12

- Wszyscy znają plan?

- Jasne. - mruknął Ulrich, wyrwany z zamyślenia pod wpływem drobnych, migoczących wzorów, które towarzyszyły im na każdym etapie podróży. - Kradniemy dane, a ty robisz swoje.

Krajobraz cyfrowych głębin, choć identyczny pod niemal każdym względem, zawsze robił wrażenie. Dźwięki otaczającej ich rzeczywistości przypominały hałas trzaskających iskier elektrycznych, lecz niezwykle cichych i przytłumionych przez wirtualne wody.

Skid w niespiesznym tempie przemierzał cyfrowe morze, do momentu, gdy na horyzoncie nie ujrzeli zarysu ciemnej kopuły. Była to jedna z niewielu rzeczy w internetowej otchłani, która wyróżniała się na tle reszty. Powierzchnia globu była pełna kanciastych nierówności i uwypukleń, jakby chciała dać do zrozumienia każdemu podróżnikowi, iż tutejszy świat, wraz z jego właścicielem, nie życzyli sobie odwiedzin.

Nie odstraszało to jednak wojowników Lyoko.

- Dokładnie. Jeśli zdobędziecie to, czego potrzebuję, będę w stanie przygotować odpowiedni program dla Odda.

- A przypomnisz mi, dlaczego jedziemy po to specjalnie do Kory? - zapytał Stern, obserwując, jak na polecenie Aelity wejście do wewnętrznego morza zaczyna się otwierać.

- Pamiętacie, jak zabezpieczenia Tyrona zakłócały ataki Xany? Spróbuję na ich podstawie zrobić coś w stylu zapory. Dzięki temu Odd nie będzie dostawać kodów, choć nie gwarantuję, że spektra nie będą mogły ich przesłać przez dotyk.

- Z chęcią, ale czy wtedy Xana nie dostanie więcej mocy? - zauważył sam zainteresowany, który z wyrazem absolutnego znużenia stał za fotelem i przyglądał się jego poczynaniom.

Jeremy zawiesił palce w powietrzu i zerknął na Della Robbię kątem oka, po czym wznowił pracę.

- Szczerze mówiąc po ostatnim mam to gdzieś.

- Poza tym jeśli Xana ci je oddaje, to planuje coś zdecydowanie gorszego. - dodała Aelita, kierując łódź w górę i wreszcie wypływając na powierzchnię znajomej krainy. - Jesteśmy w Korze, Jeremy.

- Czas najwyższy. - westchnął Ulrich i miał rację; wystarczająco długo zwlekali z przybyciem tutaj.

- Przypominam, że musiałem przeprogramować megapod.

- Ostatnio jak tam byliśmy, Kora się nie przestawiała? - słusznie zauważył Odd.

- Tak, ale nigdy nie wiadomo. Wolę, żebyście byli bezpieczni. - stwierdził Jeremy. - Poza tym podróż Skidem trochę zajmuje, a nikt z nas nie znalazł na to czasu.

- No właśnie, à propos, czy ty Odd nie miałeś mieć teraz biolki? - przypomniał sobie Stern i na całe szczęście nie mógł zobaczyć wyrazu twarzy chłopaka, inaczej od razu domyśliłby się, że coś było na rzeczy.

A to było ostatnim, czego chciał Della Robbia.

- Powtarzanie klasy mi nie grozi, słowo. - mruknął, nadając swojemu głosu jak najbardziej obojętny ton. Najwyraźniej zadziałało, bo szybko porzucono temat.

- I jak tam? Coś się zmieniło? - zapytał Einstein, samemu w międzyczasie sprawdzając informacje na ekranie komputera.

Ulrich rozejrzał się ze swojego miejsca w navskidzie, szukając w zasięgu oka czegokolwiek, co wydawałoby się rażąco odbiegać od normy.

- Niespecjalnie. - oznajmił, gdy oboje wraz z Aelitą zostali teleportowani na platformę.

- Wszystko wydaje się takie samo. - dodała dziewczyna, kładąc ręce na biodrach i krytycznym okiem spoglądając na otaczającą ich przestrzeń; prezentowała się równie odpychająco, jak ją zapamiętała.

- To tak jak u mnie na ekranie. - oznajmił i nieco zmieszany poprawił okulary. - Nie rozumiem tego.

- Masz rację, to trochę dziwne. - wtórowała mu Stones. - Ale jest też możliwość, że coś się zmieniło w samym rdzeniu.

- Myślisz?

- Przekonamy się, gdy tam dotrzemy.

- Jeśli tak jest, to na wszelki wypadek wyślij nam coś mniej widowiskowego od Megapodu, co? - poprosił samuraj, uśmiechając się na widok materializującego przed nim pojazdu. Spojrzał przez ramię na dziewczynę, która już przygotowywała swoje skrzydła do lotu, a zaraz potem wsiadł na motor.

- I dobrze, jeszcze zadrapałby mój wóz. - prychnął Della Robbia.

Okularnik wzniósł oczy do nieba, ale nie powiedział nic.

Minęło kilka chwil, odkąd wojownicy ruszyli spod miejsca postoju Skida, przemierzając nierówną, ale na szczęście nieruchomą powierzchnię Kory. Podróżowanie bez pomocy Megapoda, choć bardziej dyskretne, było też zdecydowanie wolniejsze, ale nie przeszkadzało im to; przynajmniej nie wszystkim.

- Ty jedziesz tym motorem, czy biegniesz z nim na plecach? - prychnął Odd, krzyżując ramiona na piersi i niecierpliwie stukając butem o podłogę.

- Przecież sam nie chciałeś oddać mi kluczyków. - odparował wojownik z wyraźnym rozbawieniem w głosie, a Aelita przewróciła oczami.

- Nie sądziłem, że będziecie się tak wlec.

- Jesteśmy już blisko. - oznajmiła, a kilka minut później Stern zatrzymał swój pojazd.

- Wygląda na to, że miałaś rację, Aelita. Jakieś zmiany jednak są. - stwierdził, wpatrzony w znajdujących się ninja nieopodal. Dwoje z nich stało oni tuż przed wejściem do rdzenia, prawdopodobnie chroniąc przejścia, trzeci zaś dopiero wchodził na most. Wojownicy obserwowali z ukrycia, jak w drzwiach pojawia się luka, a zaraz potem sylwetka przeciwnika została oświetlona niebieskim promieniem; dopiero gdy skanowanie się zakończyło, wrota do serca Kory zostały otwarte.

Dziewczyna informowała Einsteina na bieżąco, który wysłuchiwał jej w milczeniu. Della Robbia zaś przyglądał się mu, zastanawiając się przy tym, dlaczego sprawiał wrażenie zdziwionego czymś tak przewidywalnym.

- Najwyraźniej Tyron uczy się na błędach. - zakończyła swój raport głośnym westchnieniem.

- Cóż, ostatnio rozwaliliśmy mu kompa. Nic dziwnego, że jest przewrażliwiony. - wtrącił się Odd, opierając się łokciem o ramię Jeremiego i nachylając w stronę komputera, by tamci mogli go lepiej słyszeć.

- Dotarcie do interfejsu już nie będzie takie łatwe.

- Możemy tam pójść i się przekonać. - oznajmił Stern, sięgając po swoje szable. Nim jednak zdążył zacisnąć palce na rękojeściach, seria pocisków uderzyła prosto w jego plecy, skutkując niemal natychmiastowym wyrzuceniem z gry.

- Ulrich! - tylko tyle zdążyła wypowiedzieć Stones, nim i jej ikona zabarwiła się na czerwono.

Okularnik rozwarł szeroko oczy, podobnie jak Odd, który przez cały ten czas obserwował ekran komputera; żadne z nich nie zdążyło zareagować na czas, by ostrzec którekolwiek z przyjaciół o niebezpieczeństwie.

- Co? Skąd Xana wiedział, że będą w Korze?

- Pewnie to był jakiś patrol. - zasugerował Della Robbia, nawet w połowie nie będąc tak zdenerwowanym jak Jeremy. - No to pech.

- Nie, Odd. - syknął, a jego błękitne oczy przesunęły się na niego, gdy wreszcie otrząsnął się z szoku. - Xana dosłownie zmaterializował manty za ich plecami, to nie był żaden patrol!

- W porządku, jezu! To nie ja jestem od myślenia. - uniósł dłonie, odsuwając się w kierunku drzwi, przez które właśnie przechodzili Ulrich i Aelita.

- Gdzie idziesz?

- Nie chcesz wysłać mnie, żebym ich załatwił? - jasnowłosy przystanął, zerkając przez ramię na okularnika, który patrzył na niego ze zdezorientowaniem.

- No co ty, nie ma mowy. Jeśli ninja pilnują wejścia, nie będę cię niepotrzebnie narażał.

- A co takiego może mi się stać? - zirytował się. - Sam mówiłeś, że nie możemy się nigdy zebrać do Kory, więc warto spróbować, skoro mamy czas.

- To po prostu bez sensu, stary. - stwierdził Ulrich, a Stones pokiwała głową.

- To po co ja tu przychodziłem? - Della Robbia przewrócił oczami, krzyżując ramiona na piersi. - Myślałem, że będzie jakaś akcja!

- Nie narzekaj, jeszcze będziesz miał swoją szansę.

- Niby kiedy?!

- No właśnie. - wtrącił się Belpois. - Myślicie, że możemy to powtórzyć w sobotę?

- Okej, ale nie we trójkę. Jeśli Tyron ma miniony przed rdzeniem, to szybko wyśle do nas innych. Lepiej wykorzystać, że dalej mamy element zaskoczenia.

- Ulrich ma rację, ninja nas nie zobaczyli. Będziemy mieli większe szanse w grupie. - dodała Aelita. - Trzeba zapytać Yumi i Williama.

- A co z Alex? - rzucił Stern, a jego wzrok przeniósł się na współlokatora.

- Co z nią? Jeszcze nic nie potrafi. - zaoponował Odd i chłopak zauważył, jak jego brew mimowolnie drgnęła; często tak miewał, gdy się denerwował. To utwierdziło wojownika w przekonaniu, że blondyn coś przed nim ukrywał i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że miało to związek z niejaką Alex Meyer.

- Też prawda. - powiedziała Stones. - Potrzebuje treningu, inaczej nam się nie przyda.

- To dostanie kurs przyspieszony. Ma całkiem mocną broń, a naprawdę zależy mi na tym programie. - stwierdził Einstein.

- A więc jednak trening, co? Mi się to podoba! - uśmiechnął się Stern. - Jutro mam wolne popołudnie, jeśli chcecie. - dodał i wbił wzrok w Della Robbię, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Ty na pewno chcesz.

- Spoko, dwójka wystarczy. To jak? Dasz jej znać, Odd?

Cała trójka spojrzała na blondyna, który czuł się trochę jak sarna w blasku świateł pędzącego auta. Wsunął dłonie do kieszeni i westchnął, zaciskając palce w pięści.

Wiedział, że tak będzie. Wiedział to już od momentu, w którym okazało się, że dziewczyna była niewrażliwa na powrót do przeszłości, a upewnił się w tym przekonaniu ostatnim razem, gdy Jeremy wysłał ją do Lyoko.

Był bezużyteczny, bardziej niż kiedykolwiek i Einstein to rozumiał, wszyscy zdawali sobie z tego sprawę; nic więc dziwnego, że chcieli przyłączyć Alex, choćby i tymczasowo, w walce przeciwko Xanie. Paradoksalnie nie mógł jednak cofnąć czasu, by wymazać swój błąd.

Nie zamierzał mówić o tym głośno. Jednak jeśli wykorzystanie dziewczyny po raz kolejny (i miał nadzieję ostatni), miało wyjść na dobre zarówno dla niej jak i dla niego, to odpowiedź była tylko jedna.

- Oczywiście.

***

Jasna podeszwa jego tenisówek stukotała niecierpliwie o drewnianą podłogę. Błękitne oczy wpatrywały się tępo w ścianę, a w jego głowie pędziło tysiąc myśli na sekundę.

Jego ręce, zawsze zajęte pracą, teraz pozostawały nieruchome, splecione na jego kolanach. Nie był przyzwyczajony do zastanawiania się nad jakimś problemem, nie będąc jednocześnie w połowie drogi ku rozwiązania go. Jednak teraz znajdował się w martwym punkcie, z którego nie mógł nawet próbować wyjść, pozbawiony opcji, po które mógłby sięgnąć.

To było frustrujące.

- O czym myślisz? - cichy głos Aelity wdarł się do jego głowy, powodując, że podskoczył na swoim miejscu. Prawie zapomniał o jej obecności.

- Nie rozumiem roli Odda. - powiedział. - Gdyby Xana dostał wszystkie kody, sam wydostałby się z superkomputera. Sądziłem, że w Korze mogły pojawić się jakieś nowe zabezpieczenia, ale prawie wszystko jest takie samo. - przeczesał włosy palcami i wbił wzrok w podłogę. - Więc nawet jeśli istniałby inny superkomputer, dlaczego miałby chcieć się przenieść do kolejnego, zamiast po prostu się uwolnić?

- Sugerujesz coś?

- Ja... Nie jestem do końca pewien. - przyznał, podnosząc na nią zaniepokojone spojrzenie. - Ale boję się o Odda. Nie wiem, co się stanie, jeśli dostanie wszystkie kody i mam wrażenie, że...

- Że jest kluczem do tej zagadki? - dokończyła za niego, a jej zielone oczy wpatrywały się w niego ze zrozumieniem.

Każde działanie Xany, z pozoru nielogiczne i losowe, w jakiś sposób łączyło się ze sobą nawzajem, zawsze mając to samo ujście, jakim był Odd Della Robbia. Ta wiedza nie była jednak przydatna, aby mógł w pełni zrozumieć motywy sztucznej inteligencji i zdawał sobie sprawę z tego, że stale coś mu umykało.

I świadomość, że coś groziło jego przyjacielowi, a on nie potrafił znaleźć na to wyjaśnienia, spędzała mu sen z powiek.

- Ty również tak myślisz?

- Tak. Yumi też nie uważa tego za przypadek, ale nie mam pojęcia, co wyróżniało by go na tle reszty.

- I co mogłoby skłonić Xanę do zmiany celu... - wymamrotał, nim przeciągnął się i odwrócił twarzą do komputera. - Cóż, chyba powinniśmy się zająć-

- Mam nadzieję, że uda nam się wejść do serca. - wypaliła, wchodząc mu w słowo. Spojrzał na nią, doskonale wiedząc, co zamierzała powiedzieć, nim jeszcze otworzyła usta. - Może uda mi się znów spotkać matkę.

- Aelita...

- To bez sensu, Jeremy. Mam już osiemnaście lat, Tyron nie zagraża mi jako mój prawny opiekun. Sam powiedział, że niczego więcej od niej nie chce, a mimo to ona nadal się ze mną nie kontaktuje!

- Nie wiemy, jak to przecież wygląda. Może jest od niego zależna finansowo. Może ją szantażuje i mści się za to, że zawirusowaliśmy kompa. Opcji jest wiele. - tłumaczył, a po chwili chwycił ją za rękę, sprawiając, że podniosła na niego oczy. - Obiecuję ci, że przy następnej misji spróbujemy się czegoś na ten temat dowiedzieć. W porządku?

Zacisnęła usta.

Nic nie było w porządku.

Anthea nie znosiła Tyrona. Dziewczyna była tego pewna, a to znaczyło tylko tyle, że musiał istnieć inny powód, dla którego z nią nie rozmawiała. Twórca Kory i dawny współpracownik jej ojca był fanatyczny, nie cofał się przed niczym, byleby osiągnąć cel swoich badań; Jeremy miał rację i logicznym było założyć, że to on znów stał na drodze porozumienia się z Antheą. Jednak w głębi ducha, część dziewczyny bała się, że być może problem leży w niej; że może jej matka po prostu nie chciała jej więcej widzieć i zostawić tę część swojego życia za sobą.

Nie wiedziała, która opcja była gorsza.

- Okej. - westchnęła, a na jej twarzy wreszcie pojawił się mały uśmiech, odpychając swoje obawy w najdalsze zakamarki swojego mózgu. - Wracajmy do tego programu.

***

- Ale z ciebie wykręt, wiesz? - prychnął jasnowłosy, wieczorem wpadając jak burza do pokoju, po drodze ściągając z siebie buty, kurtkę i bluzę. Zaraz potem rzucił się na łóżko, kompletnie ignorując jakiegoś znajomego z klasy Ulricha, który obejrzał go z góry do dołu i szybko się ulotnił.

- O co ci znowu chodzi?

- Trening, ale super, kocham treningi! - jego głos był przesłodzony i ciężki od ironii, a gdyby spojrzenie mogło zabijać, chłopak leżałby już martwy.

- No co? To prawda.

- Prawdą jest, że wrzuciłeś swojego najlepszego kumpla na minę i dobrze o tym wiesz! - warknął, wytykając chłopaka palcem, który w odpowiedzi przewrócił jedynie oczami.

- Jeszcze mi za to podziękujesz, kiedy pogodzisz się z dziewczyną.

- Skąd pomysł, że się z nią pokłóciłem? - uniósł brew.

Ulrich spojrzał na niego spode łba, z wyrazem bezgranicznej dezaprobaty.

- A z jakiego powodu miałbyś teraz na mnie wrzeszczeć?

- Bo doskonale wiesz, że nie chcę jej w Lyoko!

- I dlatego nagle poszedłeś z nami wczoraj do kawiarni, byleby jej nie spotkać na stołówce? - skrzyżował ramiona na piersi.

- Poszedłem, bo w końcu zakopaliśmy topór z Yumi.

- Oczywiście. I też dla Yumi opuściłeś zajęcia z Jimem w poniedziałek, angielski we wtorek i biolkę dzisiaj, co? - potarł dłonią podbródek, mrużąc oczy, nie spuszczając przy tym wzroku z blondyna. - Bardzo dziwne, że to akurat te lekcje, które dzielisz z tą jedną dziewczyną w zielonych włosach, jak jej było...?

Jasnowłosy milczał przez chwilę, wpatrując się w swojego współlokatora, nim spuścił wzrok na podłogę, zaciskając zęby. Jeśli on to zauważył...

- To nie ma z nią nic wspólnego.

- Ciekawe. Alex mówiła co innego... - wzruszył ramionami i odwrócił się twarzą do biurka, tylko kątem oka widząc, jak Della Robbia gwałtownie podnosi głowę.

- Niby co?!

Bingo.

- Nic konkretnego. - stwierdził, siadając przy biurku, popijając swoją herbatę i przewracając kolejną stronę komiksu. Przez kilka krótkich chwil czekał, aż Odd zabierze głos, ale wreszcie poddał się i westchnął. - No dawaj. Co się stało?

Blondyn prychnął, odwracając się twarzą do ściany i zakopując w pościeli. Przez jakiś czas skupiał się na barwnych kształtach swojego rysunku na ścianie. Papier zdołał pożółknąć w miejscach nieskalanych tuszem markera, a taśma w prawym dolnym rogu odklejała się do połowy, zbierając kurz i brud unoszący się w powietrzu.

- Znów chodzi o Sam? - zasugerował Stern, a serce blondyna drgnęło boleśnie w odpowiedzi na wspomniane imię.

- Nie, już o niej nie myślę. - mruknął; jego głos był cichy i przesiąknięty zmęczeniem. Jednak świadomość, iż brzmi jak dwunastoletni Ulrich mówiący o Yumi sprawił, że szybko wziął się w garść. - Spotkaliśmy się w piątek. Miała urodziny, więc coś ogarnąłem.

- To dlatego wbiłeś taki nawalony. - westchnął, biorąc kolejny łyk. - Wszystko jasne.

- Poszliśmy do naszego miejsca. Wiesz, tam koło starego mostu. Było spoko, coś tam gadaliśmy, piliśmy no i... zaczęliśmy się całować.

Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek poczuje się głupio, mówiąc o takich sprawach, w dodatku Ulrichowi. Z drugiej strony nigdy też nie unikał konfrontacji z dziewczyną, którą pocałował, więc chyba to się wyrównywało.

- I tyle?

Blondyn odwrócił się gwałtownie, siadając na łóżku.

- Tak, kurwa, bo Jeremy musiał wtedy zadzwonić i koniecznie...

- Nie. Pytam, czy o to jesteście pokłóceni?

- Nie jesteśmy pokłóceni! - warknął zirytowany. - Po prostu... skręca mnie na myśl, że muszę z nią o tym porozmawiać.

- Więc wolisz jej unikać do końca świata?

- Tylko do momentu, w którym ogarnąłbym co jej powiedzieć. - otworzył usta, po czym na powrót je zamknął, aż wreszcie jęknął przeciągle i znów opadł na plecy. Z palącej frustracji jego ciało szybko przerzuciło się na drażniące żołądek zimno na samą myśl o tym, że miałby stanąć z dziewczyną twarzą w twarz po tym wszystkim. - Lubię ją, ale żaden związek nie wchodzi w grę.

- Sugerowała ci taki?

- Nie. - mlasnął językiem. - Właściwie to powiedziała coś całkiem odwrotnego.

- Więc naprawdę nie czaję gdzie tu problem. - westchnął.

I miał rację. To nie powinien być problem, nie dla Odda. Jednak on zwyczajnie nie wiedział co jej powiedzieć. Powinien ją przeprosić? Zachowywać się jak gdyby nigdy nic? A może poprosić o więcej?

Cholera, prawdopodobnie blondyn czułby się z tym wszystkim lepiej, gdyby do czegokolwiek doszło - przynajmniej mógłby wtedy próbować coś naprawiać, zamiast być zawieszonym pośród skomplikowanych uczuć. Lubił ją drażnić, ale ostatnio posunął się za daleko. Znowu.

- Po prostu nie wiem co ona myśli i...

- To z nią pogadaj! - wycedził, rzucając komiks na stół i łapiąc się za głowę. - Mózg mnie już boli.

- Przecież sam pytałeś!

- I dałem ci świetną radę i okazję, żeby wprowadzić plan w życie. - burknął. - Nie dziękuj.

Zaraz potem wyłączył lampkę nocną, a później położył się w łóżku. Minęło zaledwie parę minut nim głębokie westchnienie Della Robbi przerwało ciszę.

- Alex nic ci nie powiedziała, prawda? - milczenie ze strony chłopaka było aż nadto wymowne. - Ale z ciebie frajer.

- Uczyłem się od najlepszych. - odparł i zachichotał, gdy jeden z pluszaków Odda uderzył go w głowę.

***

Złapał ją przypadkiem następnego dnia, w drodze do swojego pokoju. Właściwie to nie zaczął z nią nawet rozmowy, to ona pierwsza przywitała się z nim. Była miła i gdyby zignorował jej dziwnie beznamiętny wyraz twarzy, a także własne przyspieszone bicie serca, może i dałby się nabrać, że wszystko było w porządku.

- Trening? - wypluła wręcz, krzywiąc się przy tym, jak gdyby to słowo paliło jej krtań i drażniło język.

Jeśli go to rozbawiło, to nie dał po sobie poznać. Może dlatego, że unikał z nią kontaktu wzrokowego.

- Tak, dziś po południu. O ile chcesz, oczywiście. - to w tym momencie wreszcie podniósł oczy, dając jej szansę - łaskę-, by odmówić.

I powinna była to zrobić, biorąc pod uwagę jego absurdalne zachowanie.

Był środek tygodnia, kilka dni po tym, jak on sam, z własnej inicjatywy, zaprosił ją na spotkanie. Dał jej prezent, dał jej alkohol, dał jej nadzieję i rozczarowanie w jednym. Po tym jak odłożył słuchawkę oczekiwała, że dokończy to, co zaczął - ale tego nie zrobił. Zamiast tego wrócili z powrotem do akademika, nie odezwał się słowem przez cały weekend i naprawdę chciała wierzyć, że jego nieobecności na wspólnych zajęciach były przypadkiem.

Nie rozumiała, dlaczego zachowywał się w ten sposób; dlaczego właśnie Odd Della Robbia unikał jej z powodu pocałunku - to jakby sam diabeł wstydził się własnych grzechów. Może powinno ją to zmartwić, jednak obserwowanie go w takim wydaniu jak teraz, nieśmiałego i zawstydzonego, sprawiało, że w jakiś sposób znów poczuła się sobą; tą samą, cyniczną i chłodną dziewczyną, jaką była, nim jasnowłosy zaburzył jej rutynę.

I właśnie to poczucie kontroli skłoniło ją, by powiedzieć;

- Przyjdę.

A satysfakcja po zobaczeniu wyrazu jego twarzy prawie zadośćuczyniła jej wszystkie krzywdy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top