30. Wszystkie nieme krzyki

Fnets rozejrzał się dookoła, lecz wszędzie otaczała go nieprzenikniona pustka. Spojrzał na swoje dłonie, których nie było dane mu zobaczyć, jednak czuł, że nadal je posiada. Zrobił parę kroków, ale nie czuł niczego pod stopami, a kiedy chciał dotknąć to na czym chodził, ręka jego nie natrafiła na żadne podłoże.

- Co do... - zaczął, nerwowo szukając jakiegoś oparcia. - O co chodzi?

"Zabili mnie" - Usłyszał metaliczny głos, przedzierający pustkę i docierający wręcz do umysłu mutanta. - "To nie był wypadek".

-Nie obchodzi mnie to! - krzyknął w otchłań. - Niemy, coś ty zrobił?! Cały czas...

Nim zdążył powiedzieć coś więcej czerń przeszył jasny promień światła, zmuszając Fnetsa do odwrócenia wzroku.

- PI! - Usłyszał czyjś krzyk, następnie poczuł jak cudze ręce obejmują jego ciało i unoszą je do góry. - PI... słyszysz mnie? PI... Co tak stoicie?! Biegnijcie po pomoc!

Szkielet otworzył oczy, lecz świat był niewyraźny. Widział ludzi stojących dookoła, jednak nie był w stanie dostrzec ich rysów twarzy. Spróbował wstać, po czym ze strachem stwierdził, że nie ma panowania nad ciałem. Niespodziewanie jego głowa mimo woli obróciła się w stronę prawej ręki, po której spływały strumyki krwi.

- Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? 

- Czy ja umieram? - spytał, mimo faktu iż tego nie chciał, a głos... nie należał do niego. 

- Nie opowiadaj bzdur. - Mężczyzna zaśmiał się nerwowo. - Nie możesz umrzeć... Nie dam ci... Gdzie ta pomoc?! - krzyknął, odwracając się w stronę korytarza. 

Następnie zapadła ciemność, którą przeszył kolejny blask światła, a do uszu mutanta dotarły odgłosy cichej rozmowy.

- Jak to nie możesz nic zrobić? Jesteś najlepszym inżynierem genetycznym w całym ośrodku! - zająkał się. - Jak to nie możesz nic zrobić?

- Przykro mi... mutacja się nie przyjęła, a odwrócić jej się nie da. - Mężczyzna zamilkł i westchnął głęboko. - Słyszy nas... porozmawiaj z nim... po czym zrób to co musisz.

- Musi  być jakiś sposób by go uratować! On nie miał prawa być poddany mutacji, ktoś popełnił błąd! 

- Ucisz się. Już i tak zbytnio okazujesz uczucia. Chcesz by i ciebie pozbyli się jak dwieście jedenastki? - Ponownie zamilknął. - Coś poszło nie tak w rozwoju ludzkości. Trzymani w klatce jak jakieś zwierzęta... bez prawa do własnego zdania...

- O czym ty mówisz? Przecież widziałeś filmy, widziałeś co było przed kopułą...

- A tutaj jest lepiej?! Rozejrzyj się po całym ośrodku! Spójrz na tych tępych ludzi pod kopułą! Zrozum... nie jest lepiej, nasz gatunek ulega zatraceniu. Degeneracji! A my to tylko pogłębiamy.

Przez chwilę panowała niezręczna cisza, przerywana jedynie przez odgłosy pracujących urządzeń w sali. 

- Za te słowa możesz zginąć. Mam obowiązek to zgłosić...

- A zgłaszaj! Ale pamiętaj o jednym.. takie wypadki jak ten, który przytrafił się twojemu synowi się nie zdarzają. Chyba, że ktoś ma tak dobre wyniki badań jak on... prawie idealne do przeprowadzenia mutacji...

- Co mi teraz sugerujesz?

- Otwórz oczy i się rozejrzyj... może dostrzeż jakie piekło stworzyli nasi przodkowie i z jakim oddaniem je pielęgnujemy... - Po tych słowach rozległ się dźwięk kroków odbijanych od ścian. - Porozmawiaj z synem... następnie wyłącz maszynę. Niech nie cierpi niepotrzebnie.

Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i mężczyzna opuścił pomieszczenie. Drugi natomiast podszedł bliżej leżącego Fnetsa, po czym dotknął jego policzka. 

- PI4907... ja... przepraszam... Nie mogę ci pomóc... Kwas zniszczył narządy, mięśnie... - przerwał, pociągając nosem. Następnie zaśmiał się smutno. - No proszę, płaczę... gdyby ktoś to zobaczył bym musiał zostać zwolniony... ale to tak boli. - Westchnął, ciągnąc za krótkie włosy na głowie. -Ech, po co nam te emocje? Po co to wszystko? Nie mogę pozwolić ci umrzeć... - Ponownie zapadła cisza. - Ja nie pozwolę ci odejść... Nie umiem naprawić ciała, lecz umiem stworzyć nowe... Nie martw się, nie opuszczę cię. 

Fnets usłyszał kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz cichsze, aż w końcu całkowicie zanikły. Następnie pustkę po raz kolejny przeszyło niebieskie światło.

- Wszystkie systemy sprawne. Tym razem powinno się udać...

Oczy Fnetsa otworzyły się, po czym jego wzrok natrafił na nieskazitelnie biały sufit. Uniósł lekko głowę i ujrzał kable poprzyczepiane do klatki piersiowej. Po chwili jego uwaga skupiła się na niskim mężczyźnie stojącym w kącie pomieszczenia, by zaraz potem skierować ją na drugiego naukowca, idącego w jego kierunku. 

- Synku... - wyjąkał, odpinając przyczepione kable. A kiedy skończy pomógł siąść nastolatkowi, który spróbował coś powiedzieć, lecz nie mógł wydusić z siebie żadnego dźwięku. Spojrzał na srebrne metalowe ciało. Czuł uporczywą potrzebę zaczerpnięcia oddechu, której nie mógł zaspokoić. Nie czuł za to bicia swego serca. Chwycił z przerażeniem dłoń mężczyzny. - Nie martw się - powiedział i podrapał się po głowie, na której nie pozostało już w ogóle włosów. - Jest dobrze. Już jesteś cały. Już nie umrzesz...

Niespodziewanie mutant poczuł ból rozchodzący się po całym ciele. Stoczył się na ziemię zwijając w kulkę. Chciał krzyczeć, lecz nie mógł. Wił się więc na podłodze nie wiedząc co zrobić.

- Już dobrze -  mówił, cały czas mężczyzna. - Musisz się uspokoić. Tak naprawdę nic cię nie boli, musisz wytrzymać, mózg w końcu zrozumie... tylko wytrzymaj.

-  To nie zadziała... - odparł drugi. - To że zabrałeś mu możliwość mowy wcale nie oznacza, że cierpi mniej. Ile razy będziesz jeszcze próbować? Pozwól mu odejść, niech odpocznie, niech nie cierpi.

- Ale jeśli mu na to pozwolę, to ja będę cierpieć - stwierdził gładząc ramię robota. - Proszę... nie odchodź, wytrzymaj... To moja wina, nie widziałem, że chcą ci zaszkodzić... że prowadzę cię w pułapkę, że to wszytko było kłamstwem... proszę, wytrzymaj. Będę lepszym ojcem, będę dbać o ciebie, ale nie odchodź... nie odchodź...

- Proszenie nic nie da. - Naukowiec podszedł do aparatury. - Zablokowałeś mu możliwość popełnienia samobójstwa, prawda?

- Tak. Nie podniesie już na siebie ręki...

- A na Ciebie?

Mężczyzna odwrócił się i podrapał po kilkudniowym zaroście, po czym smutno pokiwał głową.

- Więc nadal chcesz to kontynuować? - spytał ten niewielkiego wzrostu nie odrywając oczu od monitora.

- Jeśli za parę godzin nie wstanie, to przełączę go w stan uśpienia, usunę pamięć i zaczniemy od początku... nie zamierzam odpuścić. Ja nie jestem złym ojcem...

~~.~~

Fnets gwałtownie wstał, chwytając się za żebra. Ból cały czas dawał o sobie znać. W końcu jednak odwrócił głowę w stronę Niemego.

- Więc... Staruch był naukowcem. Zajmował się technologią? Robotyką?

Niemy kiwnął głową potwierdzając słowa Fnetsa.

- A ty byłeś jego prawdziwym synem? - Ponownie robot potwierdził słowa kościotrupa. - A ten drugi naukowiec to... dobrze myślę, prawda? Wiesz o kogo mi chodzi, skoro Staruch był naukowcem to musisz wiedzieć... Czy ten inżynier genetyczny... Czy to był...

Niemy przytaknął, nim Fnets dokończy myśl.

- W takim razie powiedzmy, że ci wierzę. Co nie zmienia faktu, że wciąż ci nie ufam. - Podszedł w stronę maszyny, którą trącił palcem. - A więc umarłeś. Wiem, że odczuwasz ból, jednak jest to pamiątka po życiu, a jak jest z emocjami? Masz je?

Po raz któryś z rzędu mężczyzna przytaknął.

- Ciekawe... Ale nie czułem mózgu gdy byłem w twoim ciele. Nie masz go tam, w tej powłoce, mam rację? - Szkielet dotknął w zamyśleniu podbródka. - Twoje ciało umarło, jednak wygląda na to, że posiadasz informacje z mózgu. Oprogramowanie musi idealnie przesyłać je do narządu... Powiedz mi... czy ty jesteś człowiekiem czy maszyną?

Niemy przez chwilę stał jedynie w bezruchu i dopiero po kilkunastu sekundach wzruszył ramionami, na co Fnets zaśmiał się krótko.

- Ciekawy z ciebie eksperyment. Wybacz, ale jak dla mnie jesteś jedynie martwą maszyną. Maszyną której wydaje się że posiada wolną wolę, lecz tak naprawdę to jedynie elektroniczny program. - Po tych słowach spojrzał w stronę otwartych drzwi. - A skoro już to wiemy, to sprawdźmy jakie tajemnice kryje to miejsce, ale to ty idziesz pierwszy.

Niemy odwrócił się, nim jednak wszedł do pomieszczenia zatrzymał się przy jednej z półek. Następnie zaczął pisać w kurzu.

"Nie mam serca, płuc czy krwi, ale posiadam wspomnienia, emocje, świadomość istnienia. Czy to nie potwierdza mego życia? Jeśli nie, to i ty też nie żyjesz"

Kiedy skończył popatrzył na Fnetsa i ruszył w stronę otwartego pomieszczenia. Nie musieli nawet przekraczać progu by zauważyć rzucającą się w oczy zmianę utrzymania jego wyglądu. Fnets wpatrywał się w szare ściany z których wystawała odpadająca
farba. Skupił swoją uwagę na kurzu unoszącym się w powietrzu i tańczącym w świetle wpadającym przez otwarte drzwi. Następnie obrzucił spojrzeniem sterty papierów, płyt i kaset porozrzucanych na ziemi czy położonych niechlujnie na spróchniałych, drewnianych półkach.

- Jak duży jest ten ośrodek? - spytał szkielet, podnosząc jeden z papierów, który jednak od razu rozleciał mu się w dłoniach. - A drugie moje pytanie brzmi: Jak stary jest?

Niemy wzruszył ramionami, po czym z jego oczu zaśnieciło się niebieskie strumienia światła.

- No proszę, masz nawet latarki w oczach... Chodzący scyzoryk. Jest coś, czego nie umiesz?

Mężczyzna popatrzył na mutanta, po czym ruszył w ciemność oświetlając mijane po drodze dokumenty. Szli w ciszy, jedynie echo ich kroków dotrzymało im towarzystwa. Z każdą minutą światło za nimi stawało się coraz mniejsze, aż w końcu pozostała po nim jedynie niewielka kropka.

Niemy stanął i rozejrzał się dookoła. W tym miejscu wszystkie półki znajdowały się na ziemi, a po dokumentach pozostały jedynie ich strzępki  i nic nie znaczący pył.

- A więc tutaj zaczyna się historia naszego świata... Szkoda tylko że już się nic z niej nie dowiemy. - Miał zawracać, kiedy Niemy chwycił go za ramię, po czym wskazał na górkę kurzu przed nimi. - Co? - spytał szkielet, nie rozumiejąc o co chodzi.

Robot natomiast podszedł w tamtą stronę, dokładnie oświetlając pokazywane miejsce. Fnets niechętnie przybliżył się do maszyny, obrzucił kurz chwilowym spojrzeniem i chciał odejść kątem oczodołu dostrzegł wystający kawałek drewnianej skrzyni. Niemy złożył ręce i pokłonem milczący hołd, po czym otworzył kufer. Następnie wyjął z niego różaniec, dając jasny znak Fnetsowi, kto go tu przyniósł. 

- Weź to ze sobą i wracajmy - westchnął zakładając kaptur na głowę. - Ciekawe co szczur naniósł do swej kryjówki...

~~.~~

- Fnets! No chodź, pobaw się z nami! - krzyknęła Nora, chwytając czternastolatka za dłoń i ciągnąc w stronę rzeki. - Powkurzamy z Kundlem, Aira. Weźmiemy i mu piórka pourywamy. Będzie fajnie.

- Daj mi spokój... Nie mam ochoty.

Chłopak wyrwał rękę i ukrył ciało pod grubym czarnym materiałem.

- Fnets? Co jest? Dlaczego nie przychodzisz już do wioski?

- Nie twoja sprawa...

- Właśnie, że moja - odparła, po czym wyciągnęła pazury. -Powiedz tylko kto cię doprowadził do takiego stanu, a mu tyłek skopię! 

- Śmieszna jesteś, ale nie umiesz się bić - stwierdził Kundel, kładąc się obok. - Jesteś bezbronnym kociakiem. Nawet zająca upolować nie umiesz...

- Umiem! Udowodnię Ci! - Po tych słowach zniknęła za drzewami.

Niespodziewanie za Fnetsem pojawił się Air, który chwycił czarny materiał jaki miał na sobie szkielet i poleciał w  górę zdzierając z przyjaciela okrycie. Fnets przeturlał się po ziemi, po czym zezłoszczony poprawił niedopasowane dresy i wstał.

- Odbiło ci?! 

- Raczej tobie. Zginąć chcesz?

- Nie twoja sprawa! Oddawaj to! 

- Nasza Fnets... nasza. Potrzebujesz słońca, więc weź w końcu zaakceptuj swój wygląd i przestań robić z siebie ofiarę! - Chłopak zawiesił materiał na gałęzi drzewa, następnie wylądował na trawie. - Nie zamierzam patrzeć jak się zabijasz... Rozumiesz? Nie obchodzi mnie co się stało, że opuściłeś miasteczko. Nie obchodzi mnie dlaczego przestałeś zadawać się z Niskim... ale obchodzi mnie, to że cię tracimy... Ja, Nora, Gustaw... Niski...  My wszyscy się martwimy...

- Dajcie mi wszyscy spokój.

-  Ogólnie to mam dla ciebie prezent! - krzyknął, po czym wyciągnął z torby czerwoną bluzę. - Myślę, że będzie ci pasować.

- Nie będę w tym chodzić. Za bardzo rzuca się w oczy.

- Ale doda twojemu życiu i wyglądowi kolorów.

- Akurat czerwonego mam dość...

Rozmowę przerwał odległy krzyk Nory. Kundel jako pierwszy zerwał się do biegu i zniknął pomiędzy drzewami, podążając za jej zrozpaczonym głosem. Air nie pozostał psu dłużny, wzbijając się momentalnie w powietrze, szukając śladów dziecka. Fnets patrzył w stronę gęstych zarośli i dopiero po chwili chwytając z ziemi czerwoną bluzę, pobiegł za resztą. Mokre gałęzie smagały go po twarzy gdy podążał za ludzkimi krzykami i ujadaniem Kundla. Zarośla skończyły się raptownie i wypadł na polanę na której coś szarego szamotało się pod wielką siatką a dwójka strażników okładała stworzenie butami i pałkami. Nagle rozległo się głośne mlaśnięcie i jeden z nich upadł na ziemię ogłuszony. Drugi strażnik stał bez ruchu z przerażeniem na twarzy, wciąż trzymając w dłoni zakrwawione narzędzie.

- Kundel? Wszystko w porządku? - Fnets zaczął zmierzać w kierunku przyjaciela i strażnika, który wciąż tkwił pod jego kontrolą.

- Mają Norę. Zabrali ją. - powiedział wyplątując się z siatki. Z pomiędzy jego rzadkiego futra prześwitywały liczne siniaki. - Ale są niedaleko. Czuję ich. I są uzbrojeni... Mocno.

- Idziemy za nimi. - Fnets zacisnął pięści. - Nad resztą pomyślę w drodze.

- A co z nim? - Kundel wskazał na strażnika, który zastygł w dziwnej pozycji i walczył o kontrolę.

- Nie wiem. Zabij go. - Wzruszył ramionami. - To chyba oczywiste.

- Ale... Tak bez walki? Jest bezbronny.

Fnets spojrzał z politowaniem na Kundla po czym wyciągnął żołnierzowi pałkę z dłoni i zaczął wymierzać ciosy. Mężczyzna nie mógł zareagować na żaden z nich, uchylić się, czy chociażby osłonić ręką. W końcu upadł nieruchomy z krwawą pianą na ustach. Szkielet wymierzył mu jeszcze dwa ciosy, po czym rzucił pałkę na nieruchome ciało i zwrócił się do Kundla:

- Widzisz ile czasu straciliśmy? Mogłeś zakończyć to szybko i oszczędzić bólu i jemu i mi. Ale ty nie chciałeś brudzić sobie łapek. - Odwrócił się od ciał. - Trudno. Idziemy.

Przez kilka minut szli bez słów. Ich wędrówce towarzyszył jedynie szum liści i śpiew ptaków. Co chwilę, gdzieś nad koronami drzew słyszeli szum wielkich skrzydeł. Las był tu zbyt gęsty, by Air mógł wylądować. Krążył więc i kierował ich na właściwą ścieżkę. Minęła długa chwila, nim spotkali go na niewielkiej polanie.

- Pięciu. Chciałem zdjąć ich pojedynczo - powiedział wskazując na swój karabin wyborowy - ale grozili, że zabiją Norę, więc pomimo moich niezwykłych umiejętności strzeleckich wolałem poczekać na was. Poza tym... to nie byle kto. Gdyby nie moja wrodzona inteligencja i spryt, miałbym kilka dodatkowych otworów w ciele a te nie dodają uroku...

- Dobrze... Air... Rozumiemy... - Fnets chwycił się za głowę i przykucnął. - Musimy załatwić ich wszystkich razem. - Wstał i zaczął zakładać podarowaną mu przez Aira bluzę. Zamknął oczodoły, a gdy się otwarły ich barwa przyjęła kolor głębokiej czerwieni. - Ruszamy - powiedział.

Łowcy szli w dół leśnego zbocza. Prosto na niego. Ich pancerze, chociaż wyglądały na ciężkie, niemal nie czyniły żadnego hałasu. Idący w środku mężczyzna niósł związaną i ciągle łkającą Norę. Fnets patrzył na nią i z niesmakiem oceniał ich potężne strzelby i karabiny.

- Może zaboleć... byle nie w czaszkę, błagam - szepnął sam do siebie, po czym wychylił się zza dającego mu schronienie drzewa. - Hej głąby! - krzyknął i rzucił się do szaleńczego biegu.

Salwa z karabinów przeszła tuż nad jego głową, a jeden ze spróchniałych pni rozsypał w chmurze drzazg. Fnets biegł pomiędzy drzewami co chwilę czując jak któraś z kul muska jego kościste ciało. Z powodzeniem skupił całą uwagę na sobie. Czerwona bluza zdawała się jarzyć na tle zieleni lasu. Zdawał sobie sprawę, że igra ze śmiercią, gdy kolejne strzały uderzały w drzewo, za którym się schował. Udało mu się jednak usłyszeć łopot skrzydeł.

- Teraz albo nigdy. - Wychylił się zza kryjówki.

W tym momencie padła kolejna salwa strzałów, a na jednego z łowców wyskoczył z zarośli rozpędzony Kundel. Zapienionym pyskiem wgryzł się w gardło swojej ofiary. Jeden z łowców odwrócił się. Trzymana przez niego strzelba, z tej odległości, zrobiłaby z mutanta krwawą miazgę. Nie zdołał jednak nacisnąć spustu. Z siłą taranu Air zmiażdżył mu kręgosłup pikując na niego z góry. Wyrwał innemu łowcy broń i jej kolbą wymierzył mu cios w skroń, który zostawił po sobie głębokie wgłębienie, a po chwili wypalił w plecy drugiego dwa strzały. Strzelba najpierw rozerwała pancerz, później ciało i kości.

Ostatni mężczyzna stał przed nimi i celował z pistoletu w głowę przerażonej Nory. Air wiedział, że gdyby próbował wystrzelić z broni teraz, trafiłby też i ją. Znał ją zbyt długo, by ryzykować życie tej rozwydrzonej, lecz na swój sposób słodkiej kocicy.

- Myślę, że celujesz zbyt nisko - rozległo się wołanie.

Łowca, jak na zawołanie uniósł broń i przystawił ją do głowy sobie.

- O! Tak jest lepiej. Idealnie wręcz. - Fnets szedł w ich kierunku z przyłożonymi do głowy palcami i wrednym uśmiechem, niemal przyklejonym do twarzy. - Dziękuję Air. Ta bluza była cudownym prezentem... ale chyba trochę ją podziurawiłem. Dasz radę zaszyć?

Air opuścił broń z lekkim wahaniem i również się uśmiechnął.

- Jestem człowiekiem wielu talentów, jednak nigdy nie myślałem o nauczeniu się krawiectwa. Ale jako Twój najlepszy przyjaciel myślę, że mogę zdobyć dla Ciebie zupełnie nowiuśką. Co ty na to, Fnetsuś?

- Może być - odpowiedział i zgiął trzymane przy głowie palce.

Rozległ się huk i kolejne ciało uderzyło o leśne poszycie.

Przez chwilę siedzieli jeszcze starając się uspokoić płaczącą Norę. Zabrali przydatne rzeczy z ciał zabitych, a Air wziął ją na ręce. Jako jedyny nie ucierpiał. Niejedno miejsce na kościstym ciele Fnetsa nosiło ślady trafień, a Kundel był tak obity, że ledwie trzymał się na nogach. Mała lwica widziała w ich oczach znużenie i ból... Ze wstydem wbijała wzrok w ziemię.

-  Zabierz małą do wioski - powiedział Fnets. - Niech odpocznie. Ja pójdę z Kundlem. Zostaniemy tu na chwilę i ukryjemy co znaleźliśmy. Gdybyśmy nie wrócili do nocy... Możesz nas nie szukać.

- Ja już nie będę - zaszlochała Nora. - Nie będę słaba. Będę silna. Zobaczycie - płakała dalej.

- Trzymamy za słowo - opowiedział Kundel, patrząc, jak oddala się niesiona przez Aira. - Jak myślisz? - zwrócił się do Fnetsa. - Powinniśmy jej powiedzieć?

Szkielet odprowadził wzrokiem lecącą dwójkę, po czym pochylił się nad zagrabionymi rzeczami. Przez dłuższą chwilę pracowali w milczeniu, aż w końcu powiedział twardo:

- Wykluczone.

~~.~~

Niemy postawił pudło na ziemi, po czym odszedł na bok pozostawiając Fnetsa samego. Szkielet chwilę odprowadzał spojrzeniem towarzysza, a kiedy ten kucnął pod ścianą, skupił się na pakunku. Z ulgą usiadł na chłodnej ziemi i rozmasował bolące nogi, jak i kręgi w dolnej partii ciała, następnie otworzył pokrywę i wyciągnął metalowy różaniec. Przez chwilę obserwował jak światła lamp odbijają się od srebrnej postaci powierzonej na krzyżu, jednak szybko schował go do kieszeni bluzy

- I po jaką cholerę go tutaj zostawiłeś, co? - spytał zaciskając na różańcu dłoń. - Wierzenia głupców... wierzenia, które sprawiły, żeś rozum postradał. 

Ponownie skupił się na zawartości pudełka, z którego wyciągnął podniszczony notes. Otworzył go delikatnie.

- Obiekt 01 - przeczytał z wielkim entuzjazmem na głos. - Rok oczywiście nieczytelny... - westchnął zawiedziony. Jednak przewrócił pierwszą stronę, którą od razu zaczął czytać. 

Wężowe łuski sprawiają mi ból. Nie mogę chodzić, siedzieć, spać. Nie mam co robić, zamknięta w czterech ścianach, w terrarium jak jakieś zwierzątko, mam jedynie przeżyć. Wciskają we mnie jedzenie, wodę, mimo iż już mi nie zależy, jednak nie mam jak skończyć, nic tu nie ma. Nie wiem ile już tutaj jestem, nie wiem co stało się z innymi rebeliantami... co stało się z nim, co stało się z nią? Czy się nią zajął? Kopuła prawie została ukończona, ludzie sami pozbawili się wolności. Głupcy, idioci, debile...

Dalsza część kartki została rozerwana, tak jak i parę następnych, dopiero w połowie notesu było więcej tekstu niż pojedyncze, wyrwane z kontekstu zdania.

 Coraz częściej miewam koszmary na jawie, widzę w nich potwora stojącego w kącie  pokoju, skrytego w cieniu. Widzę jego bladą, niczym  kreda, twarz, jednak najgorsze są jego oczy, świecące na czerwono i skrywające prawdziwe demony. Mówi do mnie, lecz nic nie rozumiem, nie chcę rozumieć. Z każdym dniem czuję się słabsza, a im bardziej słabnę, tym demon staje bliżej. Krzyczę, lecz moje krzyki nic nie dają. Jestem ostatnią, ostatnią co może zmienić... widzę to wyraźnie, śmierci nie da się zmienić. Ludzie sami na siebie to ściągnęli, ludzie już dawno przestali być ludźmi... Ujawnienie mogło wszystko odwrócić, mogło sprawić, iż stworzymy lepszy świat, tak jak być powinno, leczy my wszystko zepsuliśmy.

- Ujawnienie? - Szepnął Fnets, szukając w pamięci jakiejś wzmianki o tym, jednak nic nie mógł sobie przypomnieć. Dalsze litery całkowicie wyblakły. Przewracał kolejne strony w poszukiwaniu dalszych zapisków, jednak wszystko co się ostało to ostatnie strony. 

 Anioły rządne mocy, upadły drugi raz
Bez opieki, miast chronić, zostawiły nas
W drodze do wielkości, ścieżce ku ideału
Zniszczyli siebie i świat... pomału... pomału...

Jako pierwszy smok odwrócił  przedwieczny wzrok
Swą magię i wiedzę, zabrał wraz z sobą w mrok
Gdy ludzie własnych braci krew przelali
Sami sobie, tę stratę zadali

Biały jednorożec pomiędzy drzewami
Skrył się strachliwie przed naszymi oczami
I zniknął z tej ziemi, zaraz za smokiem
Odszedł, wciąż płacząc, powolnym krokiem

Gryf, o władzę i wolność zazdrosny
Odebrał wiatrom ich powiew radosny
Na skrzydłach pierzastych, skrzydłach spalonych
Z dala od zgliszczy, od światów zniszczonych

Chimera zaplotła dla nas ulotne sieci
Kłamstwa i prawdy, zdradzając swe dzieci
A teraz i ona tkwi w nie wplątana
Nie odróżnia teraz co stworzyła sama

Płomień przygasa, zmiażdżono wolę ze stali
Zabito prawych, ci co nieprawi jedynie zostali
Nie ma odrodzenia i nie ma sprawiedliwości
Między popiołem znajdziecie, Feniksa kości

Jedynie Wąż Tęczy, patrzy na nasz świat
Jak troskliwy ojciec, jak opiekuńczy brat
I widzi jak powoli lecz nieuchronnie upada
Czy jest dla nas nadzieja i czy w nim tli się wiara?

Życie umarło, czemu śmierć ciągle żyje?
Co przed czerwonymi oczyma mnie skryje
Ziemia upadnie, by narodzić się od nowa
Aniele, dotrzymaj proszę danego nam słowa

Nie wiem już co się dzieje... Wszystko się zlewa. Jestem tu dzień? Rok? Miesiąc? Kiedy spałam? Czy byli już robić badania? Nigdzie mnie nie brali. Nie podłączali. Widzę te oczy. Czerwone. Obserwuje mnie i jest coraz bliżej, a ja nie mam gdzie uciec... ale... po co właściwie uciekać? Chyba ciągle czuję ból. A może nie? Nie wiem. Nie widzę. Zapadła ciemność, czasami słyszę i słyszę i słyszę... Ten śmiech. I słyszę śpiew. Krzyki i szmer łańcuchów. Ja widzę potwory, okropne stwory. A nie ma przy mnie nikogo... pozostał przy mnie jedynie ból...
NIE! Mam dziennik... a w kącie ciągle stoi on. Zabij mnie.. 

Fnets podniósł wzrok, przeczytawszy ostatnie zdanie. Włożył palce do oczodołu.

- Świecące na czerwono oczy... biała skóra... Gdybym miał jak je poczuć, pewnie miałbym teraz ciarki na plecach - mówił, sam do siebie, analizują przeczytany tekst. W końcu jednak sięgnął po rak kolejny do pudełka, tym razem wyciągnął z niego księgę, którą dobrze znał. Odłożył, więc Biblię na bok. Oprócz tego, w kufrze znalazł biały fartuch i niewielką karteczkę.

"Stworzyłem potwory... moje badania przyniosły tyle cierpienia. Góra coś podejrzewa. Dostałem wezwanie. Nim jednak tam się stawię, zniszczę wszystkie notatki, zniszczę aparaturę, pozbędę się wyników badań, nie pozostawię nic co mogliby wykorzystać. W ciągu jednej chwili wymażę czterdzieści lat życia. Przynajmniej tak będę mógł odkupić chociaż część mej winy. Oto moja pokuta. Nie zmienię świata, ale więcej nie przyłożę palca do jego upadku. Zabiją mnie, ale zginę z własnej woli. Ja zadecyduję o swoim losie. Żałuję tylko jednego... Że nikomu nie mogłem pomóc. Jako najlepszy genetyk, najlepszy lekarz! Przynosiłem innym jedynie cierpienie, cała moja praca...  moje ręce, zamiast leczyć... splamiłem krwią  i niezmywalnym grzechem. Boże, proszę... wybacz mi i daj mi szansę odkupić winy... proszę."

Fnets zgiął papier, następnie przyłożył do piersi.

- Pomogłeś... twoje życie nie przyniosło nam jedynie cierpienia, idioto... 

Niespodziewanie Niemy dotknął ramienia szkieletu, a kiedy ten na niego spojrzał, wskazał palcem na sufit, dając znać, że najwyższy czas opuścić podziemia. Mutant wstał, schował kartkę i dziennik do kieszeni następnie ruszył za robotem w kierunku windy. 

- Nienawidzę tego miejsca - dodał.

.

.

.

Witojcie :D
Kolejny rozdział, coraz bliżej do końca (NARESZCIE) i rozwiązaniu paru rzeczy. Ca was najbardziej w tej chwili zastanawia? Na co czekacie najbardziej? (Ja na koniec :P )
Podzielcie się swoimi przemyśleniami, zachęcam ;) 

(Autorka:  AnavanAnna

(Autor: @deadgay) 

Dziękuję wam, za to, że ciągle podsyłacie mi fanarty. Są piękne. Bardzo dziękuję, a tymczasem... żegnom i do następnego rozdziału :P 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top