14

Z hukiem oparł przedramię o szybę, jęcząc głęboko w gardle, gdy krople lodowatej wody raz za razem bębniły o rozpaloną skórę jego pleców. Zamrugał kilka razy, próbując pozbyć się napięcia za powiekami i tego stłumionego bólu głowy, który mglił jego umysł. Po chwili wbił wzrok w fioletowe strugi wody, powoli znikające w odpływie prysznica, mając nadzieję, że zabiorą ze sobą choć część trapiących go problemów.

Wczoraj cały jego świat stanął na głowie. Spędził połowę nocy analizując tych kilka minut w Lyoko, kiedy to biernie obserwował, jak Alex odkrywała swoją moc teleportacji i pozbywała się niemal wszystkich potworów Xany za jednym zamachem. Poruszała się tak szybko i lekko w powietrzu, że gdyby nie odrywał od niej wzroku, być może przegapiłby moment, w którym ogarnęło ją podekscytowanie, a szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz. Mógł przysiąc, że w tamtym momencie jego serce zabiło mocniej, nie do końca pewien, czy z podziwu czy z uwielbieniem. To było niesamowite, ona była niesamowita. W dodatku sposób, w jaki drażniła się z nim zaraz po misji, odblokował jakiś przełącznik w jego głowie i przeklinał dzień, w którym dziewczyna zda sobie sprawę, jaką ma to nad nim władzę.

Ale potem minęło kolejnych kilka godzin, ochłonął, a logiczna część jego umysłu wreszcie doszła do głosu, racjonalizując wszystkie jego dotychczasowe przemyślenia. Po prostu podziwiał umiejętności przyjaciółki, nic wielkiego. A to pod koniec? Cóż, dziewczyna miała rację, naprawdę niewiele potrzebował, by odpalić ten jeden neuron w jego mózgu, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Zareagował w ten sposób, bo było to nowe. Alex nie była typem dziewczyny, która jako pierwsza podejmuje ruch, po prostu złapała go z zaskoczenia. Już raz się całowali, więc nie było to dziwne, że zareagował instynktownie, ale nie była nim zainteresowana, a on absolutnie nie był zainteresowany nią. To nie było nic, czym powinien się martwić, nic, czego nie załatwiłoby kilka minut w łazience i naprawdę dobry film.

Paradoksalnie najgorsze było jednak to, że Meyer świetnie się sprawdzała; miała przydatne moce i szybko uczyła się, jak skutecznie ich używać. Była pomocna i z tą świadomością umarła jego ostatnia nadzieja, że jej misja skończy się, zanim Xana zdąży zrobić coś, co mogłoby ją na zawsze złamać. No chyba, że pierwszy zrobiłby to Jeremy, który po ostatniej misji nabrał nieco podejrzeń w związku z dziewczyną i jej niesamowitymi umiejętnościami; najwyraźniej paranoja Yumi udzieliła się również jemu.

Banda wariatów.

Z poirytowanym westchnieniem wyszedł spod prysznica, po usłyszeniu kolejnego krzyku Ulricha, który kazał mu się pospieszyć. Jak na złość, dzisiejszego dnia wyjątkowo nie poszedł na żaden ze swoich głupich treningów - być może ze strachu, że Della Robbia znów usunie zapisy w jego ulubionych grach, na przykład. Jednak jasnowłosy nie zamierzał zadowolić się czymś tak wyrozumiałym, o nie. Tym razem jego zemsta miała być zimna i okrutna, zabarwiona szkarłatem.

Gdy dotarł na stołówkę, czuł się już o wiele lepiej. Dosiadł się do Alex, która jak zwykle zwracała na niego jakieś trzydzieści procent swojej uwagi, pozostałą część dzieląc pomiędzy gadaninę Charlesa a treść filmu na swoim telefonie. Rozmawiała i żartowała jak zwykle, tylko upewniając go w przekonaniu, że wtedy w lyoko droczyła się z nim, ale po przyjacielsku, to nie było na poważnie. I choć nadal czuł się zbyt niezręcznie, by wrócić do ostentacyjnego obejmowania jej, zwłaszcza pod wpływem podejrzliwego spojrzenia Moreau, to naprawdę sądził, że wszystko wraca do normy.

Alex także nie mogła przestać myśleć o wczorajszej wizycie w lyoko. Była naprawdę pod wrażeniem tego, jak superkomputer dopasował do niej broń i umiejętności. I choć po powrocie do akademika w jej głowie zrodziło się milion innych scenariuszy na lepsze rozwiązanie sytuacji, które nie wymagały od niej ryzykowania i pominięcia jednego z potworów, to wszystko rekompensował jej wynik końcowy. Po raz kolejny pomogła wojownikom lyoko i świetnie się przy tym bawiła.

Żałowała, że nie mogła podzielić się swoim sukcesem z Charlesem, jednak równie dużym oparciem był dla niej Odd. Naprawdę doceniała to, że wreszcie sięgnął po rozum do głowy i przestał jej unikać, choć nie przyznałaby się do tego głośno. Cieszyła się, że znów chciał spędzać z nią czas, a przede wszystkim, że nie wspominał o tym głupim pocałunku. Mimo to nie zmieniłaby niczego; gdyby nie tamta sytuacja, w życiu nie dowiedziałaby się, że na tym świecie istnieje coś, co mogło zawstydzić samego Odda Della Robbię.

- Macie może wolne popołudnie? - odezwał się Moreau, uśmiechając, gdy jasnowłosy wzruszył ramionami, a Alex skinęła głową.

- A co? - spytał, siląc się na uprzejmy ton; naprawdę był gotów niemal na wszystko, byleby na powrót zyskać w oczach najlepszego przyjaciela swojej 'dziewczyny', żeby ten w końcu się od niego odpierdolił. 

Della Robbia mógł przysiąc, że od pewnego czasu był przez niego napastowany. Wszędzie gdzie nie poszedł, tam magicznie spotykał parę zielonych tęczówek, które wypalały mu dziurę w plecach, ilekroć zbliżył się do jakiejś dziewczyny. Nie powiedział o tym Alex, bo tak właściwie to nawet nie wiedziałby od czego zacząć, ale skłamałby mówiąc, że nie miał ciarek za każdym razem, gdy o tym pomyślał.

- Rysujesz, prawda?

Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz ciemnowłosej; jedno delikatne uniesienie brwi i najmniej zauważalne zaciśnięcie ust, by domyślił się, do czego to zmierzało.

- Kiedyś tak. - mruknął ostrożnie i wyprostował się na krześle, odwracając wzrok. - Ale to stare dzieje.

- Znaleźliśmy genialne miejsce, wiesz? - odparł, puszczając jego słowa mimo uszu. - Zero kamer, zero ludzi. Pomyślałem, że może będziesz chciał pójść z nami?

Meyer chciała wierzyć, że tym pytaniem brunet w pewien sposób wyciągał rękę do Della Robbi; odkąd zaczęła się cała ta farsa z byciem w związku, atmosfera między nim a Oddem uległa pogorszeniu. Może i nie była to drastyczna zmiana, ale wyraźnie przestali czuć się swobodnie w swoim towarzystwie. W innych okolicznościach więc ucieszyłaby się z propozycji Charlesa, ale oczywistym było, że mówił o fabryce - do tej pory nie odwiedzili żadnego innego miejsca w tym celu, a to komplikowało sytuację.

Jednak w głębi ducha wiedziała, że niezależnie od tego co powie lub co zrobi Odd, Moreau nie zmieni zdania tak łatwo.

Już otwierała usta, by wspomnieć o jakichś super ważnych planach, o których właśnie sobie przypomniała, ale wtedy wtrącił się jasnowłosy;

- Też znam takie jedno miejsce, niedaleko szkoły. - oznajmił szybciej, niż jego mózg zdążył przetworzyć, co w ogóle chciał powiedzieć. - Możemy się tam wybrać.

Cholera. Cholera jasna.

- Naprawdę? - chłopak uniósł brwi, w geście, który blondyn uznał za pozytywnie zaskoczony.

- Naprawdę? - rzuciła Alex, choć ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem niż Moreau.

- Owszem. - kiwnął głową, a potem uśmiechnął się kwaśno, zrozumiawszy, w co się właśnie wpakował.

Kurwa.

***

- Co zrobiłeś?!

Było wczesne popołudnie, godzinę przed planowanym spotkaniem z Alex i Charliem. Jasnowłosy skończył na dziś zajęcia i przyszedł do pokoju Einsteina, gdzie zresztą znajdował się także Ulrich. Chłopak spędził tutaj cały poranek po tym, jak Jeremy spotkał go na korytarzu, uroczyście oświadczając, że ten padł ofiarą umiejętności fryzjerskich Odda.

- Przecież mówię, że musiał mi je rozjaśnić, inaczej ten czerwony by tak nie złapał! - wskazał blondyna palcem i ten nie mógł powstrzymać złośliwego chichotu, widząc, jak Stern marszczył te swoje wściekle rude brwi. - Jeden! Jeden raz nie spojrzałem w lustro, a ty musiałeś odjebać właśnie to! - syczał, a Belpois wzniósł oczy do nieba.

- Mogłem ci je równie dobrze zgolić! - odparł rozbawiony Della Robbia, a na jego twarzy nie było ani cienia skruchy. - Albo pofarbować ci całe włosy za to, że mnie kurwa zostawiłeś!

- Nic ci nie obiecywałem!

- Poza tym możesz winić tylko siebie, że nie obudziłeś się w porę. - parsknął. - Przysięgam, że-

- Odd! - przerwał mu Einstein. - Zadałem ci pytanie!

- No przecież już powiedziałem, głuchy jesteś?

- Co ci strzeliło do głowy, żeby wyskoczyć z czymś takim?! Przecież to praktycznie część pustelni!

- Musiałem coś wymyślić, żeby odciągnąć go od fabryki! - jasnowłosy przewrócił oczami. - A ta rudera nadaje się idealnie.

- Ale obok jest dosłownie dom Hoppera! Jeśli on zacznie grzebać...

- Nie zacznie! I tak przekopałeś tam każdy centymetr, a Alex-

- No tak, w dodatku jeszcze ona. - okularnik pokręcił głową, absolutnie zdruzgotany podejściem Della Robbi. - Nie powiedziałeś jej niczego, prawda?

- Nie, ale o co ci teraz chodzi? - warknął. - Sam wjebałeś ją do lyoko, przypominam, i planujesz to zrobić też jutro!

- Tak, bo nie mieliśmy wyboru i jutro też nie będziemy go mieć! Ale to nie oznacza, że mamy się z nią dzielić absolutnie wszystkim!

- I czym się podzielę, przeprowadzając ich obok losowego, opuszczonego domu?

Brwi Einsteina uniosły się do góry, a zaraz potem opadły.

- Przestań się zachowywać, jakbyś nie rozumiał, co do ciebie mówię! Nie mam nic przeciwko niej, jeśli chodzi o walkę w Lyoko, ale nic ponadto!

- Czyli innymi słowy nie masz nic przeciwko wykorzystywaniu jej? - Della Robbia parsknął śmiechem, w którym nie było krzty rozbawienia.

- Tak, coś w ten deseń. - wymamrotał i poprawił okulary.

- Poza tym Aelita na pewno się nie zgodzi - wtrącił Ulrich, próbując uciąć temat, choć nadal był bardziej skupiony na swoim odbiciu w lustrze, niż na rozmowie.

- To nic jej nie powiemy i po sprawie.

- Proszę cię, Odd, spróbuj choć przez chwilę pomyśleć logicznie. - jęknął Jeremy i już czuł to narastające pulsowanie w skroniach. - Chcesz im pokazać miejsce w parku, do którego mogą przychodzić praktycznie dzień w dzień. Mogą wejść do domu, mogą tam coś znaleźć, a jeśli ten chłopak będzie na tyle wścibski, odkryje też wejście do kanałów!

- Einstein, to ty nie rozumiesz. - powiedział, ignorując prychnięcie, jakie wydobyło się z ust jasnowłosego. - Właśnie o to chodzi, żeby podsunąć mu miejsce, które jest bliżej i które my możemy kontrolować.

- Spod rynny znów na deszcz? - uniósł brew, dając do zrozumienia, że nie uważał tego za dobry plan.

- Dzięki temu zmniejszymy ryzyko, że odkryje superkompa, tak? Zresztą, nikt normalny wchodziłby do tego domu, a tym bardziej, żeby bawić się w Sherlocka. I nawet jeśli znalazłby wejście do kanałów, jakim cudem miałby powiązać to z fabryką? - z każdym słowem zdawał się nakręcać swoim planem coraz bardziej i bardziej, tak jakby wcale nie wymyślał go na bieżąco. - No i Alex będzie mieć go na oku, a ja będę pilnować jej, więc unikniemy ryzyka.

- No właśnie, nikt normalny, w tym problem! A co jeśli ta dwójka nie jest normalna?!

Della Robbia zrobił wielkie oczy.

- Więc naprawdę dalej sądzisz, że...

- Po prostu nie chcę ryzykować, dobra? Nie ufam Alex wystarczająco, a jej przyjacielowi tym bardziej. Nie chcę ich tam.

Wojownik otworzył usta, by niemal natychmiast je zamknąć i opaść plecami na ścianę, biorąc naprawdę głęboki wdech. Był dosłownie o krok od tego, by powiedzieć Belpoisowi coś bardzo wrednego, a w obecnej sytuacji nie mógł sobie na to pozwolić.

- Okej. W porządku. - wzruszył ramionami. - Więc zamiast pójść z nimi, jak obiecałem, po prostu odwołam spotkanie. Typ nabierze podejrzeń i może zacznie szukać pustelni sam, bo czemu nie? Możesz też cofnąć nas w czasie, dzięki czemu zaalarmujemy tylko Alex. Oczywiście zakładając, że niczym się z nim nie dzieli, a jej płacz po tym, jak Xana prawie go zabił, nie był tylko na pokaz, no bo wiesz; Szpiegowskie sztuczki. - mówił ze wzrokiem wbitym w swoje paznokcie, nim podniósł głowę i spojrzał Jeremiemu prosto w oczy. - Możemy też znaleźć inne, równie dobre miejsce na tyle blisko, żeby opłacało mu się tam chodzić, choć oboje doskonale wiemy, że niczego takiego n i e m a.

- Do rzeczy. - syknął; drwiąco-lekceważący ton Della Robbi działał chłopakowi na nerwy.

- Albo. - kontynuował, niezrażony nawet karcącym spojrzeniem Ulricha. - Możemy pokazać im tą cholerną pustelnię, dzięki czemu nasze szczury nie będą mieć już więcej wymówki, by chodzić bez nas do fabryki. No ale jeśli masz lepszy pomysł, to słucham.

- A co jeśli wiedzą, że to dom Hoppera?

Blondyn oderwał się gwałtownie od ściany, a rozdrażnienie było wyraźnie widoczne po sposobie, w jaki gestykulował.

- Ja pierdole, ile można-

- Nie, Odd. Co jeśli? - wycedził Belpois.

- Zostaw wreszcie ten idiotyczny pomysł tam, skąd go wyjąłeś! Nie znalazłeś żadnego powiązania Alex z Tyronem. - przypomniał mu, a jego głos był ciężki i surowy od palącej wściekłości.

Dyskusja z Jeremim od pewnego czasu była nigdy niekończącą się wojną, w której żadna ze stron nie chciała odpuścić. Gdy Einstein uznawał się za specjalistę w jakiejś dziedzinie, potrafił kłócić się z nim o najmniejszą pierdołę, a Odd nigdy nie był człowiekiem, który łatwo ustępował innym, a już zwłaszcza, gdy miał pieprzoną rację.

- Franz miał wielu wrogów. - zauważył Stern, czym zasłużył sobie na ostre spojrzenie ze strony współlokatora. - Nie patrz tak na mnie, mówię tylko, że zawsze jest na to jakaś opcja.

- A ja mówię, że Tyron w jakiś sposób był z tymi ludźmi związany, więc skoro Jeremy nic nie znalazł, to nie mamy podstaw, by ich oskarżać. A już zwłaszcza dziewczyny, która uratowała nam dupę nie raz, a dwa razy.

- Nikogo tu nie oskarżamy! Może poza tobą, bo jesteś nieodpowiedzialny. - westchnął okularnik, używając tego swojego apodyktycznego tonu, którym blondyn szczególnie pogardzał. - Twierdzę za to, że nie możemy być niczego w stu procentach pewni. Nawet superkomputer czasem się myli, a ja tym bardziej.

- I dlatego nie dam sobie wcisnąć, że którekolwiek z tej dwójki miałoby czegoś na nas szukać. - odparł i nic nie mógł poradzić na swój podniesiony ton głosu. - Zwłaszcza, że Alex od dwóch miesięcy wie, gdzie jest nasz komp i on w dalszym ciągu tam stoi.

- To nie rozwiązuje naszej sprawy i tym bardziej nie jest odpowiedzią na moje pytanie. - zwrócił mu uwagę Belpois i tylko po sposobie, w jaki drżąco wymawiał niektóre głoski, Odd mógł się domyślić, że nadal był równie sfrustrowany co on.

- Kurwa, co chcesz jeszcze usłyszeć?! Będę go pilnować, nie spuszczę typa z oka.

- I co potem? - nie ustępował.

- Osobiście założę tam pieprzone kamery! Mogę codziennie śledzić jego lokalizację albo kurwa nawet za nim chodzić, jeśli tak bardzo martwisz się o kupę kurzu i książek o fizyce kwantowej w tej pierdolonej-

- Dobra, kurwa, niech ci będzie! - krzyknął Jeremy, rozkładając ręce. - Tylko się już nie drzyj, bo mi wybuchnie łeb! - dodał, szybkim krokiem podchodząc do swojego komputera. Zmarszczył brwi, gdy zauważył w ekranie odbicie tej głupiej, zadowolonej z siebie twarzy Della Robbi i natychmiast odwrócił się do niego, wytykając chłopaka palcem. - Ale pamiętaj, ani słowa o pustelni Alex! Mówię serio, Odd. Piśniesz jej słowo o czymkolwiek i nie żyjesz, masz przysiąc!

- Dobra, niech ci będzie. - westchnął, przykładając jedną dłoń do serca, a drugą unosząc do góry. Wygrał dyskusję, więc było mu już wszystko jedno. - Przysięgam.

***

Miejsce, do którego zaprowadził ich Odd, w istocie znajdowało się nieopodal szkoły, w samym sercu gęstego lasu i stanowiło jedyny budynek w zasięgu wzroku. Stary, zaniedbany dom wydawał się górować nad drzewami, a upływ czasu odcisnął na nim wyraźne piętno. Okna były w większości zabite deskami, a prawie połowę budynku przykrywał mech i bluszcz.

Stali przed solidną, choć już rdzewiejącą bramą. Furtka prowadząca na posesję była tak samo porośnięta dziką roślinnością, jak miejsce, które chroniła, niemniej jednak nie stawiała oporu pod naciskiem dłoni Charlesa.

- Co to za chata? - zapytał, szarpnięciem poprawiając plecak na ramieniu i rozglądając się wokół.

Zgodnie z prośbą Jeremiego, Odd nie powiedział Alex praktycznie niczego na temat tego miejsca. Napomknął jedynie o przejściu do kanałów (zresztą tego samego w parku, który już widziała), by usprawiedliwić w jakiś sposób potrzebę ograniczania wizyt Moreau w tych okolicach, choć nawet w jego własnych uszach brzmiało to kuriozalnie. 

Gdy zapytała, dlaczego więc dał im znać o tym domu, odparł mniej więcej to samo, co Jeremiemu; bo uznał to za mniejsze zło. Jednak gdy opowiadał im o tym rano, nie wiedział, że będzie zmuszony trzymać język za zębami także w przypadku dziewczyny. Sądził raczej, że oboje będą kontrolowali sytuację do momentu, w którym nie znajdą lepszego rozwiązania, ale najwidoczniej znów popełnił błąd.

- Nie mam pojęcia. - skłamał Della Robbia, wsuwając dłonie głęboko w kieszenie kurtki. - I w sumie wisi mi to. I tak idziemy na tyły.

Ruszył przodem, kierując kroki w stronę bocznej ścieżki, ale przystanął, gdy zauważył, że ciemnowłosy poszedł w zupełnie innym kierunku.

- Nie widać kamer. Na pewno nikogo tu nie ma? - rzucił, wspinając się na ganek. Próbował zerknąć do wnętrza budynku przez okno, lecz gruba warstwa kurzu skutecznie mu to utrudniała.

- Pewnie menele i ćpuni. - zasugerował, ale w przeciwieństwie do bruneta nie zbliżał się do drzwi; nawet nie wszedł po schodach. Chłopak zerknął w stronę Odda i ku jego rozczarowaniu, nie wydawał się być zniechęcony.

- Myślisz?

- Ta. - prychnął, starając się brzmieć pewnie, choć w rzeczywistości był nieco spięty. - Tak czy siak nie mamy interesu, by tu wchodzić, więc raczej nic nam nie grozi. - dodał na wszelki wypadek, ale chyba nie docenił tej pierwotnej potrzeby Moreau do szukania kłopotów.

- Stary, mów za siebie, ja tam się z chęcią rozejrzę. - powiedział, a szeroki i nie do końca szczery uśmiech rozjaśnił jego twarz. Ciemnowłosy przeniósł wzrok na Alex, szukając jej aprobaty i znajdując ją w podekscytowanym błysku jej oczu.

Blondyn także to zauważył i zacisnął zęby. Niedobrze.

- Litości, chcecie tak marnować czas?

- Nie będzie zmarnowany, jeśli znajdziemy coś ciekawego. - stwierdziła ciemnowłosa, nieświadoma, jak bardzo pogarszała sytuację.

- Niby co? - parsknął, krzyżując ramiona na piersi. - Szczury, pajęczyny i kupę gruzu? To ani trochę nie jest ciekawe.

- Nie bądź nudziarzem. - drażnił chłopak i nim blondyn zdołał zaprotestować, chwycił za klamkę, lecz drzwi ani drgnęły.

Prawie całe napięcie momentalnie opuściło jego ciało, gdy odetchnął z ulgą. No tak, Aelita zamknęła dom jakiś czas temu, odkąd przekopali wraz z Jeremim wszystkie pokoje, znajdując w kuchni jeden zapasowy klucz.

- No i elo, zamknięte. Możemy już iść i zacząć bazgrać? - zapytał, ale nie zaszedł daleko, nim Charles wyciągnął coś z kieszeni, majstrując chwilę przy zamku.

- No dawaj Odd, to nie potrwa długo. - narzekał i jakież było jego zdziwienie, gdy kilka sekund później rozległo się ciche kliknięcie, a ciężkie drzwi z głośnym skrzypieniem otwarły się przed ich twarzami. Zamrugał kilka razy, a Moreau parsknął śmiechem, widząc wyraźną konsternację malującą się na twarzy Della Robbi.

Od kiedy nagle wszyscy byli specami od otwierania zamków?

- Halo?! - huknął, nurkując głową w głąb pomieszczenia.

- Kurwa, weź ostrzegaj! - syknęła Meyer, ale brunet machnął tylko ręką, każąc jej się przymknąć. Gdy nie usłyszał żadnego odzewu z wnętrza domu, spojrzał na nich i uniósł kciuk w górę.

- Raczej czysto. - powiedział, wchodząc jako pierwszy i rzucając przez ramię. - No chyba, że boimy się duchów?

Alex powłóczyła nogami za przyjacielem, a na progu zerknęła na Della Robbię, który dalej nie ruszył się ze swojego miejsca.

- Idziesz? - zapytała, a potem uniosła kąciki ust. - A może serio się boisz?

Bał się tylko tego, że Aelita skopie mu dupę, gdy się o tym dowie, ale zdecydował się zachować to dla siebie. Wysilił się więc na uśmiech, choć wszystko w nim krzyczało, by zamiast tego wypluć z siebie kilka kolorowych uwag pod adresem Jeremiego, pana poszukiwacza przygód Moreau, a na końcu samego siebie.

- Tak, normalnie trzęsę się ze strachu. - mruknął z wyraźnym sarkazmem w głosie. - Myślę, że będziesz musiała potrzymać mnie za rękę, dopóki się nie uspokoję.

- Przyjdziecie tu czy nie? - krzyk bruneta dobiegał gdzieś z głębi korytarza. - Znalazłem coś fajnego!

I nagle to Odd popędził jako pierwszy, mamrocząc przekleństwa pod nosem i zostawiając ją z tyłu, najwyraźniej bardzo ciekaw, o czym mówił Charlie. Ona zaś skręciła na prawo, do pokoju, który znajdował się nieco bliżej wyjścia, głęboko wierząc, że ta dwójka albo załatwi problem między sobą, albo chociaż nie pozabija się do momentu jej przybycia.

Gęsta chmura kurzu unosiła się w powietrzu, wraz z ostrym zapachem stęchlizny, który drażnił gardło i osiadał w płucach, a podłoga skrzypiała nieprzyjemnie, gdy przechodziła przez próg. Naprzeciwko wejścia znajdowała się komoda, a zabrudzone lustro wiszące nad nią od razu przyciągnęło spojrzenie dziewczyny. Wzdrygnęła się w odpowiedzi na własne, zniekształcone odbicie i natychmiast odwróciła wzrok, szybko decydując się na przejście do kolejnego pomieszczenia.

Kiedyś był to zapewne gabinet, i ktoś musiał naprawdę nienawidzić tego biurka, co dało się zauważyć po podrapanym i porysowanym blacie. Skrzywiła się, gdy niechcący przydeptała coś, co kiedyś było częścią szuflady. Tutaj także stała nieduża biblioteka; jej regały uginały się pod ciężarem starych tomów, które kurzyły się w zapomnieniu. Były to głównie książki z dziedziny fizyki i matematyki, a niektóre z nich miały nawet swoje kopie. 

Jednak to nie one przyciągnęły jej uwagę, a fakt, że kilka z nich miało znacznie mniej kurzu na okładkach niż pozostałe. Przyjrzała się również krytycznym okiem kanapie w pokoju obok, która także wydawała się nieco czyściejsza, w porównaniu do reszty mebli. A więc Odd miał rację, jednak ktoś tutaj zaglądał. Ciekawe, czy ta sama osoba była też odpowiedzialna za cały ten bałagan wokół, a może to właściciele domu wyprowadzali się w pośpiechu? Może jedno i drugie.

Gdy sięgała po lekturę, która jako jedna z niewielu nie dotyczyła nauk ścisłych, spomiędzy tomów wypadła jakaś czerwona koperta, od razu przykuwając jej wzrok. Z błyszczącymi oczami schyliła się, by ją podnieść, odkładając książkę na bok; może było to coś wartościowego? Jej entuzjazm opadł niemal natychmiast, gdy zobaczyła, że były to tylko jakieś stare fotografie. Z westchnieniem pełnym rozczarowania wyjęła pierwszą z brzegu, rzucając okiem na kobietę przedstawioną w czarno-białych barwach.

Zabawne. Wyglądała-

- Co robisz?

Wzdrygnęła się i szybko obróciła się twarzą do jasnowłosego; jakim cudem nie zauważyła go wcześniej?!

- Przestraszyłeś mnie! 

Spodziewała się jakiejś błyskotliwej uwagi, ale zamiast tego usłyszała;

- Co tam masz, kotku?

Jego głos utrzymywał lekki ton, ale było coś w jego spojrzeniu, co sprawiło, że poczuła się nieswojo, gdy szybkim ruchem chwycił od niej kopertę. Jego złote oczy rozwarły się nieznacznie, gdy odkrył jej zawartość.

Jakim cudem znalazła tu zdjęcia rodziców Aelity? Był pewien, że różowowłosa zabrała je wszystkie ze sobą; cholera, sama Stones tak myślała! To musiał być jakiś wielki żart samego diabła, że znalazł Meyer właśnie z nimi w ręce.

- Nic ciekawego, jak widać. - wzruszyła ramionami, ale mowa jej ciała nie była tak swobodna, jak sugerowałby jej głos i on to zauważył. - Poza tym kotku? Myślałam, że już przestałeś mnie tak nazywać.

- Bzdura. Po prostu pomyślałem, że przy nim będzie niezręcznie. - kiwnął głową w kierunku, z którego dobywał się stłumiony głos Charlesa, zachwycającego się jakąś naprawdę fajną skórzaną kurtką, którą na pewno mógłby przerobić na coś ciekawszego. Wcześniej, w kuchni, znalazł tylko jakiś stary zegarek i Odd był zmuszony wysłuchać, w jakim roku prawdopodobnie został wyprodukowany i Boże, jak go to kurwa nie obchodziło.

- Że niby dbasz o dobrą atmosferę?

- Zawsze. - uniósł brew i lewy kącik ust, choć wcale nie było mu do śmiechu. Widział, jak jej wzrok podążał za ruchem jego palców, gdy przeglądał zdjęcia i nie wróżyło to dobrze. - A szczególnie odkąd twój przyjaciel chce mnie pobić za bycie dla ciebie frajerem. - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu, prowokując jej mimowolny półuśmiech.

- No weź, nie może być aż tak źle.

Zauważył, że sięgała po kopertę w jego dłoni i szybkim ruchem wyprostował ramię, unosząc ją ponad ich głowami.

- Skarbie, naprawdę chcesz oglądać zdjęcia jakichś obcych ludzi? - drażnił, a jego uśmiech stał się ostrzejszy, gdy dodał; - Zajmij się czymś ciekawszym.

- Niby czym?

- Mną, na przykład? - prychnął, uśmiechając się szeroko i wyrzucając kopertę gdzieś za siebie, nawet nie patrząc w jej stronę. Przewróciła oczami, gotowa go zignorować, nim chwycił ją za ramię, przytrzymując w miejscu.

Odwróć jej uwagę.

- Wiesz, jest coś, o co chciałbym cię zapytać. - powiedział, modląc się, by nie zauważyła, jaki był zdenerwowany.

- Tak? Co takiego?

No właśnie, co takiego?

- Czy mogłabyś- Nie, raczej czy chciałabyś... - wziął głęboki oddech, wzrokiem co chwila uciekając na boki, ale nie zdejmował dłoni z jej ramion. Kciukami zataczał miękkie kółka na gładkim materiale kurtki, nie do końca pewien, czy chcąc tym uspokoić siebie czy ją. Myśl, Odd, myśl. - Czy mogłabyś chcieć gdzieś ze mną pójść?

- Cały czas wychodzimy. - mruknęła zdezorientowana, ignorując gęsią skórkę pokrywającą jej skórę. Jego dziwne zachowanie zaczynało ją trochę martwić.

- Nie ja- to randka. - wypluł, a uszy momentalnie zaczęły go piec, szybko torując sobie drogę na jego policzki. I cholera, nie wiedział, które z nich było zszokowane jego słowami bardziej. Spanikował, a to było jedynym, co przyszło mu do głowy.

Zamrugała raz.

Dwa razy.

Następnie parsknęła śmiechem, nieco zmieszana, jak gdyby usłyszała kiepski żart. To tym był tak zdenerwowany?

Ale potem dotarł do niej sens jego słów i wszelkie rozbawienie zniknęło, pozostawiając po sobie mrożący krew w żyłach niepokój. 

- Dlaczego miałbyś chcieć iść ze mną na randkę? - szczera konsternacja w jej głosie i błysk czegoś na kształt niedowierzania w piwnych oczach sprawiły, że poczuł się trzy razy gorzej, o ile w ogóle było to możliwe.

No właśnie, dlaczego miałby chcieć ją podrywać? Po tym, jak ostatnio jej unikał z tego samego powodu? Jak zamierzał się z tego później wyplątać?

O Boże, o kurwa.

- Cóż, obiecałaś mi ją. - jeszcze trochę i zamierzał zwariować, ale do tego czasu był gotów twardo stać przy swoim i udawać, że właśnie to miał na myśli.

- Nie-e? Niczego takiego ci nie obiecywałam. - stwierdziła i spuściła wzrok gdzieś w okolice jego szyi, próbując ignorować szybsze bicie swojego serca. Czy on był poważny? Nie bawiłby się jej uczuciami, prawda? - Mam rozumieć, że po prostu chcesz iść gdzieś tylko we dwoje?

- Taka jest definicja randki.

- Przestań to tak nazywać i mamy deal.

- Dlaczego miałbym nie nazywać rzeczy po imieniu? - upierał się. - Skoro jesteśmy już razem, to równie dobrze możemy to wykorzystywać. Co powiesz na miły wtorek w moim towarzystwie?

- W sensie, że znów pójdziemy do KFC, a ty znów zjesz za dużo i będziesz narzekać na ból brzucha? - zmrużyła oczy, opierając dłonie na biodrach, a sens jego działań powoli zaczynał do niej docierać. On się po prostu droczył, jak zwykle, to nic takiego.

Jak mogła choć przez chwilę myśleć, że on-

- Nie, myślałem o jakimś fajniejszym miejscu. - powiedział, zaskakując ją po raz kolejny i sprawiając, że zaschło jej w gardle. - To jak będzie?

Znów zatrzepotała rzęsami w ten głupi sposób, nim wydukała;

- Uderzyłeś się w głowę?

- Nie, nie uderzyłem. Tak właśnie wyglądam, słońce.

Wpatrywała się w niego tak intensywnie, że mógłby uwierzyć, iż potrafiła czytać mu w myślach; przestała dopiero, gdy zorientowała się, jak blisko siebie znajdowały się ich twarze. Przez chwilę mogła poczuć znajomy, przyjemny zapach jego perfum, a nawet słabą woń jego pasty do zębów, nim odsunęła się o krok, a z jej ust padło głośne westchnienie.

- Nie płacę. - oznajmiła, mijając go w drodze ku wyjścia, ignorując dziwną słabość w kolanach i irytujące łaskotanie w brzuchu.

Gdy tylko zniknęła mu z oczu, pozwolił sobie odetchnąć z ulgą, a potem schylił się i sięgnął po dowód rzeczowy w jego własnym procesie, chowając go głęboko do kieszeni kurtki. Udało mu się, misja wykonana, osiągnięcie zdobyte, tylko jakim, kurwa, kosztem?

Skostniałe z zimna palce stanowiły mocny kontrast w porównaniu z nagrzaną skórą jego policzków, gdy chował twarz w dłoniach; chciał zapaść się pod ziemię. Nic nie działo się po jego myśli, wszystko było nie tak!

Umówił się na randkę.

Nie chciał umawiać się na pieprzoną randkę.

Niezobowiązujący flirt, a autentyczne podrywanie to były w jego oczach dwie zupełnie różne rzeczy i to, co przed chwilą zaproponował, z pewnością należało do tej drugiej kategorii. Przecież on nawet nie lubił jej w ten sposób! Nie, wróć. Nie mógł lubić jej w ten sposób, to zwyczajnie nie wchodziło w grę. Zachowywał się jak totalny palant; dziewczyna musiała myśleć, że cierpiał na jakąś schizofrenię. Miał tylko nadzieję, że uda mu się to później jakoś wyprostować, inaczej już nigdy nie spojrzy jej w oczy.

Och i na pewno zamierzał zabić po tym wszystkim Jeremiego. Byłoby mu teraz milion razy łatwiej, gdyby po prostu opowiedział Alex o pustelni. Nie musiałby mówić wiele, tylko, że jest to ważne - na pewno by zrozumiała. Ale nie! Nie, bo Einstein-panikuję-bez-potrzeby tak powiedział! 

Parę minut później wyszedł wreszcie na korytarz i jak się okazało, jego goście zdołali wyjść już piętro wyżej, oczywiście do pokoju Aelity. Jasnowłosy wszedł do pomieszczenia, z minimalną dozą zainteresowania rozglądając się wokół, jak gdyby nigdy wcześniej nie widział tego miejsca na oczy. Był wyraźnie obojętny na otoczenie, dopóki nie zauważył olbrzymiej czarnej plamy na ścianie tuż za nim.

- Co to jest? - wymamrotał Della Robbia, mając wrażenie, że jego serce nagle znalazło się w gardle i chyba przez moment zrobiło mu się słabo.

Graffiti. W pokoju Stones.

Ostatni gwóźdź do trumny i przekroczenie granicy jego psychicznej wytrzymałości.

- Spoko, dopiero zacząłem. - odparł nieuważnie brunet, ze wzrokiem wbitym w telefon, idąc w drugi kąt pokoju. - Nie przejdzie, nie ma tu zasięgu. - zwrócił się do dziewczyny, która stała oparta o szafę i przerzucała w rękach puszkę żółtej farby.

- To puść cokolwiek. - mruknęła Meyer i wcale nie unikała patrzenia w kierunku blondyna. - Na pewno masz jakieś fajne nuty na telefonie.

- A czy możemy wyjść i robić to tam, gdzie był plan? - wtrącił się blondyn, nie odrywając wzroku od świeżo nałożonej farby. W jego głosie pobrzmiewała irytacja i nie miał pojęcia, w jaki sposób jeszcze się kontrolował.

- No jasn-

- Nie no weź. - wszedł jej w słowo Charles i Odd był pewien, że robił to tylko po to, by dla zasady się z nim nie zgodzić. - Po co marznąć, skoro możemy zrobić to tutaj?

Jasnowłosy przesunął dłonią po twarzy, milcząc przez sekundę i bóg mu świadkiem, że był o krok od wybuchu. Zwyczajnie nie mógł w to uwierzyć. Łaskawie ofiarował temu chłopakowi szansę, a on miał czelność tak po prostu ją zmarnować.

- Po co robić murale, skoro nikt ich nie zobaczy? - powiedział wreszcie, zerkając na niego przez ramię i rzucając mu paskudnie pogardliwe spojrzenie.

Meyer uniosła brwi, a Charles je zmarszczył.

- Słuchaj, Odd-

- Nie. - uciął. - Po prostu się zamknij.

- Jaki masz problem?! - brunet zareagował niemal natychmiast i podobnie jak Odd, kompletnie zignorował zaskoczone spojrzenie dziewczyny, której wzrok przeskakiwał z jednego chłopaka na drugiego.

Coś ją ominęło?

- Z tobą mam problem! - warknął. - Od początku mnie, kurwa, nie słuchasz, a mówiłem wyraźnie, że idziemy na tyły. - zmrużył oczy i przechylił głowę. - No chyba, że powinienem był ci to przeliterować?

- Słyszałem wyraźnie, dzięki. - oświadczył Moreau, instynktownie prostując się i krzyżując ramiona na piersi. - Mówię tylko, że skoro już tu jesteśmy, to powinniśmy to wykorzystać.

- Nie pisałem się na żaden włam! - kontynuował Della Robbia, a różnica wzrostu nie zdawała się robić na nim wrażenia.

Ale jego słowa nie wywierały żadnego wpływu na Charlesie, który ze złośliwością czającą się w zielonych oczach zapytał;

- Od kiedy przejmujesz się czymś takim jak moralność, Della Robbia? - prychnął i wiedział, że blondyn doskonale zrozumiał aluzję, bo zacisnął szczękę, a jego tęczówki pociemniały, gdy zmarszczył brwi. - W każdym razie jeśli chcesz, możesz wyjść, nikt cię tu nie trzyma.

- Ty chyba sobie kurwa kpisz-

- Przestań już! - syknęła Meyer, powodując, że wojownik wzdrygnął się, jakby go uderzyła. Zerknął na nią, ale ze zdumieniem odkrył, że jej złość wcale nie była skierowana na niego.

- Ja?! - parsknął Moreau, kręcąc głową. - To ty powinnaś przestać! Olewasz mnie praktycznie cały czas, a wczoraj to już w ogóle przeszłaś samą siebie!

Wczoraj?

- Przecież to nie było nic ważnego!

- Dla ciebie, Alex! - wytknął ją palcem, na co wzniosła oczy do nieba. - A dla ciebie nic nigdy nie jest dostatecznie ważne! No, może nagle poza typem, którego ledwo co znasz!

- Nie zachowuj się tak tylko dlatego, że zapomniałam o naszym spotkaniu! On nie ma tu nic do rzeczy!

- Najwyraźniej ma, bo to właśnie z nim zobaczyłem cię na placu!

- Przecież pytałam, czy wszystko okej. Skoro tak bardzo cię to zdenerwowało, to czemu nic nie powiedziałeś? - nie próbowała kryć swojej złości, ale wyraźnie powstrzymywała się od stosowania ostrzejszego tonu, niż było to konieczne.

Przypominało to Della Robbi sposób, w jaki czasem rozmawiał z nim Ulrich, gdy poruszali wyjątkowo drażliwy temat. I nagle poczuł najmniejsze, najdelikatniejsze ukłucie winy, że ta dwójka zaczęła się właśnie kłócić przez niego.

- A co miałem powiedzieć, skoro to się zdarza notorycznie! - warknął, zbliżając się do niej o krok. Gdyby to był ktoś inny, prawdopodobnie Odd zareagowałby już teraz, ale zamiast tego pozostał nieruchomy, obserwując. - I tak, denerwuje mnie to, bo nie rozumiem, dlaczego ty, ze wszystkich ludzi na świecie, miałabyś poświęcać uwagę komuś, kto nawet cię dobrze nie traktuje!

Jęknęła poirytowana, nim zacisnęła usta, a jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Odda i natychmiast poczuła, jak jej policzki poczerwieniały ze wstydu. Mogła wręcz usłyszeć brzęk przekładni i obracanie się trybików pod jego fioletowo-blond czupryną, gdy jego myśli pędziły, próbując wyciągnąć wnioski z ich rozmowy.

Wczoraj byli w Lyoko. Spędzili tam całe popołudnie, potem siedzieli jakieś pół godziny w fabryce, a jeszcze potem odprowadzał ją przez park (o wiele dłużej, niż było to konieczne) i ani przez moment nie wydawała się dokądś spieszyć. Wręcz przeciwnie - ledwie zdołała się od niego odkleić, gdy stanęli pod murami Cadic, nie żeby mu to przeszkadzało. Jednak ani razu nie wspomniała słowem o Moreau, nawet gdy zadzwoniła do niego kilka godzin później, by zagrać z nim w jakieś głupie mmorpg.

- Gówno wiesz. - powiedziała wreszcie, przywracając go do rzeczywistości i szybko oderwał od niej wzrok.

- To mi wytłumacz! Jak to jest, że potrafisz biec na każde jego zawołanie, kiedy on nie robi dla ciebie nic?

- To wcale tak nie wygląda!

- Tak? - odchylił głowę, zmrużonymi oczyma patrząc na nią z góry. - To powiedz mi, kiedy ostatnio to on zrezygnował z czegoś dla ciebie? Czy on w ogóle kiedykolwiek coś dla ciebie zrobił?

- Tak! Tak, kurwa, on; - urwała, zdając sobie sprawę ze znaczenia słów, które chciała wykrzyczeć mu prosto w twarz. Nie mogła przecież wyznać, że Della Robbia uratował im obojgu życie, więc zamiast tego powiedziała; - A zresztą, to naprawdę nie twoja sprawa!

- Żenada.

Zawrzało w niej. Gardziła szyderstwem, jakie słyszała w jego głosie, nawet jeśli w pełni sobie na to zasłużyła. Wiedział, jak bardzo nienawidziła przegrywać i celowo testował ją, atakując jej ego. Przekaz był jasny; mogła udowodnić mu swoją rację tylko, jeśli zaryzykuje ujawnienie większej ilości informacji, a nie mogła pozwolić, by poznał prawdę.

Wzięła więc głęboki oddech, mocno gryząc się w język, po czym skrzyżowała ramiona na piersi i uniosła brwi.

- Od kiedy to znajomości są dla ciebie serią transakcji?

- A od kiedy dla ciebie nimi nie są? - prychnął, a gdy zacisnęła usta i odwróciła wzrok, dodał; - Więc?

- Co więc? - fuknęła.

- Jak długo będziesz mnie traktować jak idiotę? Kiedy powiesz mi, dlaczego tak naprawdę go znosisz? - tu spojrzał na jasnowłosego, a jego głos był zimny jak lód. - Bo moim zdaniem on nie zasługuje na nic, co dla niego robisz.

Rysy Odda stężały, gdy zacisnął usta i uniósł podbródek; pusty, wyrachowany wyraz twarzy, którego przywdziewanie było dla niego równie łatwe i znajome, co oddychanie. Choć słowa bruneta trafiły zdecydowanie za blisko domu, to nie zamierzał pokazywać, jak bardzo go dotknęły.

Musiał przyznać, że go nie docenił. Do tej pory uważał go za irytującego, ale w istocie nieszkodliwego pionka w swojej własnej grze. Jednak Charles Moreau okazał się zdecydowanie groźniejszym graczem; był spostrzegawczy, wiedział, kiedy rozdawać swoje karty i najwyraźniej skrywał do Della Robbi o wiele głębszą niechęć, niż ten początkowo przypuszczał.

- W porządku. Róbcie co chcecie.

Zignorował zranione spojrzenie podejrzanie szklistych oczu dziewczyny, gdy odwracał się na pięcie, kierując ku wyjściu. Mogła pójść za nim lub zostać, nie obchodziło go to, miał już dość wszystkiego na dziś. 

W progu drzwi poczuł szarpnięcie, jak gdyby coś pociągnęło go za kaptur i chwycił się framugi, próbując przeciwstawić się sile, ciągnącej go w dół. Już miał krzyknąć, zapytać, co do cholery Moreau myślał, że robi, ale szybko zrozumiał, że nikogo przy nim nie ma. 

Głos dziewczyny brzęczał mu w uszach, nim świadomość została mu odebrana zaledwie pstryknięciem palców, jak gdyby ktoś odłączył wtyczkę od kontaktu. Zarówno pokój Aelity, jak i cała pustelnia, stały się w jednej chwili tak odległe, jak gdyby były dalekim wspomnieniem, łaskoczącym jego świadomość gdzieś z tyłu głowy.

***

Im dalej spadał, tym przestrzeń wokół niego stawała się ciemniejsza i coraz bardziej gęsta, powodując ucisk w klatce piersiowej i szybsze kołatanie serca. Ruchy jego kończyn, widzenie czy samo oddychanie, były równie mocno utrudnione, jak gdyby znajdował się pod wodą i tonął. Być może taka była prawda; trudno powiedzieć, trudno było mu się skupić na czymkolwiek, co nie było czystym, paraliżującym jego ciało strachem. Z każdym ułamkiem sekundy tracił jasność umysłu i tak naprawdę sam już nie wiedział, czy rzeczywiście czyjaś ręka chwyciła jego własną, czy może była to tylko halucynacja człowieka, który miał lada moment umrzeć.

Kiedy znów uniósł powieki, obraz stał się nagle tak wyraźny, że zakręciło mu się w głowie. Nie pomagał fakt, że stał na krawędzi jednego z górskich zboczy, a pod spodem nie czekało na niego nic, poza mgłą i cyfrowym morzem. Gdy zdołał się w końcu skupić, dostrzegł nieopodal duży, świecący obiekt i nie potrzebował analiz Jeremiego, by z całą pewnością stwierdzić, iż był to twór Xany.

Źrenice zwęziły się na bursztynowo-żółtym tle inteligentnych oczu, gdy powoli opadał na cztery łapy, czujny i nieruchomy, gotów w każdej chwili uciec, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Pozostał w tej pozycji przez dłuższy czas, póki nie nabrał pewności, że strażnik w istocie czegoś już pilnował i nie miał za zadanie pojmać właśnie jego. Podszedł więc bliżej, czując się na tyle pewnie, by pozwolić sobie na przesunięcie dłonią po wibrującej powierzchni jasno pomarańczowej kuli, gdy zaglądał do jej wnętrza.

I został szybko uświadomiony, dlaczego ciekawość zabiła kota.





Ale że ja nie mogę użyć niczego z poprzednich wersji tego fanfika, żeby przyspieszyć pisanie, to jest dramat

5 lat mi pisanie tego zajęło, przysięgam, a drugie tyle zastanawianie się, czy dzielić ten rozdział na 2, czy zostawić jak jest XDD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top