gest, nim odsunęła się raptownie i odwróciła na pięcie. - A może nie.
- Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? - parsknął z niedowierzaniem w głosie, krzyżując ramiona na piersi.
- Nie pomyślałeś o tym, że trochę to dziwne, że tylko my nie słyszymy Jeremiego? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Wiesz, że jeśli to, co insynuujesz byłoby prawdą, to mogłem serio zginąć? - dopytywał, decydując się grać w jej grę i pociągnąć temat dalej; ciekaw, co miała mu do powiedzenia.
- Ale nie zginąłeś. - wzruszyła ramionami. - A to jest moment, w którym mi dziękujesz. - powtórzyła i mimo że ledwie dostawała mu do podbródka, tak w tym momencie poczuł się, jakby patrzyła na niego z góry.
To było jednocześnie śmieszne, co irytujące.
- Zmuś mnie. - prowokował.
Nim zdążyła odpowiedzieć, w podłoże tuż obok jego stóp uderzył grad laserów, zamykając jej usta. Oboje spojrzeli w stronę wyłaniających się zza pokrywy rdzenia mant, które wreszcie dostrzegły ich przy bramie i najwyraźniej nie były tym faktem zachwycone. I jakby tego było mało tego, kilka metrów dalej płaszczyzna mostu ulegała deformacji, wypuszczając kolejnych wojowników, gotowych do obrony tego miejsca.
- Daję ci dziesięć sekund. - usłyszał jej słowa, ale zignorował ją, chwytając za miecz. - Powodzenia.
- Dość tych bzdur, mamy... - odwrócił się w porę, by zobaczyć, jak unosi kącik ust, w tym samym czasie podnosząc rękę do czoła w drwiącym salucie. - Czekaj, kurwa, nie zostawisz mnie tutaj!
Marzyła o tym, by móc zrobić mu zdjęcie i na zawsze uchwycić ten drobny, najdrobniejszy błysk paniki na jego twarzy, gdy przechylała się przez krawędź, by przenieść z dala od niego.
- Alex!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top