10
- Nie gniewasz się, prawda?
William przewrócił oczami, słysząc po raz kolejny ten sam zestaw słów wychodzących z ust blondyna, które wypowiadał pomiędzy próbami uspokojenia Odda, a nerwowym mamrotaniem pod nosem.
- Zrobiłeś, co musiałeś, Jeremy. - odparła Aelita, nie odrywając oczu od ekranu swojego laptopa, którego na całe szczęście zostawiła po porannym ataku w fabryce. - Resztą będziemy martwić się później. Jakieś wieści od Ulricha albo Yumi?
- Zero. Ale najwyraźniej musieli się dobrze ukryć, sądząc po...
- Właśnie dlatego mógłbym iść ich szukać! - wtrącił się oburzony brunet, mocując z małą dyskietką, którą kazano mu odłączyć i podłączyć z powrotem jakieś dziesięć minut temu. - Przydałbym się tam bardziej niż tu.
- To bez sensu. Superkomputer nie wykrywa ich sygnału, mogą być wszędzie. Im szybciej naprawimy błąd, tym szybciej dezaktywujemy wieżę, to jest ważniejsze!
- Ale...
- Dobrze ci idzie. - uspokajała Aelita, na co Dunbar zacisnął zęby i wrócił narzekania, ale w swojej głowie. Jeremy również zamilkł, przez dłuższą chwilę obserwując wprowadzane przez dziewczynę dane, nim odłożył słuchawkę i odwrócił się twarzą do różowowłosej.
- Myślisz, że mogłem ją...
- Nie. - odparła natychmiast. - Na pewno jest w Lyoko. Zresztą, zobacz. - kiwnęła głową w stronę superkomputera. - Ktoś jest w pobliżu Odda i nie są to potwory Xany. To musi być ona.
- Pewnie masz rację. - westchnął. - Nie rozumiem tylko co poszło nie tak.
- Program odpaliłeś bezbłędnie, więc może to wina aktualizacji. Tak czy siak, jesteśmy w połowie drogi, by to naprawić.
- Mam tylko nadzieję, że nic jej nie zdewirtualizuje, zanim skończymy.
***
Kiedy Jeremy zadzwonił do niej około dziesiątej, aby poinformować o ataku spektrum, zgodziła się zostać w pokoju, przekonana, że wszystko mieli pod kontrolą. Kiedy kilka godzin później William zabierał ją do fabryki, uwierzyła mu na słowo, że dostanie wszystkie niezbędne informacje, gdy tylko wejdzie do wirtualnego świata.
I o to była, sama na środku pustkowia, a cokolwiek mieli jej do przekazania odnośnie Lyoko, nie docierało do żadnej z obu par jej uszu. Nie wierzyła, że zostawiliby ją samą, ale skoro nikt nie odpowiadał, to coś musiało ich zająć - i nic nie mogła poradzić na frustrację, która narastała w niej z każdą sekundą milczenia. Po raz kolejny wrzucono ją w wir wydarzeń, których nie rozumiała, nawet jeśli tym razem była to jej własna decyzja. Teraz spadło na nią zadanie odnalezienia Odda, a i bez tego misja była wystarczająco przerażająca.
Była sobą rozczarowana. Z jakiegoś powodu zawsze gdy chodziło o Della Robbię, jej mózg się wyłączał, a nogi automatycznie powłóczały za nim. Nigdy się tak nie zachowywała, ale nigdy też nikt nie ryzykował dla niej życiem, tak jak on.
Przysługa, myślała.
To był tylko zwrot przysługi; chciała pomóc mu tak, jak on pomógł jej, lecz najwyraźniej cały wszechświat był temu przeciwny. Była wściekła, że nie przygotowała się lepiej; bo tylko siebie mogła winić za to, że nie przyparła ich do muru, na wypadek takiej sytuacji jak ta. Chciała uratować przyjaciela, a okazała się bezużyteczna, znowu. Wprawdzie była przekonana, że brak komunikacji nie był jej winą, ale wiedziała też, że same dobre chęci nie będą brane pod uwagę, jeśli wróci do fabryki z pustymi rękami.
Zastanawiała się, czy może dostanie broń jeśli znajdzie całe te bloki, ale rozsądny głos w jej głowie podpowiadał, że raczej nie tak to powinno działać. Mimo tego ruszyła przed siebie, kierując się w stronę ciemnej, wysokiej struktury w oddali, którą otaczała czerwona poświata; najwyraźniej była to wieża, o której wspominał William, a skoro tam była, to Della Robbia musiał znajdować się gdzieś w pobliżu.
Jej kocie uszy drgnęły, gdy w pewnym momencie usłyszała dziwny, skrzeczący dźwięk. Ostrożnie wychyliła się zza skały, by spojrzeć na źródło tego pisku i od razu zrozumiała, dlaczego nazywali potwory w ten sposób. Nie zauważyły jej, a ona sama cofnęła się między skały, nie chcąc tego zmieniać.
Minęło kolejnych kilka minut, po Jeremim nadal ani śladu, a nad jej głową nie pojawił się żaden magiczny level up, który dałby jej miecz, kij czy coś w tym stylu. Była bezbronna w wirtualnym świecie, szukając igły w stogu siana. Gdyby Charlie się o tym dowiedział, chybaby ją powiesił.
- Co to ma znaczyć?! - podskoczyła, gdy ostry ton zagrzmiał w jej uszach, odwracając uwagę od wszelkich negatywnych myśli. Czy to był Odd? To musiał być Odd! - A więc jest tutaj czy nie?!
Szybko dotarła do ślepego zaułka, zza którego dobiegał głos blondyna. Cofnęła się o krok, rozglądając się za nierównościami w skale, które mogłaby wykorzystać, by przeskoczyć na drugą stronę; kłopoty czy nie, nie zamierzała wracać i pokonywać całej tej drogi od nowa. Podeszła do nieco pochyłego głazu i eksperymentalnie wbiła w niego pazury; choć ściana w większości była gładka, to miała kilka półek, których mogłaby użyć. Najpierw jednak musiała się do nich dostać, a skoro była kotem, to powinna być w stanie się wspinać, prawda? Musiała przyznać, że było to łatwiejsze, niż początkowo zakładała i z pewnością pomagał w tym fakt, że mogła zaczepić się nie tylko rękami, ale również nogami; bez tego prawdopodobnie nie wytrzymałaby długo.
Moja kondycja to żart, narzekała w myślach, gdy zeskoczyła na drugą stronę, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Rozejrzała się za znajomą twarzą, lecz najwyraźniej go tu nie było, przestała też słyszeć jego głos. Nie chciała go wołać, zbyt przestraszona, że mogłaby przyciągnąć niechcianą uwagę. Obeszła więc jedną ze skał, a jej wzrok wreszcie napotkał leżącą pod ścianą postać.
W pierwszej chwili ucieszyła się, że go widzi. W drugiej pomyślała, że życie było nie fair, gdy jej oczy zaczęły błądzić po fioletowych i żółtych liniach jego kostiumu, nim wróciły do znajomej blond czupryny. Niesamowite, jak głupio przystojny dla własnego dobra był ten chłopak. Patrzyła, jak poprawiał się na swoim miejscu, nim jego rozbiegane oczy wreszcie skupiły się na jej sylwetce. Jednak zamiast uśmiechnąć się do niej, tak jak się tego spodziewała, chłopak zastygł w bezruchu.
- Odd? - odezwała się, ale nie podeszła, zmieszana tym, jak mrugał wściekle oczami.
- Alex? To jednak ty? - ożywił się, unosząc dłoń w jej kierunku, choć grymas na jego twarzy świadczył o tym, że ten drobny ruch w istocie kosztował go więcej niż chciałby się do tego przyznać. Natychmiast jednak posłał jej słaby uśmiech, obserwując, jak z każdym jej krokiem ciemna plama zamienia się w nieco wyraźniejszy kształt, z elementami fioletu i zieleni w tle. - Czyżbym umarł i znalazł się w niebie?
- Te kody naprawdę muszą ci szkodzić, co? - prychnęła, klękając przy nim. Zacisnęła usta, zmartwiona wyciągając łapę w jego stronę, nim zatrzymała się, a jej ramię opadło. - Jak się trzymasz?
Nie odpowiedział od razu, skonfliktowany pomiędzy kłamstwem, że wszystko było okej, a prawdą, że miał ochotę pójść spać i już nigdy się nie obudzić. Wzruszył więc ramionami, nim jego głowa opadła na cyfrowy piasek.
- Średnio.
- Czy ty... - zawahała się. - Czy ty nie widzisz?
- Nie, ja... - syknął, a potem wysilił się by unieść kącik ust, nim otworzył jedno oko. - Po prostu wszystko wiruje... - przerwał i westchnął głęboko, nagle poirytowany. - Tak, gadam z Alex. Myślałem, że już się domyśliłeś.
- Co? - zmarszczyła brwi, nim niewidzialna lampka zapaliła jej się nad głową. - Och, a więc jednak go słyszysz? Zaczęłam myśleć, że to był tylko taki żart.
- Nie, wszyscy go zazwyczaj słyszą. - zamilknął na chwilę. - Mówi, że nie wie, co potrafi twój awatar. Zajebiście pomocne, Jeremy. - prychnął i skrzywił się, prawdopodobnie przez odpowiedź Einsteina.
- No a co ty potrafisz? Skoro wyglądamy tak samo, to może robimy to samo? - zasugerowała.
- Co? Żartujesz! - rozwarł oczy, skupiając wzrok najpierw na jej twarzy, a potem na kocich uszach dziewczyny, nim ponownie zaatakowały go mdłości. Znów odchylił kark do tyłu, próbując skupić się na oddychaniu, by zdusić w sobie to okropne uczucie. Dopiero wtedy mógł kontynuować; - Kurwa, nie przyjrzałem się wcześniej. Teraz to koniecznie trzeba dezaktywować tą wieżę, muszę cię zobaczyć!
- Najpierw to musisz mi powiedzieć jak mam walczyć.
- To proste, na pewno sobie poradzisz; musisz unieść dłoń i wyobrazić sobie, że strzelasz. - chciał unieść łapę i jej to zademonstrować, ale kończyna szybko wróciła na swoje miejsce, niespecjalnie słuchając poleceń swojego właściciela.
- Mam sobie... wyobrazić.
- Dokładnie. - jeśli wyłapał dezaprobatę w jej głosie, to postanowił to zignorować. - Niezłe, nie?
- Tak. Chyba tak. - odparła, a następnie skupiła wzrok na swoich łapach. Zacisnęła usta i wykonała dokładnie to, co Della Robbia jej polecił; skoncentrowała się na tworzeniu... czegoś, jakiegoś pocisku. Wzdrygnęła się, kiedy fioletowe światło niespodziewanie wystrzeliło z jej dłoni i z impetem wbiło się w skałę naprzeciwko. Kiedy zbliżyła się do celu, zobaczyła, że jej twór wyglądał trochę jak kryształ lub kolec - ostry z obu stron i niewiarygodnie szybki. Gdy uniosła dłoń, aby go dotknąć, zauważyła, że zielony pasek na jej kciuku ustąpił miejsca czerni.
- I jak?
- Czy twoja broń ma jakieś limity? - jej ton był chłodny i rzeczowy, trochę jak wtedy, gdy rozwiązywała z nim zadania na zajęciach u Hertz. Della Robbia wiedział, że to oznaczało, że głęboko się nad czymś zastanawiała i nauczył się szybko jej wtedy odpowiadać.
- Tak, ale kiedyś miałem o wiele większe. - oznajmił, a jej uwaga wróciła do jej łap. Wyglądało na to, że miała osiem pocisków. Kiedy jej wzrok skierował się na fioletowy przedmiot, zauważyła, że wydawał się być nieco bledszy, niż wcześniej (a może tylko jej się wydawało?). - Jeśli już to rozgryzłaś, to mam dla ciebie dobre wieści. Jeremy mówi, że możesz poćwiczyć zabawki na blokach.
- Jasne. Postaram się to zrobić najszybciej jak się da. - obiecała, choć było to ostatnia rzecz, na którą miała ochotę.
- Poradzisz sobie, kocie. I nie przejmuj się tym aż tak, samo niszczenie potworów to naprawdę świetna zabawa! - uspokoił ją, jak zwykle wyłapując drżenie w jej głosie. Gdy spojrzała na niego, zobaczyła, że patrzył na nią spod zmrużonych powiek; wyglądał trochę tak, jakby obudził się z popołudniowej drzemki, a nie ze stanu agonalnego sprzed niespełna godziny temu. - Jeśli stracisz wszystkie punkty życia, to wrócisz bezpiecznie do skanera.
- I co wtedy będzie z tobą? - mamrotała, czując się źle z powodu tego, jak bardzo nie potrafiła nie zastanawiać się i nie myśleć, tylko działać, jak on. - Czy losy twoje i reszty nie zależą właśnie od tego, czy doprowadzę cię do wieży?
- Zależą. - przyznał i przechylił głowę; choć tym razem mogło nie być to celowe, biorąc pod uwagę, jak wyczerpany był. - Ale dasz radę.
- Skąd ta pewność?
- Przeczucie. - odparł z lekkim uśmiechem.
- Ta. - cmoknęła z niezadowoleniem, nim ruszyła z powrotem w kierunku wieży, gdzie czekali na nią jej pierwsi wirtualni przeciwnicy.
Gdy stanęła naprzeciwko celu jej misji, wzięła głęboki oddech, próbując wziąć się w garść.
- Podejdź do tego logicznie, pomyślała. Miała siedem strzał, a przed nią stały trzy bloki, wszystkie ustawione obok siebie w niedalekiej odległości. Jeśli będzie odpowiednio szybka, na pewno zdoła zniszczyć przynajmniej dwa, nim zaczną do niej strzelać. To nie było takie trudne, była w stanie to zrobić.
Skoncentrowała się, wykorzystując element zaskoczenia. Pierwszy sztylet wystrzeliła prosto w oko Xany, nim potwór wybuchł, pozostawiając po sobie chmurę pikseli. Fioletowy punkt znów pozostał, wbity w ziemię tuż pod wieżą. Bloki zakręciły się kilka razy, nim zaczęły ciskać laserami w jej stronę; jeden z nich trafił w jej ramię. Była zaskoczona, że nie wypadła z gry, ale najwyraźniej potrzeba było więcej, by ją zdewirtualizować. Przebiegła na drugą stronę, by uciec jak najdalej od miejsca w którym znajdował się Odd, a w międzyczasie zdążyła zaatakować po raz kolejny, niszcząc drugiego przeciwnika. Jej pociski były na tyle szybkie, a potwory na tyle duże, że nie potrzebowała być najcelniejszym i najbardziej doświadczonym strzelcem, by być skuteczną.
Podczas gdy dziewczyna niszczyła potwory Xany, blondyn musiał z całej siły zacisnąć zęby, by nie kazać zamknąć się Jeremiemu, który panikował za ekranem komputera. Nie chciał rozpraszać Alex i był wdzięczny losowi, że nie musiała wysłuchiwać tego co mówił; i tak była wystarczająco zdenerwowana, a dodatkowa presja prawdopodobnie doszczętnie zniszczyłaby jej pewność siebie.
Trzeci blok okazał się być dla ciemnowłosej większym problemem, gdy pomiędzy zwykłymi laserami zaczął strzelać w jej stronę jakimś dziwnym, niebieskim promieniem; o tym nikt jak do tej pory jej nie wspomniał. Schowała się za jednym ze wzniesień, próbując złapać oddech, a gdy wybiegła z drugiej strony, potwór trafił w jej lewą dłoń, która po chwili skuła się lodem. Zmarszczyła brwi, próbując odpowiedzieć atakiem, ale gdy zerknęła na swoją prawą rękę, ta okazała się być całkowicie czarna, poza drobnymi, fioletowymi znakami, których znaczenia jak do tej pory nie rozgryzła.
Kolejny laser, tym razem czerwony, trafił prosto w jej klatkę piersiową i odepchnął w kierunku skały, o którą boleśnie uderzyła plecami. Z trudem podniosła się i szybko spojrzała w kierunku potwora. Widziała wirującą czerwień, gdy ten ładował laser, a wściekłość rozgrzała jej klatkę piersiową.
O nie. Nie ma mowy, żeby teraz przegrała.
Zaklęła pod nosem, zwijając pozbawione zieleni palce w pięść i zaciskając powieki. Otworzyła je natychmiast, gdy usłyszała świst, a wszystkie cztery sztylety drgnęły, nim ruszyły w stronę dziewczyny. Jeden z nich w drodze powrotnej trafił w bok potwora, przerywając jego atak, a gdy ciemnowłosa rozłożyła palce, znów posiadały znajome wzory.
W jej oczach pojawił się wyraz zrozumienia. Spojrzała w stronę przewróconego potwora, który desperacko wiercił odnóżami w powietrzu i szybko oddała strzał, wiedząc, że nie dostanie drugiej takiej szansy. Następnie rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejkolwiek innej obcej formy w okolicy, a kiedy nic nie dostrzegła, poświęciła uwagę swoim dłoniom, w tym tej, która jeszcze przed chwilą była zablokowana przez lód (który najwyraźniej zniknął przy jej upadku). Była pod wrażeniem, jak bardzo ta broń była... zadziwiająco w jej stylu.
- Jak tam kocie? - podskoczyła, gdy głos Odda wyrwał ją z zamyślenia i rozejrzała się w panice; zamrugała, gdy nigdzie nie zobaczyła znajomej blond czupryny, choć usłyszała go tak dobrze, jak gdyby krzyczał prosto do jej ucha.
- Udało mi się. Tak myślę. - wymamrotała, a dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy usłyszała jego cichy, chrapliwy śmiech.
- Więc chodź tu i pomóż mi wstać. - powiedział, po raz kolejny przypominając jej o tym, że nie było z nim najlepiej; prawdę mówiąc, gdyby nie zobaczyła go na własne oczy, po samym głosie w życiu nie domyśliłaby się, że coś było z nim nie tak. To było niesamowite, jak szybko dochodził do siebie; czy raczej jak dobrze udawał, że tak było.
- Już jestem. - oznajmiła, gdy stanęła nad nim, a jej sylwetka rzuciła na niego cień. Zmusił się do otwarcia oczu i to tylko po to, by mrugnąć do niej, nim powiedział;
- Słońce, nadal jestem sparaliżowany. - oznajmił, udając, że nie widzi jej miny pełnej dezaprobaty.
- Nie każ mi się zastanawiać, czy cię tu nie zostawić.
- Nie zrobiłabyś tego. Za bardzo mnie lubisz. - jego słowa przeszły w zduszony jęk, gdy chwyciła go pod ramieniem, najpierw pomagając mu usiąść, nim przeszli do trudniejszej części. - Kurwa. - splunął, gdy jego kolana zachwiały się pod własnym ciężarem.
- Jesteś strasznie ciężki. - syknęła, poprawiając chwyt, starając się jednocześnie nie zrobić mu większej krzywdy; choć w tym przypadku było to co najmniej trudne.
- Przepraszam. Mam jakieś... omdlałe kończyny. - wyznał, gdy ta pomogła mu przejść pierwszy krok. A potem kolejny, i kolejny, i kolejny. Przez większość czasu milczeli; oczy dziewczyny uważnie rozglądały się za jakimkolwiek niebezpieczeństwem, chłopak natomiast był w stu procentach skupiony na tym, by nie stracić przytomności.
- Czy poprawiło ci się choć trochę? - spytała, gdy znaleźli się zaledwie parę metrów od wieży.
- Powiedzmy. Gdy przyszłaś, przestało szumieć mi w głowie. - mruknął i zerknął na nią spode łba, unosząc kącik ust. - Najwyraźniej tak na mnie działasz.
- Myślę, że powinno być na odwrót. - uśmiechnęła się. - Nie jestem więc pewna, czy brać to za pozytyw.
- W tej sytuacji? To jebane błogosławieństwo.
Zachichotała cicho w odpowiedzi, ale od razu przestała, gdy zauważyła, że próbował się odsunąć.
- Nie mogę wejść z tobą, tak?
- Tak. - zachwiał się, nim chwycił się pazurami ciemnej powierzchni. Spojrzał na jej twarz, mając nadzieję, że poza zmęczeniem i bólem, widziała wdzięczność w jego oczach. Chciał jej podziękować, powinien był jej podziękować (przeprosić), ale tego nie zrobił. - Mam nadzieję, że zaraz zobaczę cię w lepszej jakości. - powiedział tylko, nim spuścił wzrok i zniknął w okręgu białych pierścieni.
Zmarszczyła brwi, pozwalając sobie na ciche westchnienie ulgi, gdy zniknął jej z pola widzenia. Udało jej się, pomogła mu. Teraz chłopak zakończy cały ten atak Xany i, miała szczerą nadzieję, poczuje się o wiele lepiej. Jej rola została spełniona, mogła wracać na ziemię.
Problem był w tym, że nie chciała.
Wbiła wzrok we własne dłonie, z błyszczącymi oczami i rosnącym podekscytowaniem. Zagryzła wargę, w duchu przeklinając głupio trafne osądy Odda, ale cholera, miał rację. Poradziła sobie z misją, walka była zabawna, a jej broń niesamowita; wszystko tutaj było niesamowite, ta pustynia wyglądała pięknie; nawet dla niej, choć była największą ignorantką, jeżeli chodziło o podziwianie krajobrazów.
No i nie tylko te widoki były zniewalające. Jak na zawołanie przypomniała sobie sytuację z Charliem i jęknęła cicho, zażenowana. Wyobraźnia zaczęła podsuwać jej te natrętne myśli i obrazy i nic nie mogła poradzić na to, że zaczęła się zastanawiać, jakby to było być jego dziewczyną.
- Alex? Słyszysz mnie? - głos Jeremiego pojawił się znikąd, sprawiając, że podskoczyła co najmniej pół metra nad ziemią.
- Cholera, Jeremy! - pisnęła zawstydzona, jak gdyby przyłapano ją na gorącym uczynku. - Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam. Cieszę się, że cię słyszę. - wyznał, w jego głosie słyszała wyraźną ulgę. - Aelita i William pomogli mi naprawić łączność. Nie wiem co się stało, ale komputer nie chciał cię wykryć.
- Wszystko okej. Odd powiedział mi co robić. - wzruszyła ramionami, choć ten nie mógł tego widzieć. Bo nie mógł, prawda?
- Widzę. Wieża dezaktywowana. - powiedział i dopiero wtedy ciemnowłosa zauważyła, że rozsypane części ściany w górnych partiach struktury zaczęły wracać z powrotem na swoje miejsce, zakrywając intensywny, czerwony blask. - Myślę, że mogę was...
- Czekaj, Jeremy. - wtrącił się blondyn, a jego sylwetka pojaśniała, gdy schodził na niższe piętro wieży. - Zostaw mnie w Lyoko.
- Co? - mruknął, nim szybko dodał. - A, rozumiem. Chcesz się zregenerować w wieży?
- Tak. Nie chcę tak szybko wracać, nie tym razem.
- Jesteś pewien? To trochę niebezpieczne.
- W wieży nic mi nie grozi. Proszę, Jeremy. - jego nogi znów zaczęły drętwieć, więc położył się na środku platformy, zirytowany przeklinając własną niemoc. - Dlaczego te kody nie dają mi więcej siły, to nie ma sensu!
- Ostatnio jak sprawdzałem, nie byłeś sztuczną inteligencją.
- W ogóle inteligencją. - dodał William.
- Ma rację. - odezwała się Aelita, przewracając oczami na urażone 'hej' ze strony Odda. - Mówię o wieży i tym, że sam się zdewirtualizujesz, jeśli będziesz chciał.
- Ja mogę z nim zostać. - zaoferowała Alex, krzywiąc się na samą myśl o konfrontacji z Charliem. Nie czuła się na tyle silna psychicznie, by z nim dziś rozmawiać, nie chciała też tak szybko opuszczać tego miejsca. Miała bowiem silne przeczucie, że nie będzie jej dane prędko tu wrócić.
- A ty nie miałaś przypadkiem wracać do swojego kolegi? - prychnął złośliwie William, wyraźnie rozbawiony. - A może chcesz spędzić więcej czasu z...
- Nawet nie próbuj tego kończyć. - ostrzegła i gdyby nie była w wirtualnym świecie, jej twarz prawdopodobnie zrobiłaby się czerwona; ze wstydu, czy ze złości.
- O co chodzi? - rzucił zdezorientowany Odd; jeśli dobrze pamiętał, ta dwójka raczej ze sobą nie rozmawiała.
- Jasne, w końcu to ty powinnaś z nim porozmawiać, prawda? - przyznał Dunbar, na co dziewczyna jęknęła głęboko w gardle.
- Czy rodzice cię kiedykolwiek kochali? - syknęła, ściskając nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym; coś, co często robił Jeremy. To był pierwszy raz, kiedy obraziła go bezpośrednio i ku zaskoczeniu dziewczyny, chłopak zaczął się głośno śmiać.
- No dobra, niech wam będzie. - wtrącił się Einstein. - Tylko proszę, bądźcie bezpieczni i nie wychodźcie z wieży. W razie czego będę pod telefonem.
- Jasne, dobra, tylko... - niepewnie zerknęła w kierunku miejsca, w którym zniknął Odd. - Myślałam, że nie mogę tam wejść?
- Nie możesz wchodzić tylko do aktywnych. - wyjaśniła Stones; odzywała się w jej towarzystwie tak rzadko, że za każdym razem Alex musiała przypominać sobie, że ktoś taki w ogóle istniał.
- No dobra, a jak się tu przechodzi przez ściany?
- Poprowadzę cię. - na twarz Einsteina wpłynął mały uśmiech, gdy ogarnęło go uczucie déjà vu.
***
Minął kwadrans, nim reszta wojowników zostawiła ich samych i była to dostateczna ilość czasu, by jasnowłosy poczuł się o niebo lepiej. Prawdopodobnie wieża przejścia byłaby nawet skuteczniejsza, ale ta w której się znajdowali i tak była wystarczająca. Sam fakt, że Aelita przyszła cała i zdrowa do fabryki podniósł chłopaka na duchu; a więc to jednak był głupi sen. Nie był żadnym, pieprzonym jasnowidzem i po raz pierwszy od dawna cieszył się ze swojej pomyłki. Ostatecznie też cała ta akcja w lyoko skończyła się dobrze i choć chodzące przypomnienie o jego błędach siedziało obok i wlepiało w niego swoje brązowe oczy, to jednak znów wszystko było w porządku.
Wszystko było w porządku.
- Czy staję się piękniejszy, im dłużej na mnie patrzysz? - mruknął. Jego niski głos i fakt, że nadal trzymał oczy zamknięte sprawiły, że natychmiast poczuła ukłucie wstydu, choć nie robiła niczego złego.
- Po prostu... zastanawiałam się, dlaczego nie masz kocich uszu, jak ja?
- Żeby cię nie słyszeć, kapturku.
- Przecież uwielbiasz mnie słuchać - prychnęła.
- Nawet nie wiem czy lubię. - wymruczał, a na jego twarz wpłynął leniwy uśmiech, gdy się zastanawiał. - Może i lubię.
- Kłócą się twoje osobowości?
- Pytanie która mówi prawdę. - parsknął i na powrót nastała przyjemna cisza. Wzrok dziewczyny padł z powrotem na jego ciało, poświęcając chwilę, by docenić jak szerokie wydawały się jego ramiona, w stosunku do wąskiej talii i bioder. To był pierwszy raz, gdy mogła przyjrzeć mu się nieco dokładniej i musiała przyznać, że widok był naprawdę... przyjemny dla oka.
Czy na ziemi też tak wyglądał? A może to była tylko kwestia jego awatara? Ciekawe czy ćwiczył?
Gdy znów wróciła do jego twarzy, zauważyła, że złote oczy wwiercają się w jej, lecz nie odwróciła wzroku.
- Twój kostium ma o wiele więcej szczegółów, niż mój.
- Ach tak.
Widziała na jego twarzy cień uśmiechu, gdy uniósł brew. W innych okolicznościach bez problemu powiedziałaby to, co sam wiedział, mianowicie że był cholernie przystojny, ale wstyd i zażenowanie skutecznie blokowały połączenie ust z jej mózgiem.
- Tak w ogóle ten wypadek rano też był z powodu Xany, czy...
- Nie. - przewrócił oczami, wyraźnie rozbawiony próbą odwrócenia jego uwagi. - To było na własne życzenie.
- Wiesz, myślałam na początku, żeby do ciebie pójść, ale Jeremy mówił, że wszystko macie pod kontrolą. - kontynuowała, dumna z tego, że jej głos nie drżał. Czasami była taka głupia.
- Ta, on zawsze ma wszystko pod kontrolą, jak widać. - mruknął, nim podniósł ciało do pozycji siedzącej i odchylił głowę, wbijając wzrok w platformę nad ich głowami. - No więc? O czym wspominał William?
- No nie! A ty dalej o tym?
- Nie przestałem o tym myśleć, odkąd to powiedział.
Zacisnęła usta, wpatrując się w jego rozjaśnioną uśmiechem twarz, zirytowana własną postawą. To było wręcz idiotyczne, jak jedna prośba z ust tego chłopaka i biegła do przodu, gotowa sprzedać wszystkie swoje myśli, czas a nawet ulubione ubrania (do tej pory okupował jedną z jej ulubionych bluz, po tym, jak pożyczył ją po powrocie z imprezy).
- To naprawdę nic takiego. - westchnęła, w marnej próbie porzucenia tematu. Wiedziała, że po uzyskaniu tej informacji Della Robbia nie da jej żyć spokojnie, ale wiedziała też, że jeśli nie dowie się od niej, to z pewnością powie mu to ktoś inny.
- Jeśli to nic takiego, to czemu nie chcesz powiedzieć?
Kurwa, będzie tego żałować.
- Powiedział Charliemu, że się spotykamy. - wyznała, wyraźne niezadowolenie malowało się na jej twarzy.
- Serio? - jego brew drgnęła. - Tylko tyle?
- Tylko tyle? - powtórzyła jak echo, głupio się w niego wpatrując.
- Masz racje, aż tyle! Nawet nie zdążyłem cię zabrać na randkę a już przeskoczyłem dwie bazy - zignorował jej pełne niedowierzania spojrzenie i w zamyśleniu potarł palcami podbródek. - Czy chcesz mi powiedzieć, że Charlie da mi w mordę, jeśli spotka mnie z inną laską?
- Nie, no co ty. - skrzywiła się. - Ale teraz muszę to jakoś odkręcić.
- A po co to odkręcać? Przecież to świetna wymówka na wypady do fabryki. - zauważył.
- Co ty, on w życiu w to nie uwierzy. - zaprotestowała, choć bez przekonania. - Poza tym mam lepszą. Powiem, że pogorszyło ci się po tym twoim upadku na sali i potrzebowałeś mojej pomocy w... czymś tam.
- Dlaczego miałby w to nie uwierzyć? - prychnął, kompletnie ignorując resztę jej wypowiedzi. - Zrobię wszystko co trzeba, jestem świetnym aktorem! Jedna twoja prośba i przeskoczę dla ciebie każdą kolejną bazę, która nie wymaga podpisywania dokumentów i zaciągania kredytu. - uniósł łapę, przykładając ją do piersi. - Jako dobry przyjaciel, oczywiście.
- Nie ma takiej potrzeby, naprawdę. - wymamrotała, patrząc na niego z mieszanką rozbawienia i zażenowania.
- A żeby być jeszcze bardziej przekonywujący, możemy poprzytulać się tu i tam. Chcesz poćwiczyć? - na jego twarz wpłynął ten gówniany, zadowolony z siebie uśmiech, a jego ramiona rozłożyły się zachęcająco. - Chyba, że chciałabyś przeskoczyć od razu do następnego kroku?
- Nie ma takiej opcji, Della Robbia. - prychnęła, ale jej oczy dyskretnie śledziły marszczące się z każdym ruchem linie na jego torsie.
- Hej! Tak się zachowują pary, no nie?
- Mówisz tak, jakbyś nie miał więcej dziewczyn niż twój stary lat na karku.
- Może o tym akurat nie mam pojęcia? - jego ręce opadły, w przeciwieństwie do kącików ust. - Chyba kiedyś ci mówiłem, że nigdy nie miałem długiego stażu, kocie.
- Litości. - jęknęła, chowając twarz w dłoniach. - Nie nazywaj mnie tak.
- Dobra, nie będę. - powiedział, po czym uniósł palec w górę. - Jeśli pójdziesz ze mną na przyjacielską randkę.
- Chcesz tylko wyłudzić ode mnie darmową kawę, jak ostatnio. - stwierdziła, powtarzając ruch jego dłoni. - A tak na marginesie, nie jesteś w moim typie.
- A niby co miałoby nie być w twoim typie?! - prychnął, nagle oburzony. - Jestem seksowny, gorący i seksowny. Świetne włosy, piękna twarz, mięśnie...
- Nie powiedziałam, że nie jesteś przystojny. Po prostu nie podobają mi się blondyni. - przewróciła oczami.
- ...Świetnie się ubieram no i oboje kochamy fioletowy! Jestem totalnie w twoim typie. Liczy się, że naturalnie mam brązowe? - zmarszczyła brwi, na co machnął ręką i kontynuował, niezrażony jej brakiem zapału. - Moim zdaniem jestem najlepszym targetem na twojego udawanego chłopaka, jaki istnieje! - skrzyżował ramiona na piersi, wbijając w nią poważny wzrok. - Wspomniałem też, że jestem gorący?
- Nie ma żadnych innych zawodników w tym konkursie. - zauważyła, uważnie mu się przyglądając. - Swoją drogą, widzę, że już ci się poprawiło, co?
- Przyznaję. - zachichotał.
Czy świat przestał wirować w ciągu pierwszych dziesięciu minut w wieży? Tak. Czy wykorzystał ten fakt po to, by bezkarnie gapić się na jej tyłek, kiedy tylko odwracała się do niego plecami? Może. Czy czuł się z tym źle? Absolutnie nie.
- Myślisz, że możemy mruczeć? - zapytała nagle, kompletnie zbijając go z tropu. Spojrzał na nią zdezorientowany, nim zaczął się śmiać.
- Chyba bardzo ci się to podoba, co?
- Jasne! - odparła, jej brązowe oczy błyszczały w podekscytowaniu. - Uwielbiam koty.
- A więc nie masz psa? - mruknął, niby od niechcenia, ale rysy jego twarzy stężały, gdy poczuł lodowaty dreszcz pełzający po kręgosłupie. To tylko głupi sen, to nie ma znaczenia, a mimo to czuł, że zła odpowiedź mogłaby go zniszczyć.
- Mam kota. - wzruszyła ramionami, kompletnie nie zauważając jego nagłej zmiany nastroju. - A właściwie to dwa. A ty?
- Mój pies nazywa się kiwi. - rozluźnił się nieco, a jego spojrzenie zmiękło, gdy wspomniał o ukochanym zwierzaku. - Trzymałem go chwilę w akademiku.
- Naprawdę? Myślałam, że mogą cię za to wywalić?
- Dlatego od dłuższego czasu zostawiam go w domu. - westchnął.
- Ach, no tak. - zmrużyła oczy i uniosła kącik ust. - Kolejna nielegalna rzecz, którą zrobił Odd Della Robbia. Co za niespodzianka.
Zachichotał cicho.
- Daj spokój, kocie. Jestem przecież grzeczny.
- Proszę cię, ani razu nie zapłaciliśmy za wejście gdziekolwiek, gdzie nas zabrałeś.
- Sama powiedziałaś, że mnie za to podziwiasz!
- Tak, bo imponowała mi twoja pewność, że zawsze wszystko ujdzie ci na sucho. Nabrało to więcej sensu, gdy dowiedziałam się o powrotach w czasie.
Wyprostował plecy i zmarszczył brwi.
- Nie wolno nam używać powrotu w celach osobistych. - powiedział, próbując naśladować pouczający ton Jeremiego. - Zresztą, ja nie potrafię odpalać tego gówna.
- A więc tak bardzo wierzysz w swoją charyzmę i zdolność przekonywania?
- Jasne, że wierzę. - posłał jej znaczące spojrzenie. - I ty też powinnaś.
- Wierzyć w to, że wierzysz czy w to, że masz charyzmę?
- Nie, być pewna siebie. - nie zareagował na jej żart, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że tym razem mówił poważnie. - Zawsze jesteś taka cicha i nieśmiała, choć masz więcej do powiedzenia niż ja.
- Jestem pewna siebie. - stwierdziła. - Po prostu patrzę na to realistycznie. Nie umiem mówić w taki sposób, by ludzie chcieli mnie słuchać, więc po co wychodzić przed szereg?
- To nie jest realistyczne, a pesymistyczne podejście. - zauważył. - Zresztą, spójrz na mnie. Gdybyś nie mówiła ciekawie, to bym cię nie słuchał.
- To się nie liczy, zwłaszcza, że twój przykład jest najgorszym ze wszystkich. Założę się, że z tak długą listą dziewczyn, masz wytrenowane wyłączanie myślenia podczas czyjejś paplaniny.
- Ja... - zaciął się, szukając odpowiednich słów na swoje usprawiedliwienie, nim zacisnął zęby. - Dobra, fair. - syknął, nagle dziwnie oburzony, ku jej rozbawieniu. - Ale to zupełnie inny przypadek!
- Och, naprawdę? - drażniła. - Wytłumacz mi w jaki sposób.
- Gdybym nie był zainteresowany tym co mówisz, to nie prosiłbym cię o kontynuowanie za każdym razem jak przerywasz, na przykład. Poza tym jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciół się nie bajeruje. - zastanowił się chwilę. - Nie zawsze.
- Jesteśmy przyjaciółmi? Już zdążyłeś mnie rzucić? - westchnęła dramatycznie i z ręką na czole opadła na plecy. - I co ja teraz pocznę?
- Jesteś gorsza ode mnie. - stwierdził i nie, nie zwrócił uwagi na to, w jaki sposób jej oczy się marszczą, gdy się śmiała.
Lubił, gdy się śmiała.
Już po chwili położył się obok niej, głową zwróconą w stronę ciemnowłosej, czekając na to, aż zwróci na niego uwagę. Gdy wreszcie to zrobiła, po raz drugi rozłożył ręce.
- Jesteś uparty.
- Nie ja, a ty. - zaprzeczył. Przewróciła oczami i musiał bardzo się postarać, by nie pokazać po sobie zdumienia, gdy faktycznie przysunęła się bliżej, opierając głowę na jego ramieniu i wkładając własną rękę pod jego plecy, drugą przekładając nad jego klatką piersiową. Nie rozumiała dlaczego, ale znów poczuła się swobodnie; najwyraźniej żarty Della Robbi usunęły całą tę niezręczność, jaką początkowo odczuwała. Musiała przyznać, że był też całkiem wygodny, na pewno lepszy niż twarda ziemia. - Więc co przystajemy na ten plan? Ty i ja najlepsza para w tej szkole?
- Nie musimy tak naprawdę jakoś specjalnie się starać, wiesz o tym? - uniosła głowę, spoglądając na niego. Nie był to zbyt pochlebny kąt, a mimo to jasnowłosy nadal prezentował się ładnie. Jak on to robił? - Charliemu powiem, że całowaliśmy się czy coś, ale nic więcej nie potrzebujemy zmieniać.
- Skoro tak, to nie rozumiem jaki był problem? Charlie chyba nie jest zazdrosny o twoją uwagę, co?
- Nie, po prostu lubi wmawiać sobie rzeczy i się o nie martwić. - burknęła, a jej noga owinęła go wokół talii; często właśnie w takiej pozycji spała. Blondyn przełknął z trudem ślinę, ale nie śmiał ruszyć się nawet o centymetr. Dziewczyna natomiast kompletnie nie zwróciła uwagi na jego dyskomfort, pochłonięta własnym natłokiem myśli.
W duchu dziękował losowi, że nie byli na ziemi.
- Co masz na myśli? - spytał, próbując skierować swoją uwagę z powrotem na właściwe tory.
- Uważa, że daję się wykorzystywać, jak gdybym pozwalała komukolwiek wchodzić sobie na głowę. Będzie pewnie w kółko narzekać, a ja nie chcę go okłamywać tylko po to, by wychodzić z tym na minus. Z drugiej strony masz rację, że to dobra wymówka. - westchnęła, bijąc się z myślami.
- Wiesz, jeśli będziesz częściej mnie tak przytulać, to będzie to tylko półkłamstwo. - zażartował, chichocząc, gdy uderzyła go w ramię. W pewnym momencie ciszę przerwał jej pisk, gdy dziewczyna odskoczyła od niego, tuż po tym, jak jego palce lekko musnęły jej talię. Spojrzał na nią zdezorientowany. Z przerażeniem patrzyła, jak w jego oczach pojawia się zrozumienie, a jego uśmiech stał się ostrzejszy niż kiedykolwiek wcześniej. - Masz łaskotki?
- Podejdź do mnie, a cię zdewirtualizuje! - krzyknęła, na wszelki wypadek zwiększając odległość między nimi i wyciągając dłoń w jego stronę.
- Spokojnie, kocie. - wymruczał, jego ogon kołysał się leniwie, gdy nie odrywał od niej wzroku. - Poczekam na odpowiednią okazję.
- Przestań mnie tak nazywać!
Czy poprawiam to gówno zamiast uczyć się na obronę? Yes
Czy żałuję? Jeszcze nie XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top