Robby x OC cz.I

Nie, nie umiem normalnie zapisywać dialogów i jebie mnie to

Dzień zapowiadał się najzwyklej na świecie, zeszłam z piętra na dół, a wchodząc do kuchni zgarnęłam jabłko z miski z owocami, która leżała w rogu bufetu; wgryzając się w nie i czując na języku ulubioną słodycz.

— Masz minę jakbyś szczytowała.— odezwał się kpiąco, mój brat Ryan.

— Ciesz się, że nie widzisz swojej.— nie mając siły na rozkręcanie zwyczajowej porannej dramy, to było jedyne co odpowiedziałam; wychodząc z pomieszczenia.

Zdążyłam tylko zauważyć drgające ku górze kąciki ust rudzielca, zanim udałam się ponownie do własnego pokoju.

Idąc korytarzem, rzuciłam okiem na zdjęcia wiszące w ramkach na ścianie.
Przedstawiały one opaloną brunetkę w wysokim kucyku o cudownie szmaragdowo zielonych oczach, których złośliwie nie mogłam po niej odziedziczyć; obejmującą wysokiego, barczystego mężczyznę o niebieskich oczach i rudych włosach.
Największą robotę jednak, oprócz mięśni, robił starannie przystrzyżony zarost na kwadratowej szczęce.
Mój przyrodni brat niezaprzeczalnie wrodził się w swojego ojca, wygrywając tym samym, wszystko co najlepsze z puli genów.

    Jak możecie się domyślać obrazek z vouge'a niszczę ja: średniego wzrostu, słabo opalona; choć nie przesadnie blada skóra, przeciętna figura i nadmiernie, jak na dziewczynę, umięśnione ramiona i widocznie zarysowane bicepsy.
   Moje jasno brązowe włosy są bardziej odziedziczone po ojcu niżeli po matce, za charakter też dziękuję jemu, a już w szczególności za rozbudzenie, już od dziecka,  pewnej pasji.

— Co tak stoisz? Nie masz szkoły dzisiaj?— na korytarzu zmaterializował się mąż mojej matki.

— Mam dwie zerówki po sobie, a potem fakultet, na który nikt nie chodzi.— stwierdziłam, obojętnym tonem.

— W twoim wieku traktowałem poważniej...

No i zaczyna się tyrada, która skończy się moim bezrefleksyjnym przytakiwaniem i jego odejściem do garażu.

Doprawdy, ojcu roku zachciało się mnie wychowywać, jak gdyby nigdy nic.
Jaka szkoda tylko, że ja nie zapomniałam o tych wszystkich latach wrogości w moją stronę. I nienawiści przelewanej na mnie, za zdradę matki.

Cześć, nazywam się Lydia Williams Brown a to będzie historia dla małych księżniczek, które mają dość zamykania ich w wieży stereotypów i zmuszania do uległości wobec księcia absurdu patriarchalnego.

•••

Kolejne dni zamieniały się we wkurwiającą mnie rutynę.
Oprócz wyszczekiwanych poleceń typu: przynieś, wynieś, pozamiataj, musiałam ponadto znosić ciągłą obecność zjebanych przyjaciół mojego brata.
Najbardziej do gorączki doprowadzała mnie LaRusso. Dziewczynka ze zbyt idealnym życiem i niebotycznym talentem do pakowania się tam gdzie jej nie chcą, ale to co najgorzej rokuje to jej zupełny brak zdecydowania i wzięcia odpowiedzialności za siebie; wiadomo, kochający tatuś wszystko naprostuje.

Z negatywnymi emocjami, wywołanymi przez rodzinę mieszkającą po sąsiedzku, wyszłam z domu, szybko czmychając z ulicy, by przypadkiem nie natknąć się tak na LaRusso, jak i na inne bogate dzieciaki.

Miałam do takich osób awersję, bo jedyne z czym się spotkałam to fałszywość, pogarda i wywyższanie z ich strony.
Żaden z tych dzieciaków nie potrafi przyznać się do błędu licząc, że konsekwencje ich obejdą, mając za nic osoby, które szczęścia do urodzenia się w dobrym domu nie miały.

Po 15 minutach jazdy rowerem znalazłam się pod moją szkołą.
W ciągu 18 lat życia zmieniałam ją chyba z 6 razy, bo moi starzy najpierw nie potrafili się określić u kogo będę mieszkać, później gdy matka znudziła się włóczeniem po sądach i z niezadowoleniem, ukrytym pod maską opiekuńczej mamusi, przyjęła mnie pod swój dach, byłam zmuszona ciągle się przeprowadzać bo ojczym—biolog morski— na dupie nie mógł usiedzieć.

W skutek czego moje oceny pozostawiają wiele do życzenia, ale chuja na to kładę i to się nie zmieni w ciągu najbliższej przyszłości.

Mój szkolny dzień nie był jakiś wybitny, było nudno, prawie lamersko.
Póki mogłam, siedziałam na trybunach, mając nadzieję, że nikt się zbytnio nie przyczepi.
Miałam rację.
Robiłam też wszystko by uniknąć przyjaciółeczek Samanthy i jej samej.

Myślami odpływałam do końca tygodnia, który zwiastował początek weekendu, a co za tym idzie... o tak, mój pobyt u taty.
Po wielu przejściach matka w końcu zgodziła się bym mogła spędzać czas z ojcem częściej niż trzy razy w roku, no i mogłam się z nim spotykać także w roku szkolnym co było najwspanialszą wiadomością.
Właśnie dzisiaj wieczorem przyjeżdża do miasta mój tata, z którym wreszcie spędzę cały weekend.
Czekałam na to z utęsknieniem bo ostatni czas był, dość obfity w wydarzenia, które uniemożliwiały nam spotkanie.

Wybudziłam się z zamyślenia i ruszyłam do budynku by z szafki zabrać rzeczy. Musiałam się jeszcze zastanowić czy zostać na ostatnich dwóch lekcjach.

•••

Skradałam się do domu, mając to szczęście, że w pokoju zostawiłam otwarte okno, a w ogrodzie od strony mojego okna rośnie jabłoń z przyjemnie rozstawionymi gałęziami.

Skoczyłam do środka, lądując równocześnie na obydwu stopach i automatycznie spinając mięśnie. Miałam nadzieję, że nikt nie usłyszał odgłosu uderzania czegoś o panele.

Rzuciłam plecak w kąt i zeszłam do kuchni by napić się wody.
Pomyślicie, że moje skradanie się w ogóle nie miało sensu, skoro teraz i tak mogę się natknąć na domowników.
I macie rację.
Ale fajnie czasem robić coś inaczej niż wszyscy.

Zresztą do matki pewnie i tak zadzwoni dyrektorka wieczorem.

— Nie za wcześnie z tej szkoły wróciłaś?— spytała moja rodzicielka, pojawiając się jak ninja.

— Nie powinnaś już sprzątać salonu LaRusso?— spytałam kpiąco.

Wiedziałam, że ją to zirytuje. Ale ona zdobywając pracę jako design menager, również wiedziała, że wolałabym mieć jak najmniej wspólnego z tamtą rodziną, a wpakowała mnie w spotkania towarzyskie, kolacje i wycieczki.
Dobrze przynajmniej, że im starsi byliśmy, tym mniej nas zmuszano do spędzania razem czasu.
Ale to i tak nie pomagało.

— Grzeczniej. Będę późno, bo mam nowy projekt do skończenia. Ugotuj coś bratu na obiad.— mówiła, szukając kluczy i wkładając czarne botki, które dopełniały jej strój: przylegającą krótką spódnice i białą, lnianą koszulę.

— A co on rączek nie ma?— prychnęłam.

Matka spojrzała na mnie groźnie, ale bądźmy szczerzy, innego spojrzenia od niej nie otrzymałam od kilku dobrych lat.
W końcu powiedziała:

— Dobrze wiesz, że wraca zmęczony z treningu. Proszę, chodź raz nie utrudniaj czegoś. Zaraz się spóźnię, pa pa.

Pocałowała mnie w skroń, ale szybko się też odsunęła, wychodząc z domu, stukając obcasami na marmurowych schodach.

Westchnęłam przeciągle.
Przynajmniej zostałam sama w domu.

Pod koniec dnia byłam we własnym pokoju pakując torbę. Z samego rana miał mnie odebrać tata i nie mogłam się już doczekać.
Moje marzenia jednak miały się rozwiać już za kilka sekund, wraz z krzykiem George'a.

Przewracając oczami zeszłam z piętra; do salonu, gdzie czekali na mnie starzy.
Już na wejściu przybrałam zirytowany wyraz twarzy i nie czekając, zaczęłam pierwsza:

— Co tym razem?— po pytaniu, zaplotłam ręce na klatce piersiowej, by choć trochę poczuć kontrolę nad rozmową.

— Może zechcesz nam wytłumaczyć gdzie byłaś do południa?— odezwał się George.

— W szkole.

— Zatem inaczej. Czy byłaś na swoich lekcjach?— doprecyzował, marszcząc przy tym gniewnie brwi.

— Co za różnica.— jedynie parsknęłam w odpowiedzi.

— Dobrze. Zatem skoro dla ciebie żadna to różnica... Nie odwiedzisz w ten weekend ojca.

— Co?! Pojebało cię. Nie masz prawa...

— Nie mam prawa, tak?! Znoszę twoje wybryki już wystarczająco długo. A jak nie działa metoda marchewki, to spróbujemy metody kija.

— Nie jesteś dla mnie kimś specjalnym, by decydować czy mogę odwiedzić ojca!

Byłam już tak wkurwiona, że o prze chuju.
Dalej stałam przy swoim zdaniu; żaden fagas mojej matki nie będzie mi zabraniał kontaktu z ojcem.

— O nie moja panno... póki mieszkasz tutaj, słuchasz się nas. A jeśli nie chcesz być uziemiona na pół roku...— przerwałam mu tę całą farsę, mając dość tego.

— Chrzań się. Nie zamierzam słuchać twoich poleceń! Nigdy nie...

— Dość! Skoro nie umiesz się zachować. Znajdziemy ci z ojcem odpowiednie zajęcie.—wtrąciła się moja rodzicielka.

A już prawie zapomniałam o jej istnieniu.

Skoro już i tak byłam na straconej pozycji i nic gorszego mi zabrać nie mogli, odezwałam się znów, monotonnym głosem.

— Nieważne jak bardzo chcecie udawać szczęśliwą rodzinkę, on nigdy nie będzie moim ojcem; pogódź się z tym.— ostatnie słowa skierowałam do matki i nie czekając na ich reakcję, wyszłam z domu, kierując się w stronę parku.

W tylnej kieszeni jeansów miałam telefon. Co za szczęście.
Wybrałam szybko numer; po komunikacie o odrzuconym połączeniu, westchnęłam z irytacji; pomieszanej z żalem.
Położyłam się na pierwszej lepszej ławce, które były ustawione wzdłuż dróżki.

— Mówiłeś, że zawsze odbierzesz.— powiedziałam cicho, poprzedzając te słowa przekleństwem, a mała łza mimowolnie spłynęła mi po policzku.

Tej nocy nie wróciłam do domu. Zresztą zdarzało mi się to wcześniej, ale mniejsza. Po całonocnym spacerze, wróciłam do domu, od razu wchodząc oknem do mojego pokoju.
Rzuciłam się na łóżko i momentalnie zasnęłam

•••

Jednak ledwo zdążyłam zamknąć oczy, a już poczułam na sobie lodowaty wodospad, a to znaczyło tylko jedno.

—Co ty odpierdalasz, ty kretynie?!

— Rodzice kazali cię obudzić.— powiedział Ryan, ignorując moje krzyki.

—Mam to w piździe.

—Po prostu tam kurwa zejdź,mam lepsze rzeczy niż niańczenie ciebie.

"Niańczenie" jakbyś ty był kurwa wielce starszy.

— Odezwał się ten, co bez pornosów nie domyśliłby się jak sobie chuja zwalić.— odszczekałam do niego, zanim jeszcze wylazł z mojego pokoju.

Pół godziny później, które poświęciłam na prysznic, ubranie się i zaplecenie warkocza, stałam już w kuchni.

— W końcu jesteś.— odezwał się George, ubrany w garniak i jedzący w biegu kanapkę.
Spojrzał na zegarek,po czym zgarnął teczkę i pożegnał się z matką, do mnie mówiąc tylko:

— Zachowuj się.

Przewróciłam oczami na jego pierdolenie, tak jak zwykle, i spojrzałam na matkę.

— Powiesz coś sensownego, czy mogę już iść spać?

— Daniel potrzebuje pomocy z odnowieniem swojego dojo. Powiedziałam mu, że się zgadzasz.

— Zrobiłaś co?! — nie mogłam w to uwierzyć.

— Masz się do niego udać za pół godziny.— powiedziała, ignorując moje pytanie.

— Nie, nie,nie. My się chyba nie zrozumieliśmy. Nie piszę się na żaden wolontariat, ani posadę sprzątaczki. Wybacz.

— Nie masz żadnego głosu w tej sprawie.

— Jakby kiedyś było inaczej.— mruknęłam cicho.

—I radzę ci się spieszyć.

Długo jeszcze się kłóciłam z matką, ale na nic się to zdało, gdy koniec końców wylądowałam w aucie LaRusso; jadąc z nim na obrzeża, do jego meliny, którą chce odrestaurować.

— Nie jesteś w nastroju, widzę.— zagadał, patrząc na drogę.

No shit, Sherlock.

— Skoro widzisz.— rzuciłam, nie patrząc na niego.

Mężczyzna cicho parsknął, na co uniosłam jedną z brwi.

— Przepraszam. Tylko, bardzo mi przypominasz mnie w młodości.

— Niesamowite. Podaj mi jeden dobry powód, dla którego miałoby mnie to interesować.— odparłam chłodno.

Mężczyzna już się nie odezwał przez całą drogę, co było mi na rękę. Założyłam na głowę kaptur, mojej ciemno fioletowej bluzy i oparłam czoło o szybę, przymykając lekko oczy, tak by nie wpadały w nie promienie słońca, które górowało.

•••

Na miejscu zobaczyłam, właściwie całkiem niezły ogródek urządzony w japońskim stylu.
Fakt, rośliny wymagały przycięcia, chwasty wyrwania, płot uzupełnienia nowymi deskami i pomalowania, ale całość nie prezentowała się tragicznie.
Ale oczywiście, że mu nie powiem jak mi się tu podoba.
Po krótkich słowach wyjaśnienia, Daniel rzucił mi rękawiczki, a ja zajęłam się chwastami.

•••

Nie wiedziałam ile minęło czasu, aż dłoń na moim barku wytrąciła mnie z rytmu,przez co wyrywając się, odwróciłam się w stronę intruza, wyciągając przed siebie sekator jako broń.

— Poddaję się.— powiedział z pół-uśmiechem, podnosząc ręce do góry.

Prychnęłam jedynie w odpowiedzi, czekając na to, co ma mi do powiedzenia.

— Wybacz, że odrywam cię od tej świetnej zabawy, ale pomyślałem, że może chcesz się czegoś napić.

Aż żal się przyznać, ale dopiero po jego słowach zdałam sobie sprawę, że od kilku godzin pracuję w pełnym słońcu.
Bluzę zdjęłam już dawno, zostając w trampkach, ciemnych shortach, topie i czarnej czapce z daszkiem; choć i tak odczuwałam skutki wysokiej temperatury.

Bez słowa ruszyłam za mężczyzną, który zarządził mi przerwę.

•••

Właśnie tak wyglądały moje popołudnia, trzy dni w tygodniu.
Im bardziej na zewnątrz pokazywałam, że nie chcę tu być, tymbardziej gdzieś w środku czułam, że to nie jest najgorsza alternatywa.
Przynajmniej nie siedzę na chacie z bratem i jego skretyniałymi przyjaciółmi.

To miejsce wyglądało coraz lepiej, zostały zasadzone nowe rośliny, wyczyszczone oczko wodne przyjęło nowych lokatorów ze sklepu zoologicznego; a ja mogłam wybrać gatunki rybek, żywopłot stał równo przycięty.

— Jakieś konkrety dzisiaj?— spytałam; tak, po kilku dniach spędzonych w towarzystwie tego człowieka, zaczynałam z nim w miarę normalnie rozmawiać.

— Możesz uzupełnić płot deskami, które przywieźliśmy wczoraj, a ja dokończę pracę z tą ścieżką.

— Jasne.

W ten sposób znów minęły co najmniej dwie godziny, a po nich LaRusso mnie zawołał.
   
    Przeszłam w dalszą część ogrodu by zobaczyć Daniela wiążącego worek, który oparł sobie o nogę.

Brunet spojrzał na mnie i kończąc wiązać supeł, powiedział:

— Widzisz ten łańcuch?

Poszłam za jego spojrzeniem i przytaknęłam, biorąc ów przedmiot.

— Świetnie, przerzuć go przez belkę.

Spojrzałam na drewnianą konstrukcję, przypominającą mi w jakimś stopniu szubienicę i uniosłam brew.

—Podniosę ten worek, a ty zapniesz łańcuch na tym pasku, zgoda?

Tak jakbym miała jakiś wybór.

Po kilku chwilach było już po wszystkim.

— Świetna robota. Dzięki za pomoc.— powiedział, z uśmiechem unosząc dłoń.

Po małym zawahaniu się, w końcu zbiłam z nim piątkę.

Przeszliśmy z powrotem na przód ogrodu, spojrzałam na odnowiony podjazd i kilka przykrytych aut.
Mimowolnie zastanawiałam się jakie ma być przeznaczenie tego miejsca. Do dzisiaj sądziłam, że będzie to zwykły dom w amerykańskim stylu  z imponującym ogródkiem, ale później zobaczyłam tyły budynku, który miał dziwne drzwi, chyba w japońskim stylu, w dodatku te jego zabawki sugerujące na tworzenie nisko budżetowej siłowni.
Choć LaRusso musiał mieć świadomość, że stać go na kupno przynajmniej jednej dobrej sieci siłowni w Dolinie.
Zagryzłam na chwilę wargę, po czym postanowiłam zaspokoić swoją ciekawość:

— Co to za miejsce.

Daniel posłał mi uśmiech i powiedział tylko:

— Chodź do środka.

Poprowadził mnie w kierunku rozsuwanych drzwi, przez które przeszliśmy; tym samym znajdując się w jakiejś średniej wielkości salce.
Szczerze mówiąc, drewniana chata i nic poza tym.
Uniosłam pytająco brew, patrząc na mężczyznę, a ten tylko kazał mi czekać; mówiąc, że musi coś przynieść z samochodu.
Chwilę później wrócił z kilkoma pudłami.
Z największego kartonu wyciągnął jakieś materiały, po przyjrzeniu, nie wywnioskowałam co to jest za gówno.

— Skoczysz proszę na dwór po młotek i kilka gwoździ?

Mruknęłam w odpowiedzi, wychodząc z domu na przód budynku i zabierając z drewnianego podestu potrzebne mi przedmioty.
Oczywiście znając moje szczęście musiałam się skaleczyć drzazgą, które w licznej ilości wystawały z drewnianych desek.

Wróciwszy do Daniela zauważyłam na podłodze rozłożoną matę, okej czyli do tego był jeden z materiałów.

— Dzięki. Teraz potrzymaj.— powiedział, odbierając ode mnie narzędzia, w zamian wkładając mi w ręce coś wyglądającego jak mały gobelin.

Materiał w kolorze kości słoniowej był miękki i ozdobiony chyba literami z alfabetu japońskiego.

Daniel, po wbiciu gwoździ w równej odległości, wystawił dłoń, a ja podałam mu przedmiot; który zawiesił na ścianie.

— Co to właściwie znaczy?

— To?— rzucił okiem na ścianę, uśmiechając się jakby cieszył się, że zapytałam— To są dwie najważniejsze zasady karate.

Nie żebym prosiła o to, ale mężczyzna doprecyzował jeszcze:

— Pierwsza z nich: "Karate służy jedynie do obrony."

Kiwnęłam głową.

— Druga: Przyswój zasadę pierwszą.

I nie żebym chciała, ale w następnej chwili siedziałam z brunetem, pijąc herbatę i słuchając jego opowieści o staruszku, który nauczył go sztuki walki.

•••

Później wróciliśmy by dokończyć adaptacje pomieszczenia. Daniel postawił w rogu potężne drzewko bonsai, na które ma obsesję. Na ścianie zawisły zdjęcia mentorów tego stylu karate, wraz z medalem wojskowym, za zasługi Pana Miyagi, które było w centrum.

Stałam po środku, patrząc na to wszystko, myśląc o karate, którego uczył mnie tata, przed oczami zamajaczył mi emblemat żółtego węża, przez co poczułam na skórze przyjemne ciarki.
Właściwie, skoro jestem aktualnie sama... Co mi szkodzi.
Przyjęłam pozycję i wykonywałam ruchy, które mgliście pamiętałam z lekcji ojca. Swojego czasu był on drugim najlepszym karateką w dojo. A on i jego przyjaciele mieli obiecującą przyszłość.
Mieliby, gdyby nie zły nauczyciel.
Skretyniały, wojskowy psychopata ze zrytą banią, który powinien mieć zakaz zbliżania się do dzieci.

Moja walka z cieniem nabierała tempa, a ciosy i kopnięcia wymierzone w powietrze, przecinały je ze świstem. Musiałam odreagować, sama nie wiem co.
Z mojego stanu wybudził mnie mocny dotyk bambusowego kija, jaki poczułam na kostce, a po opuszczeniu nogi spojrzałam w oczy Daniela.

— Spokojnie, nic ci nie grozi.

— Wiem.— prychnęłam cicho.

— Miałem przeczucie, że karate nie jest ci obce.

O nie, nie.
Nie będę gadać z tobą o czymś, co było zarezerwowane tylko dla mnie i mojego ojca. Bo to on mnie wprowadził i tylko on może widzieć moje słabości i reakcje.

— Nic nie wiesz.— odparłam chłodno, znów zwiększając dystans między nami, który zaczął maleć nawet nie wiem kiedy.

— Nie przeczę. Jednak, nie musisz traktować każdego dorosłego jak wroga; co więcej, to nie leży w twojej naturze.

— Pierdolenie.— prychnęłam — Będziesz kolejną osobą, która chce mi wmawiać jak mam się zachowywać?

— Wręcz przeciwnie. Wiesz, dlaczego  otwieram to dojo?

— Brak ci wrażeń w życiu?— zakpilam lekko, mając właściwie gdzieś, do czego on zmierza.

LaRusso na mój przytyk jedynie się krótko i cicho zaśmiał, zanim powiedział:

— Chciałem pokazać zagubionym dzieciakom, że mogą dostać szansę, zmienić tak wiele. Sprawić by karate było ich sposobem na problemy i targające nimi emocje. By mieli coś co dodaje im siłę i pewność, a co zarazem pokaże im jak postępować w życiu i co wybrać. Brzmi znajomo?

Przecież sens tego jest taki sam, jaki lata temu przekazał mi ojciec. LaRusso, ty...

— Niby skąd ty to...

— Twój ojciec jest naprawdę mądrym człowiekiem, pomógł mi poukładać wiele rzeczy w głowie.

— Skąd go znasz?

— Z dojo karate.— powiedział z uśmiechem, zanim odwrócił się i polazł gdzieś.

•••

Jego dojo jest prawie skończone, przynajmniej Daniel tak twierdził.
Zapytałam go raz co z malowaniem płotu, szlifowaniem podestu, kawałkiem dość dużej dechy i kilkoma starymi, zakurzonymi autami.
Jedyna odpowiedź jakiej się doczekałam to mrugnięcie okiem i słowa "nie martw się tym".

Kończąc wypełniać ścieżkę małymi kamyczkami, poszłam do Daniela i zastałam go na wycinaniu koła o średnicy większej niż moje ramię.

— Skończyłam.

— Świetnie. Pomożesz mi przenieść to do oczka?

— Znasz odpowiedź.— przewróciłam oczami, podchodząc z drugiej strony przedmiotu.

— I to będzie tak tu pływało?

— Dokładnie.

— Jaki to ma sens?

— Robi za podstawkę pod coś. Chodź teraz.

Następną rzeczą jaką się zajęliśmy było... oczywiście, że tak. Przycinanie japońskich drzewek.
Choć musiałam przyznać, że było to całkiem uspokajające.
W trakcie nadawania prawidłowego kształtu, odpłynęłam myślami w dal.
Choć te, niebezpiecznie i uporczywie, trwały w obrębie karate i tego miejsca.
Musiałam pogodzić się z faktem, że ten czas spędzony tutaj, minął nadzwyczaj dobrze i chyba będę tęsknić.

— Cholera!— no tak, nie potrafię najprostszych czynności wykonać bez skaleczenia się.

Tak więc całkiem prawdopodobnym jest teraz to, że przecięłam się w palec nożyczkami.
Automatycznie włożyłam palec do buzi.
Daniel spojrzał się na mnie jak na niesforne pięcioletnie dziecko; przewracając przy tym oczami i idąc po apteczkę.

Gdy wrócił, zajął się dezynfekowaniem mojej małej ranki.

— Poradziłabym sobie sama.

— Wiem.

Przekręciłam tylko oczami, a Daniel znowu się odezwał.

— I gotowe.— nakleił mi jakiś plaster i zaczął chować pozostałe rzeczy.

— Dzięki.— powiedziałam niechętnie, zaciskając i luzując pięść.

— Jesteś jeszcze do czegoś użyteczna, czy wolisz odpocząć?

No to się kurwa doigrałeś.

— Martwiłabym się o ciebie, staruszku.— powiedziałam kpiąco, unosząc brew.

— Wspaniale, zabierz więc to drzewko i chodź.— powiedział, śmiejąc się.

Kolejnym zadaniem było równomierne ułożenie dwóch doniczek na pływającym kole.

Dzięki Daniel, marzyłam by być mokra od pasa w dół.

Po skończeniu tej czynności wyłożyłam się na trawie żeby choć trochę wyschnąć w pełnym słońcu.
Podłożyłam ramiona pod głowę i patrzyłam w chmury wyciągając nogi.

Ale to norma, że w takiej sytuacji ktoś zakłóca twój spokój.

— Cóż, wygląda na to, że zrobiliśmy wszystko. Dziękuję za pomoc.— powiedział brunet, siadając na trawie obok mnie.

Zmarszczyłam brwi na te słowa. Jak to, wszystko? To znaczy, że już tutaj nie będę przyjeżdżać...

— Taa, spoko.— odpowiedziałam, prychając.

— Co oczywiście nie znaczy, że nie jesteś tu już mile widziana.

Mówi poważnie? Co więcej, czy ten człowiek umie czytać w myślach?

— Pff. Daj spokój. Co miałabym robić w dojo karate.— zadałam sucho, retoryczne pytanie, nie dając nic po sobie poznać.

— No tak, przecież ty nie masz zamiaru trenować.— powiedział, lekko się śmiejąc.

Taak, ja już nie mam zamiaru wracać do karate.

— Jutro mam lekcję z moim uczniem. Będzie potrzebował partnera do sparingu.

Już skończ rzucać aluzjami, karate freaku.

— Moja matka już ci powiedziała, że się zgadzam, jeśli jest ci potrzebna pomoc.— powiedziałam obojętnie, widząc na jego twarzy pewny siebie uśmiech.

I w ten niekonwencjonalny sposób, chcąc skończyć z przeszłością, wylądowałam w dojo na stałe.

________
3k słów wprowadzenia by w kolejnej części, która znów będzie za pół roku, zacząć przygodę z Robby'm

A rozdział dla Hypnosis-sweetie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top