37. Witaj, Roksano
>Szczególnie w tym rozdziale polecam włączyć sobie piosenkę i pozwolić by leciała w tle.<
Wszędzie panowała głucha cisza, a wszystkie walki już dawno ustały. Fnets patrzył pod nogi, ignorując opustoszałe pokoje. Szedł naprzód, prowadzony przez Niemego. Teraz to jego przyjaciel miał we władaniu cały ośrodek. Co zrobi z takimi możliwościami?
Czuł jednak, że nic go to nie obchodzi. Niemy, stojąc na miejscu komputera, mógł stać się władcą nowego świata. Czy o to właśnie chodziło Staruchowi, gdy wysłał go razem z nimi? Ostatecznie zemścić się i zniszczyć stary porządek?
Fnets otrząsnął się z tych myśli, jak gdyby nigdy nie istniały. Teraz liczyła się tylko jedna rzecz. Jedna osoba, dla której był w stanie poświecić samego siebie. Dla której mógł wspiąć się po górze ciał.
"A czy właśnie tego nie uczyniłeś?" - zadał sobie pytanie. - "Czy właśnie dla jednej osoby nie zostawiłeś za sobą setek martwych ciał? Czy było warto? Nic w jego życiu nie było tego tak warte jak ona"
Od czasu do czasu spoglądał na miasto za oknem, jednak i tam nie było śladu żywej duszy. W końcu jego uwaga padła na odbicie jakie dostrzegł w rozbitych kawałkach szkła, pozrzucanych na ziemi. Uklęknął nad nim, lecz natychmiast poczuł zawroty głowy. Zmęczenie przenikało go i mąciło wszystkie zmysły. Wziął do ręki ogon, który dokładnie obejrzał, po czym zniechęcony odłożył go delikatnie na bok. Dostrzegł złuszczający się osad oraz niewielkie pęknięcia powstałe w kośćcu... rozpadał się. Spojrzał na swoje odbicie, w którym dostrzegł delikatny uśmiech i pierwszy raz od dawna nie wzbudzał on w nim obrzydzenia.
- Wygraliśmy... - powiedział nadal nie wierząc, że wszyscy wyszli z tego cało. Wstał, podpierając się o ścianę oraz wznawiając marsz.
Niemy zapalał mu światła, wskazując drogę do Roksany. Zacisnął trzymaną w dłoni kulkę, która wypadła z ciała robota, po czym schował ją do kieszeni fartucha. Przeszedł dobre kilkaset metrów nim stanął przed wielkimi, metalowymi drzwiami. Włożył palce w szczelinę pomiędzy nimi, po czym, używając całej siły jaką miał, z trudem je przesunął.
W środku panował półmrok, przez co od razu dostrzegł wielkie, szklane tuby wypełnione lekko różowawą cieczą, a w nich, unoszące się ciała ludzi. Naliczył jakieś pięćdziesiąt pojemników, a większość miała w sobie człowieka. Całkowicie zanurzeni w płynie, z twarzami zakrytymi przez maski tlenowe, wydawali się być zawieszeni w głębokim lecz niespokojnym śnie. Przyjrzał im się uważnie i dostrzegł niewielkie skostnienia oraz ubytki w ciele.
- Połączyć duszę z ciałem... - szepnął, mijając kolejne obiekty. Ze zdziwieniem spostrzegł, iż niektóre z nich zostały pokryte metalową zbroją. - Głup...
Zaczął mówić, jednak szybko zamilkł. Przed nim, zawieszona w cieczy, unosiła się drobna dziewczyna. Jej jasno brązowe włosy opadały wokół jej nagiego ciała. Miała spokojny i niewinny wyraz twarzy, jakby jej snów nie zakłócały żadne horrory, które dotykały innych. Szkielet podszedł bliżej i dotknął dłonią grubego szkła.
- Roksana...
Dopiero teraz dostrzegł, że wokół pustego oczodołu pozostała jedynie kość. Skóra i mięśnie niedawno musiały ulec zanikowi.
- Niemy? Możesz ją wypuścić?
Na monitorze obok zamazały się wyświetlane tam słupki i wykresy, a na ich miejscu pojawiły wielkie litery:
"MOGĘ. JEDNAK JEST TO NIEBEZPIECZNE."
- Wiem, że to niebezpieczne. Znam konsekwencje tego, co chcę zrobić - zawahał się, jakby był niepewien swych słów. - Ale wiem też jak to zatrzymać. Uwolnij ją.
Ledwo wypowiedział to zdanie, a ciecz zaczęła opadać, aż w końcu niewielki właz otworzył się, wypuszczając do środka Fnetsa. Szkielet przeszedł przez niego, po czym podszedł do dziewczyny, leżącej bezwładnie na metalowej podłodze. Wyciągnął dłoń, lecz zatrzymał ją na chwilę w powietrzu.
-"Jak wiele musiałem przejść, by cię odnaleźć..."
Delikatnie, jakby nie chcąc jej obudzić, ściągnął z jej twarzy maskę oraz przybliżył głowę do jej klatki piersiowej. Czuł jak jej serce pompuje krew oraz jak unosi się jej pierś w rytm oddechu. Przysunął ją do siebie, mocno obejmując ramionami. Schował głowę w jej włosach, nie mogąc uwierzyć, że trzyma ją żywą.
W końcu jednak wstał. Zdjął z siebie fartuch, którym zakrył Roksanę, po czym wziął ją na ręce i ruszył w kierunku wyjścia.
"CO ZROBIĆ Z RESZTĄ OBIEKTÓW?" Na ekranie jednego z monitorów pojawiły się słowa Niemego.
- To co uznasz za słuszne - oparł Fnets.
Wychodząc... nie obejrzał się już za siebie.
~~.~~
Nora siedziała pod ścianą w jednym z wagonów, podczas kiedy Air zakładał opaskę uciskową na tylną łapę Kundla. Pies leżał, opierając pysk o zimny metal na którym leżał. Oddychał ciężko, a wzrok jego był nieobecny. Air wstał od przyjaciela, po czym podszedł do Nory, która musiała przed chwilą stracić przytomność. Położył ją na ziemi, odkrywając leżącym w kącie materiałem i dając jej odrobinę snu, którego tak bardzo teraz potrzebowała. Minie kilka dni, nim przypomni sobie wszystko. Im więcej będzie spała, tym lepiej.
Wychylił się z pociągu i przeciągnął nieznacznie. Idealny go sponiewierał, lecz nie było tak źle, jak na początku myślał. Poruszył lekko barkiem. Kość mogła być lekko pęknięta, ale nie złamana. Za góra miesiąc, będzie tak samo sprawny jak wcześniej.
Poruszył ramieniem nieco szybciej i poczuł jak przeskoczył mu staw. Uśmiechnął się i zaśmiał do siebie:
- Będę żył...
Nagle zobaczył, że zza rogu jednego z budynków pojawiła się powłócząca nogami postać. Jego twarz rozpromieniła się na widok szkieletu i niesionej przez niego dziewczyny.
Air wyskoczy z przedziału. Zapominając o całym bólu i machając mocno skrzydłami, wylądował tuż przed Fnetsem.
- Jesteście! - krzyknął, obejmując ich. - Bałem się że was zabi... A gdzie Niemy?
Fnets zachwiał się, lecz Air szybko pomógł mu utrzymać równowagę. Następnie wziął z rąk szkieletu Roksanę, była tak wychudzona, że nie sprawiało mu kłopotu niesienie jej jedną ręką.
- Ciężko byłoby to wytłumaczyć... - zaczął Fnets, jednak od razu zamilkł, słysząc odgłosy kroków, a one... mogły oznaczać tylko jedno.- Uciekamy, już - szepnął, przyspieszając kroku. - Leć - dodał, na co Air wybił się w powietrze, zostawiając Fnetsa daleko z tyłu.
Wylądował przed wejściem do wagonu, w którym położył bezwładną dziewczynę. Następnie spojrzał na Fnetsa, który stanął na środku placu, a jego oczy paliły się czerwienią. Wytężył wzrok i dopiero teraz spostrzegł ochroniarz celujących w mutanta z okien budynku.
- Fnets! - krzyknął, zrywając się do biegu.
- Do pociągu, Air! Już! - odpowiedział szkielet, nawet na niego nie patrząc. - Ruszaj, Niemy!
Po tych słowach, maszyna wydała z siebie mechaniczny dźwięk, oznajmiający, że za chwilę będzie gotowa do jazdy. Pomału aktywowały się jej wszystkie systemy i ospale ruszyła z miejsca.
Air popatrzył na otwarte drzwi pociągu, po czym spojrzał raz jeszcze na Fnetsa. Ochroniarzy nie było wielu. Wszyscy, jak na jakiś milczący sygnał, skryli się w bunkrach. Mieli jednak broń, a zarówno Fnets jak i Air takiej już nie posiadali. Maszyna zaczynała na coraz bardziej oddalać. Air ostatni raz spojrzał na otwarte drzwi do wagonu, po czym wzniósł się nad ziemię, lecąc w kierunku Fnetsa.
Nim szkielet zdążył zareagować, chwycił go za żebra i wybił się niemal pod samo sklepienie kopuły.
- Kazałem ci uciekać! - krzyknął Fnets, nie spuszczając wzroku z ochroniarzy. Część z nich zaczęła strzelać do swoich. Niektórzy jednak już brali mutanty na cel. - Tak ich nie zabiję...
- Gdybyś tu został to nie miałbym z kogo żartować. - Uśmiechnął się pod nosem.
Udało mu się uniknąć pierwszych kul. Przeleciał między dwoma budynkami i zapikował w dół, sycząc z bólu.
- Co się stało? Trafili cię? - Fnets przyłożył sobie palce do głowy i wykonał oszczędny ruch palcem, po którym lekko odskoczyła mu głowa.
- Nie. Najbardziej boli mnie duma. - Zaśmiał się nonszelancko. - Opowiem ci o tym w domu.
Zrobili jeszcze jeden zwód i zaczęli kierować obniżać, kierując ku stacji. Widzieli już swoje odbicia w przyciemnionych szybach pociągu, gdy rozległ się potworny huk, po którym świat zawirował wściekle. Mutanci spadli na ziemię, przejeżdżając po twardych płytach co najmniej kilka metrów, nim się zatrzymali. Fnets wstał i zatoczył się. Spojrzał w stronę, gdzie na ziemi wciąż leżał Air.
Podbiegł do przyjaciela i odkręcił jego twarz do siebie. Ten na jego widok uśmiechnął się delikatnie, a z ust popłynęła mu krew.
- Nie, nie, nie - mówił Fnets,siadając przy przyjacielu. - Wstawaj Air. Wstawaj.
Przejął kontrolę nad mutantem, czego natychmiast pożałował. Czuł ogromny ból w każdej części ciała. Jego wnętrzności stały się krwawą gąbką, tak samo jak niektóre jego kości. Nagle Fnets poczuł się niewyobrażalnie senny. Czuł wszechogarniającą pustkę i dojmującą błogość... Zbyt dobrze wiedział co to oznacza.
- Nie rób mi tego, Air! - Zaczął ze wszystkich sił walczyć z nieuniknionym. Zmuszał jego ciało, by zatrzymywało wewnętrzne krwawienia. Zmieniał napięcie mięśni, by unieruchomić kości. - Nie ty... Air...
Przez umysł Fnetsa mignęła czerwień i połączenie pękło...
-Nie...
Ciągle trzymał dłoń Aira... jednak jego już nie było...
Fnets spojrzał na pociąg. Wylądowali przed nim, lecz teraz pierwsze wagony zaczęły go mijać. W oddali zobaczył nadbiegających ochroniarzy. Nie zostało mu wiele czasu jeśli chciał zdążyć stąd uciec. Chwycił w pasie bezwładne ciało i szykował się do skoku. Kiedy tylko zobaczył jedyne otwarte drzwi, chwycił się ich krawędzi. Niespodziewanie jednak ponownie rozległy się strzały, a kule obiły się od metalu maszyny.
Fnets wrzasnął wściekle i z płonącymi oczami wejrzał w ciało najbliższego ochroniarza, który próbował rzucić w jego kierunku jakiś przedmiot. Zatrzymał bicie jego serca, a płuca napełnił powietrzem do tego stopnia, że czuł jak pękają mu pęcherzyki. Strażnik upadł na ziemię, a przedmiot odtoczył się od niego i eksplodował.
Oślepiony wybuchem Fnets, próbował jak najszybciej wepchnąć przyjaciela do środka, lecz z każdą sekundą pociąg przyspieszał, a jemu brakowało już sił. Na jego twarzy malował się ogromny wysiłek jaki musiał włożyć by w ogóle nie przewrócić się pod wpływem pędu. W końcu zrozumiał, że tak nie da rady.
- Przepraszam... - wyszeptał, wypuszczając ciało i wskakując do środka.
Upadł na zimny metal wnętrza pociągu i przestał się poruszać. Nie mógł. Nie chciał. Otworzył oczy, wbijając wzrok w sufit i podniósł dłoń. Spojrzał na trzymane w niej dwa złote piórka. Ukrył twarz w dłoniach, zaciskając palce na oczodołach.
- Przepraszam... - wyjąkał, próbując uciszyć swoje skołatane myśli. - Tak bardzo przepraszam...
- To ty? - Usłyszał cichy głos i odwrócił głowę w jego stronę. - Fnets?
Zobaczył niebieskie oko, które wpatrywało się w niego z wielkim zdezorientowaniem. Zmusił się do ledwie widocznego uśmiechu, po czym powiedział:
- Witaj, Roksano.
.
.
.
(Autorka: Beza)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top