18

 - ...jak mogło ci to w ogóle przyjść do głowy, nie potrafię tego pojąć! W dodatku nawet nie próbowałeś niczego z nami uzgodnić, tylko jak zwykle postawiłeś nas przed faktem dokonanym. Zachowujesz się gorzej niż dziecko, Odd! Zresztą...

Słowa Yumi wchodziły jednym uchem i wychodziły drugim.

Gładko wjechał w kolejny zakręt, ledwie trzymając oczy otwarte, zwłaszcza że okoliczności sytuacji zmusiły go, by jechał relatywnie wolno. Jego powieki zdawały się ważyć tonę i jeszcze trochę, a mógłby zasnąć za sterami, gdyby nie krzyki Ishiyamy nad jego głową. I tylko temu mogły się przysłużyć, bowiem sama treść nie robiła na chłopaku żadnego wrażenia.

Tak jak się tego spodziewał, zaczęła się na niego wydzierać od momentu, w którym znaleźli się w Megapodzie. Z początku próbował zaprzeczać, szczególnie gdy nazywała go bezmyślnym, ale po pierwszym 'Lepiej się zamknij, Odd', postanowił się dostosować. Wysłuchiwał więc jej tyrady o tym, jaki to nie był durny, jak bardzo jego rozumowanie nie miało sensu i jak cała ta sytuacja była niebezpieczna - czyli nic nowego.

Oparł się wygodniej o fotel i nie minęła chwila, gdy jego myśli automatycznie zaczęły wędrować. Ciekawe co podawali na obiad? W sumie to dawno nic nie jadł. Może zdąży sprawdzić to sam, chyba powinni się wyrobić z misją przed południem, prawda? Oczywiście, o ile wcześniej nie zaśnie na podłodze w fabryce.

Ale nie mógł iść spać, jeszcze nie. Najpierw chciał wziąć prysznic i skoczyć na stację benzynową. Potrzebował również odebrać swoje rzeczy od znajomego, nim ten wyjedzie z miasta i... Cholera, musiał odesłać do jutra zadanie z biologii, inaczej Hertz go zabije! O czym ono było? Coś związanego z błonami i komórkami, nigdy nie był w tym zbyt dobry. Może poprosiłby o pomoc Alex?

Właśnie, Alex.

Ciekawe, czy William jeszcze żył. Biorąc pod uwagę wyraz twarzy dziewczyny, nie zdziwiłoby go, gdyby został przez nią zdewirtualizowany i w sumie z chęcią by to zobaczył. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej żałował, że nie mógł z nią zostać, zamiast Dunbara. Z pewnością bawiłby się lepiej, niż teraz. 

Może nawet powinien był z nią zostać? Teoretycznie miała to być jej ostatnia misja, a tym samym ostatnia okazja dla Odda, by nacieszyć nią oczy w Lyoko. A zamiast tego siedział tutaj, znosząc ciężar spojrzenia Sterna, wymowne milczenie Aelity i krytykę Ishiyamy. I z pewnością wypomni to Jeremiemu, jeśli jeszcze raz usłyszy, że nie poświęcał się wystarczająco dla drużyny.

- No i-

- Dobra, Yumi, dość. Myślę, że zrozumiał. - mruknął Ulrich i hej! Przynajmniej próbował.

- A ja myślę, że nie. Gdyby zrozumiał, wtedy przeprosiłby Aelitę, zamiast się z nią kłócić!

Tym Odd także nie był zaskoczony. Ostatnimi czasy wieści z jego życia rozprzestrzeniały się wśród wojowników Lyoko szybciej, niż informacje o atakach Xany. Kiedy zdążyli jej powiedzieć o tym, co stało się w Skidzie? Gdy rozmawiał z Meyer? A może to Einstein zdawał jej relację jeszcze w trakcie dyskusji?

Cóż, nie żeby miało to teraz znaczenie.

- Teraz moje przeprosiny wypadną o wiele naturalniej, a to wszystko dzięki twojej subtelnej sugestii, Yumi, dziękuję. - powiedział monotonicznym tonem Della Robbia i choć mogli usłyszeć w nim sarkastyczną nutę, to nie była ona tak ostra i wyraźna jak zwykle. W takich sytuacjach zawsze starał się tego pilnować przy Ishiyamie.

- Tak jakby przepraszanie kiedykolwiek było dla ciebie naturalne. - zripostowała i nie mógł się z nią nie zgodzić... ale mógł ją zignorować. A raczej mógłby, lecz dziewczyna nie dawała za wygraną, za wszelką cenę próbując zepsuć mu i tak nie najlepszy humor; - W dodatku dalej nam się z niczego nie wytłumaczyłeś.

- Nie dałaś mi szansy.

- Właśnie teraz ją masz. - odparła, krzyżując ramiona na piersi. - Może zaczniesz od tego, że powiesz nam, gdzie byłeś przez całą noc?

Mlasnął językiem, poirytowany.

- Dlaczego ze wszystkich rzeczy akurat to was tak interesuje? Naprawdę nie ma lepszego tematu do dyskusji?

- Nie dawałeś znaku życia, a po atakach zwykle nie było z tobą zbyt kolorowo. - wtrącił się Stern, wlepiając w niego poważny wzrok. - Martwiliśmy się.

Odd mógł przysiąc, że jeszcze trochę i lada moment sam się zastrzeli.

- Niepotrzebnie. Jeździłem po mieście, okej? Musiałem się załatwić parę rzeczy, nic specjalnego. - oznajmił; akurat tego nie było sensu ukrywać.

W końcu Jeremy na pewno sprawdził w którymś momencie jego lokalizację; i właśnie przez to cała sytuacja frustrowała go jeszcze bardziej. Nie miał ochoty marnować oddechu na tłumaczenie się z czegoś, co wojownicy już wiedzieli.

- Serio? - prychnęła Yumi, pochylając się nad jego siedzeniem; tak jakby nie słyszał jej wrzasków wystarczająco dobrze tych pół metra dalej. - Skoro czułeś się tak fantastycznie, że zdecydowałeś sobie pojeździć, to równie dobrze mogłeś dać nam znać, że wszystko z tobą okej. To dwie minuty roboty, Odd!

- To co robię w wolnej chwili, to moja sprawa. Nigdy wam się z tego nie spowiadałem i nie zamierzam przestawiać wszystkiego do góry nogami tylko dlatego, że dostałem wirtualnego pasożyta.

- Nikt ci nie każe zmieniać się o sto osiemdziesiąt, ale jesteś kurwa dorosłym facetem, więc przestań zachowywać się jak dziecko!

- Spoko. - parsknął. - Jeśli przestaniesz zachowywać się jak moja matka.

Z jękiem na ustach dziewczyna opadła z powrotem na swoje miejsce.

- Nie mam siły. - mamrotała, na krótką chwilę chowając twarz w dłoniach; i tylko przez tych kilka sekund Odd mógł doświadczyć błogosławieństwa upragnionej ciszy. - Czasem jesteś taki-

- W porządku. - to wtedy wtrącił się Jeremy, przejmując na siebie obowiązek ciągnięcia procesu Della Robbi. - Jeśli nie obchodzi cię twoje własne zdrowie i bezpieczeństwo, nie ma sprawy. Twój wybór.

I choć ton jego głosu był spokojny i opanowany, to chłopak domyślał się, że kryło się za tym coś więcej. Zawsze kryło się coś więcej.

- Ale?

- Ale pustelnia to inna bajka. - dokończył, a Odd jęknął przeciągle. Zaczyna się. - Dlatego chcę wiedzieć, dlaczego Aelita spotkała waszą trójkę w jej pokoju?

- Co?! - odezwał się przez nikogo nieproszony Ulrich, wbijając w chłopaka pełne niedowierzania spojrzenie. - Obiecałeś nie wchodzić do środka! Dlaczego ich tam wpuściłeś, oszalałeś?! 

I cholera, nawet nie wiedział, jak blisko prawdy uderzały jego słowa.

- Dokładnie. - kiwnął głową, uderzając pazurem palca wskazującego w końcówkę prawego joysticka. Gdy nie usłyszał odpowiedzi i zobaczył kątem oka ten głupi wyraz twarzy, jaki miał przyjaciel, nie wytrzymał. - A jak kurwa myślisz?! - warknął, podnosząc ton głosu. - Ten frajer sam sobie otworzył drzwi i poszedł na górę!

- I gdzie ty wtedy byłeś?

- Pilnowałem Alex! Bo, tak nawiasem mówiąc, obiecałem to jej niczego nie mówić i słowa dotrzymałem. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, posyłając mu spojrzenie, nim znów skupił się na drodze. - A zresztą, przestańcie zwalać na mnie całą winę! To mnie trujecie o odpowiedzialności, kiedy to Aelita pobiegła sama do parku? Serio?

- Nawet nie próbuj zaczynać! - ostrzegła go Ishiyama.

Nie zamierzał słuchać.

- Niczego nie zaczynam, stwierdzam fakt! - bronił się, a zaraz potem zwrócił bezpośrednio do Aelity; - Po co tam w ogóle poszłaś, co? Śledzić mnie?

- Ja... oczywiście, że nie. - powiedziała, wyraźnie niezadowolona, w jaki sposób przyparł ją do muru. - Chciałam tylko pomóc ci się ich pozbyć.

- Nie potrzebowałem niczyjej pomocy, poradziłbym sobie sam! - odparł, mocniej zaciskając szczękę i jednocześnie łapy na kontrolerach. - A teraz Moreau wie, że coś jest na rzeczy, a ja nie mam pojęcia, co miałbym wmówić Alex, żeby wytłumaczyć, skąd ty się tam kurwa wzięłaś!

- To nic jej nie mów. Utnij temat i po sprawie, w tym akurat jesteś bardzo dobry. - syknęła jadowicie Yumi.

- Jak widać, nie na każdego to działa. - odparł w podobnym tonie, rozgoryczony i zły. Zdenerwował się jeszcze bardziej, gdy to jemu po raz kolejny kazano przestać.

- Po prostu przeproście się i miejmy to z głowy! - narzekał Ulrich, gdy głosy wojowników zmieszały się w jeden, paskudnie głośny dźwięk, który drażnił jego uszy. - Jakie ma znaczenie, kto w czym zawinił, kiedy jest już po wszystkim?

- Inaczej byś śpiewał, gdybyś był na moim miejscu! - zauważył Odd, mrużąc oczy. Stern definitywnie kopał sobie dziś grób. - Poza tym to twoja dziewczyna ciągnie temat, nie ja.

- Bo nie rozumiem, jak możesz być taki bezczelny!

- A ja nie rozumiem, dlaczego żadne z was nie potrafi mi zaufać?! - warknął i miał nadzieję, że zabrzmiało to mniej desperacko, niż w jego własnych uszach.

Dlaczego to zawsze on był tym, który obrywał? Dlaczego wszystko, co robił i co wychodziło z jego ust, było uznawane za bezwartościowe? Dlaczego wszyscy tylko wymagali i wymagali, choć żaden nie chciał w niego uwierzyć?


Ď͙̟͇͇̮̮̱̲̬̱̳̠͌̆̀l͈̖̝̞̬̫̠̫̖̘̲̝̎̍̓̑̒̎̚a̘͉̟͖̠̜̍̾̈́͂͂ć̭͓͖͍̤̞͓̦̦͈̳͚̆̄̿͛͂̏͑̚z̮͚̖͔̊̃͊̉͒ͅẹ͇̪̘̟̤̮̲̜̬̞̗̣̮̳̌͒̚̚g͕̪̰͍͚̪̱͔̪͔̜̦̏̂̇̈̐͗̅́͒̽̎̊͂̍o͍̭̟̙̱̟̽̂͂̒̂̓ s̙̱̩̥̩͍̙͚̱̩̣̱̬͎̬͉̽̓͒͂͊̄͑̀̚â̬̣̱͕͙̦̞̲̅͛̓͂͂̿̿̐m̪̤͎̥͖͉̯͉̥͖̘̞̭̜̙͈̀̀͌̑̔͌͗̅̔̓̓͐̎͛̇̚ t͔͚̫̦͚̟̙̪̮̳̙̰̟̥̓͊̆̊̂̒̈̓͐͑̏o͕̘͉̥̰̫͔͈̘̜͂̃̍̊͊̔ s̞̰̬͙̲̜̽̽̓̍ò̦̫͇̮̯͖̬͙̬̐̀͛b̜̗̖̬̝͔̜̘͓͍̮͓̣͔̩̀̽̃̓͂͒̀͐̐̂̃i̲̪͇̘̿͛̾͂e̘̦͔͔͎̣̥͙͌͋͛̑̆̆̄͑͛̈́̓̅̽ͅ z͖͈̣̳̯͙͖̯̤̳̗̫̙̓̔͗̀̎̓̽̎̏̂̀̈́̾̉̀̋r̦̰͈̤̯̟̪̬̘͂́͌̓̿̊͋ö̠͖̮̫̯̘̣̥́̇̀͑̎͂͐̾͑̃͌͂ͅb͖͓̬̭̦̩͉̞̱͕̰͎̱̓̂͋̽̌́̃̇̔̓̐̄̾̂̚i̙̭͉̪̓̾̂̋͌͒ł̳̳̫̗͇̜̙͕̲̱̱͍̲̑̈́̿̚?̤̬͖̱̔̊̔̏̽̓̂̏̍̽̋̃̏


Ulrich zmierzył przyjaciela wzrokiem, a następnie westchnął i tak jak spodziewał się tego Odd; nabrał wody w usta, nie komentując jego słów w żaden sposób.

- Jak możesz mówić cokolwiek o zaufaniu, kiedy to ty próbowałeś ukryć przede mną całą tę akcję? - zauważyła Stones, a w jej głosie wyraźnie pobrzmiewały smutne tony. - To ty ciągle nas unikasz! Jakbyś do mnie przyszedł, na pewno ogarnęlibyśmy to razem.

- Oczywiście, że tak. - zadrwił. - Doskonale widać, jak świetnie się nam idzie, gdy omawiamy coś wspólnie. 

- Tylko dlatego, że nie potrafisz przyznać się do błędu. - stwierdziła Yumi i mógł przysiąc, że w tym momencie krew zawrzała w jego żyłach.

- Więc o to ci chodzi? Dobra, kurwa, proszę bardzo! - krzyknął i gwałtownie zahamował. Zaraz potem, ignorując przy tym pytania chłopaków co do cholery robił, odwrócił się i spojrzał dziewczynie prosto w twarz; - Zjebałem, zadowolona?! Nie powinienem był mówić im o pustelni, to było nieodpowiedzialne i doskonale zdaję sobie z tego sprawę! W dodatku śmiałem być na tyle głupi, żeby sądzić, że jakoś dam sobie radę. Ale nie dałem! Jak zwykle, co nie, Yumi? Dobrze, że jest przy mnie ktoś, kto zawsze mnie o tym uświadomi. - mówił, najbardziej ostrym, najobrzydliwiej ironicznym tonem, na jaki było go stać i nawet sama zainteresowana nie próbowała mu w tym momencie przerywać. - Więc jeśli chcesz się na mnie odegrać, to śmiało, zdewirtualizuj mnie. Albo siebie, jak chcesz, bo pierdoli mnie ta misja, jeśli ma to wyglądać w ten sposób!

Ciemne oczy dziewczyny rozszerzyły się nieznacznie, jakby nie do końca wierzyła w to co mówił - a to sprawiało, że był tym bardziej zdeterminowany, by udowodnić jej, jak poważny w swych słowach był. A jeśli po tym Ishiyama miała się do niego nie odzywać? Proszę bardzo! Przynajmniej będzie miał święty spokój. 

To nie tak, że wiele by się między nimi zmieniło.

- Nikt nikogo nie będzie tu dewirtualizował! - ręka Ulricha wylądowała na ramieniu Della Robbi, jednak jasnowłosy zachowywał się tak, jak gdyby w ogóle tego nie poczuł. - Ochłoń trochę. - poprosił nieco ciszej i dopiero wtedy spojrzenie chłopaka przeniosło się na współlokatora. - Zajmijmy się misją, a potem ogarniemy temat pustelni. Odpalimy powrót do przeszłości i-

- Obawiam się, że nie zdążymy. - wtrącił się Jeremy, na co Stern skrzywił się nieznacznie; nie był to najlepszy moment na tego typu informacje. - Wszystko mi się tu schrzaniło i nawet jeśli będę pracował całą noc, skończę najszybciej jutro wieczorem.

Odd wbił pazury w oparcie i gdyby tylko mógł, wyskoczyłby w tym momencie z ekranu superkomputera i udusił Einsteina gołymi rękami.

- Słucham.

- Uwierz mi, ubolewam nad tym tak samo jak ty, Odd, ale nie da się szybciej. Naprawiam to od wczoraj. - odparł Jeremy i w tym samym momencie coś w mózgu Della Robbi kliknęło, a jego złote oczy nabrały złowieszczego blasku, gdy zmrużył powieki i zerknął w stronę Aelity.

- Wiedziałaś o tym, zanim poszłaś za mną do pustelni?

Z początku chciała zaprzeczyć, lecz pod wpływem jego spojrzenia, cała odwaga opuściła ją w jednej chwili, zabierając ze sobą jej głos. Nie potrafiłaby skłamać, nawet gdyby chciała; dlatego też spuściła wzrok i ze wstydem pokiwała głową.

Stern z kolei spiął się na swoim miejscu, przekonany, że Della Robbia zrobi coś szalonego - zacznie krzyczeć, spróbuje się zdewirtualizować albo teleportuje się i pójdzie do rdzenia pieszo; to byłoby bardzo w jego stylu. Lecz zamiast tego, chłopak po prostu umilkł i wrócił na swoje miejsce. Bez słowa kontynuował jazdę, choć cisza nie była tak przyjemna, jak sobie ją wyobrażał.

Skupił się z powrotem na interfejsie, nie zwracając uwagi na próby łapania kontaktu wzrokowego przez Ulricha. W takich chwilach nie potrzebował jego troski, a raczej udawania, że wszystko grało - czyli dokładnie tego, do czego przyzwyczaili go rodzice. Nigdy nie zadawali pytań, a jeśli już musieli stawić mu czoła, ograniczali się do pustych słów i obietnic, że będzie lepiej. Nigdy nie było, ale oni nie mogli tego wiedzieć; znikali bowiem szybciej, niż chłopak był w stanie odpowiedzieć głupim 'dziękuję'.

Kiedyś tego nienawidził, ale z czasem zaczął doceniać tę ich małą rutynę; głównie dlatego, że było to znajome, normalne. A już na pewno było łatwiejsze do zniesienia, niż natręctwo przyjaciół i ich męczące próby wiecznego rozbijania go i składania na nowo, by jak najszybciej wrócił do swojego pozytywnego ''ja'', które od dawna przestało być dla niego normą. On sam uznawał to za naturalną kolej rzeczy, z którą nie próbował walczyć, a z czym Stern uparcie nie chciał się pogodzić. I Della Robbia nie mógł zdecydować, czy był mu za to wdzięczny, czy może miał przyjacielowi za złe, iż ten usilnie wierzył w przegraną sprawę. 

W każdym razie - znowu - w tym momencie po prostu tego nie potrzebował. 


- Przepraszam. - byli niemal na końcu trasy, kiedy usłyszeli słowa Aelity, które siłą wyrwały Odda z najciemniejszych zakamarków jego umysłu.

I choć jej cichy, na granicy płaczu głos kłuł go w uszy, to nie powiedział ani słowa, mając nadzieję, że na tym dziewczyna poprzestanie - nie potrafił bowiem odpowiedzieć jej tym samym. Ścisk w gardle blokował mu dostęp do potrzebnych słów, które z biegiem czasu stawały się coraz cięższe do wypowiedzenia, nawet wobec najbliższych przyjaciół. 

Jednak równie ciężkim było te słowa otrzymywać, zwłaszcza od kogoś takiego jak Stones.

- Masz rację, powinnam była ci zaufać. - kontynuowała, ku jego bolesnemu rozczarowaniu. - Przysięgam, że nie chciałam cię śledzić, ja tylko... ja po prostu nie mogłam przestać myśleć, że ktoś obcy znajdzie się w pustelni i będzie patrzył na rzeczy ojca i... nieważne, to było głupie. Mogłam się domyślić, że Xana będzie chciał wykorzystać sytuację. Zamiast tego wszystko niepotrzebnie skomplikowałam i naraziłam nas wszystkich na większe niebezpieczeństwo, a przede wszystkim ciebie. Naprawdę cię prze-

- Rozumiem. Nie musisz. - wychrypiał, niemal automatycznie; - W końcu, gdybym powiedział wcześniej, nic by ci się nie stało, prawda?

Mimo, że jego słowa były nieco gorzkie i mogły zabrzmieć jak kolejny atak, to były szczerym przyznaniem się do błędu. Gdyby tam nie poszli, Aelita nie ruszyłaby ich śladem i nie straciła kodów. Nie pokłóciłby się z Moreau, nie zawiódłby Alex, nie dowiedziałby się, że jego sny...

- To to miałeś na myśli wcześniej? Że to nie twoja wina? - zapytała i chłopak mógł kątem oka zobaczyć jej różowe włosy, gdy pochyliła się do przodu. Ona z kolei zauważyła napięcie po sposobie, w jaki wyprostował się i zacisnął szczękę, gdy położyła mu dłoń na ramieniu. - Odd, przecież nie obwiniam cię o to. Zresztą, tak naprawdę nie byłam zła, tylko zmartwiona. Wszyscy jesteśmy. 

Mógł znieść krzyki i wyzwiska, ciętą dyskusję czy nawet płacz, ale nigdy tego, co robiła ta dziewczyna i czego właśnie padał ofiarą. Był zbyt uparty w swoim gniewie i zawsze potrzebował trochę czasu, by ochłonąć, w przeciwieństwie do Aelity, która przeskakiwała z jednego trybu w drugi w kilka sekund. 

W jednej chwili potrafiła na niego krzyczeć, by w drugiej pocieszać go i mówić mu te wszystkie ciepłe słowa. Nie manipulowała nim, taka po prostu była - szczera w uczuciach i przede wszystkim szczera wobec przyjaciół. Każda kłótnia z nią, choćby najmniejsza, zawsze przypominała mu, jak bardzo jej tego zazdrościł.

- Wiem, ale nie musicie, bo to naprawię. - mruknął i cieszył się, że miał wymówkę, by nie spojrzeć jej prosto w twarz; bo w tym momencie nie potrafiłby tego zrobić.

- Nie to miałam na myśli. - powiedziała, a jego cyfrowa powłoka zdawała się palić w miejscu, z którego zabrała dłoń.

Jego ramiona zadrżały, gdy pozwolił sobie na krótki śmiech. No jasne.

Nikt nigdy go o nic nie obwiniał, wszyscy się tylko martwili. Oczywiście, że tak, jak mógł zapomnieć.

***

Na pierwszy rzut oka Kora bardzo przypominała sektor piąty. Podobnie jak w Kartaginie, świat ten składał się z bloków i wysokich ścian, jednak tutaj przestrzeń była zupełnie otwarta, a głównym motywem był kolor turkusowy. W wielu miejscach zauważalne były również ciemniejsze elementy struktur, jakby świat ten nigdy nie został w pełni ukończony. Promienie słoneczne, padające z określonego punktu na niebie, także były czymś niezwykłym, w porównaniu do sektorów w Lyoko.

Nie potrafiła powiedzieć, czy była to konsekwencja wcześniejszych wydarzeń, czy może specyficzny klimat tego miejsca, ale czuła się nieswojo. Mimo, że podróżowali przez najwyższe partie bloków i niewiele mogło umknąć jej bystrym oczom, to łapała się na tym, że co chwila rozglądała się wokół, jakby spod ziemi mieli wyrosnąć przeciwnicy.

Ale były też pozytywne strony ich przejażdżki - przynajmniej William zachowywał ciszę. Głównie dlatego, że nie mógł rozmawiać, będąc w formie cyfrowego dymu, o którego właściwościach chwalił się przez dobre dwie minuty (nie pytała). Było to zaraz po tym, jak odmówiła mu wyścigu; zresztą bardzo słusznie, bo jak się później okazało, kompletnie nie mogła odnaleźć się w terenie. Nierówna powierzchnia gruntu była powodem, dla którego nieomal spadła z platformy. Dwa razy.

Tak czy siak, jej partner w niedoli nie był jedynym, który milczał. Z jakiegoś powodu nie słyszała również Jeremiego, mimo to uspokajała ją myśl, że tak naprawdę od początku misji nie był zbytnio rozmowny. Żywiła nadzieję, że cokolwiek w tym momencie robił, był dzięki temu w połowie drogi do naprawy skoku w czasie... a jeszcze większą, że cofnie ich do momentu sprzed ostatnich dwudziestu czterech godzin i będzie miała problem Charlesa z głowy.

Nie chciała go przepraszać, nawet jeśli Della Robbia miał w tej sprawie wiele racji. Lyoko nie mogło być jej wymówką i powinna była spędzać z chłopakiem więcej czasu, zwłaszcza że już dawno przestała robić to wszystko tylko dla niego. Przede wszystkim jednak musiała dbać o jego bezpieczeństwo i obawiała się, że ostatni atak mógł chłopakowi w jakiś sposób zaszkodzić. 

No bo co jeśli jego amnezja była tylko chwilowa? A jeśli w ten sposób Xana mógłby go łatwiej opętać w przyszłości? Sam Jeremy przyznał, że nie rozumie, co się dzieje z ich wrogiem i w jaki sposób przypuszcza coraz to nowsze ataki. Nie chciała ryzykować, a wymiganie się w ten sposób od niewygodnej dyskusji stanowiło naprawdę kuszący dodatek.

Stąd jeśli o nią chodziło, Belpois musiał cofnąć ich w czasie.


Nim jeszcze w pełni dotarli na miejsce, już z daleka mogła ujrzeć cel ich podróży, który wojownicy określali jako rdzeń. Była to ogromna kula, skonstruowana na bazie podobnego, surowego materiału, co cała reszta ciemniejszych struktur w obrębie platform. Zastanawiała się, czy jej wnętrze prezentowało się równie imponująco, jak sobie wyobrażała.

- Tak właściwie jaki jest plan? - zapytała, gdy zatrzymali się, a William na powrót przemienił się w swoją normalną postać.

- Przecież Jeremy o tym mówił. - wzruszył ramionami, a potem teatralnie sapnął i złapał się za głowę; - Ach, no tak! Zapomniałem, że ktoś tu się spóźnił! Wielka szkoda, co?

Spojrzała na niego tak, jakby w tym momencie zabrał jej ostatnie chęci do istnienia.

- Każdy z was jest takim frajerem, czy tylko ty?

- Największym jest twój chłopak, a na niego jakoś nie narzekasz. - bardzo wyraźnie podkreślił słowo chłopak, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co robił.

Zamiast odpowiedzieć, zmrużyła powieki i uniosła brwi, dając mu do zrozumienia, że nie zamierzała wysłuchiwać jego bredni. 

On z kolei nie wydawał się tym przejmować, toteż kilka wypełnionych ciszą chwil później pogodziła się z faktem, iż nie usłyszy tego cholernego planu i odwróciła głowę. To wtedy chłopak postanowił się zlitować (czy raczej skapitulować, w jej oczach) i wytłumaczył, że po tym jak dołączą do nich pozostali, potrzebowali jakoś wprowadzić Aelitę do interfejsu. Nic więcej, nic mniej.

Potem zeszła z motocykla (samo towarzystwo było wystarczająco niewygodne), a następnie podeszła do krawędzi platformy, chcąc lepiej się wszystkiemu przyjrzeć. Ku jej zdumieniu, na moście znajdowało się już dwoje przeciwników, których wygląd mogła określić jako... osobliwy. Na pewno doceniała wybory kolorystyczne Tyrona, aczkolwiek cała reszta była poniekąd zaskoczeniem. Nie byli do siebie podobni, jak ona i Odd, a identyczni, celowo zaprogramowani w ten sposób przez właściciela Kory.

A więc to byli ci słynni ninja, co?

William z początku towarzyszył jej w obserwacjach, lecz szybko stracił zainteresowanie. W przeciwieństwie do Meyer, która nie mogła oderwać oczu od jednego z awatarów, z uwagą przyglądając się zielonej aurze, błyszczącej na krawędziach jego kończyn. Jeremy mówił, że posługiwali się mieczami, którymi potrafili odbijać lub parować każdą z broni wojowników.

Zagryzła dolną wargę, spoglądając na własne pazury. Na pewno mogła być szybsza niż oni (chyba?), ale czy jej sztylety były w stanie przebić się przez ich wirtualną stal? Skoro zniszczyły głaz w drodze powrotnej, to może istniała taka możliwość? Albo-

- Tak właściwie to gdzie oni są? - odezwał się znienacka William, zwracając na siebie jej uwagę. - Nie mogą być wolniejsi od nas, zwłaszcza z Oddem za kółkiem.

Już miała powiedzieć, by lepiej zajął się sobą, nim zrozumiała, że właściwie miał rację.

- Gdyby coś się stało, Jeremy chybaby nam powiedział, co nie? - mruknęła, wbijając w niego skonsternowane spojrzenie. 

Wzruszył ramionami i krzyknął; 

- Jeremy! Jakieś wieści? - odczekał moment, lecz nikt nie odpowiedział. Zmarszczył brwi i zwrócił się do dziewczyny; - A ty ich słyszysz?

Jeśli w tym momencie robił aluzję do jej kocich uszu, to właśnie trafiał na jej czarną listę.

- Nie?

- Aha. - kiwnął głową i oparł dłonie na biodrach, uśmiechając się szeroko. - No to zajebiście.

***

- No. To skoro mamy rozejm, chciałbym oznajmić, że już blisko. - powiedział Odd, siląc się na swój normalny, ohydnie radosny ton głosu, na który wcale nie miał ochoty. - Jeszcze parę minut i...

Przerwał w pół słowa, gdy w ich pojazd uderzył rozpędzony Megaczołg.

Mógł przysiąc, że zobaczył gwiazdy przed oczyma, gdy potwór pchnął ich na jedną ze ścian, a on sam walnął głową o fotel Ulricha. Musiał poświęcić sekundę, by jego mózg z powrotem połączył się z kończynami, zanim dopadł sterów i mocno pociągnął joysticki do siebie. Zahamował, pozwalając wyprzedzić się potworowi i szybko skręcił w boczną drogę, w ostatniej chwili umykając kolejnemu. I choć obraz zdawał się rozmazywać przed oczami, a jego mózg boleśnie kołatał mu w czaszce, to na jego twarzy pojawił się ostry uśmiech.

Przynajmniej teraz nie mógł narzekać na nudę.

- Co tam się stało? Jesteście cali?! - krzyknął Jeremy, na co Della Robbia zmarszczył brwi, przykładając dłoń do skroni.

- Porobiło mnie za mocno, czy brzmi jakoś niewyraźnie? - zwrócił się do Ulricha, który z kolei wzruszył ramionami.

- Jak to możliwe? Xana wie o misji?! - kontynuował Einstein i Odd doskonale zdawał sobie sprawę, że musiał widzieć tę samą liczbę czerwonych kropek na ekranie swojego komputera, którą miał na własnym radarze. 

I żadne z nich nie musiało znać ich dokładnej liczby, by być świadomym, że nie wyglądało to zbyt dobrze.

- Najwyraźniej! - odparł, zaciskając zęby, gdy znów poczuli uderzenie, tym razem z tyłu. - Nici z naszego planu niespodzianki. - dodał, a zaraz potem ostrzegł resztę wojowników, by mocno się trzymali.

- Co?! Nie możemy-

- A masz lepszy pomysł? - warknął, po raz kolejny ostro skręcając; tym samym zgubił jednego megaczołga i zepchnął kilka krabów, które wyskoczyły zza kolejnego korytarza. - Jeśli Xana wie, to nie da nam tak łatwo dostać się do rdzenia, tym bardziej bez wozu.

- Odd ma rację. - poparł go Ulrich, jednocześnie strzelając do potworów za pomocą działa, a przynajmniej do momentu, w którym nie zestrzeliły go manty. - Jestem pewien, że Tyron ucieszy się, że w ramach powitania przywozimy ze sobą poczęstunek.

- Będzie normalnie wniebowzięty. - mruknęła Yumi.

- Pytanie kogo ninja pokroją jako pierwszych. - wtórowała Aelita, kurczowo trzymając się fotela kierowcy.

- Pewnie tych, którzy nie mają podwójnej tarczy? - uśmiechnął się Odd, stukając w jeden z guzików po prawej.

Jeremy wziął głęboki wdech, cudem trzymając nerwy na wodzy. Jakim cudem mówili o tym tak spokojnie? Miał wrażenie, że tylko on widział, jak poważny obrót przybrała ich sytuacja. Zacisnął zęby, podczas gdy jego oczy śledziły pojawiające się na ekranie nowe dane, nie rozumiejąc nawet ułamka z tego, co czytał. Nie potrafił się skupić, a jedynym, o czym mógł myśleć, to 

Skąd.

Xana.

Wiedział?

Jakim cudem znów ich złapał? Nie mógł przecież trzymać przez cały ten czas zwiadowców na terenie Kory, prawda? A nawet jeśli, nie zmaterializowałby dodatkowych potworów tak szybko... tak? Już sam nie wiedział, nic nie było pewne i nic nie miało sensu! No bo skąd do cholery miał na to tyle mocy i to po dwóch atakach z rzędu? W jaki sposób był w stanie ciągle ewoluować i rosnąć w siłę, skoro sukcesywnie pozbywał się kodów? Jak on to robił?!

- Jeremy! - głos Aelity wreszcie przedarł się do jego mózgu, wyciągając z chaosu jego własnych myśli. - Megapod nie wytrzyma zbyt długo, będziemy musieli się ewakuować!

- Dałeś już znać Alex i Williamowi?! Przydaliby się nam! - dodała Yumi i Einstein mógł poczuć, jak krew napływa do jego policzków. 

Kurwa

Wiedział, że o czymś zapomniał.

- Och, no tak. Jeśli o to chodzi... - odchrząknął i poprawił okulary. - Jest taki tyci problem...

***

Obserwowała, jak na moście pojawia się nowy ninja, idący niespiesznym krokiem w kierunku przejścia. Widziała, jak mniej więcej w dwóch trzecich odległości, na jego sylwetkę spadło światło, a zaraz potem brama rdzenia zaczęła się otwierać. Wówczas awatar wszedł do środka, podczas gdy pozostała dwójka nie ruszyła się o krok ze swoich miejsc.

Dziewczyna nie powstrzymywała cisnącego się na usta, szerokiego uśmiechu.

Bingo.

- Co za nudy! Ciąży na tobie jakaś klątwa i teraz przeniosłaś ją na mnie, czy co? - narzekał William, siedząc ze spuszczoną głową pod jedną ze ścian. 

Nie miała pojęcia, kiedy się tam znalazł. 

- Przestań jęczeć. To pewnie nic takiego. 

Właściwie przeszło jej przez myśl, że być cały ten czas się z nią droczył, ale nic w zachowaniu chłopaka nie wskazywało na to, by sobie z niej żartował. Niemniej jednak, dopóki znajdowali się w wirtualnym świecie i nic i nikt nie próbował ich zdewirtualizować, dopóty zamierzała grzecznie siedzieć i czekać...

- Myślisz, że powinniśmy się z nimi rozprawić? To znaczy, o ile się nie boisz.

... nawet jeśli miało to oznaczać, że oszaleje przez Dunbara.

- I wylądować w skanerze, zanim tamci przyjadą? Świetny pomysł.

- Zbadalibyśmy teren. No i, bez urazy, ale na twojej dewirtualizacji wiele byśmy nie stracili. 

W odpowiedzi nie mogła powstrzymać pogardliwego prychnięcia, które wydobyło się z jej ust.

Czy była pełna uprzedzeń?

Tak.

Czy odrobinę przesadzała?

Być może, ale nic, co do tej pory wyszło z ust Williama Dunbara, nie zdołało przekonać jej do jego osoby na tyle, by zmienić opinię o nim. Zresztą, uczucia wydawały się odwzajemnione i w jej oczach był to wystarczający powód, by nie starać się stwarzać pozorów - a przynajmniej na tyle, na ile nie ucierpi na tym ich misja.

- Ej! A co jak nas słyszy? - zasugerował i jeśli o nią chodziło, zrobił to zbyt entuzjastycznie. Może to on był tym, który już oszalał. - Jeremy, jeśli wszystko jest w porządku, zdewirtualizuj motor. 

Oboje spojrzeli na pojazd, który mimo upływających chwil, ani drgnął. Dziewczyna była tą, która odwróciła głowę jako pierwsza, lecz William uparcie gapił się na motocykl.

- No dobra. - kontynuował, niezrażony niepowodzeniem. - W takim razie zdewirtualizuj go, jeśli powinniśmy zacząć się martwić.

Dziewczyna wzniosła oczy do nieba i nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że to również nie zadziałało.

- Prawie jak na wywoływaniu duchów. - zauważyła, a chłopak, niemal wbrew sobie, zachichotał.

Szybko jednak śmiech przerodził się w huk, a potem w pisk opon, gdy z jednego z korytarzy wypadł rozpędzony Megapod. Spojrzeli po sobie zdezorientowani, nim jednocześnie zerwali się w stronę południowo-wschodniej ściany, by zobaczyć co się działo.

- Przecież mieli... - przerwała natychmiast, gdy tuż za pojazdem zjawiła się chmara potworów Xany.

Niektóre, tak jak bloki czy manty, były dla niej znajome; innych natomiast absolutnie nie rozpoznawała, a każdy zdawał się groźniejszy od poprzedniego. Szczególnie niebezpieczną wydawała się tocząca za pojazdem metalowa kula, która próbowała zepchnąć pojazd (Odda!) prosto w cyfrowe morze. A było jeszcze gorzej, gdy ów kula nagle stanęła, po czym rozsunęła się i utworzyła olbrzymią, laserową ścianę, która minęła Megapod zaledwie o milimetry.

Zaniepokojona spojrzała na przejście, widząc, że kilka potworów nadchodziło również z północnej strony. Mijały przy tym most, aczkolwiek awatary nie wydawały się nimi zaskoczone; a na pewno nie tak, jak widokiem wojowników, od których nie odwracali głów.

- Okej, uznam to za znak. - mruknął William, a dziewczyna natychmiast odwróciła głowę w jego stronę; w samą porę by zobaczyć materializujący się w jego rękach miecz.

On chyba nie chciał...

- Czekaj! - rozkazała i chwyciła go za przedramię, gdy zerwał się z miejsca, najwyraźniej zamierzając skoczyć w środek walki na koła i lasery. - Co ty odwalasz? Nie wiedzą przecież, że tu jesteśmy.

Wskazała na most, gdzie pojawiali się nowi ninja, którzy materializowali się nie bliżej, niż pośrodku platformy - co zresztą tylko potwierdzało jej przypuszczenia. 

- To nasz najmniejszy problem. - stwierdził, wypalając oczami dziurę w miejscu, w którym go dotykała. - Nas Einstein nie wpuści przed interfejs. Więc jeśli reszta da się zdewirtualizować, cała misja pójdzie na dno, a drugi pchlarz razem z nią.

A potem wyrwał rękę z jej uścisku, pobiegł i SKOCZYŁ. 

Idiota naprawdę to zrobił!!!

Natychmiast zamieniła się z nim miejscami, a zaraz potem teleportowała tuż przed nim, zagradzając mu drogę.

- Co ty... Jak to zrobiłaś? - mamrotał i może w innych okolicznościach roześmiałaby się, widząc jego zdezorientowaną minę, gdyby nie była tak bezgranicznie wściekła.

- Masz szczęście, jeśli nikt cię nie widział! - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - A teraz zrób sobie przysługę i mnie posłuchaj, dobra?

Wpierw zamrugał zaskoczony, nim skrzyżował ramiona na piersi i z powrotem przyjął swój typowy, nachmurzony wyraz twarzy.

- Ta, już lecę. - prychnął i śmiał ją MINĄĆ. A potem pobiegł i SKOCZYŁ. PONOWNIE! A ona ponownie przeniosła go w to samo miejsce. - Przestań to robić!

- Więc ty przestań skakać! - krzyknęła, na wszelki wypadek popychając go z dala od krawędzi.

- Nie mów mi co mam robić!

- Ktoś najwyraźniej musi! Myślałam, że tylko udajesz, ale chyba naprawdę jesteś, kurwa, tępy! 

Nie spodziewała się, że w następnej chwili znajdzie się po drugiej stronie miecza, a ciemne oczy jego właściciela będą wpatrywać się w nią nieufnie i wrogo. I nawet jeśli odrobinę się przestraszyła jego nagłą reakcją, to w życiu by się do tego nie przyznała.

- Co ty próbujesz, co?

- Poza obrażaniem cię? Pomóc Oddu. - warknęła, lecz na wszelki wypadek uniosła dłonie do góry.

- I pomagasz mu, przez zatrzymywanie mnie tutaj, gdy tamci zamierzają walczyć? Jak dla mnie, to brzmi bardziej na sabotaż. Może powinienem cię zdewirtualizować?

- Jesteś poważny? 

Skrzywiła się, gdy poruszył nadgarstkiem, unosząc miecz i zmuszając ją do stanięcia na palcach.

- Bardzo.

- Dobra, wyluzuj! Mam plan, okej? Pozwól mi go wyjaśnić, a jeśli cię nie przekonam, obiecuję, że nie będę ci więcej stawać na drodze. W porządku? - uniosła brwi, zmieszana, gdy machnął ręką, jak gdyby oczekiwał czegoś jeszcze. A kiedy zrozumiała, co miał na myśli, zmrużyła oczy; - Żartujesz sobie.

- Co? Co tam mówiłaś? Nie słyszałem zbyt dobrze. - i choć był rozbawiony sytuacją, to zachowywał kamienną twarz, a groźba w postaci jego wirtualnego ostrza, w dalszym ciągu znajdowała się przy jej gardle.

- Chyba śnisz! - syknęła, nim ugryzła się w język. 

Absolutnie nie wierzyła, by naprawdę mógł ją zdewirtualizować; ale jego udział był kluczowy dla scenariusza, który układał się w jej głowie. Nie mogła pozwolić mu uciec i wszystko zepsuć, zanim jeszcze miało okazję się rozpocząć. 

- Skoro tak stawiasz sprawę, myślę, że-

Wydała z siebie przeciągły, poirytowany jęk. 

- Proszę. - wypluła przeklęte słowo i gdyby spojrzenie mogło zabijać, chłopak umarłby najgorszą, najboleśniejszą śmiercią znaną człowiekowi.

Zmierzył ją wzrokiem, udając, że się zastanawia, a potem zerknął ponad jej głową na wojowników. Później przeleciał spojrzeniem przez most, a następnie znów wrócił do niej, westchnął i rozluźnił się.

- Dobra, catwoman. - powiedział w końcu, a jego miecz zniknął sprzed jej twarzy. Następnie uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z siebie i dodał; - Masz dziesięć sekund.

I och. Już ona dopilnuje, by tego pożałował.

Zrobiłam nową okładkę, znowu :))))

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top