***

Shot nieco podobny do poprzedniego, tylko z perspektywy Sam. Kocham Bucka, ale za mało go w serialu, tak samo jak było z Visionem w WandaVision. Gdyby nie wątek z Karli, prawie w ogóle by go nie było :(

Samantha miała kompletny mętlik w głowie. Wszystko działo się zdecydowanie zbyt szybko. Normalnie była do tego przyzwyczajona. Żyli w świecie ciągłych wojen, z jednej przechodzili do drugiej. Ale zawsze był moment na refleksje, odpoczynek, opatrzenie ran. 

Podczas Wojny Nieskończoności tego zabrakło. 

Ledwo wróciła do żywych, zmieniła się z prochu z powrotem w człowieka,  w otoczeniu innych, równie skonfundowanych i musiała się szybko pozbierać, aby znowu walczyć. Dziwny czarownik w dziwnej, czerwonej pelerynie przeniósł ich na ruiny ich starej bazy, gdzie Tony Stark ostatecznie pokonał Thanosa. 

Niestety, wszystko ma swoją cenę. Umarł, poświęcając się za ludźmi, których nie znał. Kto by pomyślał, że ta rola przypadnie właśnie mu. 

Niestety, nie był on jedynym, który zginął. 

Loki, który ostatecznie próbował przechytrzyć Thanosa. Sam może nie było specjalnie przykro po jego śmierci, w końcu był odpowiedzialny za wydarzenia w 2012, ale czuła do niego lekki szacunek, że stanął przeciwko tytanowi ze świadomością, że to może skończyć się fatalnie. 

Vision. Jego Wilson również nie znała dobrze. Może pomieszkiwali razem przez jakiś czas, ale android trzymał się głównie z Wandą Maximoff, ale zdarzyło mu się parę razy bez ostrzeżenia przeniknąć do pokoju Falcon. Irytował ją, ale był porządną maszyną. Pozwolił, aby jego ukochana zabiła go, by zniszczyć Kamień Nieskończoności. 

Natasha. Ją Samantha znała bardzo dobrze. Przez ostatnie dwa lata, kiedy Wilson była poszukiwana, widziała ją wiele razy, głównie podczas odwiedzin Barnesa w Wakandzie. Można było z nią pożartować, pogadać jak kobieta z kobietą. Umiała świetnie walczyć, nauczyła pilotkę wielu sztuczek. Nie dała zginąć Clintowi, który pokazał jej, że może być dobrą osobą. Wierna do końca. 

Steve. On odszedł w pewnym sensie, odszedł ten Steve, którego znała, z którym się przyjaźniła i uciekała przed rządem. Na początku czuła do niego lekki żal, ale wkrótce wszystko zrozumiała. Zasługiwał na to, na normalne życie, na ten cholerny, ostatni taniec z Peggy Carter. 

Nie miała nawet chwili, aby pomyśleć: Co dalej z Kapitanem Ameryką? 

A odpowiedź przyszła bardzo szybko. 

To ona miała nim zostać. To ją wybrał Steve. 

Przed wojną miewała czasem koszmary, tak jak każdy człowiek. Kiedy Rogers w nich umierał, to Bucky dostawał tarczę. Nigdy ona. Nawet nie ważyła się o tym marzyć, nie czuła się godna. 

Kiedy ją dostała, nadal nie czuła się godna, wystarczająco dobra. Patrzyła, jak jej przyjaciel odchodzi, aby spędzić ostatnie lata życia w spokoju. Przed oczami miała obrazy siebie w tym śmiesznym, niebieskim wdzianku. Wszędzie były martwe ciała. Jej rodziny, jej przyjaciół, wszystkich, których kochała. 

Zawiedzie ich. Zawiedzie świat. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. 

Jedynie obecność Bucka powstrzymywała ją przed padnięciem na ziemie i atakiem płaczu. Patrzyła nadal przed siebie, próbując znaleźć odpowiednie słowa, aby zacząć rozmowę, którą musieli odbyć. 

- Wiedziałeś? - nie umiała powstrzymać drżenia głosu.

- Tak. Powiedział mi po pogrzebie - odpowiedział po chwili Barnes - Zasługiwał na normalne życie. Poświęcił życie dla tych ludzi. 

Zerknęła na tarczę, stojącą u jej stóp. Bała się jej dotykać, więc trzymała ją jedynie opuszkami palców, jakby ta paliła jej dłonie. 

W końcu odważyła się na niego spojrzeć. Wiatr delikatnie powiewał mu długie włosy. W innych okolicznościach, może zanuciłaby mu piosenkę z Pocahontas.

- Wracasz do Wakandy? - zapytała, a ten pokręcił głową.

- Nie. Już nadużyłem gościnności T'Challi. Poza tym, musi ogarnąć swoje królestwo po tych pięciu latach. Pepper mi powiedziała, że Tony kupił mi jakieś mieszkanie w Nowym Yorku. Chyba się tam na chwilę zatrzymam. 

Pokiwała głową. Mężczyzna w 2017 został uniewinniony za czyny Zimowego Żołnierza. Był od tego wolny. Mógł rozpocząć całkowicie nowe życie, niekoniecznie życie bohatera. Mógł być kim zechciał. To musiało być ciekawe. 

- Ja muszę wrócić do swojej rodziny - wyznała po chwili ciszy - Nie są w dobrej sytuacji, również zniknęli, a ich biznes, nasz rodzinny biznes, upadł. Muszę im pomóc, jakoś się w tym wszystkim odnaleźć. 

Była w stanie zrobić dla siostry i bratanków wszystko. Byli w końcu jej rodziną, jedyną, jaka jej została. 

- Zadzwonię. Jak ogarnę swój burdel - obiecała - Ty też ogarnij swój. 

- Jasne - odparł James - A co zrobisz z tym?

Wskazał na tarczę, którą nadal bała się trzymać. Przełknęła ślinę, nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Sama nie wiedziała, co z nią zrobić. Aktualnie, miała ochotę ją spalić. Ciekawe, że wibranium w ogóle można było spalić?

- Zachowam, oczywiście - nie była nawet pewna, czy skłamała - Po prostu muszę chwilę odsapnąć. No i coś mi się wydaję, że ludzkość musi się trochę tym wszystkim nacieszyć, więc wszyscy złoczyńcy zrobią sobie małe wakacje. Każdy zasługuje na chwilę przerwy. 

Zaśmiała się sucho, ale Bucky widocznie tego nie kupił, bo nadal patrzył na nią z kamienną miną. Westchnęła. Musiała się stąd zmyć, jak najszybciej. Podeszła więc do niego, chcąc się pożegnać. Przez chwilę miała ochotę go przytulić, ale tylko poklepała go po ramieniu.

- Do zobaczenia, James. 

- Do zobaczenia. 

Uśmiechnęła się delikatnie, można by powiedzieć nawet, że ciepło. Wzięła tarczę, po czym odeszła. 

Nie mogła jej zatrzymać, nie było takiej opcji. 

Świat musiał sobie jakoś poradzić bez Avengers.

Świat musiał sobie jakoś poradzić bez Kapitana Ameryki. 

Świat musiał sobie jakoś poradzić bez bez Samanthy Wilson.

Świat nie potrzebował symbolu, aby powstać z kolan.

Dopiero później się okazało, że świat potrzebował tych rzeczy, a szczególnie Sokoła i Zimowego Żołnierza. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top