36. Idealni
Kroczę zakazanymi ścieżkami i nie wiem już sam...
Kim się stałem?
Jestem człowiekiem, zwierzęciem, potworem...
Czy ideałem?
Spoglądam w lustro, by ujrzeć maski
Każda jest częścią mnie
Za każdą schować chcę wszystko
Co we mnie złe
I pragnę zapomnieć że pod maską
Idealności
Kryje się kruche serce
I łamliwe kości
~~.~~
Część 1
~~.~~
Fnets zapiął biały fartuch, po czym założył lateksowe rękawiczki. Następnie wyjął rączkę od skalpela i założył na nią ostrze. Nerwowo zaczął obracać narzędzie w dłoni, aż usłyszał za sobą otwierane drzwi.
- Widzę, że nigdy nie przestaniesz tego robić - powiedział łysy naukowiec, kładąc dłoń na ramieniu mutantów. - Pora zaczynać.
Wchodząc na salę, dostrzegł leżące na stole operacyjnym zwłoki młodego chłopaka. Jednak fakt, który najbardziej przykuł uwagę Fnetsa, była obecność w tym pomieszczeniu kolorów. Szkielet obrzucił spojrzeniem zaproszonych naukowców, siedzących kawałek dalej na specjalnie przygotowanych stołkach, którzy z zaciekawieniem wpatrywali się w idealnego.
- Czy zechciałby pan coś powiedzieć? - spytała kobieta, ta sama którą spotkał w pociągu, niespodziewanie, stając za mutantami. Przybliżyła się bardziej niż mu się to podobało.
- Nie - odparł szybko Fnets. - Czas dla nas wszystkich jest cenny, dlatego zaczniemy od razu.
- Jak pan sobie życzy.
Po tych słowach odeszła, by po chwili, z innymi naukowcami, przyprowadzić spory wózek z narzędziami. Fnets stanął przy średniej wielkości stole, który sięgał mu do pasa. Klatka piersiowa zmarłego wystawała na zewnątrz, a ręce i szyja opadały do tyłu, co oznaczało, że pod ciałem umiejscowiono blokadę, która miała ułatwić cięcie tułowia. Mutant, dzięki Niskiemu wiedział jak powinna być przeprowadzona sekcja, jednak jeszcze nigdy nie miał do czynienia z tak zaawansowanym sprzętem. Ustawił lampę, by ta dokładnie oświetlała obiekt. Następnie przeszedł do dobrze znanej procedury.
Na początku bardzo ogólnie przyjrzał się zwłokom, po czym skupił się na głowie. Obrócił ją parę razy, przy czym stwierdził, że jest ona cięższa niż u normalnej osoby, jednak żadnych powierzchownych uszkodzeń na niej nie dostrzegł. Otworzył oczy, sprawdzając ich stan. Pomimo zmętnienia rogówki i spojówki, dostrzegł bardzo jasną zieleń w tęczówkach, otaczających pionowe źrenice. Zamknął obiektowi powiekę, a otworzył usta. Wyciągnął język, zaglądając głębiej, lecz i tutaj nic szczególnego nie przykuło jego uwagi.
- Czy otrzymywał wszystkie niezbędne składniki odżywcze? - spytał, skrobiąc skalpelem powierzchnię zębów.
- Oczywiście - odparł naukowiec, z którym wcześniej rozmawiał Fnets. - Wszystko co zapisał pan w składzie ich planu pokarmowego.
Szkielet westchnął w zamyśleniu.
- Proszę zgolić czaszkę.
Kobieta stojąca obok zabrała się do pracy. Natomiast Fnets, skupił się na reszcie ciała. Dopiero teraz dostrzegł wystające spod pleców owadzie skrzydła, bardzo podobne do tych jakie posiadała Diana. Jednak nie to teraz powinno go interesować. Bardzo dokładnie przyjrzał się kończynom oraz tułowiu, jednak i tutaj nie spostrzegł urazów mechanicznych. Kiedy skończył oględziny zewnętrzne, podszedł do już ogolonej głowy.
Przeciął skórę i cienką warstwę tłuszczu między małżowinami usznymi przez okolicę wiru włosowego, natomiast kości sklepienia czaszki przepiłował okrężnie tak, by nie uszkodzić delikatnych błon pod nią. I dopiero teraz spostrzegł coś niezwykłego. Zatrzymał piłę, którą odłożył na wózek obok.
- Czy mógłby pan powtórzyć wiek obiektu? - spytał się łysiejącego naukowca co stał po drugiej stronie stołu.
- Oczywiście - odparł zaskoczony tak nagłym i oczywistym pytaniem. - Abel był w stanie subimago.
- A Adam i Ewa?
- Są już formami imago. Wszystkie wylinki przeszły bez większych problemów.
Szkielet westchnął, analizując całą sytuację. Nie mógł uwierzyć co jego ojciec wymyślił.
- Zacznijcie zdejmować całą zewnętrzną powierzchnię - rozkazał, na co naukowcy wzięli się do pracy.
Fnets natomiast zdjął kości czaszki i wyjął narząd. Mózg był masywny, a opona twarda miała prawidłowe napięcie. Następnym otworzył główne naczynia krwionośne, poszukując skrzepów, zakrzepów czy też obecności krwi płynnej, której jednak tam nie znalazł. Po zdjęciu cienkiej warstwy skóry przez autentystów, oczom mutanta ukazał się chitynowi pancerz co wyjaśniało zwiększony ciężar ciała. Z pomocą piły rozciął go i dopiero teraz dostrzegł masywne mięśnie. Odseparował widoczne płaty mięśni i otworzył jamę brzuszną oraz piersiową. W środku od razu dostrzegł dwa serca i dwa oddzielne układy krążenia krwi, z czego jeden miał własne, dodatkowe płuco.
- Proszę po kolei wyjąć każde z narządów i je zważyć. Następnie odłożyć na oddzielnym stole, za chwilę dokładnie im się przyjrzę, lecz chyba już wiem co spowodowało zgon. - Fnets pochylił się lekko nad obiektem i przez chwilę przyglądał się jego pancerzu. - Myślę, że miał przejść ostatnią wylinkę, jednak nie został do niej przygotowany.
- Ależ sir... - odezwał się jeden z naukowców, z którymi szedł tutaj szkielet. - Według ustaleń jego wylinka powinna wystąpić dopiero za dwa miesiące.
- Najwyraźniej jego organizm uważał inaczej, a my nie dostrzegliśmy tego. Obiekt nie okazywał oznak bólu?
Asystent Fnetsa ponownie lekko się zmieszał.
- Całkowicie odebraliśmy im możliwość odczuwania go jeszcze przed pierwszą wylinką...
- I przez to nie wiedzieliśmy, że coś jest nie tak - przerwał mu Fnets.
Krew z ciała zmarłego spływała ujściami w stole do naczynia pod spodem. Kiedy pomocnicy zabrali się do wycinania poszczególnych organów, Fnets zaczął nacinać rękę obiektu. Ciekawiły go otwory znajdujące się pomiędzy palcami. Kiedy przebił się przez pancerz oraz grubą warstwę mięśni, zauważył cztery ogromne pazury przyczepione ścięgnami do dodatkowej, niewielkiej kości. Fałszywy naukowiec spojrzał na stopy, w których również znajdowały się podobne otwory. Przy oględzinach zwłok, Fnets uważał iż ciało jest ciężkie, jednak teraz zmienił zmianę. Patrząc na to co znalazł w środku, wydawało się wyjątkowo lekkie, aż nienaturalnie. Czyżby jego kości były pneumatyczne?
Niespodziewanie drzwi do sali operacyjnej otwarły się z hukiem i do pokoju wbiegli uzbrojeni ochroniarze. Na ten widok Fnets poczuł jak oblewa go panika. Jeden z ochroniarzy rozmawiał przez chwilę z nadzorującymi operację ludźmi, po czym stanął na środku i ogłosił:
- Niestety musimy przerwać badania. Nadszedł rozkaz ewakuacji i zostaniecie przetransportowani do schronów zgodnie z procedurą trzecią.
Zebrani naukowcy zaczęli opuszczać w pośpiechu pomieszczenie. Jedynie Fnets stał nadal przy stole, wpatrując się w Abla.
- Sir? Musimy iść. - Ostatni ochroniarz jaki pozostał zbliżył się do mutanta.
- Dlaczego? - spytał Fnets, odkładając narzędzia. - Co się stało?
- Sir, nie mam wystarczających informacji, lecz w ośrodku znajdują się intruzi. Kazano nam ewakuować wszystkich naukowców wyższych rang. Więcej informacji nie posiadam, ale jeśli pan sobie zażyczy to mogę zaprowadzić pana do dowództwa.
Fnets pokiwał głową po czym nachylił się nad jego uchem i strzelił w pierś pistoletem, który Air dał mu jeszcze w pociągu.
- To nie będzie potrzebne - wyszeptał i opuścił mężczyznę na podłogę, kierując się w stronę wyjścia. Kiedy przekroczył próg, światło zgasło. - Co wy narobiliście? - spytał, zrywając się do biegu.
~~.~~
Kundel niechętnie odszedł od zamkniętych drzwi i podszedł do Aira. Wszędzie panowała całkowita ciemność, jednak dzięki ulepszonemu przez ich mutacje widzeniu, nie była dla nich zbyt wielkim problemem. Znajdowali się pomiędzy klatkami z kolejnymi obiektami te jednak, w przeciwieństwie do tych, które widzieli przed chwilą, znajdowały się w wiele gorszym stanie. Ciasne klatki, bez łóżek czy innych udogodnień, a sami zmutowani... wręcz w opłakanym stanie.
- Prawie jak za starych czasów, co nie? - powiedział Air, idąc przed siebie.
Kundel nie odpowiedział, jedynie przyglądał się dziecku, które leżało najbliżej. Ciało jego było wręcz przeźroczyste, przez co doskonale widział pracujące organy oraz serce, które wystawało za ciało tworząc w tamtym miejscu pulsujące wybrzuszenie. Pies z niechęcią odszedł dalej, zostawiając za sobą mutanta, któremu nie pozostało już wiele czasu na tej ziemi. Wszędzie panował niemiły odór, a obiekty co chwilę wydawały z siebie pojękiwania pełne bólu.
- Nieudani... - szepnął Kundel, mijając kolejnych ludzi. - Pewnie czekają aż będą brać na egzekucję. Jakby nie mogli robić tego od razu...
- Nie opłaca im się. - Air stanął przy jednej z cel i obserwował czołgające się i zdeformowane dzieci. - Zabijanie i utylizacja jest o wiele oszczędniejsza jeśli robi się to masowo.
- Nie wierzę, że możesz tak mówić z takim spokojem, to co robią jest potworne. Mogę być tylko głupim mutantem, mogę być i zwierzęciem, ale to...
- Dla nich właśnie to jest idealne - westchnął blondyn, przeczesując włosy. - I pomyśleć, że kiedyś popierałem ich działania... Byłem identyczny jak naukowcy? Nie wiem... pamiętam tamte czasy jak przez mgłę. Nie żebym jakoś żałował - zaśmiał się sztucznie. - Nie szukam usprawiedliwienia, ale byłem kimś kto wierzył w każde słowo, kimś kto nie myślał, kimś kto nigdy innego świata nie znał. Wiesz przyjacielu... Nie chcę teraz bronić naukowców, ale oni też nie znają innego świata...
- Wnerwiasz mnie - warknął Kundel, na co Air uśmiechnął się smutno.
- To co robimy? Idziemy da...
Niespodziewanie białe światła ponownie się zapaliły. Maszyny na nowo zaczęły rytmicznie pracować, na co Kundel, niewiele myśląc, rzucił się do metalowych drzwi, które teraz były otwarte. Nim przekroczył próg, dostrzegł Norę leżącą bezwładnie na ziemi i stojącą nad nią dwie sylwetki.
- Nora! - krzyknął, zwracając na siebie uwagę nieznajomych, jednak lwica ani drgnęła. Natomiast dziewczyna stojąca nad ciałem kobiety wybiegła z pomieszczenia. Kundel wyszczerzył pysk w obrzydliwym uśmiechu, po czym zaśmiał się szaleńczo. - No to teraz macie przejebane.
~~.~~
Niemy szedł przez korytarze i klatki schodowe. W dół, w dół i w dół. Nie napotkał żadnych strażników, ani nawet naukowców. Cała podziemna baza została ewakuowana, a znajdujące się wewnątrz mutanty, pozostawione same sobie.
Jego metalowe ciało było poważnie uszkodzone. Z dziur w powłoce prześwitywały sztuczne mięśnie i co chwila sypały się iskry, które przez chwilę tańczyły na podłodze i gasły z cichym sykiem gdy wpadały do zostawianych przez niego plam błękitnego płynu. Zdarta z piersi do cna sztuczna skóra ujawniała kolejne mechaniczne powłoki, które rozgrzane do czerwoności wciąż stygły po ostatniej walce, gdy zawiodły systemy chłodzenia trybu bojowego. Był teraz chodzącym cieniem samego siebie... lecz... oto wciąż parł naprzód... Reset systemów kopuły, który wywołał, dobiegł końca i wszystkie jej systemy ponownie wznowiły pracę, jednak patrząc na migające światło w korytarzu, stwierdził, iż nie wszystko wróciło jeszcze do pełnej sprawności.
Niespodziewanie przed sobą dostrzegł postać drobnej kobiety. Robot bez problemu dostrzegł na jej bladych dłoniach i białych włosach ślady świeżej krwi. Niemy zatrzymał się i z uwagą przyglądał się nieznajomej, ona uczyniła to samo. Wyraz jej twarzy był pozbawiony jakichkolwiek uczuć, obojętny i znudzony...
To nie dobrze - zdążył pomyśleć, po czym musiał uchylić się przed błyskawicznym ciosem, który nieomal dosięgnął jego głowy. Ominął dwa następne, po czym przyjął cały impet trzeciego na uszkodzoną klatkę piersiową. Uderzenie było silne, ale nie zdołało go powalić.
Teraz on ruszył do ataku. Ciął mieczem poziomo i skośnie, na linii głowy, lecz ciosy ominęły cel o całą długość dłoni. Z obrotu wyprowadził dwa kolejne skośne cięcia i siłą ich rozpędu posłał w stronę klatki piersiowej mutantki cios nogą, który zdolny byłby zmiażdżyć stalowe drzwi.
Z miną niewyrażających żadnych emocji jego przeciwniczka uchyliła się i uderzyła go pięścią w podbródek, wysyłając w powietrze. Niemy upadł na ziemię, po czym natychmiast odtoczył się na bok, unikając potężnych szponów, które wbiły się w ceramikę dokładnie w miejscu, w którym wcześniej była jego głowa. Wykorzystując okazję, ponownie ciął poziomo mieczami, tym razem na wysokości kolana. Jego atak ponownie rozminął się z przeciwniczką, która kucnęła teraz z boku, jakby na coś czekając.
Niemy nieśpiesznie podniósł się z ziemi. Zlustrował ją pobieżnie wzrokiem. Nie wyglądała na starą. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat. Może trochę więcej. Wydawała się być niezwykle delikatna, jakby każdy cios mógł powalić ją na ziemię.
Wiedział, że to tylko pierwsze wrażenie. Czuł jak wygięty był jego pancerz w miejscu jednego z pierwszych uderzeń. Gdyby był zwykłym człowiekiem, jego mostek stykałby się teraz z kręgosłupem.
Spojrzał w jej oczy. Pionowe źrenice podążały za każdym jego ruchem. Ciągle czekała. Na co? Aż zacznie uciekać? To nie mogło się zdarzyć.
A jednak przez krótką chwilę poczuł, że to właśnie powinien zrobić. Zniknąć. Być jak najdalej od tej dziwnej istoty. Jego ludzka natura i ludzkie lęki przez chwilę dały o sobie znać.
Rozległo się brzęczenie, które przeszło w cichy warkot. Oczy Niemego rozbłysły ponownie na niebiesko. Przed dwudziestoma minutami powalił dwie setki strażników. Ominął tysiące kul i całe dziesiątki przyjął w swe metalowe ciało. Teraz musiał walczyć tylko z jedną osobą i omijać dwoje dłoni...
A jednak się bał.
Zrobił wydech po którym ogarnął go biały dym.
W jednej chwili zmiażdżył pod stopami ceramiczną podłogę, która zmieniła się w pył i odbił od ściany, zostawiając na niej potężną wyrwę rozłupanego tynku. Wystrzelił się w kierunku kobiety z rozpostartą dłonią, chcąc chwycić jej głowę. Ta odchyliła się jednak, jakby w jej stronę zmierzał nie rozpędzony, niczym kula karabinu robot, lecz rzucona przez dziecko piłka. Nieznajoma nie patrzyła nawet wprost na niego. Dopiero, gdy ją mijał, jego oczy napotkały jej spojrzenie.
Niemy przetoczył się po nieudanym ataku i natychmiast odbił ciosy przeciwniczki, która niespodziewanie była już tuz obok niego. Jego ostrza zawirowały szybciej niż kiedykolwiek do tej pory i powietrze przeciął cichy gwizd. Widział każdy jej ruch. Przyśpieszona percepcja trybu bojowego pozwoliła mu zobaczyć wszystko. Każdy kurczący i rozluźniający się mięsień. Drżenie gotujących się do ruchu kończyn. To, jak delikatnie kołysała się soczewka, gdy oko podążało za jego ruchami.
Na początku omijała jego ataki, lecz Niemy zaczynał rozumieć, jak walczy. Ciosy, które wcześniej omijała, teraz musiała odbijać lub blokować swoimi szponami. W końcu zawirował po raz kolejny tnąc pięciokrotnie po jej pancerzu i raz przebijając ją na wylot, po czym błyskawicznie wyciągnął ostrze z jej piersi.
Nie dość szybko.
Jego broń leżała teraz na ziemi, wciąż trzymana przez mechaniczną dłoń. Dłoń już jednak nie trzymała się niczego i przez chwilę poruszała się jeszcze by zastygnąć nieruchomo.
Dym, który wydobywał się teraz z wnętrza Niemego był ciemny i gęsty. Jego ciało miejscami świeciło czerwienią, rozgrzane do granic możliwości. Jednak jego przeciwniczka zdawała się być pokonana. Głębokie rany przebiły się przez chitynę, rozdzierając ją jak papier. Na piersi widniała rana, która miała swoją bliźniaczą wersję po drugiej stronie ciała. Łączący ją tunel prowadził dokładnie przez serce.
I chociaż trzymała się za zadane jej rany, to stała pionowo, czego nie można było powiedzieć o nim samym. Czuł, jak niektóre jego podzespoły przestawały pracować lub zwyczajnie się stopiły. Stracił też całe chłodziwo, które rozlało się po korytarzu. Był uszkodzony do granic możliwości... Ale wygrał.
Kobieta uklękła przed nim, a Niemy zaczął do niej podchodzić. Z takimi ranami była już martwa. Co zmusiło mutanta do walki, przeciwko wrogowi kopuły? - zastanawiał się patrząc jak ta kaszle krwią.
Nagle, z prędkością identyczną, co na początku starcia i z jeszcze większą siłą ranna dziewczyna posłała mu cios, który przebił się przez jego metalowe powłoki, rozrywając je szponami. Miał zbyt spowolnioną reakcję, by móc zareagować.Próbował jeszcze się bronić, ale kolejne uderzenie dosięgnęło jego głowy.
Obraz rozmazał się i Niemy upadł na ziemi. Wypuścił z żelaznego uścisku jedynej dłoni katanę, która wylądowała obok niego. Dziewczyna kopnęła broń, następnie podniosła za szyję robota, ignorując potworne gorąco, które wydobywało się z jego ciała. Niemy spojrzał w jej oczy i był pewien, że dostrzegł w nich ogromny ból przeplatany z cierpieniem. To samo widział już u wielu mutantów. Idealna podniosła dłoń w celu zadania ostatniego ciosu, który wyłączyłby ostatnie działające systemy Niemego, odłączając od niego świadomość. Był gotów, jednak uderzenie nie nastąpiło. Ponownie spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się w czarny korytarz. Podążył za jej wzrokiem i pomimo rozmazującego i nieraźnego obrazu dostrzegł wyłaniającą się z mroku postać. Kroki odbijały się echem, aż w pewnym momencie całkowicie ucichły.
- Niemy, Niemy, Niemy - Usłyszał znajomy głos, po czym postać weszła w światło lampy. Mężczyzna trzymał dłonie w kieszeni fartucha i uśmiechał się z wyższością, a źrenice jego paliły się intensywną czerwienią. - Naprawdę nie umiesz poradzić sobie z jednym, małym insektem? Bezużyteczny jak zawsze... Odłóż go - rozkazał, a dziewczyna bez większych oporów, delikatnie położyła na kafelkach metalowe ciało. - Grzeczna dziewczynka, a teraz podejdź tu do mnie.
Pomału ruszyła w jego stronę, a kiedy znalazła się tuż przed mężczyzną podniosła głowę i spojrzała w jego oczy. Fnets położył dłonie na karku mutantki, po czym zacisnął je z całej siły, przebijając krtań i tętnicę. Kiedy osunęła się na ziemię, podniósł katanę Niemego odrąbał jej głowę, tym samym nie pozwalając na regenerację.
Następnie podszedł do przyjaciela, przy którym klęknął.
- Nie musisz dziękować - powiedział. - Wstaniesz? Czy ponieść kalekę? - Fnets pomógł Niememu, dając mu oprzeć się na swoim ramieniu krzywiąc się, gdy rozpalona dłoń robota dotknęła jego barków.
Maszyna kulejąc, zrobiła kilka niezdarnych kroków, po czym zachwiała się i gdyby nie refleks Fnetsa, który złapał robota za ramię, ten wylądowałby na podłodze. Niespodziewanie światło w budynku zgasło całkowicie, by po chwili zaświecić się z większą siłą. Drzwi natomiast zatrzasnęły się z hukiem.
- I co teraz? - odezwał się pierwszy raz od dawna Bary.
- Coś chyba chce byśmy szli przed siebie... - westchnął Fnets. - Mniej więcej tak tutaj trafiliśmy.
- Chyba nie zamierzasz tego więcej słuchać? Ja tam kurwa nie pójdę, choćbyś...
- Nie musisz - przerwał Baremu, szkielet. - Wykonałeś swoje zadanie. Jesteś wolny.
Bary zastygł. Następnie pomału rozpłaszczył się na podłodze, pozostawiając Fnetsa całkowicie nagiego. Kościotrup poniósł biały fartuch, który od razu zapiął. Minął Barego, a ten niepewnie spojrzał w stronę Fnetsa.
- Mówisz poważnie?
- Głuchy jesteś? Spłaciłeś swoje czyny, rób co chcesz. - Po tych słowach szkielet ponownie pomógł Niememu, dając mu swoje ramie, na którym ten się oparł. - Nie zależy mi na twej osobie.
Ruszyli oboje, pozostawiając za sobą oszołomionego mutanta.
.
.
.
Witojcie
Co porabiacie? Ja siedzę w Portugalii, a jutro zaczynam praktyki na gospodarstwie.
Zrobiłam coś czego nie lubię, czyli podzielony rozdział na części, a to dlatego by dostosować go do wattpada, gdyż trochę wyszło mi i Arhiemu ponad 7 tyś. słów czyli za dużo jak na jeden raz. Za niedługo dodam część drugą, a tymczasem zostawiam wam Fnetsa jako biologa (oczywiście autorstwa Bezy):
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top