Dlaczego Dutcha irytują młodsze siostry
— Skończyłeś już?
Młody brązowowłosy mężczyzna spojrzał w stronę, z której usłyszał słowa bynajmniej nie wypowiedziane do niego.
Ujrzawszy rozczulający serce widok, w postaci pięknej kobiety; kierującej się z tacą chłodnej lemoniady w rękach, odwrócił szybko wzrok po natrafieniu na chłodne spojrzenie mężczyzny, które bezlitośnie przypominało licealne czasy i człowieka, przez którego przegrał dużo więcej niż było to warte.
Idąc kamienistą dróżką, szybko minął dom pary, której tak bezwstydnie aczkolwiek zupełnie przypadkowo się przyglądał.
Nie miał pojęcia czy postępuje właściwie, ale w aktualnej sytuacji nie zostało mu już nic innego co mógłby zrobić. Wszystko było teraz w rękach jego przeciwnika, a jedyną osobą, która mogła mu pomóc, była ona.
Dziewczyna, którą potraktował gorzej niż wszystkie swoje... znajome, ze szkoły; tylko dlatego, że istniała i nie miała wpływu na to kim są jej rodzice.
Z sercem chcącym wyskoczyć z klatki piersiowej, podszedł do drzwi jedynego domu jaki stał na uboczu.
Wydawało mu się wtedy, że w pewien ponury sposób elewacja oddaje charakter swojego tymczasowego właściciela.
Ale nie po to teraz tu jest.
Już dawno obiecał sobie, że zrobi wszystko by jego najlepszy przyjaciel nie wpadł w jeszcze większe problemy.
A przez fakt, że życie każdego z nich przypominało jazdę na rollercoasterze, był bardziej niż pewny, że coś co w tej chwili utrzymuje się na stałym poziomie, już niedługo się spierdoli.
I pomyśleć, że w liceum rywalizował o tytuł casanovy roku, by teraz pocić się i stresować przed kolejnym spotkaniem z nią.
Fakt, że ich wcześniejsze spotkania do najprzyjemniejszych nie należały, nie nastrajał go optymistycznie.
W dodatku, gdyby jego przyjaciel wiedział, gdzie się znajduje, co zamierzał zrobić i do kogo przyszedł...
Ale nie mógł pozwolić by więcej rzeczy zostało powierzonych losowi.
Już boleśnie się przekonał, że myślenie: jakoś to będzie, nie przynosi w żadnym wypadku niczego dobrego.
Wystawił przed sobą dłoń i szybko zanim zdążył się rozmyślić, zapukał trzykrotnie kłykciami w hebanowe drzwi.
Nie musiał długo czekać, by drzwi uchyliły się, ukazując mu drobną i niską postać brunetki.
— W końcu jesteś. Myślałam, że pojawisz się tutaj dużo szybciej.— stwierdziła dziewczyna na przywitaniu, co już na starcie zmęczyło i podirytowało chłopaka.
Ale obiecał dać szansę.
Potrzebował jej teraz jak nikogo innego.
— Może zaprosisz mnie do środka?— spytał, krótko wzdychając i sugestywnie opierając się przedramieniem o framugę drzwi.
Nastolatka, ku większej irytacji towarzyszącego jej studenta, zeskanowała całą jego postać wzorkiem; na końcu uśmiechając się kpiarsko.
A chłopak niechętnie musiał przyznać, że sam uśmiech jak i cała urokliwa twarz dziewczyny jest boleśnie podobno do mimiki twarzy osoby, którą zna od dziecka.
Osoby, dla której teraz zapuścił się w rejon z pogranicza slumsów i, dla
której zamierza angażować osoby trzecie w sprawę.
I choć wiedział, że nie wszystko wyjdzie na dobre.
Kurwa mać, przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że blondyn go zajebie.
Wszak żaden z nich nie miał najlepszej relacji z młodą, która z siłą wyrzutni jądrowej wkroczyła do ich, już i tak wystarczająco popierdolonego życia.
Czy mógł jednak ją za to winić?
Nie.
Czy robił to na każdym kroku?
Oczywiście.
— Zapraszam.— brunetka oznajmiła krótko, po chwili obserwacji.
Na twarzy dziewczyny zagościł lekki, pogodny uśmiech, jak gdyby wyczytała coś z postawy mężczyzny.
I jemu samemu ani trochę się to nie podobało.
Sam przed sobą nie chciał przyznać, jak jej bystre ciemne oczy napawały go niepokojem.
Czuł się w takich chwilach w roli ofiary, a nie drapieżnika, do czego przywykł od najmłodszych lat.
Z letargu i cokolwiek nieprzyjemnych myśli, wyciągnęły go następne słowa dziewczyny:
—Ile slodzisz?
Co proszę?
Nawet nie zarejestrował, że znajduje się w małym, jak na jego gust zbyt ciemnym, salonie łączonym z kuchnią i spełniającym także funkcję sypialni.
A dziewczyna chwilę później położyła przed nim cukierniczke, mając na twarzy pobłażliwy uśmiech, przez co to on się poczuł jakby był cztery lata młodszy.
Wszystko co robiła, sprawiało, że chłopak niesamowicie szybko się irytował i czuł, że przed dziewczyną wychodzi na głupka.
Dlatego też niejako odetchnął z ulgą, gdy dziewczyna postanowiła nie komentować jego zawieszenia się.
Chciał przejść do sprawy, dla której tu przyszedł i miał nadzieję, że nie wyjdzie z niczym.
Choć znając dziewczynę, która teraz zajęła miejsce naprzeciwko niego, powinien się cieszyć jeśli w ogóle stąd wyjdzie, nie bez tarczy.
Mimo to chciał zrobić wszystko co w jego mocy by mieć kontrolę nad tą rozmową.
Niestety jego postanowienia wypaliły się tak szybko, gdy tylko zrównał wzrok z, czarnymi jak burzowa noc, oczami, a sama dziewczyna rozpoczęła, doskonale wiedząc z czym przyszedł.
— Zgaduję, że mój przybrany brat potrzebuje pomocy, ale nie wie, że tu jesteś.— oznajmiła, upijając łyk kawy z kubka.
— Kurwa... Tak Lawrence, w rzeczy samej. A teraz oświeć mnie do cholery, dlaczego mam ci zaufać?— spytał, nie kryjąc swojej złości, która pojawiła się od początku ich relacji.
Zupełnie niewytłumaczalna siła wyższa zmuszała go do nienawiści do tej dziewczyny. A najgorsze było to, że nie mógł odmówić jej inteligencji i faktu, że to on teraz przyszedł tutaj, korząc się i szukając wsparcia.
— A czyżbyście mieli jeszcze coś do stracenia?— jej brew automatycznie podsunęła się do góry w niemym geście pytania.
I choć dziewczyna doskonale wiedziała jaka jest odpowiedź, zamaskowała swój tryumfalny uśmiech, oczekując na dalsze uniżanie się przyjaciela jej brata.
— Nie chrzań. Lepiej mi powiedz skąd tyle wiesz i co zamierzasz.— warknął.
— Już mówiłam— odrzekła spokojnie—Jestem lepszym obserwatorem od was. A zrobię to co zamierzałam od momentu przyjazdu tutaj.
— I myślisz, że to pomoże? Sprawisz tylko, że Johnny będzie miał więcej zmartwień.— mówił coraz bardziej się złoszcząc.
Czuł powoli, że tylko tracił czas przychodząc tu.
— Wbrew temu co myślisz, moim celem nie jest rozkojarzenie mojego brata. Naprawdę chcę go wyciągnąć z tego całego burdelu.— mówiła, ze stoickim spokojem.
— Niby jak spotkania z człowiekiem, który zniszczył nam życie, mogą ci w tym pomóc?
— Zdziwisz się jakie mam teraz rozeznanie. Zresztą przejmujesz się czymś, co mam absolutnie pod kontrolą.— zakończyła, patrząc hardo w oczy chłopaka, co nie poskutkowało jego uspokojeniem się.
— Widziałem jak masz pod kontrolą.— odparł, chłodnym tonem.
Przypomniała mu się nie tak dawna sceneria, którą chciał wymazać z pamięci
— Wolałbyś żeby to był Johnny?— spytała ciemnowłosa, udając szczerą ciekawość w głosie.
— Wolałbym, żeby niektórzy ludzie najnormalniej w świecie zniknęli.— mówiąc to, spoglądał sugestywnie na dziewczynę przed nim.
Choć ta nie dała po sobie poznać, że słowa te mogły ją zaboleć.
Wszak może nawet zupełnie tak nie było.
Po prawdzie konwersacja z nim, niesamowicie ją bawiła i uwielbiała się z nim droczyć.
Oczywiście, że nigdy mu tego nie powie.
Jeszcze daleka droga przed nami, pomyślała wzdychając, na tyle cicho by chłopak jej nie usłyszał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top