16
Czasami żałowała, że sen nie równał się resetowaniu poprzedniego dnia; wymazaniu go z egzystencji, jak gdyby nigdy nie istniał.
Do spotkania pozostała godzina i choć bardzo nie miała ochoty wychodzić ze swojego łóżka, to misja w Korze nie była czymś, co mogła sobie odpuścić. Nie, kiedy stała się jej istotnym punktem, jak określił to Jeremy, w wiadomości wysłanej pół godziny temu. Wspomniał w niej również, że bardzo liczył na dziewczynę i jeżeli chciał ją tym zmotywować, to wybrał najgorszy możliwy sposób.
Wizyta w fabryce była również przyczyną, dla której jej myśli w kółko wirowały wokół pewnego jasnowłosego chłopaka, który zdawał się zniknąć z powierzchni ziemi, odkąd zeszłego wieczoru rozstali się pod budynkiem szkoły. Ostatnim razem, gdy z nim rozmawiała, było to w opuszczonym domu, choć trudno nazwać to rozmową. To był raczej jej monolog, podczas którego tłumaczyła mu co się wydarzyło (oczywiście była to wersja okrojona, biorąc pod uwagę obecność Charliego). Cały ten czas spojrzenie Della Robbi wędrowało między nią a Aelitą, jak gdyby nie do końca wierzył, że Stones naprawdę tam jest.
Od tamtej pory nie dawał znaku życia - nie odpisywał na wiadomości, nie odbierał telefonu, nawet nie pojawił się na kolacji! I tak, być może zmarnowała godzinę siedząc i czekając na niego na stołówce, ale wcale nie była zdesperowana. Może tylko trochę... rozczarowana.
Rozczarowana, bo chciałaby wierzyć, że nie miało to związku z incydentem sprzed parunastu godzin.
Na samo wspomnienie krew zawrzała jej w żyłach, a zęby zazgrzytały od siły, z jaką zacisnęła szczękę. Po tym wszystkim co się wydarzyło, Charles śmiał ją ignorować. Nie odezwał się słowem w drodze do Cadic, nie podszedł do niej na stołówce. Nawet na nią wtedy nie spojrzał, choć siedział naprzeciwko i widział, że była sama. Poza byciem wielce obrażonym, nie wydawał się pamiętać niczego z ataku widma, co było dużą ulgą. Zwłaszcza, że do tej pory nie poznała powodu, dla którego Jeremy nie włączył powrotu do przeszłości.
W każdym razie cokolwiek wpadło do pustej czaszki Charliego, nie zamierzała pokazywać, że się tym przejmuje. Właściwie, im dłużej nad tym myślała, tym coraz częściej dochodziła do wniosku, iż wszystko to nie było nawet jej winą. To znaczy, kto normalny zaczyna się z byle powodu kłócić z chłopakiem swojej przyjaciółki (nawet jeśli udawanym)? Bo na pewno nie Moreau, najspokojniejsza, najbardziej bezkonfliktowa osoba jaką znała, tak by powiedziała jeszcze paręnaście godzin temu. Dobra, może i wiedział, że coś przed nim ukrywała (i na jej szczęście nie zdawał sobie sprawy, jak poważne jest to coś), ale to nie usprawiedliwiało jego zachowania i-
Nagłe stukanie przeniknęło ciszę pokoju, wyrywając ją z zamyślenia.
Chwyciła bluzę z oparcia krzesła i w drodze wciągnęła ją przez głowę, w duchu przeklinając tego, który śmiał zakłócić jej spokój o tej godzinie. Czy to Moreau sięgnął po rozum do głowy? A może któryś z wojowników lyoko przyszedł osobiście przypomnieć jej o misji?
Jeremy nie byłby aż tak zmotywowany, prawda?
Podeszła do drzwi i otworzyła je, nieufnie wychylając głowę na zewnątrz. Nie mogła powstrzymać uniesienia brwi, w wyrazie absolutnego zaskoczenia; w końcu Odd był ostatnią osobą, jakiej się tutaj spodziewała. Sądziła, że w najlepszym scenariuszu spotka go dopiero w fabryce.
- Mogę wejść? - zapytał i zauważyła, że jego włosy były w nieco większym nieładzie niż zwykle, a cienie pod powiekami odznaczały się na tle bladej skóry. Patrzył jej prosto w oczy, z tym powściągliwym uśmiechem na twarzy i dłońmi głęboko w kieszeniach. Nie wydawał się zły; raczej nieco zmęczony i niepokojąco poważny, jak na jej gust.
Kiwnęła głową, robiąc mu miejsce, a kiedy tylko zamknęła za nim drzwi, nagle poczuła owijające się wokół niej ramiona. W pierwszej chwili zesztywniała w jego objęciach, zszokowana. Nie przytulał jej na powitanie, odkąd całowali się nad rzeką.
I może jej się tylko wydawało, lecz ten uścisk zdawał się różnić się od wszystkich innych, których do tej pory miała okazję od niego doświadczyć - od przytulania na pożegnanie, aż po ostentacyjne obejmowanie jej na środku stołówki. Tym razem był on niepewny; dotyk jego palców na jej ciele był tak lekki, jak gdyby spodziewał się, że lada moment się od niego odsunie. I być może by to zrobiła, gdyby nie fakt, że przez dłuższą chwilę nie odezwał się nawet słowem, a to było do niego niepodobne.
Skóra jego twarzy, która miała okazję stykać się z jej policzkiem, była lodowata. Lecz coś w sposobie, w jaki krótko westchnął tuż przy jej uchu i przylgnął do niej jeszcze mocniej, gdy wsunęła dłonie na jego barki, sprawiło, że zrobiło jej się cieplej. Pokusiła się nawet o cholernie niezręczne potarcie jego pleców, ale chyba było to w porządku, biorąc pod uwagę krótkie nucenie dobywające się z głębi jego gardła.
Wtulił się w jej szyję, wdychając mieszankę zapachu jej kwiatowego szamponu i cukierkowych perfum. Słodko-duszące połączenie, od którego przyjemnie kręciło mu się w głowie.
- Niesamowite. - usłyszał; jej głos gubił się gdzieś pomiędzy szelestem jego kurtki, a niespokojnym biciem serca. - Czy to naprawdę sam Odd Della Robbia? - rzuciła, próbując żartem złagodzić to napięcie, które zdawało się wisieć w powietrzu.
Uniosła głowę, by na niego spojrzeć i niemal odetchnęła z ulgą, gdy twarz chłopaka rozjaśnił półuśmiech; jak gdyby on sam czekał na taki ruch z jej strony.
- Jeden jedyny. - powiedział, wyrywając z niej mimowolne parsknięcie. Następnie puścił ją i odsunął się kilka kroków, bezwstydnie lustrując ją wzrokiem. - Więc jednak masz nogi?
Zerknęła na jego własny outfit i prychnęła.
- Myślałam, że nienawidzisz czerwonego. - mruknęła, wbijając spojrzenie w jego klatkę piersiową, nim przeniosła wzrok na śmieszne logo na jego prawym udzie. - I niebieskiego. - spojrzała jeszcze niżej. - I zielonego. Szafa na ciebie zwymiotowała?
Spojrzał ukradkiem na swoje odbicie w lustrze po prawej i skrzywił się nieznacznie. Gdy kilkanaście minut temu wchodził do swojego pokoju, miał się za szczęściarza, że zdążył się przebrać, nim Ulrich wyszedł z łazienki. Teraz widział, że był to raczej pech.
- Wow. - odparł, z powrotem skupiając uwagę na dziewczynie, która miała czelność śmiać mu się prosto w twarz. - Spodziewałem się raczej buziaka w policzek, czy coś w tym stylu. Jak na kogoś, kto wysyłał mi rozprawki o trzeciej nad ranem, nie wydajesz się skakać z radości.
Zacisnęła usta, a blady róż rozlał się na jej policzkach, prowokując złośliwy uśmiech chłopaka. Cholera, kompletnie o tym zapomniała.
W środku nocy przebudziła się i pod wpływem impulsu wysłała mu parę wiadomości, za które w tym momencie najchętniej umarłaby na miejscu. Nie było ich wiele, ale nie to było problemem; bo gdy dwie minuty później sięgnęła po rozum do głowy i wróciła do czatu, by wszystko usunąć, okazało się, że chłopak już zdążył je odczytać.
- Och, tamto? - zapytała i bawiło go to, jak uparcie odwracała wzrok. - Byłam zmęczona i pisałam głupoty.
I właściwie była to prawda. Bo jakkolwiek sytuacja z Charliem i Oddem zajmowała jej umysł, to przecież nie oni byli głównym powodem, dla którego jej sny były niespokojne, przepełnione wizjami ruszających się wokół niej cieni.
Wstydziła się tego, jak bardzo wstrząsnęły nią wydarzenia wczorajszego dnia. Jak bardzo bała się zasnąć po powrocie i jak często budziła się w środku nocy, z wciąż żywym obrazem bezkształtnej twarzy przed oczami i dzwonieniem krzyków w uszach.
Prędzej umrze, niż przyzna się do tego.
- Och? - przekrzywił głowę i uśmiechnął się jeszcze szerzej, nawet na chwilę nie spuszczając jej z oczu. - A więc nie chciałaś, żebym tu był? I że jestem twoim przyjacielem i że masz nadzieję, że wszystko okej?
Nim się obejrzała, znalazł się tuż przed nią, wyciągając rękę i opierając ją o ścianę na wysokości jej głowy. Była pod wrażeniem, jak precyzyjnie przypomniał sobie treść jej wiadomości.
- Byłam zmęczona, jasne?
- Może, ale tak właśnie napisałaś. - odparł, niezrażony jej oschłym tonem, nie odsuwając się nawet o krok. - Właściwie jestem zdziwiony, że nie było nic o tym, jak bardzo za mną tęsknisz.
- Po moim zimnym trupie. - odparła i wydawało jej się to raczej dziwne, jak bardzo blondyn był w nastroju do flirtowania z nią. Ona zdecydowanie nie była i musiał to wreszcie zauważyć, bo wycofał się, choć pewny siebie uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- To świetnie się składa, bo idziemy razem do fabryki.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że kryło się za tym coś więcej, jednak chłopak najwyraźniej nie zamierzał jej nic wyjaśniać, a ona nie zamierzała pytać.
- Z chęcią. Dalej nie pamiętam drogi przez kanały. - przyznała i obróciła się na pięcie. - Daj mi pięć minut.
Obserwował, jak znika w drzwiach łazienki, by chwilę później wyjść ze szczoteczką w ustach i zacząć grzebać w szufladach. Bawił się telefonem, gdy czesała włosy i przyglądał jej się, gdy malowała brwi w tym śmiesznie małym lusterku przy biurku. Czasami krzywiła się w trakcie, wyraźnie niezadowolona z tego co widzi, szczególnie gdy nakładała cień w kąciku oka. Nie rozumiał dlaczego, gdyż z jego perspektywy wyglądało to równie dobrze co zawsze. Zwrócił szczególną uwagę w momencie, w którym nakładała pomadkę na usta i nawet nie zauważył, gdy pozwolił myślom dryfować.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie myślał o tamtych - zdecydowanie za krótkich - chwilach nad rzeką. Właściwie wspominał o tym częściej, niż chciałby się do tego przyznać, choć od tamtej pory minął już okrągły tydzień. Nie pomagał fakt, iż w międzyczasie zaprosił ją na randkę. Do tej pory nie zastanawiał się nad tym, ale teraz, gdy patrzył na dziewczynę, zdał sobie sprawę, że atak Xany nie będzie jego wymówką wiecznie i w końcu będzie musiał coś powiedzieć.
I być może łatwiej byłoby podjąć decyzję, gdyby dziewczyna nigdy nie postawiła stopy w Lyoko. Wtedy nigdy nie zobaczyłby jej w akcji, a przede wszystkim nie zobaczyłby jej w tym cholernym kostiumie, w którym wyglądała zdecydowanie zbyt dobrze, by mógł wyrzucić ją z głowy. W kółko powtarzał sobie, że nie powinien myśleć o niej w ten sposób, ale im dłużej zastanawiał się nad konsekwencjami, tym częściej dochodził do wniosku, że są one warte ryzyka.
Boże, naprawdę musiał wziąć się w garść.
- Więc... Rozmawiałaś może z Charliem? - zapytał, próbując skupić uwagę na czymkolwiek, co nie jest związane z jej atrakcyjnością.
- Oczywiście, że nie i nie mam na to najmniejszej ochoty. - odparła, bez większego namysłu. Właściwie wydawała się całkiem zadowolona z tego, że postanowił poruszyć ten temat.
- Dlaczego?
- Jeszcze pytasz? - powiedziała, ostatni raz spoglądając w lustro, nim nogi automatycznie poniosły ją bliżej chłopaka. - Może dlatego, że wbrew temu, co on sobie wyobraża, mam mózg i wiem jak go używać. Gdyby ktokolwiek chciał mnie zmusić do czegoś, czego absolutnie nie chciałabym robić, kazałabym mu spadać i nie potrzebuję do tego Charlesa, ani nikogo innego! - usiadła na krawędzi łóżka i najwyraźniej nie przeszkadzało jej, że chłopak zajmował tyle miejsca. - I on doskonale to wie, a mimo to zaczął się z tobą kłócić, moim chłopakiem.
- Słońce, przecież to twój chłopak zaczął. - parsknął śmiechem. - Szczerze mówiąc i tak zareagował lepiej, niż się spodziewałem.
- To nie ma znaczenia. - jęknęła z poirytowaniem i musiał ugryźć się w policzek, by nie zacząć chichotać. Zabawne, jak szybko się denerwowała. - Gdyby on nie chciał mi o czymś powiedzieć, to bym się nie wtrącała, a tym bardziej w taki sposób. On dosłownie kazał ci wyjść w moim imieniu, a potem jeszcze kłócił się ze mną przy tobie, choć już o tym rozmawialiśmy! Kto tak kurwa robi? Zresztą, skoro widzi, że nie chcę się czymś dzielić, powinien przestać pytać i mi po prostu zaufać, tak?!
Spojrzała na niego błyszczącymi oczami, jak gdyby oczekiwała, że natychmiast przyzna jej rację.
Blondyn jednak nie wydawał się podzielać jej entuzjazmu.
- Martwi się o ciebie.
- To oczywiste. - dąsała się; spokój Della Robbi działał jej na nerwy. - Ale mówienie mu, żeby przestał nie rozwiązuje problemów, a ja nie potrafię go dobrze okłamywać.
Westchnął.
- Skarbie, założę się, że w tym momencie zjada go poczucie winy za to, że cię rozczarował.
Zmrużyła oczy. Czy to nie Odd, ze wszystkich ludzi, powinien być po jej stronie? Czuć gniew wobec Moreau, co najmniej tak silny, jak jej własny? Chciała móc razem z nim się wściec, ponarzekać i wreszcie odpuścić, ale on jej tego nie ułatwiał.
- Przestań go bronić. - warknęła, zmieszana i sfrustrowana jednocześnie. - To on się do mnie nie odzywa od wczoraj!
- Nie bronię go, ale uważam, że miał rację. Znajomość ze mną się nie zwraca. - drażnił i choć uśmiechał się, jego ton był monotoniczny, a spojrzenie wydawało się pozbawione życia. - W końcu poniekąd zmusiłem cię do pomocy w lyoko.
Nie mogła uwierzyć w to co słyszy.
- Boże co za bzdury! - prychnęła. - Po pierwsze, zmusiły to mnie okoliczności sytuacji. Po drugie, Xana zaatakował mnie, zanim dowiedziałam się o lyoko, więc pomagając ci z wieżami, przynajmniej mogłam się do czegoś przydać. I nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek na to narzekała. - skrzyżowała ramiona na piersi. - A ty, wbrew temu, co znawca Charles sobie wyobraża, zwracasz się całkiem dobrze, biorąc pod uwagę, że uratowałeś nam życie.
Rozchylił usta, trochę zaskoczony jej ripostą, po czym westchnął głęboko.
- W takim razie nie rozumiem, czego ode mnie oczekujesz. - zmrużył oczy, unosząc brew. - Chcesz, żebym zaczął go wyzywać, czy coś?
Gapiła się na niego, jak gdyby była to najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszała.
- Nie wiem, czego oczekuję, Odd. Może jakiejś logiki? W tym co robisz i mówisz? - powiedziała i doskonale wiedział, co miała na myśli.
Nie był ślepy, a przede wszystkim nie był głupi. Alex nigdy nie wspominała o swoich znajomych i sądząc po jej podejściu do takich spraw, nie mógł być więc pewien, czy tak naprawdę ma kogokolwiek poza Charliem. Zależało jej na nim i miał okazję się o tym przekonać krótko po ataku Xany, gdy wybrała unikanie ich, w trosce o bezpieczeństwo Moreau.
Aczkolwiek w tamtym momencie, w pokoju Aelity, nawet jeżeli była to tylko głupia kłótnia, to ona stanęła po jego stronie. Broniła go, choć mogła siedzieć cicho, co prawdopodobnie zrobiłaby w jakimkolwiek innym przypadku. Wiedział o tym, oczywiście, że tak. Lecz wtedy żadne słowa dziewczyny nie zmniejszyłyby tego bólu w klatce piersiowej, ani ognia w jego oczach, który niemal całkowicie pochłaniał wzrok.
Zdecydował się jednak nie poruszać tego tematu, nie miał na to siły.
Nie dziś.
- Dobra, chcesz logiki, proszę bardzo. Charlie jest dla ciebie ważny, prawda? - czekał na jej potwierdzenie, które nadeszło wraz z kiwnięciem głowy. - Walczysz dla niego z Xaną, tak? - kolejne kiwnięcie. - I robisz to świadomie, zdając sobie sprawę, że możesz zginąć w każdej chwili i nikt nigdy nie dowie się dlaczego. - podniósł się do pozycji siedzącej, by spojrzeć jej prosto w oczy, gdy niechętnie i po raz ostatni przytaknęła. - Więc czy sądzisz, że marnowanie czasu w ten sposób ma jakikolwiek sens?
- Dajesz rady, których sam się nie trzymasz. - zauważyła i cholera, czy miała rację.
Zmarszczyła brwi i podniosła na niego oczy, gdy ni stąd ni zowąd chwycił ją za rękę.
- Dobra, kocie, więc spróbujmy inaczej. Pogódź się z nim i tyle. Dla mnie?
- Dlaczego ci tak na tym zależy? - syknęła, krzywiąc się i czerwieniąc, gdy kciukiem zaczął głaskać przegub jej dłoni. Nienawidziła, gdy tak robił.
- Nie chcę, żebyście się kłócili przeze mnie. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niej na ten swój słodki, czarujący sposób. Nim spostrzegła, jej lodowata wściekłość stopniała, znikając tak szybko, jak się pojawiła.
Kurwa.
- Na miłość boską, dobra! - syknęła po chwili, wstając na równe nogi. - Dobra, niech ci będzie, może i masz rację. Przeproszę tego idiotę. - zacisnęła usta, nim po chwili uniosła palec wskazujący, mówiąc. - Ale po misji.
A potem odwróciła się na pięcie i chwyciła za kurtkę, ruszając w stronę wyjścia. Nawet nie zauważył, kiedy ubrała buty.
- Jesteś uparta. - narzekał, podążając za nią na korytarz.
- A ty się powtarzasz.
***
- Aelita straciła wszystkie kody. - oznajmił Jeremy, a jego błękitne oczy przesuwały się kolejno po słupkach kodów, widniejących na holomapie. Meyer spojrzała w stronę wspomnianej dziewczyny, siedzącej na fotelu przy superkomputerze, a na jej bladej twarzy malowało się olbrzymie poczucie winy. - Yumi zostało ich praktycznie na jeden atak. - dodał ponuro, a Ulrich i William spojrzeli po sobie, zgodnie kiwając głowami. - I martwi mnie, że Odd tym razem nie odczuł żadnych skutków-
- E, dzięki? - prychnął Della Robbia. - Dosłownie zemdlałem?
- Tak i zaraz potem się obudziłeś. - odparł natychmiast, a sarkazm chłopaka zdawał się nie robić na nim wrażenia. - Chyba, że działo się coś jeszcze?
- Coś więcej niż sam atak? - zapytał, zerkając znacząco na Aelitę, która odmawiała z nim kontaktu wzrokowego, odkąd postawił stopę w fabryce. - Raczej nie.
Wystarczyło jedno spojrzenie w stronę Jeremiego i Ulricha. Jedna para odwróconych oczu i druga, wpatrująca się w niego uważnie, z czymś na kształt niepokoju. Porozumiewawcze spojrzenie. Ręka pocierająca kark.
Oboje go, kurwa, wydali.
- Okej. - jeśli Belpois zrozumiał aluzję, to starał się nie dać tego po sobie poznać. Nie, żeby Odda to obchodziło, on już wiedział. - A co z tamtym chłopakiem? - zwrócił się tym razem do Alex, która stała pod ścianą, wpatrując się w ekran swojego telefonu.
- Nic nie mówił. - powiedziała tylko i nie była to satysfakcjonująca odpowiedź dla Jeremiego.
- Co się w ogóle stało? - dopytywał, a Della Robbia dyskretnie przewrócił oczami. Klasyczny detektyw Jeremy, musiał przesłuchać każdego podejrzanego, by móc spać spokojnie.
- Gdy spektrum przyszło, ja i Charlie nie mogliśmy się ruszyć. Potem złapało Aelitę.
- Wyglądało jakoś inaczej?
- W punkt. - parsknęła. - Nie miało twarzy. I zacinało się częściej niż kiedyś. - zawahała się, nim dodała. - I mówił.
- Mówił? - Aelita podniosła głowę, wbijając w dziewczynę zdumione spojrzenie. - Nic nie słyszałam. Co powiedział?
- Coś w stylu 'cała trójka'. - jej spojrzenie szybko przeskoczyło na Odda, gdy zmieszana dodała; - Nie robili tego wcześniej?
- Od dawna nie. - powiedział i uśmiechnął się do niej. - Ale to nic takiego. Co nie, Einstein? - zwrócił się twarzą do Jeremiego, a jego zimny wzrok sugerował wyraźnie, by chłopak porzucił temat.
Nie, żeby potrzebował do tego zachęty.
- W porządku. Jakby tamten chłopak o czymś wspominał, daj znać. - westchnął i poprawił okulary. - Tak czy siak, mamy problem. Z jakiegoś powodu Xana oddaje wszystkie kody, a mimo to potrafi zaatakować praktycznie kilka razy pod rząd, wysłać milion potworów, opętać ludzi prawie że na śmierć i co chwila robi coś nowego, a ja nie mam pojęcia, jak on to robi!
- Może błędnie zakładaliśmy, że cała jego moc opiera się na kodach? - zasugerował William, ale ten natychmiast pokręcił głową.
- No co ty! Cały Xana to właśnie kody. Bez nich on nie istnieje.
- Więc może ten jego procent też jest w innej skali? - prychnął Odd z wyraźnym sarkazmem w głosie, który Belpois puścił mimo uszu.
- Po prostu nic tutaj nie ma sensu!
- Nie musi mieć. Najważniejsze, to zabrać Tyronowi dane i skończyć program.
- Och, czyżbyś się o mnie martwił, Will? - drażnił Odd, na co brunet uśmiechnął się kpiąco.
- Chciałbyś. Ale jeśli dobrze zrozumiałem bełkot Jeremiego, to ten głupi program sprawi, że Xana odpierdoli się od Yumi i tyle mi wystarczy.
- To nie do końca tak. - westchnął Einstein. - Zakładam, że skoro pozbywa się kodów, to nie będzie ich zabierać, gdy Odd stanie się niedostępny, ale to nie jest nic pewnego.
- No a co powiedziałem?
Jasnowłosy wzniósł oczy do nieba, a Alex stłumiła śmiech.
- Tym będziemy przejmować się później. - powiedziała Stones, jako pierwsza wchodząc do windy, szerokim łukiem omijając przy tym Odda, który prychnął pod nosem. W odpowiedzi jej smutne spojrzenie niemal natychmiast zmieniło się w pełne wściekłości. Wyglądała, jakby w każdej chwili miała go zamordować, jednak coś zdawało się powstrzymywać ją od konfrontacji z nim i Meyer nie trudno było się domyślić, że tym czymś była ona.
Cóż, teraz poranna wizyta chłopaka nabrała więcej sensu.
- Okej. William, Alex i Aelita, pójdźcie pierwsi. - głos Jeremiego rozbrzmiał w pomieszczeniu, a wybrana trójka posłusznie ruszyła w kierunku skanerów.
Nawet nie mrugnął, gdy dłoń współlokatora wylądowała na jego ramieniu zaraz po tym, jak drzwi skanerów zamknęły się jednomyślnie, a Einstein rozpoczął proces wirtualizacji. Natomiast odwrócił się i, bardzo wymownie, uniósł brwi; nie, żeby Ulrich spodziewał się czegoś więcej.
- Stary, nie powiedzieliśmy jej o niczym, przysięgam! Podsłuchała nas, jak rozmawialiśmy na sali. - tłumaczył się, a panika jaką dało się zobaczyć w jego oczach, poprawiała chłopakowi humor. Tylko odrobinę. - Jeremy chciał przyjść do pustelni po zajęciach, a ja mówiłem mu, że to durny pomysł. Nie wiem, ile z tego usłyszała, ale dowiedziałem się, że poszła do was dopiero po ataku. Przecież bym cię nie wydał, daj spokój.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio Ulrich go za coś przeprosił - tak naprawdę przeprosił. Prawdopodobnie nawet teraz robił to tylko ze strachu przed tym, że Della Robbia którejś nocy podejmie się wyzwania i zafarbuje mu włosy na czerwono, ale nie miało to znaczenia. Nie miał też siły, by się zastanawiać, czy chłopak w ogóle mówił prawdę - właściwie, średnio go to obchodziło.
Był taki zmęczony.
- Wyluzuj. - powiedział wreszcie, strzepując jego rękę. - Nie jestem zły.
Stern rzucił mu spojrzenie.
- Głuchy jesteś? Mówię, że nie jestem. - syknął Odd, może nieco za ostro. - I tak by się kiedyś dowiedziała.
Taki wyczerpany.
- Wszystko w porządku? - odparł, szczerze zaniepokojony i to było dobre pytanie, na które nie znał odpowiedzi, choć głowił się nad nią przez ostatnich dwanaście godzin.
Przez całą noc nie zmrużył oka.
Jego głowę nieustannie nękały wspomnienia koszmarów, od wizji topienia się, przez uwięzienie w lyoko, aż po ucieczkę przed ogniem. Do tej pory odczuwał mdłości na samą myśl o tym ostatnim i był pewien, że jeśli spędziłby choć sekundę dłużej na rozmyślaniu o tym, oszalałby. Nie zamierzał jednak o tym mówić, nie chciał o tym mówić; fizycznie nie był kurwa w stanie wypluć z siebie ani słowa na ten temat.
Nie teraz, nie tutaj, nie Ulrichowi.
Zacisnął więc zęby, a dźwięk otwieranego skanera przykuł jego wzrok - w samą porę. Dzięki temu miał pretekst, by nie patrzeć mu w oczy, gdy kłamał:
- Jasne, że tak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top