36.Idealni. Część 2

~~.~~

Część 2

~~.~~

Nieznajomy wstał znad nieruchomego ciała Nory. Zmierzył Aira i Kundla wzrokiem, po czym zachichotał, trzęsąc skrzydłami.

- Nikt tutaj nie wie chyba jak należy się poprawnie przywitać, więc może ja to zrobię - powiedział Air i poprawiając spodnie wyciągnął przed siebie dłoń. - Jestem Air i w tym momencie bardzo chciałbym posadzić ci kulę między twoje piękne oczy. A ty?

Mężczyzna uśmiechnął się ponownie, spojrzał na leżącą pod nim Norę i wymierzył kopniaka, sprawiając, że jej martwe ciało odwróciło się w ich kierunku.

Szara błyskawica minęła Aira i uderzyła w nieznajomego, wybijając go w powietrze. Ich ciała uderzyły w ścianę, po czym upadły na podłogę. Kundel wył i darł pazurami zaskoczonego mutanta orząc po jego chitynowym pancerzu.

- Wybacz za maniery mojego przyjaciela - zaśmiał się Air, patrząc na ich szarpaninę. - On z kolei ma na imię Kundel i za to co zrobiłeś jego kocicy teraz wypruje ci flaki. Miłej zabawy.

Przez chwilę obserwował jak szarpią się na podłodze, po czym z niedowierzaniem śledził wzrokiem, jak Kundel z gracją pijanego tancerza kreśli w powietrzu łuk i uderza o kraty jednej z cel.

- Ciekawe... - powiedział, ściągając z pleców karabin. - Kim ty do cholery jesteś, pajacu?

Eksperymentalny mutant nie odpowiedział na pytanie. Zerwał się z ziemi i ruszył w jego stronę, zmuszając Aira do uniku, gdy w ułamku sekundy znalazł się z nim twarzą w twarz. Blondyn zaklął, uskakując od wyciągniętych w jego stronę szponów, pomagając sobie skrzydłami, jeszcze w locie wymierzył mu krótką serię.

Idealny spojrzał na miejsca w których został trafiony i podrapał się po klatce piersiowej. Kilka kul zadźwięczało uderzając o podłogę niczym małe dzwoneczki. Następnie pogładził się po ranach na pancerzu, zadanych mu przez szpony Kundla. Rozszarpane brzegi złączyły się, zostawiając jedynie wąskie, jasne blizny.

- No dobrze. A więc to jeden z tych obrzydluchów. - Cmoknął z niesmakiem i widząc, że Kundel zerka na Norę, zapytał:  - Za ile się obudzi?

- Nie wiem... Ma ranę w klatce piersiowej i brzuchu. Jeśli uszkodzili jej serce lub się wykrwawiła to trochę jej to zajmie.

- Dobrze więc - westchnął, biorą głęboki oddech. - Teraz musisz mi pomóc. Tylko nie trać zbyt szybko kontroli, bo i ciebie zabiję.

- Nie rozbawiaj mnie... Tak jakbym miał dać ci na to jakąkolwiek szansę - Kundel zawarczał pod nosem i ruszył w kierunku wroga.

- Trzymam cię za słowo - odparł, po czym przymierzył się do strzału i ledwie słyszalnie wyszeptał do siebie: - Omijanie kul... Regeneracja... Te wszystkie nowe mutanty zaniżają mi samoocenę. Jeszcze trochę i w depresję wpadnę.

Air wystrzelił w przeciwnika, który jak na zawołanie odskoczył w bok i z chytrym uśmieszkiem ruszył w jego kierunku. Kule odbijały się od jego pancerza lub jedynie płytko zagłębiały. Mutant ominął kolejną serię i rzucił na niego. Jednak zamiast trafić swój cel, jego twarz napotkała na pazury Kundla, które zagłębiły się w niej niczym w miękkiej ziemi.

Idealny zawył wściekle i zamachnął się na Kundla, który zablokował jego cios i z całej siły przygrzmocił mu dwukrotnie w twarz, aż ten zatoczył się i zaczął przez chwilę ciąć na oślep.

- Podoba ci się?! - krzyknął Air przeładowując. - Zobaczymy więc jak spodoba ci się to.

Kule uderzyły oszołomionego idealnego, który zasłonił krwawiącą twarz rękami i natychmiast ruszył za Airem, starając się ominąć wielkiego wilka. Ominął jego chwyt i wymierzył dwa potężne kopnięcia w klatkę piersiową Kundla, który upadł bez tchu na kolana. Idealny chwycił go za głowę i zaczął wykręcać w bok.

Rozległy się kolejne strzały i idealny z wściekłością wypuścił swoją zdobycz. Air szedł pewnie w jego kierunku trzymając dwie sztuki broni, z niezachwianą celnością, trafiając go w twarz i zmuszając do ustąpienia. Gdy tylko odszedł na wystarczającą odległość, Air wypalił z drugiej broni i śrut obsypał mutanta, wbijając się w jego pancerz by po chwili wybuchnąć płomieniami.

Air wystrzelił ponownie stając pomiędzy nim a Kundlem, który podniósł się z ziemi i nie bacząc na płomienie, skoczył na idealnego. Ten, mimo że jego ciało objął ogień, chwycił Kundla w ręce i rzucił nim w kierunku okien, posyłając go na zewnątrz budynku.

Blondyn zaklął, gdy obiekt skoczył na niego z tą samą potworną prędkością co wcześniej, pomimo zadanych mu ran i tego, że wciąż żywcem płonął. A przecież musiał cierpieć. Jego pancerz w wielu miejscach spenetrowały kule, a skóra pod nim uległa zwęgleniu. Twarz, chociaż zakrwawioną, przyozdabiał wredny uśmiech.

Zdołał uniknąć jego ciosów zaledwie o włos i znów pomagając sobie skrzydłami, odskoczył od nich i rzucił się w kierunku otworu, przez który zniknął Kundel. Miał nadzieję odciągnąć przeciwnika od Nory, a na otwartej przestrzeni mógł w końcu walczyć na całego. Z niesmakiem zauważył, że byli na co najmniej ósmym piętrze wieżowca. Jego przyjaciel musiał mieć twarde lądowanie...

"Wiec nie masz skrzydeł tylko dla ozdoby". - pomyślał i z zawrotną prędkością zapikował w dół, słysząc za sobą brzęczenie, jakie towarzyszyło też lotowi Diany.


Tuż przy ziemi poderwał się górę, jednocześnie,, obracając się w tył by wymierzyć kilka szybkich strzałów. Idealny znalazł się nagle niebezpiecznie blisko niego, wirując w locie by ominąć strzały. Air zapikował w dół i przeleciał slalomem miedzy latarniami, zmierzając ku jednemu z wyższych budynków. Wzleciał pionowo do jego ściany i odbił się od niej, robiąc w powietrzu salto tuż przed tym, jak idealny uderzył w to samo miejsce wybijając okna i wpadając do środka.

Blondyn westchnął, spoglądając na miejsce, w którym zniknął idealny. Chwilowo nie było po nim śladu więc zniżył w poszukiwaniu Kundla. Odnalazł go na masce jednego z pojazdów, lecz nie wiedział, czy jeszcze żyje. Jeżeli tak, musiał być poturbowany do granic swoich możliwości. Był silny. Ale nie był Norą...

Instynktownie, wyczuwając zbliżający się atak, wykonał szaleńczy zwrot, jednak nie był w stanie ominąć ataku z zaskoczenia. Nieuchronnie, zmierzając ku upadkowi owinął się jeszcze skrzydłami pragnąć złagodzić nadchodzące uderzenie i wbił się w przednią szybę jednego z pojazdów stojących pod ośrodkiem mutantów.

Z trudem otworzył oczy. Piszczało mu w głowie, a wszystko zdawało drżeć i falować. Podniósł się nieśpiesznie, czując, jak wzbierają w nim mdłości i spostrzegł przed sobą mutanta, który powoli szedł w jego stronę, aby go dobić.  Gdy ten wskoczył na maskę przed nim, Air skoczył na ulicę, przetaczając się plecami po ziemi, czego natychmiast pożałował.

Stanął z wrogiem twarzą w twarzą i ostatkiem sił zamachnął się trafiając w szczękę. Jednak szybko złapał się za dłoń czując, jakby uderzył nie w żywe ciało, lecz co najmniej betonową ścianę.

- No dalej - powiedział, rozkładając ręce. Przywal mi i miejmy za sobą pierwsze uprzejmości.

Poczuł trzask, gdy pięść mutanta napotkała jego bark. Nie poczuł nawet, jak uderza plecami o drzwi kolejnego pojazdu. Jęknął i po omacku zaczął szukać broni, wyciągając ostatni pistolet, który miał przy pasie. Idealny podszedł do niego i wykopał mu go z obolałej dłoni.

- Kim ty jesteś, co? - spytał, trzymając się za bezwładne ramię. Dopiero teraz, gdy adrenalina zaczęła opadać zrozumiał, że jego kość musiała być całkowicie zmiażdżona, a kręgosłup niemiłosiernie obity. Nie wiedział nawet, czy byłby w stanie się podnieść.

Mężczyzna zamachał owadzimi skrzydłami, podnosząc z ziemi pistolet i obejrzał go dokładnie po czym podszedł i wymierzył w kierunku Aira, podsuwając mu ją pod skroń.

- Ostrożnie. To nie dla dzieci. Możesz tym zrobić komuś krzywdę, wiesz?

Idealny zdawał się zrozumieć jego słowa. Ponownie się uśmiechnął, tym razem jednak z niewyobrażalną satysfakcją, po czym pociągnął za spust.

I zapadła cisza... Nic się nie wydarzyło.

- Ty przeklęty idioto - zaśmiał się Air, natychmiast łapiąc się za obolałe żebra. - Ci zapominalscy naukowcy zawsze coś pomieszają. Czasem wszczepią komuś dwa serca. Czasem nie wszczepią żadnego. Teraz wypadło im z głowy, że poza rzucaniem wszędzie obrzydliwych uśmiechów, powinni nauczyć was też obsługiwać broń i szczoteczkę do zębów... Poważnie, jedzie ci z pyska.

Mutant odrzucił broń i wysunął szpony. Na ich widok Air nagle pożałował, że jemu przeciwnikowi nie udało się odblokować rewolweru. Przynajmniej miałby to już za sobą...

Szpony podniosły się w górę po czym rozległ się wrzask. Zaskoczony Air zauważył, że mutant upadł na ziemię i rozpaczliwie stara zrzucić ze swoich pleców psowatą postać, która szarpała, gryzła i raniła. Spojrzał w kierunku broni. Ta sama, którą rozerwał klatkę piersiową i połowę twarzy bestii w starym ośrodku. Konstrukcja była antyczna i praktycznie niemożliwe było z niego trafić, ale wystarczył jeden strzał... Zaczął czołgać się w jej kierunku korzystając tylko z jednej ręki. Słyszał za sobą nieludzkie wrzaski, ale nie mógł zdobyć się na to, aby się odwrócić. Wiedział, że zginie albo z ręki wroga, albo przyjaciela. Kundel wpadł w szał i nie liczyło się kto wygra to starcie. Liczyła się teraz tylko ta broń. Mały przedmiot leżał kilka metrów przed nim, a teraz tylko on mógł uratować mu życie.

"Szybciej."

Serce Aira zabiło szaleńczo, gdy wrzaski wzmogły na sile i zdawały przybliżyć.

"Już niedaleko." - dopowiadał sobie w myślach.

Aż nagle wszystko ucichło.

"Szybciej..."

Chwycił za broń, która wyślizgnęła mu się ze spoconych i skrwawionych dłoni. Z trudem odbezpieczył zamek i przetoczył na plecy. Zobaczył stojącą nad nim postać i bez zastanowienia nacisnął spust.

Rozległ się huk, lecz postać wciąż nad nim stała.

Nie trafił...

Poczuł jak jego dłoń wiotczeje i wypada z niej broń. Z kolei dłoń idealnego sięgnęła po nią i zacisnęła pewnie wokół uchwytu.

Air opadł zupełnie z sił. Spojrzał w kierunku Kundla, który leżał z tyłu i starał gdzieś doczołgać. Z przerażeniem zauważył, że jego przyjaciel robi to w kierunku własnej oderwanej kończyny, która leżała kilka kroków od niego. Idealny podążył za jego spojrzeniem. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Zatrzepotał skrzydłami na znak zadowolenia. Wymierzył w głowę blondyna i wystrzelił.

~~.~~

Nora biegła. Nie wiedziała dokładnie jak, ale zgubiła się w lesie. Kundel kazał jej zostać w domu, gdy on i Air wybrali się na polowanie. Ponoć dookoła wioski kręciły się groźne mutanty, które trzeba było wypłoszyć. Chociaż bardzo chciała pomóc, zostawili ją pod opieką Gustawa. Uśmiechnęła się przypominając sobie jak oszukała go mówiąc, że idzie pomóc Fnetsowi przy rannych.

A tych było tak dużo... Te mutanty musiały być naprawdę niebezpieczne... A Kundel i Air poszli tam sami. Był jeszcze Niemy, ale jego nie lubiła. Wcale się do niej nie odzywał ani nie śmiał, gdy pokazywała mu sztuczki...

Naburmuszona zaczęła przedzierać się przez zarośla i usłyszała dobiegające zza nich głosy. Już od jakiegoś czasu słyszała dźwięki strzałów i wycie Kundla. Musiała więc iść w dobrym kierunku.

"To na pewno oni!" - pomyślała.

Była świadkiem, jak niektórzy mieszkańcy wioski mówili o tym, że cenią ich odwagę bo chcą pokonać te bestie. Ona im pokaże jaka jest odważna! Pomoże im w polowaniu.

Zobaczyła przed sobą czarne futro i niewiele myśląc, wyskoczyła z zarośli i zawarczała chcąc zrobić Kundlowi niespodziankę. Mutant podniósł się z ziemi. Górował nad Norą wzrostem i jego czerwone oczy świeciły w ciemnościach, z pyska kapała ślina.

Uśmiechnęła się, jednak szybko uśmiech ten znikł jej z twarzy. To nie był Kundel...

Potwór spojrzał na nią i wydał z siebie okrzyk, po którym z trawy wyłoniło się więcej podobnych do niego. Patrzyła na nie oszołomiona, a te ruszyły, pohukując w jej stronę. Nie wiedząc co zrobić, instynktownie skuliła się i zamknęła oczy, wydając z siebie okrzyk grozy.

Czekała na uderzenie. Cios... Ugryzienie... Nic nie nastąpiło.

Może chcą się tylko pobawić? - przeszło jej przez głowę i podniosła się z ziemi.

Mutanty stały w miejscu. Bez wyjątku. Wyglądały jak zamrożone. Jeden z nich wisiał w powietrzu, zupełnie oderwany od ziemi w dziwnej pozie. Zaśmiała się na ten widok i zaklaskała w dłonie.

- Ciudnie! - powiedziała sepleniąc. Zupełnie nie wiedziała co się stało, ale ten widok rozbawił ją.

- Prawda?

Nora odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał głos i zobaczyła stojącego za nią mężczyznę w najdziwniejszym stroju jaki w życiu widziała. Czarny, z czymś w rodzaju grubej koszuli i niezwykle wysokiej, cylindrycznej czapce, w której zatknął sobie niewielkie piórko. Pochylił się nad nią opierając się o dziwnie zakrzywiony kij i powiedział:

- Znaleźliśmy cię, kociaku.

- Znalezliśmy? - Nora uśmiechnęła się i wyciągnęła łapkę na powitanie. - Jest pan z Ostoi? Nie znam pana.

- Spotkaliśmy się już. W zasadzie parę razy - zmieszał się, uściskają jej dłoń. - Nie pamiętasz już?

- Nie. Pamiętałabym. - Przyjrzała mu się i zmrużyła oczy. - Ma pan wielki nochal.

- Tak. - Mężczyzna wyglądał na zbitego z tropu, a zarazem rozbawionego. - Często mi to mówią.

- Widział pan moze moich psyjaciół? Bo ich siukam?

- Och, nie. Nie - powtórzył mężczyzna na co Nora posmutniała nagle. - Jestem tylko ja. - Uśmiechnął się i odwrócił do niej plecami z uniesionym w górę palcem. -  Lecz wkrótce mogą się tutaj znaleźć.

- Ciudnie! - powiedziała, uśmiechając się promieniście.

- Och... Nie dla nich... - Mężczyzna odwrócił się ponownie do niej i zdjął swoje dziwne nakrycie głowy, wyciągając z niego białą kartkę papieru. - Bo widzisz, moja mała lwico... Tak się składa, że twoje życie dobiegło końca. Ponownie... To ekstraordynaryjny przypadek i bardzo niepokojący. Uchylasz się polu moich kompetencji - powiedział, zgniatając trzymany przez siebie arkusz i ponownie zakładając czapkę. - Wasza era przynosi nam wyjątkowo wiele kłopotów.

- Nie zyje... - powtórzyła cicho. To było jedyne co lwica zrozumiała ze słów mężczyzny.

- Znów tego nie pamiętasz... - zamyślił się. - A tak. Mniej więcej tak to wygląda. - Nieznajomy pokiwał głową ze współczuciem. - Przykre, prawda? Och! Ale nie przedłużając. Chyba zbliża się już czas. Pamiętaj, że jeszcze się spotkamy. Byłabyś tak dobra i przekażesz komuś wiadomość ode mnie? - Nachylił się do jej ucha. 

Nora słuchała mężczyzny nie rozumiejąc zupełnie nic i patrzyła, jak potworne mutanty zaczynają niemal niedostrzegalnie się poruszać. Zapragnęła uciekać, ale jej nogi nie chciały się poruszyć.

- Niech mi pan pomoze! - wybuchnęła łzami za nieznajomym, który znikał w bujnej zieleni. Tuż za nim wirowały dziesiątki czerwonych piórek, które unosiły się w górę i drżały, niczym utworzone z płomieni.

- Chcesz żyć, dziewczynko? - Jego oczy rozpaliła ognista czerwień.

Potwory biegły na nią z pełną prędkością.

- Tak!

- Więc... Krzycz!

~~.~~

Air leżał na ziemi i przyciskał zdrową ręką bok swojej głowy. Trzecia kula wystrzelona przez idealnego zaledwie go musnęła, lecz zabrała ze sobą znaczną część płatka prawego ucha.

Jednak nie dał znać po sobie bólu. Zajęczał cicho, próbując zatamować krwawienie.

- Na kościste dupsko Fnetsa! - Spróbował się zaśmiać, lecz splunął tylko krwią. - Czuję się zażenowany twoimi umiejętnościami. I ty masz być człowiekiem idealnym? Musisz wybaczyć, że nie zaszczycę cie moim uroczym śmiechem, lecz  z natury ciężko jest mi czuć rozbawienie z powodu kogoś tak żałosnego.

Idealny wyglądał na rozdrażnionego. Podleciał do Aira i uderzył go w twarz. Dla innego idealnego byłby to zapewne niegroźny kuksaniec, a może nawet pieszczota. Jednak jemu stanęły przed oczami wszystkie gwiazdy, które widywał na nocnym niebie. Gdzieś z granic jego rozchybotanej świadomości usłyszał odległy krzyk. Przeciągły i dojmujący. Jednocześnie zadawał się być radosny, ale i przepełniony niewysłowionym bólem i żalem.

Być może uznałby go za najbardziej przerażające, co słyszał w życiu. Słyszał go już jednak wiele razy. Zbyt wiele...

I dobrze wiedział co on oznacza.

Nawet idealny wyprostował się i patrzył skąd dobiega jego źródło, ignorując swoją ofiarę. Spojrzał w kierunku wybitych okien, przez które wcześniej opuścili budynek. Air zmrużył oczy i zobaczył znajomą sylwetkę.

Postać stanęła na krawędzi, spojrzała w dół i skoczyła, lądując równie miękko, jakby upadła nie z ósmego, lecz co najwyżej pierwszego piętra.

Idąc chwiejnym krokiem, zdawało się, że za chwilę się przewróci. Parła jednak naprzód i już wkrótce Air zdołał skupić na niej wzrok. Z silnej i mocno zbudowanej lwicy, Nora stała się czymś, co bardziej przypominało szkielet, na który ktoś naciągnął kocie futro. Jej kości i stawy ostro zaznaczały się pod napiętą skórą, która na twarzy ściągnęła się do tego stopnia, że wykrzywiał ją straszny, groteskowy uśmiech.

Idealny wyczuł zagrożenie. Wycelował w Norę z broni Aira i wystrzelił. Nora wrzasnęła nieludzko, gdy kula trafiła ją w dłoń, odrywając jeden z jej palców. Spojrzała na niego wytrzeszczonymi do granic możliwości oczami i w tej samej chwili rzuciła się do gardła idealnego. Gołymi pięściami uderzyła go z siłą tak porażającą, że niczym szmaciana lalka przeleciał około trzech metrów i odbił się od ulicy.

Zerwał się natychmiast i zatoczył gniewnie, lecz Nora stała już nad nim. Podniosła go w górę i uderzyła nim o ziemię, następnie raz jeszcze i kolejny, lecz ten wyszarpał jej się i sam zaatakował szaleńczo wymachując swymi szponami.

Air patrzył, jak ciosy zmierzają ku Norze. Niemal nie widział, jak szybko poruszają się ręce idealnego, który wpadł w szał. Lwica jednak omijała je wszystkie niczym w transie. Jej ciało poruszało się z pozoru bezwładnie, lecz z nadludzką precyzją. Za każdym razem, gdy idealny zadawał cios, ona już robiła unik i kontratakowała, gruchotając przeciwnikowi kości i szarpiąc mięśnie. Mógł nie czuć bólu, ale już po chwili nie był w stanie się poruszać i brocząc krwią z dziesiątek ran, upadł na kolana, wciąż jednak starając się sięgnąć przeciwnika.

Bez Cienia zdziwienia, Air obserwował, jak jeden z wielu niewielkich pojazdów unosi się w górę i ląduje wprost na idealnym. Rozległ się dźwięk pękającego metalu i tłukącego się szkła, gdy dach wgniótł się w resztę wywróconego pojazdu. Nie zdziwił się również, gdy idealny wyczołgał się na czworakach spod wraku, jęcząc przy tym, jakby wzywając pomocy.

Kolejny cios Nory uciszył jego rozpacz..

Idealny nie żył...

Nora stała nad nim przez chwilę, po czym kucnęła, trzymając w objęciach jego oderwaną głowę, niczym wyszywaną przytulankę i zaczęła płakać.

Z wielkim trudem, Air podniósł się z ziemi, przezwyciężając zawroty głowy i objął ją zdrowym ramieniem.

- Już wszystko dobrze. Już dobrze. Spisałaś się, byłaś dzielna.- Pogłaskał ją po głowie. - No już... Jesteśmy przy tobie. Nie płacz. Nic ci nie jest? - zapytał.

Gdy lwica pokręciła przecząco głową, lecz nie przestała płakać, westchnął i pomógł jej wstać.

- Chodź - powiedział. - Przywitamy się z Kundlem. Też na Ciebie czeka.

- Kundel? - Nora natychmiast się rozpromieniła, niczym dziecko, które odnalazło swojego rodzica. - Kundel! Siukałam go!

~~.~~

Drzwi przed nimi co chwilę zamykały się, pozostawiając jedną drogę, którą mogli iść. Niemy bez powodzenie próbował odblokowywać inne, lecz w końcu dał za wygraną. Ich wędrówka nie trwała długo, gdyż już po parunastu minutach stali przed otwartymi drzwiami do windy. Kiedy weszli do środka, zamknęła się i ruszyła w dół. Najwyraźniej rzeczywiście coś lub ktoś czekało na ich przybycie. W końcu winda otworzyła się, a ich oczom ukazał się wielki pokój zastawiony rozmaitą aparaturą. Spojrzeli w górę i ujrzeli szklane kolumny, wyglądające niczym korony drzew.

- FS5225, PI4907, bądźcie pozdrowieni. - Usłyszeli mechaniczny głos wydobywający się z każdego kąta sali. - Wasze przybycie było oczekiwane. Adam i Ewa zostali unicestwieni. Nieoczekiwane. Najwyraźniej pomyliłem się co do ich idealności. Idealnego człowieka nigdy nie spotkałaby ostateczna śmierć.

- Kim jesteś? - spytał Fnets szukając ludzkiej obecności, jednak nikogo nie dostrzegł.

- Brakuje obiektu 3065. Tak samo jak obiektu testowego "Łazarz". Nie ma to jednak znaczenia.

- Czego chcesz od Aira oraz Nory? I od nas? - Fnets nie dawał za wygraną i ciągle szukał jakiejś wskazówki co do ich rozmówcy. - Pokaż się! Chcę wiedzieć kto rządzi kopułą.

- Kto rządzi kopułą? 5225, popełniasz błąd w rozumowaniu. Ja jestem Kopułą. Żaden człowiek nie sprawuje nade mną jurysdykcji.

Fnets ponownie rozejrzał się dookoła. Tym razem skupił się na całej elektronice, maszynach i kablach sunących we wnętrzu szklanego drzewa i rozchodzących się we wszystkie strony.

- Komputer? - odparł w końcu. - Jesteś komputerem?

- Używasz archaicznych słów. Niepełnych. Nie oddają sensu.

- Jesteś tylko maszyną. Nie muszę wiedzieć nic więcej.

- Kolejny błąd, 5225. Ale to zrozumiałe. Metafora. Twój skalpel miał za pierwowzór odłamek odpowiednio spreparowanego obsydianu. Czy jednak poprawnym jest nazywać trzymane przez Ciebie w prawej kieszeni swojego fartucha narzędzie kamieniem? Jestem opiekunem ludzkości, stworzonym do zapewnienia waszemu gatunkowi przetrwania. Jestem Kopułą.

Fnets spojrzał na Niemego, który wydawał się nieobecny. Dotknął w zamyśleniu czaszki, uspokajając skołatane myśli.

- Dobrze więc... Kopuło... Domyślasz się więc zapewne, jaki jest cel mojej wizyty tutaj. Dlaczego stoję teraz naprzeciwko ciebie, zostawiając za sobą sterty martwych ciał, które kiedyś służyły twojemu dobru?

- Potwierdzam. Twoja osoba ciekawiła mnie od zawsze, 5225. Twój twórca był człowiekiem o unikatowym intelekcie. Jego zdrada była dotkliwa. Zadała wielkie rany. Jednakże jego dzieci mogą to wszystko naprawić.

- Mój twórca... Zdrada... Mówisz o Niskim? Skoro był tak ważny, dlaczego przemieniliście go w szczura? - zapytał Fnets, ignorując ostatnie słowa komputera.

- Kara musiała zostać wymierzona. Przykład skierowany do innych jednostek. Jednak nie mógł zostać zabity. Istniała szansa rehabilitacji i dalszej wielkiej użyteczności tej jednostki. Zbyt cenny. On i jego badania nad okiełznaniem esencji istnienia. Esencji życia.

- To znaczy?

- Potocznie dusza. Twój twórca pragnął okiełznać duszę.

- Dusza nie istnieje - zaczął Fnets, jednak komputer zignorował jego słowa.

- Ty, 4907 i 3065. Wasze esencje zostały przekształcone. Potwierdzam również obecność obiektu Łazarz, jednak jej istnienie jest dla mnie obojętne, tak jak 3065. To wasza dwójka ma teraz największe znaczenie, szczurze dzieci.

- I czego od nas oczekujesz?

- Jesteście idealni i potwierdziliście to stając przede mną. Nie posiadamy jednak dostatecznej wiedzy, aby móc kontynuować rozwój ludzkości. Ty, 5225 byłeś blisko ze swoim twórcą. Obiektem, który znasz pod nazwą "Niski". Pobierałeś od niego nauki. Pomóż nam...

- Zamknij się! - krzyknął szkielet, lecz kiedy uświadomił sobie ten fakt, szybko się uspokoił. - On nigdy mi nie powiedział jak tego dokonał, więc ci nie pomogę. Nawet gdybym wiedział jak tego wszystkiego doszedł, wolałbym zginąć, niż powiedzieć to wyjawić - wysyczał cicho, próbując ukryć gniew w głosie.

Komputer zamilkł najwyraźniej, analizując wypowiedziane słowa, po czym ponownie zabrał głos.

- Czy zastanawiałeś się dlaczego żyjesz, 5225?

- Jakie to ma znaczenie? Powiedz mi gdzie jest Roksana i pozwól odejść.

Komputer zupełnie zignorował jego prośbę. Fnets spodziewał się dokładnie takiej reakcji. Kopuła starała się go do czegoś przekonać.

- Dlaczego żyjesz? Twej śmierci pragnęło lub nadal pragnie tysiące osób. Pragniesz jej nawet ty sam. Jak udało Ci się jej uniknąć, przez tak długi czas. Co pozwoliło na to, byś był tutaj teraz?

- Czysty przypadek. Setki mało prawdopodobnych zbiegów okoliczności. Mówiąc krótko, miałem szczęście.

- Rozumowanie poprawne. Częściowo. Nie, 5225. Nie możesz ponieść śmierci, gdyż już jesteś martwy.

- A co to oznacza? - Fnets uśmiechnął się wrednie, lecz jednocześnie czuł się zdezorjentowany. - Pozbawiony emocji? Martwy w środku? Martwy za chwilę, bo eksploduje mi czaszka od jakiejś nieznanej mi technologii, którą wy wymyśliliście?

- Idealny człowiek to taki, który nie zazna śmierci. Nic jednak co żyje, nie może jej uniknąć. Od największego drzewa, po najmniejszą bakterię. Starożytne sosny i ciągle dzielące się mikroorganizmy mogą wydawać się trwałe i nieśmiertelne. Takie jednak nie są i teraz to rozumiemy. Aby nie móc zaznać więcej śmierci, trzeba najpierw śmierć ponieść. Jak jednak można żyć, będąc jednocześnie martwym? Wy jesteście na to odpowiedzią.

- Nie rozumiem...

- Rozumiesz. Nie wykracza to poza granice twego poznania. Akceptacja jest jednak trudna. Z chwilą zanurzenia się w Czerwieni, wszystko co było w tobie śmiertelne, zostało unicestwione. Tamtego dnia zmarłeś, aby narodzić się na nowo, jako człowiek idealny. Pierwszy swego rodzaju.

- Mylisz się. Żyję! -krzyknął, podkreślając to słowo. - Organy stopiły się z kośćmi, tak samo jak mięśnie. Mój organizm przeprowadza fotosyntezę, z której mózg czerpie energie...

- Informacja niepełna - przerwał mu komputer. - 5225 jesteś cudem. Najwyższym osiągnięciem ludzkości, od zarania jej dziejów. Twój projekt pojawił się niemal dwa tysiące cykli bieli temu. Twoje ciało jest starym projektem. Niekompletnym.

- Nie rozumiem... Przecież to Niski stworzył Czerwień. To przez niego stałem się... tym czym jestem teraz. Przez niego i mojego ojca.

- Obiekt Niski ulepszył porzucony projekt Czerwieni. Powód porzucenia: Stuprocentowa śmiertelność badanych obiektów. Nic nie opuszczało objęć Czerwieni żywe. Ty również.  Stałeś się połączeniem nauki i ezoteryki. Pierwszym takim. Jesteś duszą którą siłą pozostawiono przy życiu, duszą, która jako pierwsza przeciwstawiła się porządkowi świata. Dlatego możesz mówić, chociaż brak ci języka. Dlatego też widzisz, chociaż brak ci oczu. Dlatego myślisz i masz wspomnienia, chociaż twój układ nerwowy jest zdegenerowany do kilku zrośniętych z kości nerwów. Twoja dusza dała Ci jednak coś więcej, niż tylko życie, 5225. Dała Ci możliwości, które posiadali twoi przodkowie, a które zostały im odebrane. Możliwości, które można nazwać...

Fnets przerwał komputerowi uśmiechając się z niedowierzaniem.

- Magicznymi?- zaśmiał się głośno. - Kto cię programował? - spytał podchodząc do maszynerii. - Chyba musiałbym zmienić ci parę definicji w tym elektronicznym mózgowiu, ale jak raz zapomniałem zabrać śrubokręt. Umówimy się na wizytę innym razem. Czyli według ciebie stworzyła mnie magia? - zaśmiał się ponownie, po czym pokazał na leżącego na ziemi robota. - A Niemy? Niemy nie jest człowiekiem. Jest maszyną z ludzkimi wspomnieniami. Niczym więcej.

- Kolejny błąd. Niedostateczna wiedza. Wasza dwójka ma wiele wspólnego. Jesteście tacy sami. Żyjąca dusza, zamknięta w martwej powłoce, zdolna do wiecznego istnienia. Wymagana metafora. Dusza jest niczym ptak. Jeżeli ją uchwycimy i zamkniemy w klatce ciała, będzie na zawsze żywe. Czy klatka jest z kości czy z metalu to bez znaczenia. Wystarczy mieć odpowiedni zamek.

Fnets spojrzał na Niemego. Jego "klatka" była uszkodzona do tego stopnia, że przez chwilę zastanawiał się czy w ogóle nadal pracuje.

- Wieczne życie... - zaczął Fnets. - Ale za jaką cenę? Utraty człowieczeństwa? Śmierci i cierpienia milionów, których siłą zaciągnięto w ten wir szaleństwa? Ile rodzin zniszczyłeś? Jak wiele istnień zostało skazane przez Ciebie na życie przepełnione niczym poza bólem? Kopuło? Odpowiedz mi? Czy wieczne życie jest tego wszystkiego warte. - Zakręcił się, pokazując białe pomieszczenie, oraz ślady krwi jakie za sobą przynieśli. - Żyję dwadzieścia jeden lat i każdego dnia... każdego przeklętego dnia myślę wyłącznie o śmierci. Czy mam teraz to czuć wiecznie? Jaką częścią wieczności jest dwadzieścia jeden? Otrzymałem coś o co nie prosiłem, a jaką cenę za to zapłaciłem...

- Wszyscy płacą, 5225. Popełniasz jednak błąd obarczając mnie winą. Nie jestem zły. Nie posiadam emocji. Uczucia są mi obce, a przydatność jednostki oceniam po jej prawdziwej wartości, nie po wartości, którą nadają innym w twoich oczach takie rzeczy jak więzy krwi czy przywiązanie.

- Zabiłem swojego ojca. Nie mów mi niczego o przywiązaniu czy więzach krwi.

- Bezsensowny mord z chęci zemsty nie dodaje ci idealności, 5225.

- Bezsensowna jest prowadzenie rozmowy z cholerną maszyną. Jeżeli...

Fnets poczuł nagle, że nie znajduje się już w pomieszczeniu komputera. Przynajmniej nie umysłem. Rozejrzał się i zrozumiał, że znów musi być w głowie Niemego.

- Musisz kontynuować rozmowę. - Głos zdawał dobiegać się zewsząd, nawet z jego własnych ust. - Odnalazłem Roksanę, ale jest jeszcze wiele rzeczy, które muszę zrobić. Kup mi więcej czasu.

- Co z nią? Czy żyje? Gdzie ona jest? - Pytania płynęły do jego ust niczym górski potok. Żadne z nich ich nie opuściło, lecz mimo to usłyszał odpowiedź.

- Żyje. Tyle mogę Ci powiedzieć na pewno. Nie daj po sobie niczego poznać. Piętnaście minut. Nie mniej.

- Nie wiem co kombinujesz... ale pomogę jak tylko będę mógł.

Znów pojawiły się migoczące wewnątrz szklanego drzewa lampki. Fnets zrozumiał, że nie mogła minąć nawet sekunda.

- Rozumiem twoją złość, 5225. Rozumiem ludzi i ich uczucia.

- I właśnie dlatego wszyscy ludzie pod tobą są ich pozbawieni? Dlatego odbieracie dzieci ich opiekunom i właśnie dlatego każdego, kto ujawnia chociażby najmniejsze ich przejawy, używacie jako obiekty testowe lub niewolników do pracy w polu?

- 5225, ludzie zostali pozbawieni części swoich uczuć dla ich własnego dobra. Nie robimy jednak tego zupełnie. Selekcjonujemy najbardziej emocjonalne osobniki aby nie zakłócały genotypu reszty populacji. Pozostawiamy dzieci rodzicom, gdyż powstają wtedy najbardziej stabilne emocjonalnie i wydajne jednostki. Wasz gatunek potrzebuje bliskości i przynajmniej cienia czegoś, co można nazwać miłością.

- Domyślasz się wiec, co mną kierowało, przychodząc tutaj po Roksanę?

- Potwierdzam.

- Więc twierdzisz, że zależy ci na dobru ludzkości?

- Również potwierdzam. We wszystkich moich decyzjach.

- Skoro tak... Oddaj mi Roksanę i pozwól odejść z przyjaciółmi, a przysięgam, że więcej żadne z nas nie będzie wtrącać się w sprawy kopuły. Osobiście tego dopilnuję... Nawet przez resztę mojego, jak mówisz, wiecznego życia.

- Nie mogę udzielić na to przyzwolenia. Zostałem stworzony przez ludzkość w jednym celu. Tym celem jest stanie się jej opiekunem. Jej aniołem. Obrońcą. Nie możliwe do wykonania bez was. Nie mogę pozwolić wam odejść. Zarówno ty, jak i Robot potrzebujecie pomocy. Być może nie zdajesz sobie z tego sprawy 5225, ale twoje ciało jest poważnie uszkodzone. Niemal poza granicę naprawy. Tak samo jest z twoim przyjacielem. Potrzebujecie pomocy, a ja mogę wam ją zaoferować. Jeżeli się zgodzisz, pozwolę na to waszym przyjaciołom. Mogę zgodzić się na odejście kobiety, jednak lepiej, aby ona również pozostała tutaj, do czasu zakończenia swojej przemiany... Inaczej i ona może podzielić twój los.

- Nie wiem o czym mówisz, kupo złomu. Nie zgadzam się na twoje żądania i nie chcę od ciebie pomocy. Poza tym... Wiem więcej niż ci się wydaje.

- Więc akceptujesz koniec egzystencji swych towarzyszy? Ciało robota posłuży za mój nośnik, ty będziesz naszym obiektem, a twoja kobieta stanie się nowym człowiekiem idealnym. Twój ojciec wiedział jaki los czeka cię za nieposłuszeństwo. W ludzkim rozumowaniu był dobrym ojcem. Chciał cię przekonać, a teraz dostajesz ostatnią szansę. Musisz zrozumieć, że jednostka musi rezygnować z własnego dobra, dla dobra ogółu. Tak właśnie zrobili wasi przodkowie, gdy zrezygnowali z wolności. Zrobili to w imię przetrwania.

Fnets zacisnął pięści, strzelił palcami i ponownie skupił się na rozmowie.

- Po co ci ciało Niemego?

- Jestem opiekunem ludzkości. Opiekun musi trwać wiecznie. Zniszczenie niesie niebezpieczeństwo utraty danych. Potrzebny element nieśmiertelności. Abym mógł stać się kompletny, muszę posiąść duszę. Jeśli zdobędę jego powłokę stanę się wieczny. Nie opuszczę was, tak jak zrobili to inni.

Szkielet podszedł do szklanego drzewa i obserwował jak przeplatają się tysiące kabli. Przy ogromie kolumny zdawał się być mały i nic nieznaczący.

- Inni? - Fnets odwrócił się ponownie, do wielkiej maszynerii za swymi plecami. - Czyli kto?

- Niepełne dane. Informacje pochodzą z ery Ujawnienia...

- Ujawnienia? Jakiego?

Niespodziewanie światło zgasło i rozległ się trzask, a ciało Niemego leżało bezwładnie na podłodze.

- Niemy! - Fnets odbiegł od wygasłych diod drzewa i podniósł zniszczonego robota. Ten jednak nie poruszał się, ani nie dawał żadnych oznak "życia".

Po chwili elektronika znów zaczęła pracować i ponownie rozbłysły światła. Tym razem wszystko oblał błękitny blask. Fnets zamknął oczodoły, po czym spojrzał na powłokę Niemego.

- Miało być co najmniej piętnaście minut, a nie pięć - odparł, pochodząc do niego. - Co mam zrobić z tym złomem? - spytał, szturchając jedną z mechanicznych dłoni, jednak Niemy milczał. Z jego ciała wysunęła się niewielka, metalowa kula. Szkielet wziął ją w dłoń a ciało robota, rozgrzało się i zaczęło topić, pozostawiając po sobie czarny, bezkształtny stop. - Czyli tak... Rozumiem, że tę kulkę mam zabrać ze sobą... Ale po... albo nieważnie, nie wnikam, po prostu prowadź do Roksany. 

.

.

.


Witojcie. :v      <- (to witojcie napisał arhixvelshadowwithin nie dajcie się zwieść i pomylić z moim witojcie)

A więc witojcie.
Co sądzicie o rozdziale? Dużo się dzieje, prawda? 
Zbliżamy się coraz bardziej do końca, jak myślicie co będzie z Roksaną?

I wybaczcie, że tak długo trzeba czekać na rozdziały, ale praca z mutantami nie jest prosta... co idealnie pokazują prace MakowyBezik

CZAS NA POTWORKI ZA KULISAMI! 

~~.~~

~~.~~

~~.~~

~~.~~

Ps: 
Jestem roztrzepana i nie podpisałam niektórych waszych prac... więc może zgłosi się ktoś kto stworzył tą:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top